Bombą w płot

Terroryści, planując zamach sądzą, że osłabią władzę. Tymczasem każdy akt terroru to dla rządzących doskonały pretekst do rozprawy z opozycją i zwiększenia kontroli nad społeczeństwem

Starożytność nie znała prochu, więc nie mogąc rzucić bomby, 23 spiskowców rzuciło się osobiście na Juliusza Cezara. Przyświecały im szczytne cele, chcieli ratować republikę przed dyktaturą. Bezpośredni cel osiągnęli, władca padł martwy. Ale zamachowcy nie przewidzieli, że swoim desperackim czynem otwierają drogę do władzy dużo groźniejszym przeciwnikom. Gdy emocje opadły, dowódca jazdy Marek Antoniusz, adoptowany syn Cezara Oktawian oraz zarządca Galii Narbońskiej Lepidus zawarli tajne porozumienie. Ich wspólnym przedsięwzięciem było sporządzenie list proskrypcyjnych, na które wpisali około 130 senatorów i 2 tys. rzymskich notabli. Wszystkich systematycznie mordowano. Marek Antoniusz nie darował nawet najsłynniejszemu mówcy tych czasów Cyceronowi, z którym miał od dawna na pieńku. Po egzekucji retora przybito do trybuny jego odcięty język i dłonie. 14 lat później Oktawian pokonał Antoniusza i samodzielnie objął władzę. Jej zakres daleko wykraczał poza uprawnienia, jakimi dysponował Cezar. Z czasem kontrolą objęto nie tylko życie polityczne, ale także prywatne. Zabójcy Cezara chcieli bronić republiki, oddali za to życie i… pomogli w stworzeniu systemu, który był jej całkowitym zaprzeczeniem.

URATOWAĆ WIARĘ I DUSZĘ

Jedną z pierwszych prób zorganizowania zamachu, który w pełni odpowiada współczesnej definicji terroryzmu, podjęto w Anglii. W 1603 r. na tronie zasiadł Jakub I, syn katolickiej królowej Szkocji Marii Stuart, ściętej za domniemany udział w spisku przeciw Elżbiecie I. Chociaż wychowano go na gorliwego protestanta, prześladowani katolicy liczyli, że może przywróci im możliwość pełnienia funkcji państwowych. Tak się jednak nie stało, więc grupa katolickich radykałów uznała, że należy się pozbyć króla i przekazać koronę jego 8-letniej córce Elżbiecie Stuart. 20 maja 1604 r. konspiratorzy spotkali się w londyńskim zajeździe Duck and Drake. Początkowo zamierzali zabiegać o pomoc Hiszpanii, ale emisariusze zostali odesłani z kwitkiem. Nie wrócili jednak z zupełnie pustymi rękoma. Wraz z nimi przybył gotowy na wszystko Guy Fawkes, angielski katolik, który tak nienawidził protestantów, że zaciągnął się do armii hiszpańskiej.

Odtąd przygotowania ruszyły pełną parą. Jeden ze spiskowców – Thomas Percy – wynajął mieszkanie w pobliżu siedziby Izby Lordów. Jako dozorcę zatrudnił Fawkesa, którego prawdziwym zadaniem było pilnowanie prochu składowanego w krypcie pod salą obrad. Zgromadzili 36 beczek. Gdyby plan
się powiódł, w eksplozji zginąłby król i wielu deputowanych. Doszło jednak do „przecieku”. Ostrzeżony w anonimowym liście lord Monteagle przekazał korespondencję urzędnikom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo króla. Ci zastawili pułapkę. W przeddzień zamachu, zaplanowanego na 5 listopada 1605 r., Fawkesa ujęto na gorącym uczynku, z lontem w dłoni. Poddany torturom ujawnił nazwiska pozostałych spiskowców. Wszystkich skazano na śmierć przez poćwiartowanie. A „spisek prochowy” Guya Fawkesa posłużył za argument do nasilenia represji wobec katolików, gdyż pokazał, „do czego zdolni są papiści”.

ŚMIERĆ „PRZYJACIELA LUDU”

Do powszechnego języka słowa terror i terroryzm wprowadziła rewolucja francuska. Zgodnie z łacińskim rodowodem oznaczały „strach i przerażenie”, a odnosiły się do budzących grozę rządów jakobinów. Robespierre’a i jego kompanów określano mianem terrorystów. Charlotte Corday, nadwrażliwa
dziewczyna z prowincjonalnego Caen, nie potrafiła się pogodzić z tym, co działo się we Francji – ścięciem króla, masakrami, profanowaniem kościołów. W jej oczach głównym winowajcą był Jean-Paul Marat, niewydarzony lekarz, który przyłączył się do rewolucji już po jej zwycięstwie i nadrabiał wcześniejszy brak odwagi radykalizmem. Założył pismo „L’Ami du peuple” (Przyjaciel ludu), w którym przekonywał, że pół miliona Francuzów zasługuje na gilotynę, a ich ścięcie „zapewni pozostałym spokój, szczęście i wolność”. By zachęcić plebs do wykonania zadania, nie cofał się przed niczym. Oskarżał władze o sprowadzanie do Paryża zatrutego zboża, wzywał do odebrania majątku osobom zamożnym, rozdania go biedocie i zabijania tych, którzy odmówią. We wrześniu 1792 r. podjudzony tłum wymordował w Paryżu ponad 200 księży, kilkudziesięciu chłopców z zakładu poprawczego i bezbronne kobiety w więzieniu Salpetriere.

Corday przyjechała do Paryża, kupiła nóż kuchenny i udała się do „przyjaciela ludu”. Oświadczyła, że chce ujawnić nazwiska żyrondystów (stronnictwo opozycyjne wobec jakobinów), przygotowujących powstanie. Marat przyjął ją, siedząc w wannie – cierpiał na dokuczliwą chorobę skóry, a chłodna woda łagodziła ból. Sięgnął po pióro, by spisać nazwiska spiskowców. Corday wykorzystała moment jego nieuwagi i wyjęła ukryty pod suknią nóż. Zabiła Marata jednym uderzeniem, przebijając aortę. Cztery dni później została zgilotynowana. Wierzyła, że likwidując głównego propagandystę reżimu, powstrzyma terror. Wydarzenia potoczyły się jednak w dokładnie przeciwnym kierunku. Jakobini wykreowali Marata na męczennika i wykorzystali jego śmierć do rozprawy z żyrondystami. Zamiast zwolnić, machina terroru ruszyła ze zdwojoną siłą, aż w końcu pochłonęła nawet tych, którzy ją obsługiwali.

PO CO ROSJI KONSTYTUCJA?

 

13 marca 1881 roku car Aleksander II jechał przez Petersburg na przegląd wojsk. Historia Polski pamięta go przede wszystkim jako pogromcę powstania styczniowego, ale na warunki rosyjskie był władcą wyjątkowo łagodnym i liberalnym. Zniósł poddaństwo chłopów, złagodził cenzurę, zakazał tortur, skrócił służbę wojskową z 25 do 6 lat, zreformował sądownictwo, przyznając oskarżonym prawo do adwokata, a sędziom pełną niezawisłość. Mówiło się, że może się nawet zgodzić na zastąpienie samodzierżawia monarchią konstytucyjną. Gdy powóz wjechał na plac przy kanale Katarzyny w centrum miasta, z tłumu wyskoczył przebrany za chłopa 19-letni student Nikołaj Rysakow. Rzucona przez niego bomba wybuchła obok karety. Wbrew ostrzeżeniom stangreta, car wysiadł z powozu, by zorientować się w sytuacji. Eksplozji szklanej kuli wypełnionej nitrogliceryną, którą rzucił Polak Ignacy Hryniewiecki, już nie przeżył. Zamachowcy należeli do konspiracyjnej organizacji Narodnaja Wola (Wola Ludu) i jako samozwańczy rzecznicy uciskanych mas uważali, że jedynym sposobem poprawienia chłopsko-robotniczej doli jest obalenie caratu. Zabicie Aleksandra II miało być iskrą, która wznieci rewolucję prowadzącą do zmiany ustroju. Hryniewiecki zginął w miejscu zamachu, pięciu innych spiskowców skazano na śmierć i publicznie powieszono. Rewolucja nie wybuchła, po carze reformatorze tron przejął jego syn Aleksander III, skrajny konserwatysta. Poza wzmocnieniem absolutyzmu, zamach przyniósł jeszcze jeden konkretny efekt. Na mocy specjalnego ukazu nowego cara powołano Ochranę – tajną policję polityczną, która miała się zajmować tropieniem rewolucjonistów oraz wprowadzaniem w ich szeregi donosicieli i prowokatorów…

MIAŁA BYĆ MAŁA, WYSZŁA ŚWIATOWA

Zamach na Aleksandra II wpisał się w całą serię aktów terroru, które na przełomie XIX i XX w. wstrząsnęły Europą i Ameryką. 5 września 1901 r. anarchista Leon Czołgosz, syn polskich emigrantów, śmiertelnie postrzelił prezydenta USA Williama McKinleya. Tłumaczył, że był to akt protestu przeciwko imperialnej polityce prezydenta, zwłaszcza interwencji w kolonialnych posiadłościach Hiszpanii – na Kubie, Filipinach i w Puerto Rico. McKinley zmarł tydzień po zamachu, Czołgosza stracono, a Kuba? Kilka miesięcy później ogłosiła niepodległość i jednocześnie zaakceptowała tzw. poprawkę Platta o stacjonowaniu na jej terytorium wojsk amerykańskich. Stała się w ten sposób nieformalnym protektoratem USA, a reliktem tych decyzji jest dziś baza w Guantanamo. Zamordowanie prezydenta nie zmieniło polityki Waszyngtonu.

Dużo bardziej dramatyczne, chociaż też nieplanowane skutki, wywołał najgłośniejszy zamach tej epoki – zabójstwo następcy tronu Austro-Węgier arcyksięcia Ferdynanda. Przeprowadziła go założona przez nacjonalistycznych oficerów serbskiej armii organizacja Czarna Ręka. Stojący na jej czele płk Dragutin Dimitrijević, szef wywiadu wojskowego, dążył do sprowokowania lokalnego konfliktu, w którego wyniku do Serbii zostaną przyłączone tereny zamieszkane przez mniejszość serbską, lecz wciąż należące do Austro-Węgier (część Bośni i Chorwacji). Przekombinował i zamiast małej sprowokował wojnę światową. Żaden z zamachowców i inspiratorów spisku nie dożył jej końca. Dimitrijevicia sami Serbowie rozstrzelali w 1917 r. Gavrilo Princip, który oddał śmiertelne strzały do Ferdynanda, ze względu na niepełnoletność nie mógł zostać skazany na śmierć. Ale wyroku 20 lat ciężkiego więzienia nie przetrzymał. Przykuty łańcuchami do ściany, głodzony, zapadł na gruźlicę i zmarł w kwietniu 1918 r. Wielka Serbia z granicami, w których widzieli ją konspiratorzy z Czarnej Ręki, nie powstała nigdy. Ostatnią próbę jej utworzenia podjęli w latach 90. XX w. Slobodan Milošević i Radovan Karadžić. Z wiadomym skutkiem.

ZAMACHY W ŚWIECIE CZERWONYCH CARÓW

Jednym ze skutków I wojny był upadek caratu. Bolszewicy, podobnie jak francuscy jakobini, uważali terror za podstawowe narzędzie swojej uzurpatorskiej władzy. Próbę powstrzymania ich ekscesów też podjęła kobieta. Rosyjska Corday nazywała się Fanny Kaplan. 30 sierpnia 1918 r., podczas wiecu w Moskwie trzykrotnie strzeliła do Lenina. Wódz został ranny, ale przeżył. Kaplan ujęto i rozstrzelano. Nawet nie próbując wyjaśnić jej powiązań, o zorganizowanie zamachu  oskarżono skłóconych z bolszewikami eserowców (socjalistów-rewolucjonistów). Przy okazji dorwano wszystkich przeciwników reżimu, od anarchistów po polityków prawicy. Strzały, które miały zatrzymać czerwony terror, pomogły w rozpętaniu go na niespotykaną skalę.

Z kolei 16 lat później do siedziby partii bolszewickiej w Leningradzie wszedł jej sfrustrowany członek Leonid Nikołajew. Niezatrzymywany przez nikogo dostał się na trzecie piętro i z najbliższej odległości strzelił w tył głowy Siergiejowi Kirowowi, I sekretarzowi lokalnego komitetu. Nikołajew miał jakieś osobiste urazy do Kirowa, NKWD kolportowało plotkę, że chciał się zemścić za uwiedzenie żony. Za zamachem mógł jednak stać Stalin. Dlaczego? Kirow niewiele różnił się od Stalina, ale wzbudzał mniejszy strach i w partii cieszył się większą popularnością. Despota rozumiał, że wyrasta mu groźny rywal…

Po śmierci Kirowa Stalin odegrał komedię, udając nieutulony żal po utraconym towarzyszu. Ale już w dniu zamachu 1 grudnia 1934 r. wydał niejawny dekret nakazujący sądzenie podejrzanych o terroryzm w trybie doraźnym i natychmiastowe wykonywanie wyroków śmierci, bez prawa łaski. Na mocy nowego „prawa” natychmiast po pompatycznym pogrzebie Kirowa rozstrzelano kilkudziesięciu „białogwardzistów zamieszanych w akcje terrorystyczne”. Była to jednak tylko przygrywka. 22 grudnia opublikowano komunikat podsumowujący wyniki śledztwa. Stwierdzono w nim, że Nikołajew działał na zlecenie „organizacji terrorystycznej utworzonej przez członków zdelegalizowanej opozycji zinowiewowskiej”. Zinowiew był jednym z najbliższych współpracowników Lenina. Dla Stalina on i inni tzw. starzy bolszewicy stanowili realne zagrożenie. Posłużył się więc zabójstwem Kirowa jako pretekstem do czystki na szczytach władzy. A kiedy już nikt i nic go nie hamowało – rozpętał wielki terror. W więzieniach i łagrach zamknięto co najmniej 7 milionów ludzi, co drugi już z nich nie wrócił.

PŁOMIENIE NAD BERLINEM

 

Do własnych celów zamachy wykorzystywała też III Rzesza. 27 lutego 1933 r., miesiąc po objęciu urzędu kanclerza przez Hitlera, w płomieniach stanęła siedziba parlamentu – Reichstag. Podpalaczem okazał się niezbyt rozgarnięty umysłowo Holender, murarz i komunista Marinus van der Lubbe. Nie wiadomo, czy działał sam, czy w porozumieniu, ale naziści nie wnikali w takie szczegóły. Już następnego dnia prezydent Hindenburg podpisał podsunięty przez Hitlera dekret „O ochronie narodu i  państwa”. Było to równoznaczne z wprowadzeniem stanu wyjątkowego, gdyż zawieszeniu ulegały podstawowe prawa obywatelskie – wolność zgromadzeń, wolność słowa, tajemnica korespondencji, nienaruszalność dóbr osobistych. Policja mogła aresztować podejrzanych o działalność antypaństwową bez podawania przyczyn. W pierwszej kolejności wykorzystano to do posłania za kratki i do obozów koncentracyjnych 4 tys. działaczy partii komunistycznej. Van der Lubbe chciał swym desperackim czynem sprowokować rewolucję, która tak jak w Rosji wyniesie do władzy do komunistów. Zamiast tego dał nazistom pretekst do bezwzględnej rozprawy ze współtowarzyszami, i to za przyzwoleniem większości społeczeństwa, widzącego w  podpalaczach parlamentu autentyczne zagrożenie.

Jeszcze bardziej tragiczny błąd popełnił pięć lat później Herschel Grynszpan, polski Żyd, który 7 listopada 1938 r. zastrzelił w Paryżu sekretarza ambasady III Rzeszy Ernsta von Ratha. Był to akt desperacji i zemsty za los, jaki zgotowano jego rodzinie. W  nocy z 27 na 28 października 1938 r. niemiecka policja zatrzymała około 17 tys. Żydów „polskiej przynależności państwowej”, przewiozła ich do granicy i przepędziła za szlabany. Tymczasem pół roku wcześniej w Polsce przyjęto ustawę o pozbawieniu obywatelstwa osób, które przebywały co najmniej 5 lat poza krajem i nie utrzymywały z nim kontaktu. Deportowanych nie wpuszczono więc do Polski. Tłum ludzi bez obywatelstwa i środków do życia znalazł się na ziemi niczyjej. Siostra Grynszpana wysłała mu kartkę z opisem dramatu, jaki przeżywa ona i rodzice. 17-letni chłopak odpowiedział strzałami do przedstawiciela nazistowskiego reżimu… Dla nazistów był to wręcz idealny pretekst do rozpętania antysemickiej histerii pod hasłami odwetu za śmierć niewinnego Niemca. Niczego jednak nie puszczali na żywioł. Wieczorem 9 listopada w całej Rzeszy rozpoczęły się zorganizowane
pogromy, nazwane od dźwięku rozbijanych okien „Nocą kryształową”. Uzbrojeni w kilofy, siekiery i broń palną napastnicy zamordowali 91 osób, podpalili kilkaset synagog i domów, zdemolowali i obrabowali 7,5 tys. sklepów. Około 30 tys. Żydów wywleczono z mieszkań i wywieziono do obozów koncentracyjnych. A nieszczęsny Grynszpan chciał tylko pomścić krzywdę wyrządzoną jego rodzinie.

RYKOSZETY

Bolszewicy i naziści zrealizowaliby swoje zbrodnicze plany także bez pretekstu, jakiego dostarczyli im zamachowcy. Ale dzięki nim łatwiejsze zadanie mieli tumaniący społeczeństwo spece od propagandy. W państwach mniej represyjnych wybuchające bomby i kule też bardziej służyły władzy niż
tym, w których imieniu występowali terroryści. Mimo działalności IRA i ETA Irlandia Północna pozostaje częścią Wielkiej Brytanii, a Kraj Basków – Hiszpanii. Ekstremiści palestyńscy nie skłonili do ustępstw Izraela. Tamilskie Tygrysy nie zmusiły do uległości rządu Sri Lanki. Zabijająca na oślep Al-Kaida doprowadziła do zniszczenia Iraku, jeszcze większego zamętu w Afganistanie i coraz szczelniejszego zamykania się Europy przed szukającymi w niej lepszego życia muzułmanami. Ataki na szkołę w Biesłanie i teatr na moskiewskiej Dubrowce nie tylko wzmocniły rządzącego twardą ręką Władimira Putina, ale sprawiły, że świat odwrócił się od Czeczenii i dziś już nikogo nie interesuje jej los. Bo obojętnie gdzie wybuchają bomby, rykoszety odłamków zawsze trafiają nie tam, gdzie chcieliby zamachowcy.