Biuro tortur

Największym wyzwaniem w pracy nie są obowiązki, ale inni ludzie. Podobnie jak denerwujące drobiazgi mogą doprowadzić do szału. Zanim rozerwiesz kogoś na strzępy, przeczytaj ten tekst

Aneta w kółko puszcza piosenki Bajmu. Tomka od tego mdli, więc co chwilę otwiera okno, choć Aneta wtedy marznie. Ola nienawidzi radia, którego słucha Marek. Jego irytuje Oli paplanie – buzia nie zamyka jej się godzinami. Irek lubi pracować przy lampce, ale Andrzejowi jest za ciemno i od rana pali górne światło. Magda zadręcza zwierzeniami Izę, która wkurza Piotrka (bo ciągle chrząka). On daje się we znaki wszystkim – podgrzewa w kuchence ryby albo bigos.

Wszyscy pracują ściśnięci na małej przestrzeni, znanej jako biuro. Przez wiele godzin przebywają w zamknięciu, skazani na przymusowe towarzystwo. Od siedzenia bolą plecy, od komputera oczy i nadgarstki. Ale najbardziej wykańczają uciążliwe drobiazgi. „Nasze życie w firmie jest równie naturalne jak życie szympansa w zoo” – pisze Richard Coniff w książce „Korporacyjne zwierzę”. Ci, którzy trafili do maleńkich „klatek”, i tak mają kupę szczęścia (chyba, że cierpią na klaustrofobię). Marny los rezydentów open space. W wielkiej hali każdy ma swoje biurko, komputer i telefon, ale nikt nie ma prywatności.

„Współczesne pomysły architektoniczne, preferujące ze względów oszczędnościowych otwarte przestrzenie lub małe boksy, niosą ze sobą pewne konsekwencje psychologiczne. Pozostają bowiem w sprzeczności z atawistyczną potrzebą terytorialności, którą odziedziczyliśmy po zwierzętach” – mówi prof. Jan Terelak, kierujący katedrą psychologii pracy na Uniwersytecie Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

„Z wielu badań prowadzonych w warunkach naturalnych, np. w zakonach, oraz z moich własnych na Polskiej Stacji Antarktycznej wynika, że ludzie w przestrzeni wspólnej wyznaczają granice swoich terytoriów (np. miejsca przy stole, pomieszczenia do spędzania czasu wolnego, miejsca do pracy) i »walczą« o nie” – dodaje prof. Terelak. Określając terytorium, chronimy się przed napastliwością osób, dla których pojęcie przestrzeni prywatnej znaczy co innego. Jedni stawiają na biurku pamiątki, hodują rybki i kwiaty – tworzą sobie namiastkę domu i chcą, by tę ich „prywatną własność” szanować. Dla innych biuro to „własność komunalna”. Nie widzą różnicy pomiędzy swoim krzesłem a cudzym, bez pytania biorą nożyczki, częstują się jedzeniem.

Jeśli więc ktoś narusza twoje terytorium i doprowadza cię to do szału, wytycz granicę – jasno, bez gniewu i zbędnych słów, np.: „nie gniewaj się, ale nie lubię, gdy ktoś siada na moim biurku…”.

GŁOSY W MOJEJ GŁOWIE

 

Z badań przeprowadzonych w 2007 roku w kilku warszawskich centrach telefonicznych przez Fabrykę Ciszy wynika, że pracownikom najbardziej przeszkadza hałas (wskazało na niego 50% ankietowanych). Nie ma wysokiego poziomu (54–60 dB), ale jest uciążliwy – wszyscy mimowolnie skupiamy bowiem uwagę na dźwiękach niosących informacje: rozmowach, telefonach. 36% ankietowanych przyznało, że obawia się utraty słuchu, 78%, że hałas wpływa na ich zmęczenie.

Z uciążliwymi problemami w pracy można sobie radzić – przekonują Katherine Crowley i Kati Elster, autorki książki „Praca z Tobą mnie niszczy”. Hubert i Bartek pracują obok siebie w dziale obsługi klienta. Siedzą w wytłumionych przegródkach, które mają pochłaniać część odgłosów, ale w przypadku Bartka to się nie sprawdza. „Hubertowi się wydaje, że rozmawiając z klientem, Bartek wrzeszczy. Często wstaje z krzesła, a wtedy jego głos niesie się jak przez megafon. Wszystkie jego odruchy kojarzą się z hałasem, jego kichnięcie przypomina ryczenie syreny okrętowej. Od jego śmiechu trzęsie się przegródka Huberta. Nawet ziewnięcie Bartka przeszywa go na wskroś”. Hubert nie słyszał własnych myśli, do domu wracał z bólem głowy. Po kilku miesiącach katorgi zdecydował się wyznać, co go dręczy. Bartek nie zdawał sobie sprawy, że kogoś torturuje. Ustalili, że gdy będzie podnosił głos, Hubert wystawi tabliczkę z napisem: „Proszę o ciszę”. Działa. „Urokiem” otwartych przestrzeni jest nie tylko hałas, ale również wiecznie włączone górne światło, które powoduje światłowstręt, i klimatyzacja, której nie sposób wyregulować tak, by wszystkich zadowolić. Dołóżmy do tego nieprzyjemne zapachy, a otrzymamy salę tortur na miarę XXI wieku.

„Drobiazgi, które przeszkadzają nam w pracy, noszą nazwę dystraktorów. Mają charakter stresowy, lecz nie wszystkim przeszkadzają w jednakowym stopniu. To, co jednych wykańcza, inni ledwo zauważają. Powodem są różnice indywidualne (wynikające z pory dnia, stanu zdrowia, zmęczenia, osobistych kłopotów itp.) oraz międzyludzkie – związane z typem układu nerwowego (temperamentem), cechami osobowości (np. neurotyczność, psychastenia) i niektórymi stanami psychopatologicznymi (na przykład fobie)” – mówi prof. Terelak.

„ Bardzo wrażliwi na wszelkie dystraktory są ludzie z wrodzonym słabym typem układu nerwowego (stanowią zaledwie ok. 10–15% populacji). Cechuje ich wysoka reaktywność i niska odporność na stres. Takie osoby w pracy szybciej się męczą i gorzej funkcjonują, koncentrując się na dystraktorach kosztem jakości pracy”. Ludzie ci podświadomie unikają uciążliwych sytuacji lub są eliminowani podczas selekcji zawodowej. „Pozostali mają dość plastyczny system nerwowy. Będą funkcjonować dobrze, lecz przypłacą to psychicznym dyskomfortem i fizycznym zmęczeniem. Wieloletnie przebywanie w nieprzyjaznych warunkach może doprowadzić do neurastenii, czyli chronicznego zmęczenia, które zmniejszać będzie stopniowo wydajność pracy i satysfakcję z niej” – mówi prof. Terelak.

Pół biedy, jeśli skutkiem udręki jest tylko wypalenie zawodowe. Niektórym niebezpiecznie puszczają nerwy. Po Internecie krążą filmy, rejestrujące biurowy atak szału: ktoś rzuca komputerem, ktoś zaczyna robić pompki, ktoś odpala gaśnicę… „Astronautom na statkach i stacjach kosmicznych zdarzało się zrywać czujniki i uszkadzać kamery, bo źle znosili »upublicznianie« swoich zachowań i stanów, które (dla dobra nauki) były bezpośrednio monitorowane” – dodaje prof. Terelak, który jest twórcą polskiej psychologii kosmicznej i polarnej.

Najtrudniej osobom wrażliwym znieść dźwięki wydawane z przyzwyczajenia: pociąganie nosem, ciamkanie, mlaskanie, pokasływanie, chrząkanie. Równie krępujący bywa problem zapachów. O ile w kuchni można wywiesić kartkę z prośbą o nieprzyrządzanie intensywnie pachnących potraw, o tyle rozmowa z osobą, która się zaniedbuje, jest niezwykle trudna. Łatwiej wysłać do wszystkich pracowników e-maila, zobowiązującego do przestrzegania higieny.

LOS W TWOICH RĘKACH

Jeśli nieustannie wyobrażasz sobie, jak cudowna byłaby twoja praca, gdyby nie…. to COŚ, możesz marzyć dalej. Nic nie zmieni się samo. Jeśli chcesz pozbyć się swojej biurowej zmory, zacznij działać.

Spróbuj unikać rzeczy, które cię irytują. Postaraj się zmienić warunki pracy albo się do nich przystosuj, choć przyjdzie ci za to zapłacić (nerwice, choroby zawodowe, psychiczny dyskomfort). Możesz też poprosić przełożonego, by dostosował warunki do twoich preferencji, np. pozwolił czasem popracować w domu lub załatwił ci osobny pokój. To najtrudniejsze wyjście, ale najkorzystniejsze – zadowolony pracownik jest bardziej wydajny, rosną zyski i zmniejsza się fluktuacja kadr.

Jeśli nic nie pomaga, pozostaje rozwiązanie radykalne. W przeciwieństwie do więźniów nie musimy znosić tortur – mamy wybór. Zmiana pracy może oznaczać zmianę życia.