30 lat temu zginął Jerzy Kukuczka. “Spełnił marzenie, więc gdzie jeszcze gnał?”

Jerzy Kukuczka, jeden z najwybitniejszych światowych himalaistów, zginął 24 października 1989 roku podczas wspinaczki niezdobytą wówczas południową ścianę Lhotse. Prezentujemy fragment książki “Lhotse’89. Ostatnia wyprawa Jerzego Kukuczki” Elżbiety Piętak i Dariusza Piętaka, która jest zapisem tej wyprawy
30 lat temu zginął Jerzy Kukuczka. “Spełnił marzenie, więc gdzie jeszcze gnał?”

Kukuczka marzył o zdobyciu wszystkich czternastu ośmiotysięczników. To marzenie się spełniło. Więc gdzie jeszcze tak gnał? Przyzwyczajenie, radość ze zdobytego szczytu, spokój i ukojenie, jakie daje obcowanie z górami, przyrodą, a może coś więcej, coś jeszcze, czego nie pojmiemy. Tę wiedzę miał tylko on. Mają ją wszyscy, którzy zdobywają „swoją górę” – fragm. książki “Lhotse’89. Ostatnia wyprawa Jerzego Kukuczki”

Prezentujemy fragment jej nowej książki “Lhotse’89. Ostatnia wyprawa Jerzego Kukuczki”

4 października

Fulviogrynacje

Rano wyszli Kukuś, Ryszard i Michał. Zostaliśmy w bazie w czwórkę: Yves, Witek, Leszek i ja.

Postanowiłam przeżyć kolejny raz męską przygodę i umyłam głowę w lodowatej wodzie. Była tak zimna, że krzyczałam, a moi serdeczni koledzy tylko się śmiali. Ha ha, bardzo śmieszne.

Wrócili Fulvio, Florek i Lucia. Fulvio znowu był niezadowolony. Nie za bardzo lubiłam z nim rozmawiać. Powiedział według mnie coś dziwnego – że Kukuś ma trzy telewizje na wyprawie (pewnie myślał, że Ballu to też telewizja), a nie zapłacił sześciuset dolarów za zezwolenie na filmowanie. Zrobiłam wielkie oczy. Odpowiedziałam, że nic o tym nie wiem i że pierwsze słyszę. „No to może za was zapłacił” – oznajmił. Na koniec rzucił, że ma już dość tej ekspedycji. Aż mnie zamurowało. Wszyscy traktowali ich jak święte krowy, a tu coś takiego.

Postanowiliśmy oczywiście powiedzieć o wszystkim Jurkowi, gdy tylko wróci. Teraz nie chcieliśmy go denerwować. Niech się w spokoju wspina.

Obiad był dobry, dyżur miał Yves i bardzo się starał.

Po obiedzie ja, Leszek i Witek graliśmy trochę w karty. Potem mała drzemka. Gdy wstałam, usiedliśmy z Witkiem w naszej mesie i pisaliśmy plan dalszych zdjęć. Co kręcimy jeszcze tutaj, oczywiście wypowiedzi po zejściu wszystkich ze ściany, i co po drodze. Ponieważ wiedzieliśmy już, że będziemy mieć trochę czasu w Katmandu, postanowiliśmy wybrać się do starej stolicy i zrobić trochę obrazków.

Podzieliłam się też z Witkiem pomysłem, że dobrze by było nakręcić film o Szerpach. Wprawdzie widziałam ich kilka, oczywiście filmów, ale jakoś wydawało mi się, że mało mówiły o prawdziwych zasługach wspinaczkowych Szerpów. Pomysł mu się spodobał. Powiedział nawet, że fajnie, bo może będziemy musieli tu wrócić.

W nocy miałam okropne sny. Najpierw źle mi się śniło o chłopakach, którzy wyszli, a potem o bazie.

Wieczorem na kolację Lucia zrobiła risotto. Wyszło fatalne, bo nie dogotowała ryżu i był zupełnie twardy. Pewnie zapomniała, że tu, na takiej wysokości, woda wrze w niższej temperaturze i trzeba gotować trochę dłużej.

Po kolacji Leszek nauczył mnie grać w wista. Najpierw grałam z Leszkiem i przegrałam, a potem z Witkiem i wygrałam.

Kukuś, Michał i Ryszard spali w obozie drugim, a Przemo, Tomek i Maciek w trzecim.

5 października

Stoi czwórka – 7100 m n.p.m.

Postanowiłam napisać dzisiaj kolejny artykuł. Jak przyjdzie Jurek, to go ewentualnie opracujemy jeszcze razem merytorycznie i wyślę go, kolejny już, do Polski.

Wczorajsza rozmowa z Witkiem tak mnie nastroiła pomysłami, że zaczęłam się zastanawiać nad następnym scenariuszem. Wymyśliłam, że trzeba również trochę poprawić ten pierwotny. Głównie chodziło mi o zamieszczenie więcej informacji o samej górze, Lhotse, bo ta była niesamowita i cholernie trudna. Jak nie ma pogody i warunków do wspinania, to w bazie można ześwirować, a góra się śmieje. I jak tu nie myśleć, że rzeczywiście uczy nas pokory.

Dzisiaj rano wyszli Fulvio i Florek.

W nocy było bardzo zimno. Spałam jak zwykle prawie we wszystkich ciepłych ciuchach. Jak to dobrze, że Daruś przed wyprawą kazał mi uszyć puchowe butki – czerwone. Nie dość, że wszystkim się podobały, to jeszcze chłopaki mi zazdrościli. Były bardzo przydatne, a przede wszystkim cieplutkie. Gdyby nie te butki, stopy na pewno by mi zamarzły.

Oglądałam chłopaków przez lornetkę. Są już wysoko, wrażenie niesamowite. Małe czarne punkciki bardzo wolno przesuwające się po ścianie. Trzeba przecież iść w największym skupieniu, a na takiej wysokości mózg się lasuje. I jeszcze muszą uważać na lawiny, ale czy się da na nie uważać? Na dodatek słońce grzeje niesamowicie.

Tak naprawdę potrzebne jest szczęście. Jurek zawsze mówi, że oprócz umiejętności, rozsądku i wiary trzeba mieć właśnie szczęście. Przypomniały mi się różne publikacje, które ukazywały się na temat jego wspinania, wywiady z nim. Wielokrotnie przewijało się słowo „szczęście”.

Patrzyłam pewnie przez godzinę albo i dłużej. Czasami było ich widać wyraźniej, po chwili zaś znikali w chmurach. Ważne, że parli cały czas do góry.

Żeby marzenia się spełniły, to trzeba marzyć. Marzyć o najwyższych górach, a potem walić do przodu. „Oni właśnie spełniają swoje marzenia” – pomyślałam.

Kukuczka marzył o zdobyciu wszystkich czternastu ośmiotysięczników. To marzenie się spełniło. Gdzie więc jeszcze tak gnał? Przyzwyczajenie, radość ze zdobytego szczytu, spokój i ukojenie, jakie daje obcowanie z górami, przyrodą, a może coś więcej, coś jeszcze, czego nie pojmiemy. Tę wiedzę miał tylko on. Mają ją wszyscy, którzy zdobywają „swoją górę”.

Do bazy wrócił Ryszard Warecki. Bardzo, ale to bardzo się ucieszyłam. Z nim jest jakoś inaczej, fajniej oczywiście. Uczciliśmy jego powrót maleńką flaszeczką, którą przyniósł ze sobą.

Wieczorem połączyli się z bazą Przemek, Maciek i Tomek. Przekazali informację, że założyli obóz czwarty na wysokości 7100 m n.p.m.

Super.

 

8 października

Obóz piąty, 7400 m n.p.m.

Wczoraj wieczorem ustaliliśmy, że wychodzimy na Island Peak (6189 m n.p.m.). Samotna wyspa, tak też o nim mówią. W 1983 roku zmieniono nazwę tego szczytu na Imja Tse, ale i tak wszyscy, z którymi rozmawiałam, używali starej nazwy Island Peak. Wyprawy, które przyjeżdżają wspinać się na Lhotse czy Everest, wchodzą na ten szczyt w celu aklimatyzacji.

Chłopcy powiedzieli, że na niego wejdę. No to idę.

Niestety w nocy padało i odłożyliśmy wyjście na jutro. W związku z tym nie trzeba było się rano spieszyć, więc spałam do 9.30.

O jedenastej łączy się Dyrektor. U nich wszystko w porządku, a ta lawina, którą widzieliśmy, przeszła bokiem. Przynajmniej nic się nie stało.

Ponoć on i Rysiek Pawłowski poszli w górę, a doktor schodzi sam. To kiepsko, bo on się nie czuł dobrze. Widzieliśmy przez lornetkę, jak schodził do trójki. Bardzo powoli. Myśleliśmy, że tam zostanie, a on schodzi do dwójki. Mamy nadzieję, że nic mu się nie stanie, a przede wszystkim, że zdąży zejść przed nocą do tej dwójki.

Ponieważ Maciek i Przemo bardzo się o niego niepokoili, postanowili – dość późno – wyjść po niego do dwójki. Koszmar.

Wieczorem łączność z Kukuczką i Ryśkiem Pawłowskim. Założyli obóz piąty na wysokości 7400 metrów. Zuchy.

14 października

Może na szczyt

I znów ładna pogoda, przynajmniej w bazie.

Yves i doktor wyszli na parapenty. Ja i Ryszard Warecki graliśmy trochę w karty.

Jest piętnasta i dalej świeci słońce, niesamowite. Wieje jednak zimny wiatr.

Dyrektor chyba jutro wychodzi.

Wieczorem łączył się Przemek, powiedział, że jeśli będzie ładnie, to chcą iść do szczytu.

Postanowiliśmy z Witkiem, że obojętnie, o której Jurek będzie wychodził – o czwartej rano czy później – wstaniemy. Chcę mieć to wyjście, bo to na pewno będzie wyjście szczytowe.

Łączność z obozami.

Dyrektor w bazie.

Piszę kolejny artykuł. Pokazałam Dyrektorowi wcześniejsze notatki, powiedział, że super. „Pisz i wysyłaj, niech mają informacje na bieżąco”. Tak też zrobiłam.

Kukuś wyszedł dziś rano. Może do szczytu.

Yves postanowił polecieć na paralotni z Chukhung Peaku. Poszli więc rano z Wareckim, ale wrócili przed obiadem. Nic z tego, zrezygnowali. Ponoć było za stromo i trzeba było się wspinać, a oni poszli „na lekko”, czyli bez sprzętu wspinaczkowego, choć z paralotnią niesioną na plecach.

Z tego powodu ja musiałam przygotować obiad, mimo że nie był to mój dzień dyżuru (ale w związku z tym skorzystałam z gotowych dań).

Niestety dziś wcześniej zrobiło się zimno, około piętnastej. No cóż, tu też już jesień.

Przemek, Maciek i Tomek jednak wracają do bazy.

Wieczorem ja, Lucia i Witek rozmawialiśmy do pierwszej w nocy. Fajnie się gadało, bo interesował nas system pracy tak zwanych wolnych strzelców. Jeżeli osoby o specjalnych, ciekawych zainteresowaniach mają pomysł na film czy program i na dodatek własną kamerę, to mogą go zgłosić do telewizji. W tym przypadku szwajcarskiej. I im często takie pomysły akceptowano. Przywozili piękne zdjęcia z miejsc, do których dostęp ze względu na trudności jest ograniczony, i sprzedawali je telewizji. Mimo że nie byli związani z telewizją żadnym etatem, nieźle na tym wychodzili. Istniał jeszcze jeden plus takiej współpracy – byli wolni.

16 października

Słuchamy bez przerwy

Piękna pogoda.

Z bazą łączy się Dyrektor. Na górze strasznie wieje.

Umówiliśmy się z Dyrektorem na konkretne godziny łączności. Teraz w bazie już wszyscy są czujni. Postanowiliśmy zrobić dyżury przy radiotelefonie i bez przerwy słuchać. Mogą przecież połączyć się z jakiegoś powodu w każdej chwili. Kukuś powiedział, że on i Rysiek Pawłowski czują się dobrze.

Yves i Przemek poszli na paralotnie. Dobrze, że mamy tu ten sprzęt. Po pierwsze chłopaki mają co robić, po drugie nie siedzą i się nie nudzą, tylko są cały czas aktywni. Pogoda i tak daje możliwość odpoczynku i regeneracji organizmu, bo jak jest zła, to nie wychodzą. Zresztą trzeba przyznać, że Kukuczka bardzo dba o cykle odpoczynku. Aż się zdziwiłam. Jego wieloletnie doświadczenie z innych wypraw świetnie przekłada się na naszą ekspedycję. Chłopcy też o tym mówili, śmiejąc się nawet, że „świetnie mu idzie jako lekarzowi wyprawowemu”.

Myślę, że Dyrektor i tak wszystko konsultuje z doktorem.

Mieliśmy łączność z Polską. Puścili w telewizji wyrywanie zęba. Fajnie. Wysłałam kolejny artykuł wraz z kasetą. Mają już dużo materiału filmowego, jest z czego wybierać.

Zebrałam też wszystkie opisy razem. Postanowiłam przygotować się do napisania jednego, spójnego sprawozdania z wyprawy – pomyślałam, że Jurkowi się przyda, jak wrócimy. Gdzieś to wykorzysta.

Tak dobrze mi szło, że opisałam dokładnie wszystkie filmy, które do tej pory nakręciliśmy. Pomyślałam, że choć może jeszcze za wcześnie się nad tym zastanawiać, pewnie trzeba będzie trochę zmienić scenariusz. Z opowiadającego na bardziej opisujący sylwetki wspinaczy.

Zajęło mi to wszystko parę godzin, ale byłam zadowolona.

Przy następnej łączności powiem Kukuczce, jakie fajne zdjęcie (ujęcia) znalazłam na naszym filmie. Któregoś razu zastaliśmy go przed namiotem bez koszulki i gdy się zorientował, że go filmujemy – uciekł. Jak go znam, ucieszy się.

 

24 października

Nie ma łączności

Jutro Darunia ma imieniny. Podczas łączności z Polską poprosiłam o wysłanie jej telegramu. Mam nadzieję, że go dostanie, na pewno się ucieszy. Bardzo już tęsknię za moją małą sześcioletnią dziewczynką.

Rano w bazie piękna pogoda. Słońce oświetla ścianę. Mamy dwie bardzo dobre lornetki. Każdy chętnie ogląda ścianę. Mamy nadzieję coś zobaczyć, mimo że z tej odległości nie jest łatwo. Patrzymy z niepokojem, licząc na jakiś obrazek inny niż tylko skała, lód i śnieg.

Kukuś rano się nie zgłosił. Nerwy straszne. Przy takim czekaniu człowiek nie wie co robić. Głupie myśli kołaczą się w głowie.

Najgorsza jest ta niepewność. Najgorsza jest ta niewiedza.

Żeby mniej się denerwować, zaczęłam trochę pakować swoje rzeczy.

Jak zejdą, to nie ma co tu już siedzieć, schodzimy. Zapytałam Ryszarda, czy może trochę popakować też jakieś graty z namiotu Jurka. Powiedział: „Zostaw, sam sobie spakuje, jakby coś, to mu pomożesz”.

Obiad jemy po jedenastej. Jakoś nikt nie jest głodny. Właściwie to dobrze, że nie tylko ja się martwię. Najgorzej, że się nie łączą. Cholera, daliby jakiś sygnał. A tu nic.

Jest godzina piętnasta. Bez łączności. Zmieniamy się przy tych lornetkach, nic nie widać.

Wrócił do naszej bazy Kurczab z przyjaciółmi. Wcześniej chodzili po okolicy. Też czekają na wiadomości od Jurka.

O siedemnastej – bez łączności.

A tam w górze przecież są też Maciek Pawlikowski i Tomek Kopyś.

Przynajmniej oni się łączą. Przekazali nam informację, że idą do piątki.

Też się niepokoją tym brakiem łączności z Kukuczką i Pawłowskim. Warecki rozmawiał z nimi dość długo. Pytał, czy może oni coś widzą. Nic.

Nerwy coraz większe, różne domysły. Może „łoki-toki” im zamarzło, może baterie padły?

Najgorsze, że nie można nic zrobić, tylko czekać. Warecki też się martwi, udaje, że nie, ale ja wiem, że to nieprawda. No cóż, trzeba czekać. Nie ma innego wyjścia.

Z tych nerwów poszłam wcześniej spać. Ryszard mówi, że on jeszcze trochę posiedzi, cały czas na nasłuchu. A nuż się połączą.

25 października

Hiobowe wieści

Dziś od rana wszyscy na nogach. Nawet nasi Nepalczycy czują zdenerwowanie. Najgorszy jest ten brak łączności. Co chwilę zmieniamy się przy lornetce. Kucharz przynosi każdemu ciepłą herbatę. Mówi do mnie: „Ho, Didi, nie martw się”, i podaje mi napój. Zimno, wszyscy ciepło ubrani, ale widoczność w miarę dobra.

Około dziewiątej Ryszard Warecki zobaczył jednego człowieka schodzącego ze szczytu. Tylko jednego. Wzięłam od niego lornetkę. „Dawaj” – powiedziałam. Patrzę, a tu mała czarna kropka. Kropka się porusza, tak, wyraźnie schodzi. Maciek z Tomkiem wyszli z obozu piątego w kierunku tej kropki. Widzimy, jak idą.

Około jedenastej kropka jest na poręczówkach. Nie wiemy, kto to. Boże, co się stało? I czemu tylko jeden? Ponieważ ten ktoś schodził dość szybko, pomyślałam, że to Jurek. Tak, to na pewno musi być Jurek. Ale co z Ryśkiem?

Ta godzina oczekiwania była straszna. Czekaliśmy, żeby czegokolwiek się dowiedzieć. Czekaliśmy, żeby Maciek z Tomkiem doszli do schodzącego. Wtedy coś będziemy wiedzieć.

Nagle jest łączność i ten komunikat: „Jurek spadł, jakieś 140 metrów”. Wczoraj.

Szok, niedowierzanie. Nie łączyli się z nami, bo spadł im radiotelefon. Okazało się, że Rysiek nocował w ścianie. Jest bardzo zmęczony. Mało mówi. Coś, że urwała się lina.

Kazaliśmy mu jak najniżej schodzić, ale nie chce. Powiedział, że jest tak zmęczony zimnem, wysokością, że chce przenocować w piątce, może w czwórce, ale nie schodzi. Namawialiśmy go wszyscy, nie chce słuchać.

W bazie wszyscy załamani tą tragedią. Jeszcze nikt nie chce w to uwierzyć. Prawie ze sobą nie rozmawiamy. Bo o czym?

Napisałam dziś na skale przy bazie: „Jerzy Kukuczka – 24.10.1989”. Obok nazwisk Rafała Chołdy i Czesia Jakiela. Zapaliliśmy świeczki. Wszyscy płaczą. Witek kręci kamerą filmową. Taki symboliczny pogrzeb.

Wieczorem razem z Ryszardem spakowaliśmy rzeczy Jurka. Warecki powiedział, że każdy, kto chce, może wziąć sobie coś z rzeczy Jerzego. Taki zwyczaj. Długo się zastanawiałam, czy coś w ogóle brać. W końcu wzięłam kijek, z którym chodził, taki niebieski.

Nie dość jednej tragedii, to jeszcze Napał nie chce schodzić. Jeszcze o niego się martwimy.

Czekamy na jutro. Jutro ma schodzić. Maciek przez radio powiedział, że jak z nim rozmawiał, to Rysiek stwierdził, że zna swój organizm i nic mu nie będzie. Musi tylko odpocząć.

Niech schodzi. Wszyscy chcemy wiedzieć, co się właściwie stało.

Wieczorem łączność i przekazanie komunikatu o śmierci Jurka. Chcemy, żeby ta informacja dotarła jak najszybciej do osoby, która zawiadomi Celinę.

Wareckiemu bardzo sprawnie idzie ta łączność. Przekazuje informacje i prosi wszystkich będących na nasłuchu, by zachowali tę informację w tajemnicy. Najpierw musi dowiedzieć się żona, rodzina. Ktoś z przyjaciół zostanie poinformowany, pojedzie do żony (pewnie Janusz Majer, może Krzysiek Wielicki). Dopiero potem można podawać tę informację do mediów. Rodzina po prostu musi dowiedzieć się w pierwszej kolejności.

Więcej:himalaizm