Błyskawiczna kariera radiostacji Armii Krajowej

8 sierpnia 1944 r. zaczęła pracę pierwsza w okupowanej Europie radiostacja, kierowana przez profesjonalny zespół radiowców. Oto historia Antoniego Zębika, dzięki któremu w eter poszły pamiętne słowa: „Halo, tu mówi »Błyskawica«! Stacja nadawcza Armii Krajowej w Warszawie…”

„Błyskawica” w powstańczej Warszawie była jak Wolna Europa w okresie komunizmu. To dzięki niej świat dowiedział się o przebiegu warszawskich walk, usłyszał apele o zrzuty broni, „ujrzał” sylwetki bohaterskich żołnierzy, a nawet poznał poezję powstańczą.

Był to jedyny przypadek w okresie II wojny światowej, by okupowany kraj nadawał swój własny program radiowy – przedsięwzięcie na ogromną skalę, za udział w którym groziła natychmiastowa egzekucja. Konstruktor Antoni Zębik, godząc się na takie ryzyko, narażał nie tylko siebie. Miał żonę i dwoje dzieci. Tłumaczył później, że podjął tę trudną decyzję, gdyż za wszelką cenę chciał zawiadomić świat o tym, co dzieje się w okupowanej Polsce.

RYZYKOWNE WOJENNE DECYZJE

Historia powstania „Błyskawicy” rozpoczyna się od… niewykonania rozkazu. Już przed wojną Zębik był krótkofalowcem o znaku wywoławczym SP1ZA. W 1939 r. objął dowództwo radiostacji 7. Dywizji Piechoty. Na początku kampanii wrześniowej otrzymał rozkaz od gen. Janusza Gąsiorowskiego, aby zniszczyć radiostacje znajdujące się w budynku Poczty Głównej w Częstochowie. Zę- bik planował wysadzić urząd, by urządzenia nie wpadły w ręce Niemców. Po dotarciu na miejsce zobaczył jednak, że przebywają tam dziesiątki ludzi. Kryli się przed okupantem, przerażeni i bezdomni. Wykonanie rozkazu oznaczałoby skazanie ich na śmierć. Na szczęście Zębik wpadł na pomysł: rozmontował najważniejsze części radiostacji i ukrył je u swoich rodziców.

25-letni żołnierz nie miał pojęcia, jak zawiadomić dowództwo o swojej niesubordynacji. Kiedy mu się w końcu udało, dowódca uznał, że podjął słuszną decyzję. Teraz jednak zaczęły się prawdziwe kłopoty: w piętnastym dniu działań wojennych Niemcy rozbili oddział Zębika, a on sam dostał się do obozu jenieckiego (w czasie wojny za druty trafiał w sumie aż siedem razy!).

Z niewoli zbiegł szybko i ukrył się w miejscowości Nowa Wieś niedaleko Częstochowy. Wrócił do domu dopiero kilka miesięcy później. Okazało się, że wcześniej gestapowcy przeprowadzili tam rewizję. Sprawdzali wszystkich krótkofalowców. Na szczęście u niego niczego nie znaleźli. W przeciwnym razie rodzina mogła przypłacić to życiem.

CZĘŚCI Z SZAMBA

Matka Zębika wyjaśniła, że części do radiostacji (chodziło nie tylko o te z poczty, ale też o sprowadzoną z Ameryki lampę, którą zamówił jeszcze przed wojną) ze strachu przed rewizją zostały wrzucone do szamba, którego zbiornik znajdował się niedaleko kamienicy. „Ojciec często wspominał tę historię z uśmiechem – mówi Lidia Seliga, córka Zębika. – Mnie nie było jeszcze na świecie, a mój brat Andrzej był malutkim dzieckiem. Podobno początkowo ojciec wpadł w szał, gdy usłyszał od matki, że wyrzuciła lampy do szamba. Później jednak stwierdził, że być może była to najlepsza kryjówka…”.

Zębik zakasał więc rękawy i… sięgnął do szamba. Wyłowił wszystkie lampy. Niestety, część z nich zamokła i nie nadawała się do użytku. Te sprawne Zębik postanowił ukryć u siebie na strychu. Niebawem miały mu się przydać.

 

W 1940 r. wstąpił do Związku Walki Zbrojnej. Nasłuchiwał tajnych komunikatów z Francji, które następnie przekazywał redaktorom podziemnej prasy. Przez następnych kilka miesięcy szkolił łączniczki i telegrafistów. Jednocześnie dojrzewał pomysł, aby zbudować stację nadawczą o mocy wystarczającej, by przekazywać komunikaty dotyczące sytuacji w kraju. Europejczycy nie wiedzieli przecież o mordach i represjach, nie wiedzieli o niczym, co – jak określał to Zębik – wyrabiało się w Polsce. Zaczął kompletować brakujące części.

W 1943 r. miał niemal wszystkie potrzebne podzespoły. Teraz należało się dowiedzieć, czy ktoś byłby zainteresowany radiostacją. Okazja nadarzyła się niedługo później, kiedy do Częstochowy został wysłany łącznik AK Stanisław „Leon” Korzeniowski. Przegadali całą noc, a „Leon” zdradził plany dotyczące ewentualnego powstania. Zaintrygowany krótkofalowiec natychmiast zapytał, czy przyszłym powstańcom nie przydałaby się radiostacja.

RADIOSTACJA W KOMINIE

Korzeniowski zawiózł informację do Warszawy. Po kilku miesiącach władze konspiracyjne wysłały do Częstochowy jednoznaczną odpowiedź: „Reflektujemy na radiostację foniczną o mocy 200-300 watów w tym wypadku, jeśli można będzie ją zbudować jako stację przewoźną na samochodzie i zmontować w dowolnym miejscu”. Zębik rozpoczął prace na strychu domu Bolesława Dróżdża (przedwojennego kolarskiego mistrza), który mieszkał na przedmieściach Częstochowy. Okolica wydawała się spokojna. Budowanie u samego Zębika byłoby szaleństwem – Niemcy co i rusz kontrolowali wszystkich krótkofalowców.

„Błyskawica” powstawała… w kominie. Nocą Zębik, jego ojciec oraz Bolesław Dróżdż wyjmowali cegły, by budować w środku radiostację, a po kilku godzinach zamurowywali wszystko na powrót. Trwało to trzy miesiące. Nie obyło się bez dodatkowych problemów. Ponieważ jedna z lamp okazała się nieszczelna, łączniczka Janina „Janka” Lipińska musiała przewieźć ją do Warszawy. Ukryła tę część w termosie. Lampy nie udało się jednak naprawić, przywieziono więc Zębikowi inną, co zmusiło go do pewnych zmian konstrukcyjnych w radiostacji.

Kiedy „Błyskawica” była wreszcie gotowa, zaczęto nadawać próbne „audycje”. Codziennie od 1 września 1943 r. „Błyskawica” grała niemiecką muzykę rozrywkową. Być może Niemcy tańczyli i bawili się przy niej, nawet przez chwilę nie przypuszczając, że będzie to rozgłośnia powstańców warszawskich…

W ostatnich dniach września Zębik otrzymał ostrzeżenie od znajomego Austriaka Karla Köningera, mieszkającego od lat w Częstochowie: Niemcy zaczęli interesować się pasmem z muzyką, ponieważ nie mieli pojęcia, kto ją nadaje. Wszyscy okoliczni krótkofalowcy byli zagrożeni. Gdyby znaleziono radiostację, konspiratorom i ich rodzinom groziła śmierć, a wielomiesięczna praca poszłaby na marne.

 

Już następnego dnia krótkofalowiec otrzymał wezwanie na komendę. Mimo ogromnego stresu, jaki towarzyszył mu od czasu budowy radiostacji, udało mu się zachować zimną krew. Spotkał się z Dróżdżem i wytłumaczył mu, jak rozpocząć nadawanie o tej samej porze, co zwykle. Dzięki temu muzyka rozbrzmiewałaby nawet wtedy, gdy on przebywałby pod nadzorem Niemców.

Programy nadawano o stałej porze: cztery razy dziennie płynęły w eter informacje o walkach na froncie, wiadomości i program artystyczny z poezją powstańczą

Po nieprzespanej nocy stawił się na wezwanie Niemców. Funkcjonariusze Schutzpolizei zawieźli go do placówki, w której nastawiono radioodbiornik na częstotliwość fal „Błyskawicy”. Z radia natychmiast popłynęły czyste i głośne dźwięki muzyki, a Niemcy zaczęli wypytywać Zębika, czy domyśla się, kto jest odpowiedzialny za ich nadawanie. Odparł, że nie.

Ale hitlerowcy przesłuchiwali go dalej: czy wie coś o podziemnych radiostacjach, czy nie sądzi, że ta muzyka jest rodzajem szyfru. Zeznania Zębika, który zapewniał, że niczego nie wie, musiały być wiarygodne, bo ostatecznie tego samego dnia wypuszczono go do domu.

Z DESZCZU POD OGIEŃ

Zaraz po przesłuchaniu Zębika „Błyskawica” została schowana w szopie, gdzie czekała na transport do Warszawy. Znalazła się tam w lipcu 1944 r. Radiostacja miała funkcjonować od 1 sierpnia,
by przykazywać komunikaty dotyczące działań wojennych na terenie Warszawy. Niestety, nastąpiły nieprzewidziane trudności: elektroniczne części zamokły, bo wyjęto je z szopy i  pozostawiono  na  kilka  dni  na  podwórzu w czasie rzęsistej ulewy. Dlatego początkowo sprzętu nie udało się uruchomić. Dopiero 8 sierpnia, po kilkudniowym osuszaniu, radiostacja nadała swój pierwszy komunikat: „Halo! Tu Błyskawica, stacja nadawcza Armii Krajowej w Warszawie, na fali 32,8 i 52,1 metra”. Spikerem został znany przedwojenny dziennikarz Zbigniew „Krzysztof ” Świętochowski.

Od tej pory stacja wędrowała po Warszawie, zmieniając lokalizację. Początkowo nadawano z gmachu Pocztowej Kasy Oszczędności na rogu Jasnej i Świętokrzyskiej. Następnie przeniesiono sprzęt na Moniuszki 10, by już 4 września powędrował do budynku przedwojennej ambasady radzieckiej przy ulicy Poznańskiej. Ostatecznie „Błyskawica” została zainstalowana w gmachu Biblioteki Publicznej przy Koszykowej.

Programy nadawano o stałej porze: cztery razy dziennie płynęły w eter informacje o walkach na froncie, wiadomości i program artystyczny z poezją powstańczą. Po angielsku i niemiecku nadawano o 10.15 i 22.30. Teksty po angielsku czytali pilot RAF-u John Ward i Jan Nowak-Jeziorański. W radiu pracowali także Jeremi Przybora, Zbigniew Jasiński i Mieczysław Ubysz. Każdą audycję zaczynał i kończył sygnał „Warszawianki”.

 

Tymczasem Zębik po przekazaniu stacji AK wpadł w niemałe tarapaty. Jeden z łączników został złapany z dokumentami podpisywanymi przez krótkofalowca jako „Biegły” (pseudonim Zębika). Cała niemiecka policja na terenie Częstochowy rozpoczęła poszukiwania. Nie minęło wiele czasu, kiedy hitlerowcy powiązali fakty i aresztowali Zębika. Nikt nie wie, jak do tego doszli. Być może ktoś go zdradził…

Po torturach (był m.in. ośmiokrotnie topiony w wannie) został wysłany do obozu. Ale jako żołnierz podziemia, a nie konstruktor radiostacji, bo jego wkładu w powstanie „Błyskawicy” gestapo nigdy nie zdołało udowodnić.

BO ZUPA BYŁA ZATRUTA

Podczas transportu więźniów na przesłuchanie Zębik znalazł się w jednym samochodzie z Antonim Kupichą, znajomym żołnierzem podziemia aresztowanym dwa tygodnie wcześniej. Zdołali wymienić kilka najważniejszych informacji… dotykiem. Użyli alfabetu Morse’a, ściskając sobie dłonie! Dzięki temu Zębik upewnił się, że Niemcy nie mają pojęcia o tym, że jest konstruktorem „Błyskawicy”.

Od tego czasu przeszedł siedem obozów jenieckich, m.in. Gross Rosen, Mittelbau-Nordhausen i Bergen-Belsen. W tym ostatnim obozie Niemcy korzystali z jego wiedzy elektronika i krótkofalowca – kiedy coś się psuło, naprawiał im sprzęt. Miał więc dostęp do pomieszczeń z radiostacjami. Któregoś dnia zakradł się tam, by wysłuchać najświeższych komunikatów wojennych o zwycięstwach aliantów. Wtedy do pokoju wpadł rozwścieczony esesman. Kolejny raz Zębik cudem zdołał uniknąć śmierci. Okazało się bowiem, że rozpoznali w sobie znajomych sprzed wojny. Obaj byli krótkofalowcami i niejeden raz rozmawiali ze sobą w eterze. „Toni?” – spytał niepewnie Niemiec. „Toni. Antoni” – odparł Zębik. „Wyjdź stąd” – żołnierz dał znak głową i schował pistolet…

„Dziadek często opowiadał mi o swojej ostatniej przygodzie w obozie – wspomina wnuk Antoniego Piotr. – Ów żołnierz, który darował mu wtedy życie, pomógł mu później raz jeszcze. Tuż przed nadejściem aliantów Niemcy chcieli pozbyć się większości więźniów, więc któregoś dnia podali im na obiad zatrutą zupę. Znajomy krótkofalowiec podszedł do dziadka i szepnął mu do ucha, by tego dnia darował sobie posiłek. Przeżyła garstka”.

15 kwietnia 1945 r. więźniowie obozu Bergen-Belsen zostali uwolnieni przez wojska angielskie. „Ważyłem wówczas czterdzieści kilo, byłem na pograniczu życia i śmierci” – wspominał potem Zębik. Uratował go włoski lekarz prof. Antonio Garbarini.

Do końca życia Zębik interesował się krótkofalarstwem. Rozmawiał w eterze z mieszkańcami ponad trzystu krajów, w tym z księciem Kuwejtu i z premierem Indii Rajivem Gandhi (który z zamiłowania był krótkofalowcem). Jeszcze przed śmiercią (zmarł w 2009 r.) Zębik zdołał wykonać replikę „Błyskawicy” dla Muzeum Powstania Warszawskiego.


DLA GŁODNYCH WIEDZY:

  • J. Poprzeczko, „Chciałem zawiadomić świat”, w: „Polityka” 1980, nr 30 (1221);
  • M. Kwiatkowski, „Radio »Błyskawica« I”, w: „Radio i Telewizja” 1968, nr 31 (1197);
  • M. Kwiatkowski, „Radio »Błyskawica« II”, w: „Radio i Telewizja” 1968, nr 32 (1198); „Śladami »Błyskawicy«”, w: „RTV” 1978, nr 33 (1723);
  • W. Machejko, „Śladami »Błyskawicy«”, w: „Odgłosy” 1978, nr 34 (1080);
  • A. Sobczyk, „»Btyskawica« rodzi się dwa razy”, w: „Reader’s Digest” 2004, nr 8.;
  • S. Zadrożny, „Tu Warszawa. Dzieje radiostacji powstańczej »Błyskawica«”.