Bicze Hitlera

Była gosposia domowa odpowiedzialna za śmierć 200 tys. osób. Księgowa, której perwersyjne metody krytykowali nawet naziści. I piękna pielęgniarka zwana bestią. Oto trzy kobiety – zbrodniarki, fanatyczki, faszystki

Dziennikarz „New York Timesa” Joseph Lelyveld zapukał do drzwi Hermine Braunsteiner w lipcu 1964 r. „Robiłam to samo, co i teraz robią strażnicy więzienni” – powiedziała, zdając sobie sprawę, że jej życie w ukryciu właśnie dobiegło końca. Trzy lata później Ilse Koch decyduje się na desperacki krok. Stawia ostatnią kropkę w liście pożegnalnym do syna i wiesza się na prześcieradle w więzieniu dla kobiet w Aichach. Najszybciej, bo w roku 1945, kara spotyka Irmę Grese. Dokładnie o godz. 9.34 wchodzi do celi egzekucyjnej w więzieniu Hameln. Po kolei patrzy w oczy wszystkim zgromadzonym oficjelom i zdecydowanym krokiem staje na narysowanym na ziemi krzyżu. Kiedy jej głowa przykryta jest już białą narzutą, nerwowo wypowiada ostatnie słowo: „Schnell!”.

POTWÓR POTRZEBNY OD ZARAZ

„Pilnowanie więźniów”, „Praca nie wymagająca wysiłku fizycznego”, „Okaż swoją miłość do Rzeszy” – tak brzmiały zamieszczane w gazetach ogłoszenia o naborze personelu do SS-Gefolge (kobiecego personelu wspomagającego SS). Oferty kusiły dobrymi warunkami pracy, gwarantowały zakwaterowanie, ubranie i wysokie pensje. Wymagania: wiek między 21 a 45 lat, dobra kondycja fizyczna, czysta kartoteka. Kursy na aufzejerki (od niem. Aufseherin), czyli niemieckie nadzorczynie i strażniczki pełniące służbę w obozach koncentracyjnych, trwały od 4 tygodni do 6 miesięcy. Z początku odbywały się w Lichtenburgu, a po 1939 r. w Ravensbrück, w którym od marca 1944 r. szkolono nawet kilkaset kobiet miesięcznie. Z jednej strony zarówno Niemcy, jak i Niemki mieli obowiązek zgłaszania się do pracy w przemyśle zbrojeniowym lub w obozach, z drugiej – na dobrze płatną pracę strażniczki obozowej decydowało się wiele fryzjerek, bileterek, matron i byłych nauczycielek. Każda z nich musiała najpierw odbyć rozmowę kwalifikacyjną na temat osobistych predyspozycji i wykazać się wiedzą o nazizmie. Po egzaminie wstępnym kobiety podpisywały kontrakt z SS jako pomocnice (SS-Helferin).

Jakie stosować kary, jak wykrywać sabotaż, co grozi za utrzymywanie kontaktów z więźniami – odpowiedzi na te pytania udzielano podczas szkolenia, które odbywało się już na terenie obozu. Tam uczono najważniejszego – ostrej postawy wobec więźniów, fanatyzmu i odporności na cudze cierpienie. Zadaniem żeńskiego personelu było pilnowanie więźniarek i nadzór nad ich pracą. Wśród zatrudnionych przez SS kobiet nie wprowadzono stopni wojskowych, lecz hierarchię funkcyjną. Mimo że wiele z nich zajmowało wysokie pozycje w strukturach obozu, żadna nie stanęła na jego czele. Zaliczane do „personelu towarzyszącego” w żadnym wypadku nie mogły też wydawać rozkazów mężczyznom, których status był z założenia wyższy. Nosiły specjalne uniformy, wyposażono je w broń krótką oraz nieodzowne pejcze, baty i kije. Awansu mogły spodziewać się tylko te, które nie miały żadnych skrupułów i potrafiły wykazać się szczególnym okrucieństwem. Współczucie się nie opłacało – za zbytnią łagodność groziło 25 uderzeń biczem.

„KOBYŁA”, CZYLI SFRUSTROWANA POKOJÓWKA

Pochodziła z katolickiej wiedeńskiej rodziny, a zasłynęła jako ta, która chwytała dzieci za włosy i wrzucała je na jadące do komór gazowych ciężarówki. Przed wojną pracowała jako pomoc domowa w Anglii i w niemieckich zakładach lotniczych Heinkla w Berlinie. „Hermine Braunsteiner nie miała środków finansowych ani odpowiedniego wykształcenia, żeby zrobić w życiu coś znaczącego” – mówi Daniel P. Brown. „Gdyby nie wysoka funkcja w obozie na Majdanku, najprawdopodobniej przez całe życie pracowałaby jako pokojówka”. Po wojnie tłumaczyła, że wybrała zawód strażniczki, gdyż nie było jej stać na wynajmowanie mieszkania. Rzeczywiście, pilnowanie więźniów gwarantowało jej cztery razy wyższą pensję od dotychczasowej.

Szkolenie zaczyna w 1939 r. w Ravensbrück, a trzy lata później zostaje przeniesiona do Majdanka. Tam bierze udział w selekcjach kobiet i dzieci do komór gazowych. Więźniów biczuje na śmierć albo zadeptuje swoimi specjalnie w tym celu podbitymi grubą blachą butami. W ten sposób zapracowuje na pseudonim „Kobyła” i na Wojenny Krzyż Zasługi. Po wojnie pracuje w hotelach i restauracjach, wychodzi za mąż za Amerykanina i przez pięć lat prowadzi życie przykładnej pani domu w jednej z dzielnic Nowego Jorku. Jej spokój zakłóca słynny łowca nazistów Simon Wiesenthal, który ją identyfikuje i sprawę przekazuje do „New York Timesa”. „Moja żona nie skrzywdziłaby nawet muchy” – próbuje przekonać dziennikarza Josepha Lelyvelda mąż Hermine, który nie miał pojęcia, czym zajmowała się w czasie wojny.

W 1973 r. prokurator z Düsseldorfu zażądał ekstradycji Hermine Braunsteiner, oskarżając ją o współodpowiedzialność za śmierć 200 tys. ludzi. Była ona pierwszą nazistowską zbrodniarką wojenną poddaną ekstradycji z USA do Niemiec. Została skazana za zamordowanie 80 osób, podjudzanie do morderstwa 102 dzieci i współudział w morderstwie 1 tys. osób. W 1981 r. dostała karę dożywotniego więzienia, ale komplikacje zdrowotne sprawiły, że w 1996 r. wyszła na wolność. Umarła 3 lata później. Jej przypadek sprawił, że rząd USA powołał w 1979 roku specjalne biuro śledcze, którego celem było szukanie zbrodniarzy wojennych, ich denaturalizowanie i deportowanie.

„SUKA Z BUCHENWALDU” CZYLI KOLEKCJONERKA

 

Na zdjęciach z młodości Ilse Koch ma blond loki i jest uśmiechnięta. Na tych zrobionych w trakcie procesu na wyniszczonej twarzy nie widać żadnych emocji. Przed wojną była pilną uczennicą, a potem pracowitą księgową i sekretarką. Po zakończeniu wojny zaś – zbrodniarką wojenną. Pierwszy krok na drodze zła, wykonała stając na ślubnym kobiercu. Małżonkowie poznali się dzięki członkostwu w NSDAP, a prężący się wtedy u jej boku Karl Koch miał wkrótce zostać komendantem obozu w Buchenwaldzie i Majdanku. Młoda para zamieszkała w Buchenwaldzie w 1937 r. I choć Ilse z początku nie pełniła tam żadnej funkcji, nie przeszkodziło jej to w torturowaniu więźniów. Zmuszanie ich do gwałcenia się nawzajem na oczach innych należało do jej największych przyjemności. W 1941 r. Ilse została Oberaufseherin, czyli starszą nadzorczynią obozu. W Majdanku satysfakcji dostarczała jej nowa rozrywka – konne przejażdżki po obozie, podczas których biczowała każdego napotkanego więźnia. Do historii przeszła jednak jako kolekcjonerka. Ilse uwielbiała ozdoby domowe, abażury, szykowne rękawiczki i wymyślne okładki książek. Materiał do ich wyrobu dobierała sama, skrupulatnie badając ciała więźniów i wybierając tych, których tatuaże najbardziej przypadły jej do gustu. „Ukończone produkty, czyli skórę odseparowaną od ciała oddawano żonie Kocha, która robiła z niej abażury i ozdoby do domu…” – zeznał jeden ze świadków na procesie norymberskim. Podobno z całej kolekcji największą dumą napawała ją wyjściowa torebka. Kontrowersyjne ozdoby były jej wielką słabością – stół w jadalni państwa Koch zdobiły specjalnie spreparowane, skurczone ludzkie głowy.

Została aresztowana w 1945 r. przez władze USA i skazana na dożywocie. W więzieniu Ilse, która miała już troje dzieci, znowu zaszła w ciążę i w 1947 r. urodziła syna. Zwolniono ją z więzienia, lecz pod wpływem protestów opinii publicznej ponownie trafiła za kratki. Nazwisko ojca dziecka zachowała w tajemnicy, a chłopiec już nigdy nie zobaczył matki.

„PIĘKNA BESTIA”, CZYLI REKORDZISTKA

 

Z listu otwartego do Irmy Grese: „(…) Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tortur i form prześladowania, które wymyśliłaś, ani dla twojego bestialskiego sadyzmu, któremu dałaś upust. (…) My, twoje ofiary, nie chcemy, żebyś umarła. (…) Chcemy widzieć, jak dźwigasz ciężkie kamienie, boso i w łachmanach. Chcemy widzieć cię okrutnie i bezlitośnie bitą, tak jak ty okrutnie i bezlitośnie biłaś nas. Chcemy, żebyś była tak głodna, abyś, tak jak my, nie mogła w nocy zasnąć. (…) Chcemy patrzeć na ciebie, »piękną dziewczynę«, jak przeistaczasz się w worek skóry i kości (…) Skazujemy cię na życie w cierpieniu, w jakim my żyliśmy”. Podpisano: Schutzhaftling Nr 45554 (wówczas znana jako Isabella Rubinstein). Adresatka tego listu pobiła dwa rekordy jednocześnie. Jako odpowiedzialna za największą ilość morderstw wśród kobiet w XX w. i jako najmłodsza skazana (22 lata) z wyroku angielskiego prawa. „Była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałam. Jej ciało było perfekcyjne w każdym calu, miała czystą, anielską twarz i niebieskie, najbardziej błyszczące i niewinne oczy, jakie można sobie wyobrazić. Jednocześnie Irma Grese była najbardziej okrutną i zdemoralizowaną osobą, jaką spotkałam” – wspominała była więźniarka Auschwitz dr Gisella Perl, która pracowała w obozie jako lekarka. Irma miała 13 lat, kiedy jej matka popełniła samobójstwo. Jako dziecko miała problemy z nauką i była wyśmiewana przez rówieśników. W wieku 15 lat porzuciła szkołę i wbrew woli ojca (którego zresztą później wydała gestapo) wstąpiła do Bund Deutscher Mädel. „Z zeznań ludzi, którzy ją znali wynika, że Irma była kompletnie inna od reszty swoich rówieśników” – twierdzi Brown. „Była wycofana, nie utrzymywała kontaktów z rówieśnikami, bez przerwy gwizdała albo mamrotała coś pod nosem. Już jako dziecko wydawała się okrutna. Oczywiście, samobójstwo matki musiało wywrzeć wielki wpływ na jej osobowość”. Przez jakiś czas pracowała w sanatorium SS i chciała zostać pielęgniarką. Na nieszczęście wielu tysięcy osób poznany w szpitalu w Hohenlychen dr Karl Gebhardt zaproponował Irmie szkolenie w Ravensbrück. Mroczną karierę zaczęła w Auschwitz – tam, gdzie trafiały tylko najostrzejsze i najbardziej brutalne strażniczki. Telefonistka, główny cenzor, kierowniczka grupy ogrodniczej – Irma sprawdzała się tam na każdym stanowisku. Jej przełożona Maria Mandel (która osobiście podpisała ponad pół miliona rozkazów wysłania na śmierć) polubiła ją i awansowała na drugą najwyższą pozycję, o jaką kobieta mogła się starać. Jako Oberaufseherin Irma kontrolowała 31 baraków, w których mieszkało 30 tys. kobiet. W wieku 20 lat dysponowała ogromną władzą i chętnie z niej korzystała. Robiła piorunujące wrażenie – zawsze schludnie ubrana, z zadbanymi włosami, błyszczącym srebrnym pistoletem u boku i batem, którego nie pozbyła się nawet wtedy, gdy dostała taki rozkaz. Idące do pracy więźniarki eskortowała, jadąc na rowerze w towarzystwie wielkiego psa. Kiedy podczas 16-kilometrowej drogi wycieńczone kobiety nie miały siły, żeby nadążyć za grupą, Irma spuszczała go ze smyczy. Jednak nawet ciemiężone przez nią więźniarki dostrzegały w niej dziecko. Jedna z nich wspominała, jak Irma, niczym naiwna dziewczynka, snuła przy niej wizje o tym, jak po zakończeniu wojny zostanie gwiazdą Hollywood. „Grese była zagubiona i miała silną potrzebę przynależności. Oferowana przez nazistów zbiorowa tożsamość znaczyła dla niej bardzo dużo – wyjaśnia Brown. – Jako strażniczka poczuła spełnienie. Miała władzę, prestiż i pewien status. Trudne dzieciństwo i kompleksy sprawiły, że zebrała się w niej złość, która dzięki SS znalazła ujście”. „Piękna Bestia” zabijała dla kaprysu, była fanatyczna, twarda i bezlitosna. Bicie było dla niej rutyną, z radością uczestniczyła w selekcjach i patrzyła na nieludzkie cierpienia rodzących kobiet, którym związywała nogi. Być może to właśnie skłonność do okrucieństwa połączyła ją z jej obozowym kochankiem, którym był nie kto inny, tylko sam dr Josef Mengele. Ich związek zakończył się jednak, gdy Mengele dowiedział się o pokątnych romansach swojej kochanki. Relacje seksualne z więźniarkami były niezgodne z polityką rasową i tego Mengele nie mógł jej wybaczyć. Sama nigdy nikogo o wybaczenie nie prosiła. Tuż po jej pojmaniu w obozie Bergen-Belsen, w którym znalazła się, uciekając przed zbliżającym się frontem, jeden z byłych więźniów zapytał, dlaczego robiła wszystkie te straszne rzeczy. „Naszym obowiązkiem było eksterminowanie antyspołecznych elementów, żeby zapewnić Niemcom przyszłość!” – odpowiedziała bez wahania. Prawie przez cały czas trwania swojego procesu pozostała niewzruszona. Słuchając zeznań świadków, śmiała się, a w trakcie projekcji filmu z wyzwolenia Bergen-Belsen i Auschwitz z wielką starannością poprawiała sobie włosy. W grudniu 1945 roku, w piątek trzynastego, przy trzynastu świadkach stracono trzynastu nazistowskich zbrodniarzy. Wśród nich była Irma Grese. Całą noc przed egzekucją głośno śpiewała nazistowskie pieśni.

Po wojnie część aufzejerek została internowana w Recklinghausen albo w Dachau. Niektóre wpadły w ręce Sowietów, część została odesłana do gułagu, innym wytoczono procesy. Priorytetem dla aliantów było jednak schwytanie dowódców – mężczyzn, dlatego większość strażniczek uniknęła kary. „Po wojnie pomocniczki SS były w lepszej sytuacji niż mężczyźni. Przede wszystkim, w przeciwieństwie do nich, nie miały wytatuowanej na ręku albo klatce piersiowej grupy krwi, więc trudno było je zidentyfikować. Mogły wręcz swobodnie wyjść z obozu” – tłumaczy Daniel P. Brown. Co więcej, więźniowie zwracali się do strażniczek per „Frau Aufseherin”, tak więc często ich tożsamość pozostawała nieznana. W rezultacie prawdopodobnie mniej niż 10 proc. aufzejerek stanęło przed sądem. „Wśród niektórych badaczy historii panuje tendencja do patrzenia na strażniczki nie jak na zbrodniarki, ale jak na psychologiczne ofiary wojny. Według mnie usprawiedliwianie ich okolicznościami jest niebezpieczne” – mówi Brown. „W przypadku tych trzech kobiet zasłanianie się brakiem wyboru albo trudnym dzieciństwem jest niewspółmierne do skali ich okrucieństwa. Swoimi czynami pokazały, że były więcej niż oddane reżimowi, od którego dostawały przecież sowite wynagrodzenie. Były fanatyczkami, które poświęciły się mordowaniu niewinnych ludzi”.