Queen, Ray Charles na tzw. liście wstydu. Powód: “apartheid rock”

Nie pomagały nawoływania ONZ do kulturalnego bojkotu RPA. Nie działały obawy o własną reputację. W latach 80. największe gwiazdy rocka koncertowały w południowoafrykańskim Sun City, nie przejmując się apartheidem.
Queen, Ray Charles na tzw. liście wstydu. Powód: “apartheid rock”

– Wolałbym nigdy nie usłyszeć o Sun City. Koncert tam był wielkim błędem – bije się w pierś Roger Taylor, perkusista Queen, w dokumencie „Days of our Lives”. Występ grupy w afrykańskim Las Vegas w 1984 roku nie był błędem – był wizerunkową katastrofą, a muzyków oskarżonoo płatne legitymizowanie afrykanerskiego reżimu. Wyświetlany ostatnio w kinach film „Bohemian Rhapsody”, oczekiwana od lat biografia Freddiego Mercury’ego, woli pokazywać bardziej świetlane momenty kariery brytyjskiej grupy, m.in. spektakularny występ na koncercie Live Aid. Nie tylko grupa Queen przemilcza ten epizod w swej biografii. Do dziś relacje przemysłu muzycznego i rasistowskiej dyktatury w RPA pozostają przykładem gigantycznej, choć zapomnianej hipokryzji.
 

„NIE PRZYJEŻDŻAJCIE!”. A ONI PRZYJEŻDŻAJĄ

„Z występu na występ jeździł złotym rolls-royce’em. Gdy stawał na scenie w białym garniturze, w rozchełstanej koszuli eksponującej owłosiony tors ozdobiony złotym łańcuchem, kobiety rzucały w niego swoją bielizną” – pisała Adele Lucas z „Southern Sun”, relacjonująca trasę Toma Jonesa po RPA w roku 1976. Jak wspominała dziennikarka, Jones pytany o apartheid, tylko wzruszał ramionami, podkreślając, że to „sprawa rządu, a on jest piosenkarzem”. Przed wykonaniem swojej roboty nie powstrzymał go nawet incydent z trzema czarnoskórymi chórzystkami z jego zespołu, które nie mogły zostać zakwaterowane w hotelu i musiały czekać aż rząd przyzna im „honorowy status białego człowieka”.

Po powrocie do Wielkiej Brytanii Jones oświadczył, że nie zagrałby w RPA ani razu, gdyby widownia była segregowana rasowo. Brytyjski Związek Zawodowy Muzyków zagroził piosenkarzowi dotkliwymi konsekwencjami (teoretycznie mógł mu co najwyżej wlepić karę finansową), ale na groźbach się skończyło, bowiem Jones przedstawił oficjelom British Musicians Union ilustracje prasowe dowodzące, że na jego koncertach byli też czarnoskórzy. W symbolicznej mniejszości, potrzebnej akurat do tego typu usprawiedliwień, ale to już nikogo nie interesowało.

Ten sam związek zawodowy od 1957 roku oficjalnie sprzeciwiał się jakiejkolwiek formie artystycznej działalności swoich przedstawicieli w RPA. Trzeba pamiętać, że BMU był w tamtym czasie wpływową organizacją skupiającą dziesiątki tysięcy muzyków. Związek w ich imieniu lobbował za kolejnymi zmianami w prawie autorskim, interweniował u wydawców, negocjował warunki, na jakich muzyka była grana w stacjach radiowych, a nawet wydawał zgody na występy zagranicznych artystów w Wielkiej Brytanii i – dzięki kontaktom z podobnymi organizacjami np. w Ameryce – pośredniczył w wyjazdach brytyjskich zespołów za Ocean. Ze związkiem trzeba było się liczyć, dlatego były pewne efekty jego sprzeciwu w sprawie RPA: na przykład w 1964 roku The Rolling Stones odwołali swoją trasę po Południowej Afryce. Cztery lata później Gram Parsons odszedł z grupy The Byrds, gdy ta zaczęła planować wyprawę do kraju apartheidu. Wtedy też hasło kulturalnego bojkotu RPA nabrało międzynarodowego znaczenia. W 1968 roku ONZ uchwaliła słynną rezolucję nr 2396, w której wszystkie państwa członkowskie i organizacje zobowiązały się do „ucięcia wszelkich relacji kulturalnych, edukacyjnych i sportowych z rasistowskim reżimem”.
 

REJESTR WSTYDU

W 1976 roku bojkot zignorował Tom Jones. A na październik 1980 roku koncert w Soweto, gdzie cztery lata wcześniej doszło do krwawego stłumienia szkolnych protestów (rok później w więzieniu pobito na śmierć Steve’a Biko, jednego z organizatorów buntu), zapowiedział Ray Charles. Opozycyjne organizacje w RPA wielokrotnie apelowały o odwołanie występu: „Nie mamy ochoty słuchać muzyki. Jesteśmy w żałobie”. Charles, który z rasizmem stykał się przez większość swojej kariery, uznał, że tym razem wie lepiej. W efekcie przeszedł do historii jako pierwszy muzyk umieszczony (w marcu 1981 roku) w zaproponowanym przez ONZ rejestrze artystów, którzy wyłamali się w sprawie apartheidu.

Lista była raczej formalnym „rejestrem wstydu” i nie skutkowała żadnymi sankcjami wobec artystów (pod koniec lat 80. liczyła ponad 500 artystów, w tym muzyków, aktorów czy komików). Kuriozalny
przykład: w 1983 roku operowa śpiewaczka Montserrat Caballé została zaproszona przez ONZ na koncert z okazji Dnia Narodów Zjednoczonych. Przed koncertem urzędnicy ONZ odkryli, że jej nazwisko znajdowało się na czarnej liście, a mimo to nie odwołano występu. Ray Charles z kolei twierdził, że na jego koncercie byli widzowie biali i czarni, a w dodatku siedzieli razem.

 

Przez lata utrzymywał, że swoją wycieczką do RPA nie wspierał apartheidu, lecz wręcz przeciwnie – pomagał w walce z nim. W Sun City koncertowali też inni czarnoskórzy idole z USA, zwłaszcza ci, którzy w Ameryce śpiewali o walce z rasizmem i prawach człowieka. Przykłady? Isaac Hayes, Curtis Mayfield, Tina Turner, O’Jays czy Millie Jackson. „Czarni artyści mogą tam jechać, żeby zarobić trochę pieniędzy. Mój koncert lub jego brak w RPA nie rozwiąże żadnych problemów” – mówiła, szczera jak nikt Jackson. Szefowie Sun City nie mieli problemów z kolorem skóry gwiazd – po pierwsze byli popularni i dostarczali rozrywki Afrykanerom, a po drugie występy czarnych muzyków w południowoafrykańskim Las Vegas miały jeszcze lepszy wydźwięk propagandowy: „Wcale nie jesteśmy faszystami, nie zapraszamy tylko białych, a kolorowi też chętnie u nas grają”.

Opozycjoniści w RPA mieli tego świadomość. W kwietniu 1981 roku walcząca z apartheidem Azanian People’s Organization wydała oświadczenie, w którym prosiła, szczególnie czarnoskórych muzyków z USA, by wstrzymali się z koncertowaniem w ich kraju. „Większość z was ma wielki talent muzyczny i jest uważana za bohaterów przez naszych ludzi. Ale czy naprawdę musicie stawać po stronie wrogów praw człowieka. Taka jest wymowa wszystkich koncertów zagranicznych gwiazd w Południowej Afryce” – napisano w gazecie „Anti-Apartheid News”.
 

„MIŁO TU, CHCĘ SIĘ DOBRZE BAWIĆ”

Podziałało? Nie za bardzo. W latach 1980–1985 w samym tylko Sun City występowali m.in. Elton John, Beach Boys, Cliff Richard, Gloria Gaynor, Chicago, Cher, Kenny Rogers, Julio Iglesias, Dolly Parton, Paul Anka, Liza Minnelli, Status Quo, Shirley Bassey, Barry Manilow, David Essex oraz Rod Stewart. Każdy lądował na „liście wstydu”, każdy czytał potem o sobie niepochlebne recenzje w prasie. Każdy, bez wyjątku, na krytykę odpowiadał, że przyjeżdża do RPA dla swoich fanów, że nie interesuje go polityka, że nawet w najgorszych miejscach na świecie ludzie mają prawo usłyszeć dobrą muzykę. Stewart w jednym z wywiadów powiedział wręcz, że gdyby iść tym tokiem myślenia, nie mógłby grać nigdzie, bo w każdym kraju można mieć zastrzeżenia do polityki danego rządu. Konsekwencje za złamanie bojkotu? Niewielkie lub żadne.

Identycznie jak Stewart tłumaczyli się członkowie Queen, którzy w Sun City wylądowali w roku 1984. Brytyjska grupa dopiero wychodziła z największego w swojej historii kryzysu, który o mało nie zakończył się jej rozpadem. Po fiasku albumu „Hot Space” (1982) – i w obliczu obiecującego przyjęcia kolejnej płyty „The Works” (1984) z takimi hitami jak „Radio Ga Ga” czy „I Want To Break Free” – ostatnim, czego muzycy Queen potrzebowali, był wizerunkowy skandal. Z niewiadomych powodów zespół poleciał do RPA, ściągając na siebie krytykę adekwatną do swojej pozycji w show-biznesie. Czyli znacznie większą niż wcześniej np. Cliff Richard. Inna sprawa, że grupa Queen w Sun City urządziła sobie koncertowe wakacje, występując aż 9 razy w ciągu 15 dni. „Bardzo miło jest być tutaj, chcę się po prostu dobrze bawić” – mówił do telewizyjnych kamer Freddie Mercury, zaraz po przylocie do Afryki.

„Zawsze trzymaliśmy się z dala od polityki. Czy naszymi koncertami poparliśmy apartheid? To absolutna nieprawda. Pytano nas, czy zagramy w Sun City dla kolorowej publiczności. Mówiliśmy, że na pewno nie zagramy dla publiczności segregowanej rasowo” – tłumaczył gitarzysta Queen Brian May. „Większość widowni jednak była biała. Żałuję, że zdecydowaliśmy tam występować” – mówił z kolei Taylor we wspomnianym filmie „Days of our Lives” z 2011 roku. Nic dziwnego, że na mogącej pomieścić ok. 8 tys. widzów sali Sun City Superbowl dominowali Afrykanerzy. Bilety na Queen kosztowały ponad 15 dolarów, przy czym większość czarnej społeczności zarabiała wtedy 100–150 dolarów miesięcznie. Szefowie Sun City, by stworzyć pozory mieszanej widowni (i zapewnić alibi artystom), niekiedy po prostu rozdawali wśród kolorowych część najtańszych wejściówek.

 

W przypadku Queen nikt nie nabrał się na takie tłumaczenia. „The Guardian” dodawał, że szczytem hipokryzji było zagranie w RPA utworu „Is This The World We Created?” („Czy to świat, który stworzyliśmy?” z albumu „The Works”), który opowiada o złu, jakie ludzie wyrządzają na świecie bliźnim. Spekulowano, że za każdy z wyprzedanych do ostatniego miejsca koncertów w Sun City zespół inkasował po kilka milionów dolarów. „Nam oferowano 2 mln dolarów za występ. Też mogliśmy je zarobić i potem udawać idiotów jak Queen czy Rod Stewart” – komentował Daryll Hall z amerykańskiego duetu Hall & Oates. Queen starali się zatrzeć fatalne wrażenie, przekazując pieniądze na szkołę dla niewidomych i głuchoniemych w RPA. Kapela została jednak ostrzeżona przez British Musicians’ Union (muzycy składając wyjaśnienia przed BMU również podkreślali, że grali dla mieszanej widowni), a także – jak każdy łamistrajk – umieszczona na liście ONZ. W roku 1985 zrehabilitowała się fenomenalnym występem podczas charytatywnego koncertu Live Aid, co przykryło niesławę „wakacji z apartheidem”.
 

TU NIE CHODZI O PIENIĄDZE

Żeby lepiej pojąć niefrasobliwość gwiazd, które w latach 80. koncertowały w RPA na przekór apelom, a czasem również przyzwoitości, warto wspomnieć, czym faktycznie było Sun City. Centrum rozrywki, otwarte w 1979 roku, ulokowano w Bophuthatswanie, jednym z bantustanów, czyli rezerwatów wydzielonych z obszaru RPA, które miały zamieszkiwać poszczególne grupy czarnoskórej ludności. Bophuthatswana, jak i inne bantustany, miały mieć zagwarantowaną autonomię wobec rządu centralnego, ale w praktyce i tak kontrolowali ją biali. Sun City stworzył południowoafrykański magnat hotelowy Sol Kerzner.

Resort szybko stał się jednym z narzędzi polityki apartheidu – dostarczał rozrywki bogatym Afrykanerom. Również tej niedostępnej w innych częściach RPA, jak choćby hazard. Kerzner, opierając się na fałszywej niezależności Bophuthatswany, a także dysponując ogromnymi pieniędzmi, zaczął kusić i ściągać do Sun City kolejne gwiazdy muzyki. Strategia ta okazała się na tyle skuteczna, że w połowie lat 80. sprowadziła kulturalny bojkot RPA do wymiaru czysto teoretycznego.

Zdarzały się oczywiście nieoczekiwane konsekwencje oportunizmu gwiazd. W 1987 roku Frank Sinatra został zmuszony do odwołania koncertu w Szwecji, po tym jak tamtejszy rząd obarczył go… 42-procentowym podatkiem za występ w RPA w 1981 roku i obecność na czarnej liście ONZ. „Tu nie chodzi o pieniądze. Po prostu Frank poczuł, że szwedzki rząd potraktował go niesprawiedliwie” – odpowiadał Bo Reuterdahl, prawnik z agencji organizującej koncert Sinatry pod Sztokholmem. Dwa miesiące później Frank w podobnych okolicznościach zrezygnował z grania w Kopenhadze.

Również w 1987 roku właściciel hali koncertowej w Tilburgu (Holandia) nie zgodził się na występ Black Sabbath, gdy dowiedział się, że grupa bawiła w Sun City. „Mnóstwo artystów tam grało, więc myśleliśmy, że nikt nie zrobi z tego problemu. Uważam, że polityka i muzyka nie idą w parze. Mamy fanów w RPA i graliśmy dla nich, a nie dla polityków i polityki” – w taki zupełnie standardowy sposób bronił się Tony Iommi, gitarzysta zespołu. Gdy kolejne gwiazdy kasowały w Sun City miliony dolarów za cenę honoru, amerykański przemysł muzyczny po cichu zarabiał w RPA jeszcze więcej.

 

Co roku firmy fonograficzne z USA eksportowały do Południowej Afryki setki tysięcy płyt, kasowały też wielkie pieniądze za tantiemy. Grupa Dire Straits była jedyną (!), która przekazała zyski ze sprzedaży swojego pierwszego albumu w RPA na cele charytatywne. Muzycy wpłacili 15 tys. dolarów na konto Amnesty International.
 

NIE GRAM W SUN CITY

Część show-biznesu w końcu zrozumiała, że występy w kraju z apartheidem to wstyd, dopiero po głośnym protest-albumie zatytułowanym „Sun City” firmowanym przez Stevena Van Zandta z grupy E-Street Band towarzyszącej Bruce’owi Springsteenowi. Tytułowy utwór „(I ain’t gonna play) Sun City” („Nie zagram w Sun City”) został nagrany z udziałem plejady gwiazd: od Boba Dylana i Ringo Starra przez Pete’a Townsenda, Keitha Richardsa, U2, Springsteena, Bobby’ego Womacka po Milesa Davisa i Petera Gabriela. Piosenka obnażająca hipokryzję idoli popkultury zdobyła niemały rozgłos, choć część amerykańskich stacji radiowych odmówiła puszczania jej na antenie. Powód? Absurdalny: krytyka w tekście utworu podejścia do RPA prezydenta Ronalda Reagana, który sprzeciwiał się ekonomicznej izolacji kraju rządzonego przez rasistowski reżim i lansował wobec niego zachowawczą ideę „konstruktywnego zaangażowania” (Reagan widział w RPA kluczowego w Afryce sojusznika przeciwko ekspansji komunizmu).

„Główny cel tego przedsięwzięcia był bardzo prosty: edukacja. Chcieliśmy uzmysłowić muzykom i słuchaczom, co robią źle w kontekście RPA. Powinniśmy kategorycznie sprzeciwiać się temu, co dzieje się w tym kraju, a nie wspierać go swoją twórczością” – tłumaczył Van Zandt.

Do historii muzyki przeszło również kilka innych znaczących protestsongów przeciwko apartheidowi. W 1988 roku pochodzący z Gujany Eddy Grant nagrał utwór „Gimme Hope Jo’Anna”, w którym tytułowa Jo’Anna to personifikacja Johannesburga. Piosenka stała się globalnym hitem i była zakazana w RPA, podobnie jak inne przeboje utrzymane w podobnym duchu. Trzy lata wcześniej Stevie Wonder napisał „It’s Wrong (Apartheid)”. Wykonał go z udziałem muzyków, którzy uciekli z RPA. Co ciekawe, niedługo potem został aresztowany w Waszyngtonie podczas demonstracji przeciwko polityce apartheidu.

Gdy w 1985 roku odbierał Oscara za najlepszą piosenkę („I Just Call To Say I Love You” z filmu „Woman In Red”), nagrodę zadedykował Nelsonowi Mandeli. Bodaj najbardziej przejmującym utworem na ten temat był „Biko” Petera Gabriela z 1980 roku. Artysta poświęcił go wspomnianemu wcześniej, zamordowanemu w 1977 roku Steve’owi Biko. Popularność utworu pozwoliła zwrócić międzynarodową uwagę na zbrodnie popełniane przez południowoafrykański rząd.

Wiele lat po obaleniu apartheidu, w 2008 roku, w londyńskim Hyde Parku odbył się koncert ku czci Nelsona Mandeli fetujący 90. urodziny południowoafrykańskiego polityka. Kto był jego główną gwiazdą? Jak na ironię grupa Queen, wtedy już bez Freddiego Mercury’ego (zastąpił go tego dnia Paul Rodgers). Brytyjskie media kpiły: „Czy to nie dziwne, że kapela, która w czasach apartheidu kasowała ciężkie miliony za występy w Sun City, teraz śpiewa jednemu z więźniów tego reżimu?”. Z drugiej strony, z czarnej listy ONZ tylko Queen mieli odwagę wystąpić dla Mandeli. Elton John, Rod Stewart czy Tina Turner woleli udawać, że świat zapomniał o ich nieszczęsnej przygodzie w RPA.

Ryszard Wolff