300 lat grozy

Straszliwi wojownicy w rogatych hełmach, zamieszkujący skute lodem ziemie Północy i trudniący się – wzorem swoich jeszcze straszniejszych bogów – mordowaniem, gwałceniem, rabowaniem oraz niszczeniem wszystkiego, co spotkają na swojej drodze. Tak mniej więcej na hasło „wiking” reaguje dziś wyobraźnia przeciętnego Europejczyka. Skandynawscy wojownicy istotnie zrobili co mogli, by na taką opinię sobie zasłużyć.

Sukcesu wikingów nie powtórzył już nikt po nich. Zdobyli i spustoszyli pół Europy, założyli kilka dynastii i rozbudzili w Europejczykach zew morskich podróży. Czy to sprawiedliwe więc, że ich potomków dostrzegamy jedynie w pijanych kibolach?

Pierwszy najazd skandynawskich piratów na Wyspy Brytyjskie miał miejsce w 793 r. Wikingowie złupili kościół na wyspie Lindisfarne, wymordowali mieszkańców i wprawili pozostałych przy życiu w przerażenie. Wobec takich przykładów byłoby zapewne ekstrawagancją lansować tezę, że najeźdźcy z Północy nie byli żądnymi krwi oraz łupów okrutnikami i przekonywać – jak brytyjscy historycy w „Encyklopedii Anglosaskiej Anglii” – że zachowywali się w gruncie rzeczy jak turyści, którzy tylko czasem nieco brutalniej potraktowali miejscową ludność. Rzecz jednak w tym, że w zamiłowaniu do łupienia i mordowania bynajmniej nie odbiegali od standardów epoki. Kiedy w 965 r. irlandzcy Celtowie odbili z ich rąk miasto Limerick – jak przekonuje autor poematu „Wojny Irlandczyków z cudzoziemcami” („Codagh Gaedhel re Gallaibh”): „Zabrali ich klejnoty, i najlepsze, co posiadali, ich piękne cudzoziemskie siodła, ich srebro i złoto, a także ich piękne tkaniny wszystkich barw i gatunków. Potem zamienili kwitnące miasto w obłok dymu i purpurowych płomieni. Wszystkich jeńców zebrano na wzgórzach Saingel. Zabito każdego, kto był zdolny do noszenia broni; wszystkich, którzy nadawali się na niewolników uprowadzono w niewolę”.

Z przymrużeniem oka trzeba też podejść do pozostałych elementów dzisiejszego wyobrażenia o skandynawskich wojownikach. Po pierwsze byli Normanami, wikingami zaś tylko bywali – słowo wiking w staroangielskim oznacza czynność piractwa (choć jest też teoria wywodząca to słowo ze starogermańskiego „vik” – oznaczającego zatokę), a nie była to ani jedyna, ani nawet główna profesja Normanów (czyli ludów Północy). Po drugie – nie pochodzili ze skutych lodem krain. Skandynawia, podobnie zresztą jak Islandia, Grenlandia, wybrzeża Nowej Fundlandii i Labradoru od V w. znajdowały się w fazie stopniowego ocieplania klimatu, by między IX i XI wiekiem osiągnąć tzw. małe optimum klimatyczne. W praktyce oznaczało to, że – jak ustalił meteorolog H. H. Lamb – „średnie roczne temperatury w południowej Grenlandii były wyższe o 2 do 4 stopni Celsjusza w porównaniu z obecnymi”. To z kolei oznaczało wyższą temperaturę oceanu i brak dryfującego lodu, zaś na lądzie brak zmarzliny i porośnięte trawą łąki. Pierwsze ułatwiało żeglugę, rybołówstwo i polowanie na morskie ssaki, drugie zaś to, czym Normanowie zajmowali się najczęściej, czyli uprawę roli i hodowlę. Po trzecie wreszcie – i to chyba najcięższy cios dla popkulturowego stereotypu – wcale nie nosili hełmów z rogami.

CZAS ZMIENIĆ MAPĘ

 

Kim więc właściwie byli Normanowie? Stanowili grupę plemion północnogermańskich, które rozprzestrzeniły się w Skandynawii i na Półwyspie Jutlandzkim po tym, jak Germanie Zachodni w ciągu kilku wcześniejszych stuleci stopniowo opuszczali te ziemie, inaugurując okres tzw. wielkich wędrówek ludów. Na temat przyczyn tych trwających w zasadzie przez całe tysiąclecie migracji z północy na południe nikt jak dotąd nie jest w stanie powiedzieć niczego pewnego. Prawdopodobnie jednak rzecz rozbijała się o zbyt mały areał gruntów uprawnych – większy niż dzisiaj, jednak niepozwalający dostatecznie wyżywić rozrastających się co pewien czas plemion – i zmuszający jakąś ich część do poszukiwania nowych siedzib.

W IX w. nałożyły się na to dodatkowo niepokoje polityczne. W konfrontacji z nieco wyżej rozwiniętymi państewkami celtyckimi i piktyjskimi na Wyspach z jednej oraz doskonale zorganizowanym, łapczywie rozrastającym się imperium Karolingów na kontynencie z drugiej strony, również Skandynawowie odczuli potrzebę scentralizowania władzy i zbudowania ściślejszych struktur państwowych. Była to nowość. Normanowie od wieków tworzyli społeczeństwo składające się z praktycznie niezależnych rodów, w którym wszelkie ważniejsze decyzje podejmowane były na wiecach wolnych mieszkańców: thingu – na poziomie lokalnym oraz althingu – w przypadku większego obszaru. Próby skupienia władzy w jednym ręku musiały wywołać u krewkich Skandynawów zamęt, materializujący się w szeregu mniejszych lub większych lokalnych wojen. Oczywiście pojawiały się w ich trakcie charyzmatyczne jednostki, na pewien czas formalnie uznawane za królów, jak choćby Swen Widłobrody, a zwłaszcza Kanut Wielki w Danii, Eryk Zwycięski w Szwecji czy Harald Pięknowłosy i Olaf Tryggvason w Norwegii. Ich dokonania były jednak przeważnie dokonaniami bitewnymi i zazwyczaj nie wytrzymywały próby czasu.

Od VIII w. wyspecjalizowali się w budowie łodzi i żeglarstwie. Znaleziska archeologiczne wskazują, że przed VII w. Normanowie potrafili budować jedynie niewielkie łodzie, którymi mogli poruszać się w bliskiej odlegości od brzegu, służące zapewne głównie do połowów. Sytuację tę zmieniły kontakty z Piktami i Celtami. Jak przekonuje Farley Mowat, autor świetnej analizy normańskich wypraw na Zachód: „Jesteśmy w posiadaniu udokumentowanych świadectw, że mieszkańcy Wysp Brytyjskich potrafili przemierzyć swoimi statkami ponad połowę Oceanu Zachodniego w początkach ery chrześcijańskiej a nawet przed jej rozpoczęciem”. Normanowie – z którymi oba ludy często handlowały – szybko przerośli mistrzów i już w VIII wieku objawili swój największy geniusz: umiejętność budowania jednych z najdoskonalszych łodzi morskich w dziejach oraz żeglowania praktycznie we wszystkich warunkach atmosferycznych. Fakt ten miał już wkrótce zmienić mapę Europy. Ówcześni Europejczycy nie byli zapewne tym faktem zachwyceni.

METAL JĘKNĄŁ NA WYSPACH

Mówiąc o wyprawach Normanów, trzeba pamiętać, że nie były to wyłącznie ani nawet przede wszystkim wyprawy łupieżcze. Tak jak większość nadmorskich plemion trudnili się oczywiście piractwem – była to w pewnym sensie rutyna zarówno tamtych, jak i późniejszych czasów – jednak większość ich morskich wojaży organizowana była w celach handlowych lub osiedleńczych. Rzecz jasna, jedno nie wykluczało drugiego. Wyprawa handlowa pełniła czasem funkcję zwiadu dla późniejszego najazdu – najazd zaś pozwalał przetrzeć nowe szlaki dla handlu. Podobnie stworzenie handlowego emporium poza Skandynawią pozwalało następnie rozszerzyć w jego okolicach osadnictwo, co z kolei nie przeszkadzało prowadzić z tych terenów kolejnych wypraw pirackich.

Szlaki pierwszych normańskich najazdów wiodły na południowy Zachód. Nic dziwnego – Szetlandy leżą zaledwie o dwa, góra trzy dni ówczesnej żeglugi od skandynawskich wybrzeży. Podobna odległość dzieli Szetlandy od Wysp Owczych. Stąd już tylko krok do brzegów Orkadów, Hebrydów, Irlandii i Szkocji. Dzięki kontaktom z Celtami oraz Piktami, którzy we wcześniejszych stuleciach pokonywali tę trasę w drugą stronę, Normanowie musieli doskonale orientować się w geografii Wysp, były one więc w jakimś sensie naturalnym kierunkiem ekspansji – tym bardziej kuszącym, że ludność Hebrydów, Orkadów, Szetlandów i Irlandii była w dużym stopniu schrystianizowana i często zorganizowana w niezbyt wojownicze wspólnoty parareligijne. Miała też kościoły, które z pewnością kusiły drogimi ozdobami i zawsze cennymi przedmiotami liturgicznymi. Wiadomo, że już pod koniec VII wieku pojedyncze grupy Normanów osiadały na tych terenach, przeważnie wtapiając się z czasem w koloryt lokalnych społeczności, zapewne przyjmując też chrześcijaństwo. Jednak dopiero w następnym stuleciu Skandynawię i Wyspy połączył praktycznie nieprzerwany łańcuch najazdów – tak osadniczych, jak i pirackich – który w X wieku doprowadził do normańskiej dominacji na całych Wyspach.

W Irlandii powstały normańskie królestwa, m.in. wokół Limericku i Dublina, które zostały pokonane przez jednoczących się w obliczu wroga irlandzkich Celtów pod wodzą Briana Boru dopiero w 1014 r. Brian zginął zresztą w tej walce, co rzecz jasna błyskawicznie uczyniło z niego bogatera narodowego Irlandczyków, opiewanego w pieśniach.

W 874 r. w normańskich rękach znalazła się też cała północno-wschodnia Anglia, na której ustanowiono tzw. Danelaw – obszar prawa duńskiego. Co prawda został on odbity kilkadziesiąt lat później przez Anglosasów, jednak już w latach 80. X w. kolejna fala najazdów zalała te tereny, a Kanut Wielki – król Danii i Norwegii – dołączył do swoich tytułów tytuł króla Anglii.

Inne grupy Normanów podejmowały wyprawy w kierunku ujścia Sekwany, by pod koniec IX w. osiedlić się okolicach Rouen. Musieli być szczególnie uciążliwymi „sąsiadami” francuskich Karolingów – nie tylko z łatwością odpierali ich ataki, ale też z roku na rok rozszerzali swoje panowanie, dla podreperowania budżetu plądrując miasta leżące wzdłuż Sekwany i docierając nawet do Paryża. W 885 i 886 r. na przykład dzisiejszą stolicę Francji oblegała – na szczęście dla paryżan bezskutecznie – potężna armia 35 tys. Duńczyków. Wcześniej, nie mogąc uporać się z problemem, Karol Łysy zdecydował się płacić najeźdźcom trybut, a kiedy i to na dłuższą metę nie zapobiegło napadom, w 911 r. Karol Prosty oddał w lenno kilka północnych hrabstw normańskiemu wodzowi Rollonowi, dając tym samym początek Normandii. To właśnie stąd sto lat później wyruszył w kierunku Wysp Brytyjskich Wilhelm Zdobywca, by zapoczątkować tam trwające do połowy XII w. panowanie dynastii normandzkiej.

W czasie gdy Normanowie na południu zmieniali układ polityczny w Europie, ich ziomkowie na północy i zachodzie dokonywali rewolucji w geografii świata. Około 860 r. ich łodzie dobijały do wybrzeży Islandii, by w ciągu kolejnego półwiecza całkowicie skolonizować wyspę i w 930 r. zorganizować na niej pierwszy Althing (tak też nazywa się dzisiejszy parlament Islandii).

MĘŻOBÓJSTWA I BANICJE

 

Ale w kontekście późniejszych osiągnięć Normanów nie był to jeszcze wielki wyczyn – z istnienia Islandii doskonale zdawano sobie w Europie sprawę, przed przybyciem Skandynawów prawdopodobnie znajdowały się tam eremy irlandzkich chrześcijan. O Grenlandii natomiast nikt nie miał wówczas pojęcia. Odkrył ją przypadkiem Eryk Thorvaldsson, zwany Rudym (niektóre źródła wskazują Gunnbjorna Ulfssona jako odkrywcę), którego losy – nieźle nam znane dzięki „Sadze o Eryku Rudym” – dają pogląd zarówno na temperament ówczesnych Normanów, klimat panujący w zasiedlanych przez nich ziemiach, jak i na kulisy podejmowania przez nich ryzykownych wypraw.

Otóż ojcem Eryka był „człowiek imieniem Thorvald. (…) Wraz ze swym synem Erykiem umknął z Jaerid (w Norwegii) do Islandii, ponieważ winien był mężobójstw”. Owe „mężobójstwa”, jak się okazuje zjawisko bardzo wówczas wśród Normanów popularne, wywoływały rzecz jasna zemstę rodziny ofiary, co z kolei prowokowało odwet. Aby jakoś przerwać ten krąg permanentnej zemsty, thing zazwyczaj skazywał mordercę na trwającą od roku do trzech lat banicję (co rzecz jasna stanowiło doskonały pretekst do podjęcia wyprawy pirackiej). W tym czasie obie strony zdążyły ochłonąć i dogadać się ze sobą, posługując się mniej ostatecznymi niż topór lub miecz argumentami. Nie zawsze jednak – o czym wkrótce miał przekonać się właśnie Eryk. Kiedy mianowicie postanowił pozbyć się sąsiada i zagarnąć jego ziemię, kazał swoim niewolnikom podkopać skarpę pod jego domem. Ta, osuwając się wraz z domem, zabiła sąsiada. Eryk wykazał się sprytem, ponieważ nikt go za rękę nie złapał, krewni zabitego powściągnęli żądzę krwi i ograniczyli się do wyrżnięcia Erykowych niewolników. Tu niestety spryt naszego bohatera się skończył: „W odwecie za to Eryk zabił Eyjolfa Fałszywego, a także Hrafna Szermierza”. W efekcie, nawiązując do rodowej tradycji, skazany został na banicję, z której jednak wkrótce powrócił, by odebrać pożyczone niejakiemu Thorgestowi słupki tronowe (rzeźbiona ozdoba krzesła mająca znaczenie prestiżowe – przyp. aut.). Gdy ten odmówił, Eryk zabrał słupki siłą, po czym „nieopodal zagrody w Drangar wdali się w bójkę i dwaj synowie Thorgesta oraz kilku innych ludzi zostało zabitych”. I znów Eryk musiał uchodzić. W ten sposób „mały” sąsiedzki spór zakończył się wielkim odkryciem geograficznym – uciekając, Eryk wylądował na Grenlandii, na której wkrótce potem pojawiły się liczne normańskie osiedla.

AMERYKA ODKRYTA

Ale nie tylko takie było znaczenie wyprawy Eryka. W 985 r. wiatr zapędził okręt, podążającego jego śladem Bjarniego Herjolfssona, do wybrzeży Nowej Fundlandii i Labradoru. Nie jest jasne, na ile Bjarni zdawał sobie sprawę z wagi odkrycia, wiadomo jednak, że na odkupionym od niego statku i być może z częścią jego załogi, trasę jego podróży odtworzył mniej więcej dekadę później Leif Eriksson, syn Eryka. Jeśli wierzyć źródłom, był on pierwszym Europejczykiem, który przezimował na kontynencie amerykańskim, zapewne w Zatoce św. Trójcy. Jak mówi „Saga o Grenlandczykach”: „Dopłynęli do wyspy, która leżała na północ od lądu, i weszli na nią, i rozejrzeli się wokół przy pięknej pogodzie. Na trawie była rosa i dotknęli tej rosy rękami, i polizali ją, i uznali, że nigdy nie kosztowali czegoś tak słodkiego. Następnie wrócili na statek i popłynęli cieśniną między wyspą a przylądkiem, który wybiegał na północ od lądu. Pożeglowali omijając ten przylądek (…) Wynieśli na brzeg skórzane śpiwory i postawili szałasy. Później postanowili, że zostaną tam na zimę, i zbudowali długi dom (standardowa konstrukcja głównie z terenów Norwegii – przyp. aut). (…) Patrząc na otaczający ich kraj doszli do przekonania, że zimą nie zabrakłoby paszy dla bydła. Mróz nie występował zimą i trawa tylko trochę żółkła”.

Do podjęcia tej ryzykownej wyprawy najprawdopodobniej skłoniła Leifa opowieść Bjarniego o brzegach porośniętych gęstym lasem – jeśli na Grenlandii Normanom czegoś brakowało (oprócz żelaza i zbóż), to z pewnością drewna. Ono też, a być może również plany osadnicze, skłoniły na przestrzeni pierwszych pięciu lat XI wieku Normanów z obu wysp do podjęcia większych zorganizowanych wypraw do Winlandii – jak nazywano wówczas Amerykę.

ZDOBYCIE RUSI

Kluczem do sukcesu Normanów były łodzie, które nie tylko doskonale sprawdzały się w podróżach dalekomorskich, ale też pozwalały im poruszać się rzekami. Co jeszcze ważniejsze – były na tyle lekkie, że załoga mogła je w razie konieczności z łatwością przetaczać po ściętych pniach w inny akwen. W ten sposób dotarli do Paryża i Langres, tak też zapuszczali się Renem w głąb dzisiejszych Niemiec, aż po Kolonię. Największą jednak rolę ta właśnie cecha łodzi odegrała na Wschodzie. W VIII i IX wieku Normanowie z terenów dzisiejszej Szwecji buszowali wzdłuż południowych wybrzeży Bałtyku. W odróżnieniu jednak od swoich zachodnich współplemieńców raczej nie osiadali na najeżdżanych ziemiach, zadowalając się bądź grabieżą, bądź też stworzeniem własnego ośrodka handlowego, by wspomnieć choćby tak ważne jak Stara Ładoga, Mohowoje czy pruskie Truso u ujścia Nogatu do Zalewu Wiślanego w Janowie Pomorskim.

Wyjątkiem od tej reguły były grupy normańskich osadników, które rozlokowały się m.in. w okolicach Riurikowa Gorodiszcza, Czernihowa, Nowogrodu Wielkiego i Kijowa. W połowie IX wieku musieli być oni potężną siłą w regionie, skoro w czerwcu 860 roku zaatakowali Konstantynopol. Co prawda bezskutecznie, jednak najazd musiał być opłacalny, jeśli podobne działania podejmowali jeszcze kilkakrotnie. Z pewnością ku przerażeniu mieszkańców – jak odnotował patriarcha Bizancjum Focjusz: „ci ludzie przewyższający wszystkich w okrucieństwie – mówię tu o Rhosach – podbili sąsiednie ludy (…) i podnieśli oręż na państwo rzymskie”.

Rhosach? O zasięgu normańskiego żywiołu na terenach dzisiejszej Rosji najlepiej świadczą dziś nie dokonania militarne, lecz właśnie nazewnictwo. Otóż słowo „Ruś” jest ugrofińską wariacją na temat nordyckiego słowa „ropsmen” oznaczającego „ludzi wiosłujących w łodziach”. „Wśród ludności Europy Wschodniej i islamskiego Orientu nazwa ta była przyjętym terminem oznaczającym Skandynawów” – jak pisze Władysław Duczko w niedawno wydanej „Rusi wikingów” – „i w końcu stała się także określeniem pierwszego państwa wschodnich Słowian – Rusi Kijowskiej”.

Ciekawych, choć nie do końca wiarygodnych, informacji na temat skandynawskich początków państwowości na Rusi dostarcza XII-wieczna „Powieść minionych lat”. Jej autor był przekonany, że w latach 859–862 miejscowi: „Wygnali Waregów za morze i nie dali im dani; i sami poczęli się rządzić i nie było u nich sprawiedliwości; i powstał ród przeciw rodowi, były zwady i poczęli wojować sami ze sobą. Powiedzieli sobie: Poszukamy księcia, by nami władał według porządku i prawa. Szli za morze ku Waregom ku Rusi, bowiem tak się zwali ci Waregowie (…). Rzekli Rusi Czudowie, Słowianie, Krywicze i Wesowie: Ziemia nasza wielka jest i obfita, a ładu w niej nie ma; pójdźcie więc rządzić i władać nami. (…) I wybrali się trzej bracia z rodami swoimi, i wzięli ze sobą wszelką Ruś”. O wzięciu „całej Rusi” ani nawet o „trzech braciach” historia nie umie dziś powiedzieć nic mądrego. Natomiast istotnie w latach 60. IX wieku tron w Nowogrodzie Wielkim objął niejaki Ruryk – protoplasta panującej na Rusi do 1598 roku dynastii Rurykowiczów. Jego następca Oleg w 882 roku zdobył Kijów, kładąc tym samym pierwszy fundament dzisiejszej Rosji. Zważywszy że minie niewiele ponad sto lat i Leif Eriksson jako pierwszy Europejczyk zbuduje osadę w Ameryce – świat Normanów u schyłku I tysiąclecia po Chrystusie musi wydać się imponujący.

WOKÓŁ EUROPY

 

Tym bardziej że na tych spektakularnych osiągnięciach aktywność ludów Północy się nie wyczerpuje. Normańskie załogi żeglowały wzdłuż wybrzeży Francji i Hiszpanii, atakując akwitańską Bajonnę, wchodzącą w skład islamskiego państwa Idrysydów Lizbonę, leżącą po drugiej stronie Półwyspu Iberyjskiego Tortose i, stosunkowo już bliską, frankońską Barcelonę oraz Marsylię. Stąd już tylko krok dzielił ich od Półwyspu Apenińskiego. Gdyby popłynęli dalej, w stronę Konstantynopola, mogliby spotkać inne grupy Normanów, które Dniestrem dopływały na Morze Czarne, nawiązując po drodze kontakty z jedną z największych potęg tamtego rejonu Chaganatem Chazarskim. Mogliby zetknąć się też z grupami przemieszczającymi się Wołgą w kierunku Morza Kaspijskiego. To o nich pisał ze sporą przesadą Al-Masudi w swoich „Złotych łąkach”: „W pewien czas (…) przybyło około 500 statków, każdy z załogą liczącą 500 osób (to rzecz jasna niemożliwe – przyp. aut.) (…) Okręty Rusów rozproszyły się po całym morzu, (…) Rusowie przelewali krew, zabijali kobiety i dzieci, łupili, napadali i niszczyli wszystko. (…) Nikt spośród rodzimych mieszkańców nie był w stanie ich powstrzymać. (…) Gdy zdobyli już wystarczające bogactwa i zmęczyło ich rabowanie, ruszyli w stronę rzeki Chazarów”…

Znów trzeba jednak pamiętać, że nie tylko o podboje tutaj chodziło. Dniestr i Wołga były szlakami przede wszystkim handlowymi, którymi płynął na północ nieprzerwany strumień srebra i luksusowych towarów arabskich i bizantyjskich, na południe zaś niewolnicy i skóry. Skandynawscy wojownicy byli wreszcie cenionymi w Europie najemnikami. W otoczeniu cesarza bizantyjskiego spotykamy po roku 977 gwardię wareską (ciekawostką jest, że w 839 roku Rusowie wchodzą w skład bizantyjskiego poselstwa na dwór cesarza Ludwika Pobożnego w Ingelheim), na Półwyspie Apenińskim brali udział w przepychankach między dwoma cesarstwami, w zamian zyskując nie tylko pieniądze, ale też nadania. Dobrym przykładem jest tu jeden z normańskich wodzów Rainulf Drengot, który w 1030 roku został księciem leżącego w południowych Włoszech Aversa.

Niewiele później, w połowie XI wieku, pochodzący z Normandii Robert Gwiskard wyparł z Włoch Arabów i Bizantyjczyków, zaś jego brat Roger rozpoczął regularny podbój Sycylii. Z kolei jego syn Roger II w 1130 roku zjednoczył wszystkie rozproszone normańskie państewka, tworząc Królestwo Obojga Sycylii.

ZMIERZCH BOGÓW

Jednym z najbardziej znanych wątków wierzeń normańskich jest Valhalla – dość tajemnicze miejsce, do którego podążają wojownicy zabici w walce z mieczem w ręku. Popularny obraz przedstawia Valhallę jako krainę wiecznej uczty: folgowania obżarstwu, opilstwu i zawsze miłej wojownikom rozpuście. W „rzeczywistości” zmarli Normanowie mieli wieść w niej żywot nieco mniej rozkoszny, a mianowicie ćwiczyć się w walce i przygotowywać na ragnarök – wielką bitwę w dniu końca świata – w której walczyć będą pod wodzą Odyna. Równie dobrze mogliby próżnować: wynik bitwy jest znany od zawsze i żadna siła nie jest w stanie odwrócić już biegu wydarzeń. W tym niezwykle złożonym uniwersum wszystko ma swój kres: nie tylko bogowie, niezliczona ilość duchów, elfów, karłów czy wróżek, ale też wszystkie poziomy świata nieodwracalnie ulegną pewnego dnia ostatecznej zagładzie. Nie ma innego wyjścia – umiejscowiony w centrum normańskiego wszechświata jesion Yggdrasill – łączący wszystkie poziomy ich kosmosu (świat ludzi, bogów, zmarłych, etc.) – od momentu swojego pojawienia się natychmiast zaczął umierać. Orzeł ogryza jego liście, pień gnije, a wąż Nidhogg wgryza się w korzenie. Właśnie śmierć Yggrasilla będzie sygnałem do ragnarök, a więc jednocześnie dniem śmierci wszystkich postaci zamieszkujących germańskie uniwersum.Nie wiadomo co prawda, czy ragnarök istotnie nadszedł, wiadomo jednak, że zmierzch świata Normanów nastąpił gdzieś w trakcie XI w. Przyczyn było wiele: ustalenie się skandynawskich królestw chrześcijańskich i wkroczenie tych obszarów w krąg bardziej już cywilizowanej średniowiecznej kultury europejskiej, umocnienie się państw sąsiednich, co z czasem uniemożliwiło bezkarne organizowanie wypraw rabunkowych. Jednak to, co na końcu okresu normańskiego zaciążyło chyba najsilniej, to temperatura i seks. Od XIII w. klimat północy zaczął się ponownie ochładzać, co spowodowało odcięcie osiedli w Grenlandii od europejskiej macierzy. Utrudnione było w tych warunkach nawet podróżowanie do Islandii, o Ameryce nie wspominając. Jeśli zaś idzie o seks, Normanowie okazali się ludem wyjątkowo podatnym na urok mieszkanek podbijanych ziem, a zarazem zaskakującym brakiem przywiązania do własnej kultury materialnej. Te dwa fakty sprawiły, że w ciągu kilku pokoleń stapiali się oni całkowicie z lokalną ludnością. W X i XI w. trudno jednoznacznie ocenić, czy mieszkańcy Normandii, Rusi Kijowskiej, południowej Italii byli jeszcze Normanami czy już Francuzami, Rusinami i Włochami. Po Normanach została jednak legenda o straszliwych wojownikach w rogatych hełmach, zamieszkujących skute lodem ziemie Północy. A to, że nie do końca jest prawdziwa… Taki to już urok legend.

 

NIEOKRZESANI LUDZIE SUKCESU

Rozmowa z Władysławem Duczko, autorem książki „Ruś wikingów”

Focus Historia: Wsród wielu fałszywych opinii na temat wikingów jest i taka, jakoby byli narodem…

Wikingami nazywało się rozbójników morskich – vikinga vel pirata, jak współczesne źródła łacińskie tłumaczyły tę nazwę. Byli piratami na morzu i zwykłymi rabusiami na lądzie. Obecnie nazwę wikingowie aplikuje się na wszystkich Skandynawów między końcem VIII a początkiem XI w. Jest to błędne, ponieważ nie każdy mężczyzna wtedy żyjący był wikingiem. Wikingowie pochodzili z Danii, Norwegii i Szwecji – kraje te, mimo wspólnego języka, podobnych struktur społecznych i kultury, odróżniały się od siebie szeregiem cech. Wikingowie byli przede wszystkim rozbójnikami, ale zajmowali się również handlem. Byli ludźmi gotowymi na wszystko, włącznie z dostosowywaniem się do nowych sytuacji i obcych kultur.

Istnieja teorie, ze wikingowie byli ekspertami od tworzenia struktur państwowych i ze to własnie oni pomogli w stworzeniu Rusi jako państwowego organizmu.

Od XIX do połowy XX w. niektórzy europejscy historycy, zwłaszcza niemieccy, przypisywali Skandynawom szczególne uzdolnienia w sztuce tworzenia państw. Twierdzenie to było częścią wizji Germanów jako wyjątkowej rasy. Skandynawów, którzy przecież byli Germanami, podziwiano za ich aktywność, kiedy na wielką skalę rabowali wiele krajów. Niekiedy proceder ten stanowił wstęp do organizowania państw. Wśród Słowian udało się Szwedom stworzyć nad środkowym Dnieprem władztwo. Przez około 70 lat miało ono charakter nordycki i dopiero od czasów Włodzimierza Wielkiego rządząca dynastia Rurykowiczów stała się całkiem słowiańska.

Czy wikingowie wykorzystywali swoje umiejętności państwowotwórcze także w innych miejscach?

Duńczycy stworzyli królestwo Yorku w północnej Anglii, a Norwegowie w Irlandii królestwo Dublina. Oba państwa były efemerydami, które po kilkudziesięciu latach zostały wchłonięte przez lokalne struktury, silniejsze, bogatsze i lepiej rozwinięte niż wikińskie.

Czy organizowanie państwa na Wyspach Brytyjskich po 1066 roku miało cos wspólnego z działalnością w krajach słowiańskich? Czy stosowano ten sam model organizacji państwa?

W roku 1066 po bitwie pod Hastings Anglia została zdobyta przez rycerstwo księcia Normandii Wilhelma Bastarda, później zwanego Zdobywcą. Normanowie byli potomkami Skandynawów, którzy na początku X wieku opanowali kawałek wybrzeża frankijskiego i na tym terytorium stworzyli, za pozwoleniem króla Franków, własne księstwo. Na początku zachowywali własne tradycje, ale z chwilą kiedy przyjęli chrześcijaństwo i zaczęli organizować swoje księstwo na wzór frankijski, ich tożsamość zaczęła zanikać i na jej miejsce, wraz z językiem francuskim, wszedł lokalny wariant feudalizmu typowego dla królestwa Franków. Ci Normanowie, którzy podbili Anglię, nie byli już Skandynawami, tylko Frankami.

Czyli państwo pierwszych Piastów nie było stworzone przez Skandynawów?

Nie mamy żadnych źródeł, które by o tym świadczyły. Mieszko I i Bolesław Chrobry byli książętami utrzymującymi swoją władzę przy pomocy bitnej drużyny, która walczyła dla nich poza granicami kraju i trzymała własną ludność w podległości. Zresztą w dość brutalnej podległości, skoro już w latach trzydziestych XI wieku państwo tychże Piastów zostało zniszczone przez gwałtowną rebelię – poddani mieli dość ucisku i przy okazji wrócili do pogaństwa.

Dlaczego Skandynawia nie mogła stanowić wzoru dla innych powstających państw europejskich?

Z wyjątkiem Europy Wschodniej, Skandynawowie w innych częściach kontynentu napotykali o wiele bardziej rozwinięte formy organizacji politycznych niż ich własne i z nimi nie mogli po prostu konkurować.

Jak wyglądała chrystianizacja wikingów?

Wikingowie, czyli rabusie, w trakcie pertraktacji z ludźmi, na których napadali, dochodzili czasami do obopólnego porozumienia i akceptowali stawiany warunek, żeby się dać ochrzcić. Ponieważ często przy takich okazjach dostawali podarki, pozwalali się chrzcić wielokrotnie. Z chwilą kiedy wódz grupy wikingów zmieniał religię, zwykle szli za nim jego ludzie. Wśród Rusów, czyli Szwedów mieszkających nad Dnieprem, było wielu chrześcijan jeszcze przed przyjęciem chrztu przez Włodzimierza. Także wśród Skandynawów służących w gwardii cesarskiej w Bizancjum byli chrześcijanie, chociaż Bizantyjczycy nie zmuszali ich do konwersji. W Skandynawii chrystianizacja okazała się długotrwałym procesem, dokonującym się bez nakazów królewskich, a tylko na własnych warunkach ludu, który nie chciał przyjmować nowej religii „z góry”. W Polsce religia chrześcijańska została narzucona ludowi siłą przez władców, Mieszka I i Bolesława Chrobrego.

Jak się to stało, ze niewielkie grupy ze Skandynawii odniosły tak wielki sukces w Europie, dominując w niej przez trzy wieki, jeżeli nie wiele więcej?

Zależy jak się definiuje pojęcie sukcesu. Efektywność w rabowaniu była niewątpliwym sukcesem, kolonizacja wysp atlantyckich także. To samo można powiedzieć o stworzeniu księstwa kijowskiego. Wikingowie byli świetnymi wojownikami, dobrze wytrenowanymi do walki. Wiele ich umiejętności, których brakowało wojownikom na Wyspach Brytyjskich i na Kontynencie, sprawiało, że nieliczni umieli im się przeciwstawić. Skandynawowie byli mobilni i dzięki wyjątkowym statkom mogli poruszać się bez przeszkód po morzach i rzekach, docierając wszędzie gdzie chcieli, nawet do Ameryki. Za zupełnie inny sukces należy uznać miejsce wikingów w kulturze globalnej naszej cywilizacji: są oni przedmiotem fascynacji nowych pokoleń i symbolem przeszłości Europy.