Antybiotyk na talerzu. Czy mięso jest bezpieczne?

Zwierzęta hodowlane zażywają więcej leków niż my. Efekt – coraz więcej groźnych bakterii atakujących i zabijających ludzi. Jak się przed tym bronić?

Świnie tłoczą się w ciasnym chlewie. Ich skórę pokrywają ropiejące rany. Zwierzęta przepychają się i ocierają o siebie. Kończyny niektórych są zniekształcone, inne mają odgryzione uszy. Poruszają się z trudem i potykają o  chore albo martwe osobniki, leżące na drewnianej podłodze. Taki film nakręcili ukryta kamera niemieccy obrońcy praw zwierząt na fermie, która – by utrzymać świnie przy życiu – faszeruje je na potęgę antybiotykami. I twierdzą, że to wcale nie jest wyjątek – podobne praktyki zdarzają się wszędzie, gdzie produkuje się mięso na masową skalę. Film wywołał poruszenie nie tylko w Niemczech. Przeciwko nadużywaniu antybiotyków u zwierząt protestują też konsumenci w USA, gdzie proceder ten jest – w odróżnieniu od Europy – legalny. Nie chodzi tu tylko o to, że leki wraz z mięsem trafiają na nasze stoły, a potem do naszych żołądków. Wielkie hodowle i ubojnie stały się wylęgarnią superbakterii opornych na działanie antybiotyków. A te bakterie coraz częściej atakują ludzi.

Kotlet zakaźny

Nie ma nic złego w stosowaniu antybiotyków u naprawdę chorych zwierząt. Te jednak stanowią mniejszość. Hodowcy coraz częściej aplikują leki całym stadom. Najczęściej twierdzą, że jest to tzw. Metafilaktyka – chronienie zdrowych zwierząt przez chorobą, na którą zapadł jeden z  osobników. Tajemnicą poliszynela jest jednak, że antybiotyki nie tylko zapobiegają infekcjom, ale także zwiększają masę mięśniową. A to przekłada się na czysty zysk – ale czysty tylko dla farmerów. Z badań prowadzonych w Niemczech wynika, że antybiotyki stosowane są powszechnie w większości hodowli. Efekt – w połowie próbek mięsa drobiowego poddanego badaniom wykryto antybiotykooporne szczepy mikrobów – gronkowce MRSA oraz enterobakterie ESBL. Mogą one wywołać osłabienie układu odpornościowego i zwiększyć ryzyko sepsy czy zapalenia płuc, zwłaszcza u dzieci, osób starszych, chorych i  kobiet w ciąży.

W równie złym stanie może być mięso wieprzowe. „Bakterie ESBL zagnieździły się w jelitach co najmniej 4 proc. ludzi. Do organizmu najczęściej przedostają się wtedy, gdy nie przestrzegamy higieny podczas przygotowywania posiłku” – twierdzi Petra Gastmeier, dyrektor Instituts für Hygiene- und Umweltmedizin (Instytutu Higieny i Medycyny Środowiskowej) w Berlinie. Według danych Parlamentu Europejskiego Z powodu infekcji wywołanych bakteriami opornymi na antybiotyki rocznie umiera w Unii około 25 tys. osób. I choć dobrze przyrządzone mięso można jeść bez obaw, przypadki zakażenia tą drogą zdarzają się coraz częściej. „Obawiam się, że oporne na antybiotyki bakterie w przewodzie pokarmowym człowieka będą dalej się uodporniać, aż osiągną stadium, w którym żadne leki nie będą już działać” – mówi Wolfgang Witte z Robert Koch-Institut w Wernigerode.

Znikające bezpieczeństwo

Czy nasi konsumenci też powinni mieć się na baczności? Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach kontroluje dostępne w Polsce mięso pod katem występowania w nim niedozwolonych substancji. Chodzi głównie o_ hormony stymulujące wzrost. W zeszłym roku na 30 tys. pobranych próbek zaledwie 70 zawierało ślady zakazanych środków. „Badania nie wykryły w mięsie bakterii ESBL” – zapewnia dr Hanna Różańska z PIW, ale nie chce komentować, skąd wzięły się rozbieżności pomiędzy wynikami badań w Niemczech i Polsce. Na pewno różnica nie wynika z faktu, że w Polsce nie stosuje sie antybiotyków w hodowli – bo robi się tak i do tego nikt nie wie jak często. PIW, Inspekcja Weterynaryjna ani Ministerstwo Rolnictwa nie prowadzą takich statystyk. Jedno jest pewne – zwierzęta uodporniają się na działanie leków. „Te same choroby leczy się coraz bardziej wyrafinowanymi i silniejszymi środkami” – potwierdza Jarosław Naze, zastępca Głównego

Inspektora Weterynarii. Według służb weterynaryjnych niemiecki scenariusz nie grozi jednak Polakom. „U nas struktura rolnictwa jest inna. Gospodarstwa są rozdrobnione, przemysłowa hodowla zwierząt nie jest tak rozpowszechniona jak w Niemczech” – twierdzi Jarosław Naze. Wkrótce może się to jednak zmienić. Zwłaszcza w przypadku świn, których pogłowie spadło w ubiegłym roku o ponad 11 proc. Znikają małe przydomowe hodowle, na rynku pozostają giganci.

Grzegorz Pawlak, rolnik z wielkopolskiej wsi Sędziny, od zeszłego roku nie trzyma już tuczników na sprzedaż. Gmina Duszniki, w której znajdują się Sędziny, uchodziła za wieprzowe zagłębie i jeszcze parę lat temu połowa gospodarzy dostarczała świnie do skupu. Dzisiaj nieliczni rolnicy trzymają zwierzęta głównie na własny użytek. Rynek w regionie zdominowali wielcy producenci. Rolnicy nie kryją, że bez wspomagania antybiotykami masowa hodowla nie ma racji bytu. „Jest na wsi takie powiedzenie: »Jeśli masz mniej niż sto świń, nie wiesz, co to weterynarz «” – mówi Grzegorz Pawlak.

Niestety, nie tylko wielcy hodowcy stosują antybiotyki. Podobnie postępują także indywidualni rolnicy. Świnie i drób otrzymują preparaty antybiotykowe zmieszane z paszą, i – jak twierdzą anonimowo rolnicy – jest to powszechna praktyka. „Za to grozi kryminał” – oburza się prof. Bożena Obmińska-Mrukowicz z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Naukowcy i pracownicy służb weterynaryjnych są jednak świadomi, że mimo obostrzeń i restrykcji dochodzi do łamania przepisów. „System kontroli nie jest szczelny. Zawsze istnieje możliwość, że ktoś złamie reguły” – przyznaje dr Różańska. Poza tym inspektorzy nie są w stanie przebadać wszystkich produktów mięsnych trafiających na rynek – monitoring ma charakter jedynie wyrywkowej kontroli.

Ratujcie nasze dzieci

 

Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Niedawno zwrócił się do państw członkowskich o podjęcie działań, które ogranicza ilość leków używanych w hodowli. Unia Europejska zapowiada dodatkowy monitoring i dalsze zaostrzenie przepisów. EFSA domaga się wręcz wykreślenia z listy wielu preparatów stosowanych „profilaktycznie” przez hodowców. Dlaczego? Bo nie chce dopuścić do sytuacji, jaka występuje w Stanach Zjednoczonych.

Tam kwestia kontroli nad antybiotykami podawanymi zwierzętom jest bowiem w zawieszeniu od 35 lat. Agencja Food and Drug Administration (FDA) miała się tym wówczas zająć, ale wszelkie prace zostały wstrzymane wskutek nacisków politycznych. Od tamtej pory hodowcy mogą bezkarnie tuczyć zwierzęta antybiotykami, przyczyniając się do powstawania superbakterii. Przeciwko takim praktykom protestowali ostatnio zgodnie farmerzy, lekarze, szefowie kuchni i matki, które straciły dzieci wskutek nieuleczalnych infekcji. „Antybiotyki są coraz mniej skuteczne, a stawką w tej grze jest życie naszych dzieci. Musimy ich bronić” – mówi Everly Macario, specjalistka od zdrowia publicznego z Chicago. Kilka lat temu jej 17-miesiecznego syna Simona Sparrowa zabił gronkowiec MRSA. Najlepszym rozwiązaniem byłoby kupowanie mięsa pochodzącego wyłącznie z hodowli ekologicznych, nie stosujących antybiotyków. Jest ono jednak rzadkością – w Niemczech zaledwie jeden procent całej produkcji kurczaka określa się mianem „bio” – i kosztuje kilkakrotnie więcej. Tymczasem konsumenci chcą jeść dużo i tanio, godzą się więc na mięso produkowane przemysłowo. Pytanie brzmi: czy „przemysłowo” będzie jeszcze kiedykolwiek oznaczało „bezpiecznie”?