Aborcja w Polsce: (nie)moralny kompromis

W poniedziałek, 4 lipca 1994 roku prezydent Lech Wałęsa zawetował nowelizację ustawy antyaborcyjnej. Lewica chciała zmienić prawo, które nie zadowalało ani obrońców życia poczętego, ani zwolenników aborcji

Dwa dni potem Jarosław Gowin – obecnie minister sprawiedliwości, wtedy sekretarz redakcji krakowskiego miesięcznika „Znak” – napisał gościnnie na łamach „Gazety Wyborczej ”: „Jeśli nie uda się zmobilizować opinii publicznej do obrony tej ustawy, wcześniej czy później zostanie zliberalizowana. Proponowana przez większość sejmową nowa wersja ustawy jest niemoralna”.

 

Walka o to, by aborcja była  w Polsce zakazana, rozpoczęła się w 1989 roku. W grudniu tego roku, czyli pół roku po pierwszych w powojennej Polsce na wpół wolnych wyborach, grupa senatorów pod przewodnictwem Waleriana Piotrowskiego zgłosiła projekt ustawy, który dopuszczał przerywanie ciąży jedynie, gdy zagrażała życiu matki. We wrześniu 1990 roku senat, w którym 99 miejsc zajmowali senatorowie z listy „Solidarności”, projekt przegłosował i trafił on do sejmu – wtedy jeszcze kontraktowego. Sejm ogłosił konsultacje społeczne. Na ulicę wyszli zwolennicy i przeciwnicy aborcji. Ci pierwsi występowali pod hasłem: „Kler do kruchty zamiast zajmować się tyłkami kobiet!”, drudzy  nazywali zwolenników aborcji „eichmanowsko-mengelosko-stalinowskimi reliktami systemu komunistycznego”. 

 

W sejmie powstała komisja nadzwyczajna, która pracowała nad ustawą. Podczas jej obrad zgłoszono wniosek, by można było przerywać ciążę będącą skutkiem przestępstwa, ale zarówno ten, jak i inne łagodzące ustawę, zostały przedstawione sejmowi jako wnioski mniejszości. Znajdowała się wśród nich oryginalna idea posłanki lewicy, by karać więzieniem mężczyzn porzucających kobiety w ciąży. Upadł też pomysł, by rozpisać referendum w sprawie aborcji. Forsowali go zwolennicy prawa do decydowania przez kobietę o życiu dziecka. Kościół był przeciw – twierdził, że w sprawie tak fundamentalnej, jak pytanie czy zabijać, nie można głosować. Badania opinii społecznej pokazywały, że nową restrykcyjną ustawę popiera zaledwie 33 proc. Polaków, przeciw jest 59 proc. Był rok 1991. Zbliżały się pierwsze całkowicie wolne wybory parlamentarne. W tej sytuacji posłowie marzący o reelekcji postanowili odroczyć rozpatrywanie sprawy. To właśnie wtedy zostałem świadkiem pamiętnego wydarzenia o charakterze… eschatologicznym. Po decydującym o przełożeniu dyskusji głosowaniu poseł Jan Łopuszański teatralnie padł na kolana na sejmowych schodach i, wznosząc ręce do góry, zawołał: „Ty to widzisz i nie grzmisz?!”.

 

Po wyborach utworzono w sejmie siedemnaście klubów parlamentarnych. Po nieudanej misji utworzenia rządu przez Bronisława Geremka, premierem został Jan Olszewski. Zakaz aborcji żył tymczasem własnym życiem poza sejmem.  Na Krajowym Zjeździe Lekarzy w grudniu 1991 roku uchwalono kodeks etyki lekarskiej. Znalazł się tam zapis zabraniający przeprowadzania aborcji poza przypadkami, gdy ciąża zagraża życiu kobiety lub jest wynikiem przestępstwa. Rzecznik praw obywatelskich Ewa Łętowska zwróciła się do Trybunału Konstytucyjnego z pytaniem, czy zawarty w kodeksie zakaz aborcji ze względów społecznych jest zgodny z konstytucją i ustawą o zawodzie lekarza. Trybunał orzekł, że nie jest uprawniony do orzekania o sprawach etycznych i uchylił się od zajęcia stanowiska. W tym czasie w sejmie powołano z inicjatywy ZChN-u  komisję nadzwyczajną, zajmująca się przygotowaniem projektu ustawy o ochronie prawnej dziecka poczętego. 

 

Wiadomo było, że naciskani przez Kościół posłowie, w większości katolicy, w końcu ustawę uchwalą. Sejm zalewały w tym czasie ulotki pokazujące makabryczne zdjęcia płodów po aborcji. Pewna posłanka ZChN-u, lekarka, twierdziła, że z nienarodzonych dzieci robi się kremy upiększające dla kobiet. Pamiętam, jak któraś z organizacji broniących życia poczętego rozłożyła w sejmie plastikowe pojemniki wielkości kurzych jajek, w których w wacie leżały plastikowe figurki dzieci. Zachwycał się nimi Stefan Niesiołowski, wówczas członek ZChN-u i zwolennik zakazów aborcyjnych. Na pojemnikach umieszczono napis: „Nie zabijaj”. Przeciwnicy zaostrzania przepisów aborcyjnych powołali ruch dążący do przeprowadzenia referendum w tej sprawie. 

 

7 stycznia 1993 roku Sejm uchwalił ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Odrzucił uchwałę przewidującą przeprowadzenie referendum. Od tej pory aborcja była legalna jedynie w kilku szczególnych sytuacjach: gwałtu, zagrożenia życia kobiety i poważnego uszkodzenia płodu. Właśnie dlatego, że ustawa pozwalała na aborcję w tych szczególnych przypadkach, głosowali przeciwko niej posłowie ZChN-u, ponieważ uważali, że zakaz aborcji powinien być całkowity. Jeden z posłów tej partii, wytrawny mówca, podczas debaty kilkakrotnie zgłaszał chęć zabrania głosu, ale za każdym razem rezygnował z wejścia na mównicę. W kuluarach mówiono, że poprzedniej nocy w znanym warszawskim klubie nocnym „Sofia”, w którym na barze dla gości tańczyły nagie dziewczyny, przydybali go posłowie lewicy. Gdy więc chciał wejść na mównicę, z lewej strony sali podnosiły się okrzyki „Sofia, Sofia!” i poseł z popisów krasomówczych rezygnował. Podczas przerwy w głosowaniu salę sejmową przeszukał policyjny pies. Ponoć ktoś zadzwonił do kancelarii sejmu z wiadomością, że na sali może być bomba. 

 

Tuż po uchwaleniu ustawy z parlamentarzystami wszystkich klubów spotkał się prymas Józef Glemp. Jeden z dziennikarzy zapytał go, jak głosowałby, gdyby był posłem. Prymas odpowiedział: „Zgodnie z prawem Bożym”. 

 

 

Posłowie zliberalizowali ustawę w roku 1994, gdy rządziła koalicja SLD–PSL, ale zawetował ją prezydent Lech Wałęsa, a sejm nie zdołał weta odrzucić. Po raz drugi udało się ustawę zliberalizować w 1996 roku. Tym razem liberalizację podpisał prezydent Kwaśniewski. Została jednak zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego przez „Solidarność”. Trybunał liberalizację uznał za niezgodną z konstytucją w 1997 roku, przestała więc obowiązywać. Próby zmiany prawa nie podejmował SLD po wygranych wyborach w 2001 roku. Ówczesny premier Leszek Miller nie chciał konfliktu z Kościołem, który popierał wejście Polski do UE. Dziś niemal wszystkie siły polityczne i Kościół twierdzą, że obowiązująca ustawa to dobry kompromis.