Złote serce banku

Pracownik naukowy zdejmuje marynarkę, wkłada kombinezon i bierze do rąk olbrzymi młot. Wali nim wściekle w beton. Potem chwyta kolejne narzędzia destrukcji: młot pneumatyczny, olbrzymią wiertarkę, wreszcie gigantyczny palnik

Tak właśnie w warszawskim Instytucie Mechaniki Precyzyjnej testuje się materiały, z których budowane są skarbce. Inżynierowie sprawdzają, jak długo beton wytrzyma. W zależności od tego skarbcowi będzie można przyznać wyższą albo niższą klasę odporności na włamanie. A w zależności od klasy: trzymać w nim większe lub mniejsze kwoty pieniędzy.

LANE LUB MODUŁOWE

Kiedy bomba atomowa spadła na Hiroszimę, miasto w mgnieniu oka legło w gruzach. Nie ostał się kamień na kamieniu. Z pewnym wyjątkiem. W pobliżu epicentrum stał bank. Sam budynek eksplozja zmiotła, ale jego cztery skarbce ostały się. Po wojnie nowo mianowany kierownik oddziału banku Teikoku otworzył pokiereszowane drzwi skarbców i, ku swemu zdumieniu, zastał całą ich zawartość – gotówkę, dokumenty i kosztowności nienaruszone. Opisał to w liście do producenta skarbców, amerykańskiej firmy Mosler Safes – która od tego czasu reklamowała swoje wytwory jako zdolne wytrzymać wszystko, nawet wybuch bomby atomowej.

Skarbce w Hiroszimie zbudowane zostały techniką najbardziej tradycyjną: były to tak zwane skarbce lane. Ich potężne ściany, podłogi i sufit powstały podczas wznoszenia budynku poprzez wylanie betonu. Wybudowane w ten sposób pomieszczenie ma bardzo grube ściany (od kilkudziesięciu centymetrów do ponad metra). Praktycznie rzecz biorąc, budowane jest raz na zawsze. Trudno je w jakikolwiek sposób rozebrać, chyba że wyda się na ten cel majątek.

Skarbce lane budowane są w trakcie wznoszenia budynków bankowych od podstaw. Ale dziś banki częściej wprowadzają się do domów, które już istnieją. W takim wypadku buduje się skarbiec z paneli modułowych, czyli prostokątnych fragmentów. Panele przygotowuje się wcześniej w fabryce, przywozi na miejsce i tam, w banku, spawa ze sobą – od środka, tak aby miejsce spawu było niewidoczne. Taki skarbiec ma ściany znacznie cieńsze (od kilkunastu do kilkudziesięciu centymetrów grubości) niż tej samej klasy skarbiec lany. Jest za to kilka razy droższy: bo do wykonania paneli używa się bardzo drogich materiałów, dzięki którym beton ma wyjątkową wytrzymałość. – Cena skarbca o powierzchni około 20 m kwadratowych to zazwyczaj kilkaset tysięcy złotych – mówi Robert Rybak z firmy Eurosejf, która zajmuje się budowaniem tego rodzaju pomieszczeń.

Panele powstają ze specjalnego betonu, do którego dodaje się tzw. plastyfikatory – powodują one, że beton jest około 10 razy wytrzymalszy niż zwykły budowlany. Producent skarbców kupuje gotową mieszankę proszków i wedle ścisłej receptury (najważniejsze to nie dodać za dużo ani za mało wody) sporządza beton i odlewa panele. Choć słowo odlewa nie do końca tu pasuje: beton jest tak gęsty, że raczej się go nakłada niż wlewa do form. Potem panel spędza kilkadziesiąt minut na stole wibracyjnym, aby nie został w nim ani jeden bąbelek powietrza.

W betonie, który ma stawić włamywaczom słuszny opór, zatopione są tzw. fibra. Są to włoski z plastiku lub stali, mniej więcej półmilimetrowej średnicy i długie na 2,5 centymetra. Ich zadaniem jest uodpornić beton na działanie młota, ręcznego lub pneumatycznego. Ale dobrze wyposażony włamywacz nie musi walić w skarbiec młotem. Może użyć korony diamentowej, czyli specjalnego wiertła, które wygląda jak pusta w środku gruba rura o średnicy od kilkunastu do kilkudziesięciu centymetrów. Jeżeli przewierci się nią ścianę skarbca, powstanie duży otwór, przez który można wsunąć rękę lub narzędzie.

Aby zabezpieczyć się przed atakiem koroną, w betonie zatapia się specjalne rurki wypełnione kulkami. Kulki dostają się między zęby korony i ta zacina się.

Jeszcze groźniejszym niż korona narzędziem jest lanca tlenowa. Jest to coś w rodzaju olbrzymiego palnika: przez długą rurę płynie z butli czysty tlen i na końcu rury jest spalany. Temperatura płomienia wynosi około 4,5 tys. stopni. Lancą tlenową wytapia się niewielkie okrągłe otwory jeden obok drugiego, aby powstała w skarbcu wyrwa. Właściwie nie ma materiału, który mógłby się oprzeć temu narzędziu. Budowniczowie mogą jedynie zadbać o to, by ściany były jak najgrubsze, wykonane z jak najlepszego, trudno topliwego betonu, a zbrojenia z najwyższej jakości stali. Na szczęście dla bankowców lanca tlenowa to bardzo nieporęczny sprzęt, jego transport i użycie są kłopotliwe.

ZAMEK NIE DO ZDOBYCIA

 

Włamywaczom najłatwiej zaatakować skarbiec od strony drzwi, dlatego zazwyczaj są one o klasę albo dwie lepsze od reszty skarbca. W drzwiach najważniejszy jest zamek.

– Wbrew powszechnie panującej opinii istnieją zamki, których żaden złodziej nie potrafi otworzyć – mówi Jerzy Chytła z Instytutu Mechaniki Precyzyjnej. – Należy do nich tzw. protector. Zapadki w tym zamku umieszczone są w różnych płaszczyznach i stopień komplikacji całego mechanizmu jest tak wysoki, że nie da się go otworzyć bez klucza.

Dlaczego więc takich zamków nie używa się wszędzie: w mieszkaniach, w sklepach? – Są za drogie – mówi Jerzy Chytła. – Jaki jest sens wydawania ponad tysiąca złotych na zamek i wstawiania go do zwykłych drzwi, które włamywacz łatwo wyważy? Poza tym protector ma tę cechę, że kiedy jest otwary, klucz musi być w drzwiach. To uciążliwe.

Prócz zwykłych zamków stosuje się mechanizmy szyfrowe. Wprowadził je do produkcji Linus Yale Jr w latach 60. XIX wieku. Ale rabusie szybko nauczyli się je otwierać. Można np. wywiercić dziurkę, wprowadzić do skarbca lub sejfu lusterko i sprawdzić, jaka jest kombinacja zapadek. Można też zastraszyć kasjera i zmusić go, by zdradził kod. Na oba te sposoby producenci zabezpieczeń znaleźli radę. Po pierwsze w drzwiach sejfów i skarbców zaczęli od środka instalować szyby, których stłuczenie automatycznie zatrzaskuje dodatkowe rygle. Drzwi są już wtedy nie do otwarcia.

Po drugie: jeszcze w XIX wieku powstał zamek z opóźnieniem czasowym. Nawet gdy złodziej wydusił z kasjera szyfr, to i tak musiał czekać, aż zamek się otworzył. W tym czasie policja mogła już dojechać.

W odpowiedzi włamywacze zaczęli rozwijać sztukę forsowania skarbców metodą wciskania w szparę przy drzwiach prochu lub wlewania nitrogliceryny i wysadzania drzwi w powietrze. Budowniczowie skarbców uszczelnili wtedy otwory drzwiowe. Powierzchnię, którą stykają się drzwi ze ścianą, uformowali w kształt schodków.

Dodatkowe zabezpieczania powstały wraz z postępem elektroniki. Skarbce wyposażono w czujniki ruchu i zmian temperatury. Wprowadzono zamki szyfrowe elektroniczne: znacznie wygodniejsze niż mechaniczne. W mechanicznym zamku trzeba w skupieniu ustawiać kombinację, kręcić tarczą odpowiednią liczbę razy. – Zamki elektroniczne są najwygodniejsze, ale niestety są kilkakrotnie droższe niż zamki mechaniczne tej samej klasy – mówi Robert Rybak z firmy Eurosejf.

W skarbcach jest zawsze więcej niż jeden zamek. Praktyka ich użytkowania jest taka, że pierwszy z nich otwiera np. kierownik rano i zamyka wieczorem, a kasjer zna szyfr tylko do drugiego, dodatkowego zamka. Zamki elektroniczne są wyposażone w pamięć, dzięki której zawsze można sprawdzić, kto i kiedy je otwierał. Jeżeli jakiejś instytucji zależy na wyjątkowym bezpieczeństwie, informuje poszczególnych pracowników tylko o fragmentach kodu otwierającego zamek. Można też zaprogramować awaryjną kombinację na wypadek napadu, która wprawdzie otwiera drzwi, ale też włącza alarm.

FAŁSZYWI OGRODNICY

Skarbce bankowe są dziś zabezpieczone tak dobrze, że złodzieje rzadko ryzykują próby ich okradania. Wiedzą, że nawet jeżeli uda im się dostać do środka, to i tak istnieje olbrzymie ryzyko, że uruchomią któryś z systemów alarmowych i zanim umkną z łupem, zostaną schwytani. – Dużo łatwiej wielkie pieniądze ukraść podczas transportu, a dokładniej: podczas przeładunku – mówi Jerzy Chytła.

W grudniu 2007 roku berliński fryzjer znalazł przypadkiem w koszu na śmieci dokładne plany skarbca w nowo wyremontowanym budynku Bundesbanku. Uczciwy obywatel odniósł plany właścicielom. Przedstawiciele Bundesbanku uspokajali potem opinię publiczną, twierdząc, że nawet gdyby plany dostały się w ręce włamywacza, to i tak obrabowanie nowoczesnego skarbca jest zadaniem niemożliwym.

Można odnieść wrażenie, że bankowcy uważają dziś, że ich skarbce to miejsca w 100 proc. bezpieczne. Że epoka włamań do skarbców bezpowrotnie się skończyła. Ale łatwo obalić to mniemanie. Otóż największe w historii włamanie do skarbca miało miejsce niedawno: w sierpniu 2005 roku. Okradziony został Banko Central w Fortalezie w Brazylii.

Złodzieje wynajęli posesję w pobliżu banku i zawiesili szyld „Firma ogrodnicza” – aby nikt nie się dziwił, że co jakiś czas wyjeżdża z posesji samochód wyładowany ziemią. A pochodziła ona z pieczołowicie drążonego podkopu. Wyposażeni w GPS złoczyńcy wykopali tunel długości prawie 80 metrów i dobrali się do skarbca. Cierpliwie pracowali, aż przebili się przez grubą na ponad metr betonową podłogę.

Kradzieży dokonali w weekend. Wynieśli gotówkę łącznej wartości 164 milionów reali, czyli około 200 milionów złotych. I to w starych banknotach przeznaczonych do zniszczenia – dzięki temu mogli od razu zacząć wydawać pieniądze bez ryzyka wpadki.

Pomimo wyrafinowanego planu złodzieje nie ustrzegli się głupiego błędu: jeden z nich zostawił w tunelu kartę do telefonu. Na tej podstawie policja aresztowała kilkadziesiąt osób. Ale pieniędzy policjanci nie odzyskali: jak dotąd znaleźli tylko kilkanaście procent zrabowanej gotówki.

Włamanie do Banko Central było dla pracowników tej instytucji niczym grom z jasnego nieba. Banko Central nie wykupił nawet polisy na wypadek włamania! Nikt z banku nie zainteresował się podejrzaną firmą ogrodniczą tuż obok banku, nikt nie przypuszczał, że w XXI wieku przestępcy mogą posłużyć się zwykłym staromodnym podkopem.

Wypływa z tej historii wniosek paradoksalny: im skarbce strzeżone są lepiej, tym są strzeżone gorzej. Techniczne zaawansowanie środków ochrony usypia czujność bankowców i strażników. Przestępcy tylko na to czekają.

Łukasz Kaniewski