ANI BE, ANI ME, ANI KUKURYKU

Aleksander Kwaśniewski wygrał drugą turę prezydencką dzięki sprytnie pomyślanym prowokacjom, które wyprowadziły z równowagi Wałęsę.

29 marca 1995 r., na osiem miesięcy przed datą wyborów prezydenckich, Lech Wałęsa, urzędująca głowa państwa, ogłosił, że najpierw powinna zostać przyjęta konstytucja, a dopiero potem przeprowadzone same wybory. Wałęsa zaproponował też, by na okres przejściowy, czyli 5–10 lat, prezydent otrzymał więcej uprawnień, m.in. możliwość wydawania dekretów. A o to, czy to dobry pomysł i czego dekrety powinny dotyczyć, można by zapytać społeczeństwo w referendum. Natychmiast odpowiedział mu szef komisji konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego Aleksander Kwaśniewski: „Prezydent może złożyć swoje uwagi do konstytucji, ale to Zgromadzenie Narodowe zdecyduje, czy godzi się z opinią prezydenta, czy nie”. Tak rozpoczęła się prezydencka kampania wyborcza.

 

Były to drugie w historii Polski powszechne wybory prezydenckie. Zgodnie z ordynacją wyborczą, by wystartować w wyścigu, trzeba było przedstawić sto tysięcy podpisów. Do ich zbierania ruszyło trzydziestu pretendentów. Ale „tylko” 18 przedłożyło Państwowej Komisji Wyborczej wnioski z wymaganym poparciem. PKW zarejestrowała siedemnastu kandydatów. Odmówiono rejestracji Bolesławowi Tejkowskiemu z powodu ewidentnych fałszerstw. Jeszcze przed pierwszą turą ze startu zrezygnowało czterech kandydatów. Rezygnując, lider KPN Leszek Moczulski, były szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Marek Markiewicz, przedsiębiorca Bogdan Pawłowski, wezwali swych wyborców do głosowania na Lecha Wałęsę. Lech Kaczyński, którego kandydaturę też zarejestrowano, wycofał się, cedując poparcie na Jana Olszewskiego. 

 

Jedyną kobietą wśród startujących była Hanna Gronkiewicz-Waltz. Na początku kampanii miała świetne notowania: popierało ją 13 proc. głosujących, pod koniec poparcie dla niej spadło poniżej 5 proc. Gdy przyszła do Radia ZET na rozmowę, towarzyszył jej tylko Stefan Niesiołowski, wówczas działacz ZChN. Zapytałem go, dlaczego wciąż popiera panią Gronkiewicz, skoro jego ugrupowanie  przeniosło poparcie na kogoś innego? Odparł, że w  pierwszej kolejności jest mężczyzną, w drugiej politykiem. Jako mężczyzna nie może opuścić kobiety porzuconej przez wszystkich.

 

Jacek Kuroń, wystawiony przez Unię Wolności, bardzo źle wypadł w  telewizji. Pamiętam materiał dziennikarza „Wiadomości” TVP Maćka Sojki, późniejszego współzałożyciela i pierwszego prezesa TVN24. Jacek Kuroń wyszedł ze szpitala, w  którym znalazł się po upadku z roweru. Jego przeciwnicy zaczęli głosić, że stan zdrowia nie pozwoli mu na pełnienie obowiązków prezydenta. Kuroń zwołał konferencję prasową, na której podkreślał, że nic mu nie dolega. Kamera zarejestrowała jednak, jak sięga po filiżankę. Ręka drżała mu przy tym tak mocno, że aby nie rozlać płynu, Kuroń musiał się nad szklanką pochylić. A działo się to w chwili, kiedy kandydat na prezydenta mówił, że czuje się świetnie. Za puszczenie tego materiału Maciek Sojka został zawieszony w obowiązkach. 

 

W  wyścigu do fotela ostatecznie brało udział trzynastu kandydatów. Obok polityków takich jak Waldemar Pawlak, Andrzej Lepper, Janusz Korwin-Mikke wystartowali ludzie z polityką niekojarzeni: artysta kabaretowy Jan Pietrzak (dostał 1,12 proc. głosów) oraz Kazimierz Piotrowicz, producent bioenergoterapeutycznych wkładek do butów (0,07 proc.).

 

Do drugiej tury wyborów przeszli Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski. Urzędujący prezydent wykonał tytaniczną pracę. Z początkowego 5-procentowego poparcia doszedł do 48 proc. tuż przed ogłoszeniem ostatecznych wyników. Najważniejszym punktem tej części kampanii były dwie telewizyjne debaty kandydatów. Prowadził je prezes TVP Wiesław Walendziak. Po latach wspominał, że sztab Lecha Wałęsy starał się wówczas zmiękczyć wizerunek prezydenta. Chciano go pokazać nie jako aroganckiego, pewnego siebie politycznego wojownika, lecz jako człowieka łagodnego, rozumiejącego problemy innych, który potrafi iść na kompromis. 

 

Sztab Kwaśniewskiego, wiedząc o tym, zaplanował dywersję. Podczas pierwszej debaty przyszły prezydent wpadł do studia telewizyjnego dosłownie na 30 sekund przed rozpoczęciem programu. Miał już telewizyjny makijaż, który zrobiono mu poza studiem. Przywitał się ze wszystkimi, tylko nie z Lechem Wałęsą. Wręczył mu za to swoje oświadczenie majątkowe. Był to protest przeciw oskarżaniu jego i żony o prowadzenie nieuczciwych interesów. Jak się można było domyślić, fortel zadziałał. Wałęsa się zagotował.. Gdy pod koniec debaty Kwaśniewski podszedł do niego z wyciągniętą dłonią, wściekły Wałęsa odburknął, że może mu co najwyżej podać nogę. Podobna, choć już nie tak dramatyczna scena, rozegrała się także po zakończeniu drugiej debaty. Kwaśniewski znów podszedł do Wałęsy z wyciągniętą ręką, mówiąc: „Pokażmy Polakom, że dziś rozstajemy się w  sposób lepszy niż w  niedzielę”. Tym razem prezydent uścisnął mu dłoń, ale wygłosił przy tym reprymendę, która przeszła do kanonu jego powiedzonek: „To pan rozpoczął niekulturalnie, pan wszedł jak do obory, ani be, ani me, ani kukuryku”. Dziś Wiesław Walendziak uważa, że właśnie przez to zachowanie podczas debat Wałęsa przegrał wybory. 

 

Podczas drugiej tury ukazała się biografia Aleksandra Kwaśniewskiego „Kwaśniewski jestem” pióra dziennikarki Agaty Chróścickiej. Odkryła, że kandydat lewicy, chociaż Państwowej Komisji Wyborczej podał, że ma wykształcenie wyższe, to magistrem nie jest. Kwaśniewski upierał się, że mógł tak napisać, bo zdał wszystkie egzaminy i dostał absolutorium, nie obronił tylko dyplomu. Informacja ta, mimo że wywołała medialną burzę, nie zaszkodziła przyszłemu prezydentowi. Aleksander Kwaśniewski, który słynął z dobrych kontaktów z dziennikarzami, obraził się jednak na nich za rozpowszechnianie tej informacji. 

 

 

Niechęć mu przeszła, gdy okazało się, że wygrał wybory. Zaprosił wtedy dziennikarzy do Pałacu Prezydenckiego. Sam pierwszy raz był wówczas w prywatnym mieszkaniu Wałęsy i wyglądał podczas wycieczki jak człowiek, który świetnie się bawi. Wchodząc do pałacu, o mało się nie wywrócił, pośliznąwszy się na wypolerowanych kamiennych płytach. Dziennikarze już wtedy szeptali między sobą, że tuż przed wizytą w nowym mieszkaniu prezydent elekt wzmocnił nerwy ulubioną whisky. Jak się wkrótce okazało, zwyczaj ten wszedł głowie państwa w krew. A  mieszkanie? Podczas 10 lat urzędowania prezydentowa Kwaśniewska mocno je przebudowała. Zniknęły barokowe umywalki i kunsztowne krany z łazienki. Z kolei w jednym ze skrzydeł pałacu pojawił się ogród zimowy.