Celna canonada

Kto wie czy Canon w ogóle by powstał, gdyby pewien japoński miłośnik aparatów nie wyjechał służbowo do Szanghaju. A w delegacjach rodzą się różne pomysły…

Goro Yoshida bardzo lubił nowoczesne sprzęty. Jeszcze zanim skończył szkołę średnią, przeniósł się z rodzinnej Hiroszimy do Tokio, żeby pracować w warsztacie naprawiającym kamery filmowe i projektory. Pod koniec lat 20. jeździł często do Szanghaju po części zamienne. Tam spotkał amerykańskiego komiwojażera Roya Delaya, który zadał Yoshidzie proste pytanie: „Właściwie po co pan tu przyjeżdża? Produkujecie w Japonii świetne okręty i samoloty, a nie potraficie robić części do aparatów?”. Yoshida wziął sobie te słowa do serca.

Na przełomie lat 20. i 30. marzeniem każdego fotografa była niemiecka Leica, uchodząca za wzór precyzji i doskonałości. Taki aparat kosztował w Japonii 420 jenów, podczas gdy przyzwoita miesięczna pensja wynosiła raptem 70 jenów. Na porządny sprzęt więc mało kto mógł sobie pozwolić. Yoshida poszedł typową dla Japonii tamtych czasów drogą i postanowił skopiować dobry wzór europejski. Wspominał później, jakoby zdenerwował go fakt, że kilka tanich metalowych i gumowych części poskładanych razem w Leicę model II kosztuje fortunę. Namówił swojego szwagra Saburo Uchidę i jego kolegę z pracy Takeo Maedę, by wspólnie założyć firmę. Tak w 1933 roku powstało Laboratorium Precyzyjnych Urządzeń Optycznych w Tokio.

TAJEMNICA KWANONA

Rok później, w czerwcu 1934 roku, zbudowali pierwszy aparat – Kwanon. Nazwa pochodziła od Kwannon, buddyjskiej bogini miłosierdzia. W gazetach pojawiły się reklamy aparatu, jednak tak naprawdę Kwanon nigdy nie trafił do sprzedaży. Yoshida twierdził, że ukończył dziesięć działających egzemplarzy, ale nikt nigdy żadnego nie widział na oczy. Co prawda, w 1955 roku w Osace jakiś kolekcjoner natrafił na aparat z wyrytym napisem Kwanon model D, jednak okazało się, że jest to kopia aparatu Leica, z pewnością nie pochodząca z firmy Yoshidy. Do dziś nie wiadomo, kto ów aparat spreparował. Największy problem firmy stanowił brak własnych soczewek i dalmierzy dobrej jakości. W końcu wspólnicy zdecydowali się sięgnąć po podzespoły konkurencyjnego Nikona (wówczas Nippon Kogaku), w tamtych latach największego wytwórcy sprzętu optycznego w Japonii, pracującego na potrzeby armii.

Na przełomie 1935 i 1936 r. powstał aparat Hansa Canon, wyposażony w optykę Nikkor. „Hansa” była znakiem zastrzeżonym firmy Omiya, której sieć handlową wykorzystał Kwanon – nie miał bowiem swojej. Równo 70 lat temu, 10 sierpnia 1937 roku (to oficjalna data powstania przedsiębiorstwa), firma przekształciła się w spółkę akcyjną, a nazwę aparatów zmieniono na lepiej brzmiącą – Canon. Znane dziś logo Canon jest jednym z dłużej funkcjonujących na świecie znaków handlowych. Pierwsze, opracowane w 1935 roku, zostało nieznacznie poprawione w 1953, a potem 1956 roku. Od początku miało lekko załamaną górną krawędź „C”. Wygląda tak samo od ponad pół wieku, co jest rzadkością w skali światowej.

DREWNIANA FABRYKA? O NIE!

Przed wojną Canon nie zdążył rozwinąć skrzydeł, a japońska powojenna rzeczywistość nie sprzyjała zbytnio rozwojowi skomplikowanych technologii. Na szczęście amerykańskie wojska okupacyjne mocno zainteresowały się japońskimi aparatami. Żołnierze US Army stacjonujący w Europie, w ramach pamiątki masowo zwozili do domów aparaty Leica. Wojskowi, wracający z Japonii, nie chcieli być gorsi od kolegów. Takeshi Mitarai, nowy prezes firmy, już w październiku 1945 roku dostał od Amerykanów zgodę na ponowne uruchomienie produkcji. W ciągu dwunastu miesięcy powstaje 560 sztuk aparatu fotograficznego J II. Mitarai marzył o eksporcie.

W 1950 roku pojechał do USA, gdzie odwiedził koncern Bell and Howell. Chciał wykorzystać ich sieć sprzedaży do wejścia na rynek amerykański. Choć specjaliści Bella docenili jakość sprzętu Canona, odmówili współpracy. Jednym z głównych powodów był fakt, że zakłady Canona były zbudowane w całości z drewna i mogły w każdej chwili obrócić się w garść popiołu, co czyniło japońskiego kontrahenta wysoce nieprzewidywalnym. Nie było rady, Canon musiał się przeprowadzić do bardziej ognioodpornych murów. Pięć lat później w Nowym Jorku otwarto w końcu przedstawicielstwo Canona. Jeszcze dwa lata i Canon trafił do Europy.

MORDERCZY CANONET

Starając się dorównać wzorom w postaci aparatów Leica, Canon skupiał się na pracy nad sprzętem najwyższej jakości. Pod koniec lat 50. zarząd zdecydował jednak zejść piętro niżej i wypuścić na rynek aparat dostępny dla przeciętnego Japończyka. Canonet był strzałem w dziesiątkę. Z ceną poniżej 20 tysięcy jenów był tak atrakcyjny, że konkurenci posądzali firmę o dumping. Kiedy w końcu w styczniu 1961 roku rozpoczęto sprzedaż Canoneta, w firmowym salonie Canona na siódmym piętrze domu towarowego Mitsukoshi tygodniowy zapas sprzedano w dwie godziny. Obok aparatów i kamer filmowych Canon zainteresował się produkcją sprzętu biurowego.

W 1964 roku firma pokazała prototyp w pełni elektronicznego kalkulatora Canola 130. Niestety, obawy o skuteczną sprzedaż czegoś takiego przez producenta aparatów fotograficznych spowolniły debiut rynkowy i honor pierwszego sprzedawcy kalkulatorów przypadł firmie Sharp. W 1970 roku, gdy prym w dziedzinie kopiowania dokumentów wiódł Xerox, Canon zaskoczył świat pierwszą kopiarką na zwykły papier. Uniknął w ten sposób kłopotów z ewentualnym naruszeniem patentów Xeroxa. Canon wyraźnie się rozpędzał – rok później do produkcji weszła wizytówka firmy: seria aparatów F-1, „maszyn” cenionych za wręcz pancerną trwałość. Niedługo potem Canon zadebiutował na rynku faksów, a w 1987 roku, w 50. rocznicę istnienia firmy, pojawiła się słynna seria świetnych lustrzanek EOS.

NIE TYLKO FOTO

 

Wiosną 1992 roku, podczas Salonu Hi-Fi w Paryżu, Canon pokazał się z zupełnie niespodziewanej strony i od razu dostał nagrodę za pomysłowość. Od początku lat osiemdziesiątych konstruktor Hiro Negishi pracował w europejskim ośrodku Canona w Guildford nad oryginalnym typem głośników stereofonicznych, które umożliwiłyby odsłuch stereo w całym pomieszczeniu. Negishi, korzystając z pomocy Uniwersytetu w Southampton, mozolnie modelował w betonie reflektory akustyczne, aż opracował bardzo eleganckie, przypominające grzybki, głośniki WIS (Wide Imaging Stereo) – The Magic Mushroom. Idea ich działania polega na tym, że głośniki kierują fale dźwiękowe w dół, rozbijając je na wyprofilowanym lejku w wielu kierunkach naraz. Choć pomysł był ciekawy i – co ważniejsze – skuteczny, co potwierdzały testy w prasie specjalistycznej, Canon chyba zbyt mocno kojarzył się z fotografią i kserokopiarkami, by odnieść sukces handlowy w zupełnie nowej dziedzinie.

Po kilku latach głośniki WIS znikły z rynku i obecnie trudno natrafić na jakąkolwiek wzmiankę o nich. Dziś Canon, oprócz aparatów i kamer, produkuje wszystko, czego można się spodziewać po wytwórcy sprzętu kojarzonego z utrwalaniem i obróbką obrazu: głównie kopiarki, drukarki, faksy, skanery (tudzież kombajny łączące wszystkie te cechy), projektory, kalkulatory, ale także sprzęt medyczny i aparaturę nadawczą. Zatrudnia prawie 120 tysięcy ludzi na całym świecie, ma roczny obrót w wysokości 34 miliardów dolarów. A ponieważ ma zarejestrowanych ponad dwa tysiące własnych patentów, nie musi już ściągać od Niemców.

Max Suski