Bóg z wydmuszki

Do stworzenia boga posłużył Aleksandrowi z Abonutejchos wąż przybrany w lniane szaty. Dzięki takiej pacynce jego twórca pławił się w luksusie, a kobiety ustawiały się w kolejki, by począć z nim boskie dzieci

Rok 1880. Podczas wędrówki po Azji Mniejszej pewien podróżnik znalazł marmurową podstawę pomnika z grecką inskrypcją, która głosiła, że niejaki Miletos, syn Glykona z Paflagonii, kapłan Apollona Zbawcy, wystawił ten pomnik boga z dedykacją dla cesarza. Ów niewinny z pozoru napis głosi światu, że Miletos uważał się za bożego syna. Tak naprawdę jednak był bękartem poczętym w wyroczni proroka Aleksandra, jednego z największych hochsztaplerów religijnych.

NARODZINY BÓSTWA

Boski ojciec Miletosa objawił się nagle w połowie II w. n.e. Był to cudowny wąż z głową człowieka, który zamieszkał w świątyni w Abonutejchos na wybrzeżu Azji Mniejszej i wieszczył ludzkim głosem jako Glykon, nowy Asklepios, syn Apollona. Świat poznał tak wielkie i wspaniałe bóstwo dzięki prorokowi Aleksandrowi – świętemu mężowi, który pierwszy ujrzał Glykona, a potem kierował jego wyrocznią, do której pielgrzymowały tysiące wiernych. Ten wspaniały wizerunek narodzin nowego kultu psuje tylko niewielki tekścik napisany przez Lukiana z Samosat, intelektualistę i literata, którego bezbożny umysł pozostał – jak widać – odporny na objawienie…

Z przekazu Lukiana wynika, że przyszły prorok urodził się na początku II w. w mieścinie Abonutejchos (Inebol w Turcji) w Paflagonii. Była to kraina górzysta, niedostępna i położona na peryferiach imperium rzymskiego. Jej mieszkańców traktowano jak barbarzyńców i prostaków. Rodzice Aleksandra byli biednymi ludźmi, ich syn dysponował jednak wrodzoną inteligencją i przebiegłością, dzięki którym postanowił wydobyć się z nędzy i poniżenia. Na początek wykorzystał młodzieńczą urodę i – według Lukiana – „uprawiał wyuzdaną rozpustę i za zapłatę przystawał z pierwszym lepszym”. Jednym z jego klientów był wędrowny mag, który układał zaklęcia sprzedawane ludziom. Aleksander został jego pomocnikiem, a po śmierci maga chciał przejąć interes. Był jednak dopiero nastolatkiem, a na rynku czarowników panowała konkurencja. Nie mogąc sam zaistnieć w branży, wszedł w spółkę z niejakim Kokkonasem, z którym powędrował do Macedonii. Tu obaj wpadli na genialny plan: postanowili stworzyć nowy kult i zostać jego prorokami. Kupili wielkiego oswojonego węża, następnie wykonali z lnianych szmat głowę o ludzkich cechach. Za pomocą cienkiej nici można było poruszać ustami kukiełki, imitując mowę. Nowy bóg był gotów, teraz musiał jeszcze objawić się światu.

Przedsiębiorczy oszuści po kryjomu zakopali w świątyni Apollona w Chalcedonie brązowe tabliczki z wyrytą zapowiedzią, że niebawem w Abonutejchos ukaże się nowe bóstwo. Potem „odkryli” tabliczki, co wywołało sensację. Mieszkańcy Abonutejchos od razu uchwalili budowę świątyni dla boga. Wtedy nagle zmarł Kokkonas, a Aleksander postanowił sam dopiąć celu. Zapowiadając rychłe objawienie, przybył do rodzinnego miasta. Miał teraz długie włosy i brodę, nosił purpurowo-białe szaty, w ręku dzierżył święty sierp. Udawał ogarniętego boskim szałem: żując po kryjomu korzeń mydlnicy [roślina, której dawniej używano jako mydło – przyp. red.], toczył pianę z ust i bełkotał. W nocy zakradł się do fundamentów świątyni wznoszonej przez mieszkańców miasta i w błotnistej kałuży ukrył wydmuszkę z gęsiego jaja, w której zamknął żywego małego węża. Rano wpadł na rynek, wymachując sierpem, wskoczył na jakiś ołtarz i zaczął krzyczeć, że zaraz objawi się światu nowy bóg. Na czele tłumu pognał do fundamentów świątyni i tu, śpiewając święte hymny, wyciągnął z błota jajo. Na oczach osłupiałych ludzi wyjął z niego węża. Tłum oszalał: wszyscy krzyczeli, modlili się, błagali świeżo objawione bóstwo o szczęście, bogactwo, zdrowie i inne dary. W asyście wyznawców Aleksander udał się razem z bogiem do swego domu.

Wieść o narodzinach Asklepiosa obiegła okolicę. Nieprzebrane tłumy oblegały dom Aleksandra, który w kapłańskich szatach zasiadł na sofie w małej i słabo oświetlonej izbie. Oplótł się zwojami oswojonego węża, którego wcześniej kupił w Macedonii. Łeb gada trzymał pod płaszczem, a zza długiej brody wystawił szmacianą główkę. Gdy Aleksander pociągał za nitkę, kukiełka poruszała ustami. Pielgrzymi w nabożnej ciszy przesuwali się przed drzwiami izdebki. W końcu Aleksander objawił prawdziwe imię bóstwa: Glykon – „światło ludzkości”. Nowy bóg zaczął głosić przepowiednie, a jego prorokiem został oczywiście Aleksander.

ŚWIĘTY BIZNES

 

Wyrocznia działała bardzo sprawnie. Pielgrzymi zapisywali pytania do bóstwa na zwitku płótna, który pieczętowali woskiem. Aleksander zabierał liściki na noc do świątyni, a rano wręczał zapieczętowane zwitki z dopisaną na końcu w „cudowny sposób” odpowiedzią. W nocy „prorok” rozgrzaną szpilką odklejał wosk od płótna, czytał pytanie, odpowiadał i zwój sklejał tą samą pieczęcią. Wypracował też inny sposób: przy pomocy glinki robił odcisk autentycznej pieczęci. Następnie łamał prawdziwą pieczęć i czytał pismo. Potem, wykorzystując odlew, sporządzał wierną kopię pieczęci, którą sklejał płótno. Na wszelki wypadek odpowiedzi były mętne, wieloznaczne i niezrozumiałe.

Każda wyrocznia słono kosztowała, a że pielgrzymi prosili zazwyczaj o 10–15 wróżb jednocześnie, Aleksander zarobił ogromne pieniądze. Wybrańcy – oczywiście za odpowiednią opłatą – mogli zamówić usługi specjalne: konsultację z tzw. samomówiącą wyrocznią. Z połączonych tchawic żurawi Aleksander sporządził długą rurkę, którą przeciągnął przez usta szmacianej głowy Glykona. Jego pomocnik mówił przez rurkę, gdy prorok poruszał ustami kukiełki.

Wokół przybytku wyrosło centrum pielgrzymkowe: sprzedawano obrazki, posążki i amulety nowego boga. Interes nie mógłby się kręcić bez całego sztabu dobrze opłacanych ludzi, którzy tworzyli świtę proroka i pomagali w oszustwach. Aleksander po całym świecie rozesłał „apostołów”, aby werbowali wyznawców. Emisariusze opowiadali niestworzone historie, według ich słów prorok wskrzeszał nawet zmarłych. W latach 150–170 n.e. nowa religia przeniknęła do wielu prowincji. Prorok udzielał rad nawet rzymskim wodzom, jak walczyć z wrogami imperium. Wskazówki oferował nawet samemu cesarzowi Markowi Aureliuszowi, toczącemu wojny z barbarzyńcami. Aleksander polecił władcy wrzucić dwa lwy do Dunaju, co miało zapewnić pokonanie Germanów. Późniejsze niepowodzenia w wojnach tłumaczył tym, że biedne zwierzęta nie utonęły, tylko… przepłynęły rzekę. W Rzymie wyznawcą Glykona został konsul i senator Rutilianus. Około 161 roku objął on namiestnictwo rzymskiej prowincji Azji, słał posłów do proroka i radził się go w sprawach rodzinnych i państwowych. Aleksander wmówił mu, że powinien poślubić jego córkę, której matką miała być sama bogini księżyca Selene. Rutilianus ożenił się z dziewczyną, dumny, że został zięciem bóstwa.

Aleksander umiał wykorzystać funkcję kapłana Glykona nie tylko do zarabiania pieniędzy. Polecił przysyłać sobie najbardziej urodziwych chłopców, którzy mieli terminować w świątyni. „Po godzinach” zaś zapewniali rozrywkę prorokowi… Na tym nie koniec, rodzice i mężowie sami słali Aleksandrowi córki i żony, aby poczęły w cudowny sposób boskie dzieci. Wiele pobożnych niewiast wręcz chełpiło się stosunkiem z bóstwem. Wśród nich musiała być i matka kapłana Miletosa. W końcu na prośbę Aleksandra cesarz przemianował Abonutejchos na Jonopolis – święte miasto Glykona. Sam prorok ogłosił, że będzie żył 150 lat i zginie od uderzenia pioruna. W rzeczywistości zmarł na podagrę przed siedemdziesiątką.

Nie wszyscy byli podatni na sztuczki Aleksandra. Filozofowie epikurejscy, generalnie niewierzący w działające na ziemi bóstwa, oskarżali proroka o oszustwo. Przeciw hochsztaplerowi występowali też chrześcijanie. Nic dziwnego więc, że Aleksander widział w tych dwóch kategoriach ludzi śmiertelnych wrogów i w licznych wyroczniach wzywał do ich wytępienia. Prawdziwym jednak demaskatorem hochsztaplera był Lukian. Najpierw udał się do wyroczni i tak zapieczętował zwoje z pytaniami, że nie udało się ich otworzyć. Aleksander usiłował wybrnąć z pułapki, udzielając pokrętnych odpowiedzi. Efekt był jednak opłakany. Na przykład w odpowiedzi na pytanie: „Skąd pochodzi poeta Homer?” polecił, aby pytający natarł się maścią i pianą z końskiego pyska. Na koniec w asyście dwóch żołnierzy Lukian przybył ponownie do proroka i gdy ten wystawił mu rękę do pocałowania, ugryzł go. Przed linczem uratowali Lukiana żołnierze i sam Aleksander, który chciał zwerbować go do grona wyznawców. Gdy to się nie udało, usiłował skrytobójczo zgładzić przeciwnika. Bez skutku. Lukian zauważył, że fenomen proroka polegał na zrozumieniu, że ludźmi „rządzą dwaj najwięksi tyrani: nadzieja i strach”. W nadziei na to, co przyniesie przyszłość i ze strachu przed nią, zapłacą każdą cenę i uwierzą w każdą niedorzeczność.

Więcej:Rzymwąż