Cena samotności

Paweł Napierała, który planował w tym roku samotnie przepłynąć kajakiem Atlantyk, przerwał eskapadę i powrócił do domu poważnie chory – nabawił się malarii. Inni śmiałkowie trafiają do psychiatrów z objawami depresji. Trudno im wrócić między ludzi.

Podróżnicy wyprawiający się w samotne rejsy twierdzą, że gna ich naprzód ciekawość świata. Psychologowie mówią: to raczej ucieczka przed światem. Często tragiczna w skutkach

ŚMIERĆ PO POWROCIE

Każdy z nas wie, kim był Leonid Teliga – to pierwszy Polak, który samotnie opłynął świat. Mniej osób pamięta, jak wysoką cenę zapłacił za swój wyczyn.

25 stycznia 1967 roku Teliga na zbudowanym przez siebie jachcie „Opty” wyruszył z Casablanki. Chciał zwiedzić jak najwięcej miejsc, ale miał też inny cel. Czuł, że z jego zdrowiem jest coś nie tak, narzekał na silne bóle – naiwnie podejrzewał, że to tylko lumbago. Wierzył, że przygoda i wysiłek pomogą zapomnieć o bólu i go pokonać. Opłynął Ziemię, ale 2 lata 13 dni 21 godzin 35 minut spędzone na wodzie nie miały dobrego wpływu na jego organizm – i opóźniły diagnozę choroby. Okazało się, że Teliga cierpiał na nowotwór. Po powrocie do Polski prosto z lotniska w Warszawie karetką przewieziono go do szpitala, gdzie musiał poddać się operacji. Zmarł 21 maja 1970 roku.

KOBIETA I MORZE

W czerwcu 2008 roku okrążenia globu podjęła się Joanna Pajkowska. Zrobiła to w 198 dni i 3 minuty, co jest najszybszym samotnym opłynięciem kuli ziemskiej przez Polaka. Tylko raz zawinęła do portu, by przeczekać potężny sztorm. Poprzedni rekord należał do Henryka Jaskuły i wynosił 344 dni.

Pajkowska na niewielkim, 8,5-metrowym jachcie przez wszystkie te miesiące gotowała, martwiła się o produkcję prądu, była mechanikiem. Wspomina to z uśmiechem na twarzy. – Miałam specjalne, podzielone na porcje, liofilizowane jedzenie. Były to: mięso, warzywa i mój ulubiony bigos. Zaletą ich jest to, że wystarczy je zalać wrzątkiem i po 10–15 minutach można już jeść. Przygotowywałam też makaron z sosem. Na śniadanie było wiecznie to samo: serki i krakersy. Wodę do picia odzyskiwałam z morskiej – dzięki odsalarce. Urządzenie to potrzebuje prądu, a na nim musiałam oszczędzać. Energię produkowałam dzięki bateriom słonecznym, generatorowi wiatrowemu bądź pobierałam z akumulatora – w zależności od warunków pogodowych.

Taki rejs wymaga oszczędności. Należy rozsądnie gospodarować jedzeniem, wyposażeniem i możliwościami łodzi. Żeglarka nie używała żadnych świateł wewnątrz jachtu, czas spędzała przy latarce. W wolnych chwilach uruchamiała komputer i na blogu publikowała relację z podróży. Co ciekawe, przez niemal dwieście dni ani razu nie była zmuszona do użycia apteczki.
– Nie chciałam jej nawet zabierać, zmusił mnie do tego rozsądek – przyznaje.

MARZENIA I PRETEKSTY

 

Pani Joanna zapewnia, że o takiej podróży marzyła od najmłodszych lat.
– Wiedziałam, że potrafię, i nie myślałam o ryzyku. Postawiłam przed sobą wyzwanie i chciałam mu sprostać. Nic więcej mną nie kierowało – opowiada.

Psychologowie twierdzą, że podobne tłumaczenia są reakcją obronną. Podróżnicy chcą w ten sposób myśleć, ale w ich podświadomości leży zupełnie inna prawda, o której głośno nie mówią. Psychiatra Ewa Kramarz wyjaśnia to w taki oto sposób:

– Mówią o marzeniach, że chcą odpocząć od rzeczywistości, cywilizacji, pragną zobaczyć inny świat. Co oni przeżywają przez te wszystkie dni, gdy widzą tylko horyzont? Niewiele – szczególnie, gdy nie dobijają do brzegu. Prawda jest zupełnie inna niż ich wymówki. Narażają życie, ale są od wszystkiego wolni. Czynnikiem mobilizującym do takiego działania jest zmęczenie. Ludzie chcą schować się przed otoczeniem, przed innymi osobami. Uciekają przed wszystkim i wszystkimi. Samotny rejs to pozornie idealne rozwiązanie. Na wielkiej wodzie mogą skupić się wyłącznie na sobie, pozbawieni są codziennych obowiązków – brzmi to pięknie, ale nie jest bezpieczne.

Ocenę taką podtrzymuje socjolog Jacek Leoński. Według niego przypadek każdej osoby należałoby rozpatrywać indywidualnie. Jest przekonany, że głównym powodem podejmowania tak trudnych zadań jest problem z przystosowaniem się do rzeczywistości.

– Samotne rejsy mogą być oczywiście spowodowane ciekawością świata, jednak na ogół jest to rzeczywiście pretekst – wyjaśnia. – W obecnych czasach ludzie boją się rozwiązywać problemy. Uciekają od codzienności, bo jest dla nich zbyt skomplikowana. Nie jest to przypadłość wyłącznie żeglarzy, ale również innych osób.

Pisząc o samotnych podróżnikach, nie można nie wspomnieć o Aleksandrze Dobie. Jako pierwszy w historii, w 1999 roku, opłynął kajakiem Morze Bałtyckie. Podróż zajęła mu 80 dni. Przez ten czas pokonał 4227 kilometrów. Obecnie poszczycić się może tym, że ma przebyty największy dystans w kraju. Od początku kariery przewiosłował 58 tysięcy kilometrów! Zasłynął też 101-dniowym rejsem za koło podbiegunowe, z Polic do Narwiku.

– Nikt nie dawał mi szansy na to, że się uda. Musiałem to zrobić. Warunki pogodowe były straszne. Jednak już wcześniej podnosiłem sobie poprzeczkę coraz wyżej i nie mogłem się poddać – wspomina.

Pasja Doby wymaga nieprawdopodobnej odwagi, siły i sprawności. Jest jedną z najniebezpieczniejszych form samotnego pływania. Wiąże się z mnóstwem wyrzeczeń. Nietrudno jest przekroczyć cienką linię, granicę życia i śmierci. Rekordzista wciąż obawiał się o swoje zdrowie, że nie podoła, że jego organizm nie wytrzyma obciążenia

– Dlatego hartowałem się i starałem jeść tylko zdrową żywność, stosowałem odpowiednią dietę. Dzięki temu każda kolejna podróż mnie wzmacniała. Sam byłem w szoku, że nie chorowałem.

Były momenty, gdy potrzebował pomocy. Ludzie dziwili się i pytali, na kogo może liczyć. Czy kontroluje ktoś jego podróż? Szybko i bez namysłu odpowiadał: „Każdego dnia, gdy kończę kolejny etap, wyciągam telefon i łączę się z domem, z rodziną. To jest moja pomoc i podpora”.

Obieżyświat przyznaje, że aby pływać, należy być w stu procentach zdrowym. Nie można wypłynąć w daleką podróż, wiedząc o tym, że coś jest nie tak. Wspomina przy tym rejs z Pawłem Napierałą, który na lądzie miał minimalne problemy trawienne.

– Popłynęliśmy w tropiki i strasznie się to nasiliło. W takich ekstremalnych warunkach nawet najdrobniejszy uraz staje się przyczyną poważnych i intensywnych kłopotów. Co jest powodem? Powietrze, flora bakteryjna i wiele innych czynników.

KAJAKARZ KONTRA KOMAR

Wspomnieliśmy już o innej nieudanej wyprawie Napierały – na początku tego roku podróżnik miał kajakiem samotnie przepłynąć Atlantyk. Chciał pokonać trasę długości 4500 kilometrów. Przygotowywał się do tego rejsu przez siedem lat.

Po co? – zapytaliśmy kajakarza.
–To trudne pytanie – mówi Napierała – Może żeby coś udowodnić, sobie, całemu światu. By dowiedzieć się czegoś o sobie i świecie. I żeby zrealizować marzenia, bo w końcu są po to, by je spełniać.

19 lutego 2009 roku Napierała wystartował z rzeki uchodzącej w Grand Bereby do oceanu. Po przepłynięciu kilku kilometrów musiał zawrócić. Był bardzo osłabiony. Miał problemy z koncentracją wzroku, zawroty głowy. Zamiast płynąć przez Atlantyk, musiał lecieć samolotem – z powrotem do Polski. Wciąż nie może dojść do siebie, ale rokowania lekarzy są dobre.

– To była malaria spowodowana ukąszeniem przez komara u wybrzeży Afryki – mówi.– Byłem przygotowany naprawdę rewelacyjnie, ale tej sytuacji nie mogłem zapobiec. Dostałem wysokiej gorączki, zaczęły pojawiać się problemy z wykonywaniem najprostszych czynności. Trzeba przyznać: to koniec marzeń o przepłynięciu w tym roku Atlantyku. Do wyprawy tego typu muszę być w pełni przygotowany. Po takiej chorobie odbudowywanie kondycji trwa kilka miesięcy. Poza tym fundusze… nie jest to tanie. W tym roku będę starał się opłynąć kajakiem Europę.

SKRZYPEK SOLO

Samotne rejsy to pasja na całe życie. Henryk Widera, zdobywca prestiżowej nagrody „Kolos”, wybrał się w rejs dookoła Europy w wieku 76 lat.

– Postanowiłem czymś spektakularnym zakończyć karierę – mówi. – Czułem się na siłach, by spróbować rejsu dookoła Europy. Jest to kosztowna podróż i brakowało mi na nią środków. Gdy wypływałem w 2006 roku, uzbierałem na drogę zaledwie kilka euro. Pomyślałem, że w portach będę grał na skrzypcach i w ten sposób uzupełniał budżet.

Podczas rejsu nie brakowało kłopotów. W Rosji zaplątał się w sieci kłusowników, musiał nurkować w zimnej wodzie i przez godzinę je rozcinać. Były momenty, że wkradała się rezygnacja i obawiał się, że nie wypłynie na powierzchnię. Sieci, które zniszczył, stanowiły własność szajki, wobec której bezradna była nawet milicja. Ale ostatecznie to nie mafia, ale rosyjscy urzędnicy przerwali rejs Widery. Stwierdzili, że żeglarz nie ma wymaganych pozwoleń. Widera nie zamknął pętli w Bergen i w wieku 78 lat, po przepłynięciu 8 tysięcy mil morskich, w październiku ubiegłego roku powrócił do Szczecina.

Przeciwności, które napotkał, z pewnością zmotywowały żeglarza jeszcze bardziej. Sam teraz przyznaje, że jest dla niego kwestią honoru dokończenie tego rejsu.

– Jestem w trakcie przygotowywania „Gawota”, mojej łodzi, i pod koniec maja płynę w miejsce, gdzie mnie zatrzymali. Z Rostowa udam się do Norwegii i tam zamknę pętlę. Niedługo będę miał już wszystkie niezbędne pozwolenia. Teraz nic mnie nie zatrzyma i godnie zakończę karierę – mówi z nadzieją.

BŁAHE TRAGEDIE

Krzysztof Baranowski to jeden z najbardziej znanych na świecie podróżników. Dwukrotnie samotnie opłynął kulę ziemską. W artykule „Problemy samotnych żeglarzy” dokładnie opisuje to, co dzieje się ze śmiałkami w trakcie rejsu i po powrocie do domu.

Długotrwałe samotne przebywanie na wodzie w sposób szczególny działa na psychikę żeglarza. Nawet błahostki, które w życiu codziennym są praktycznie nieodczuwalne, mogą spowodować depresję. Jeszcze gorzej jest po powrocie na ląd. Początkowo żeglarza roznosi duma, jest w euforii. Ale nie trwa to długo: powraca szara rzeczywistość, trzeba znowu przestawić się na trudy życia codziennego, na które składa się między innymi praca. Człowiek wpada w depresję, co w ekstremalnych sytuacjach może doprowadzić nawet do samobójstwa.

Z przypadkami takimi na co dzień spotyka się wspomniana już dr Ewa Kramarz, psychiatra. Szukają u niej pomocy ludzie, którzy porwali się na samotne pływanie. Tajemnica lekarska nie pozwala jej ujawniać szczegółów, ale jedno może powiedzieć: żeglarze-samotnicy wymagają szczególnej opieki.

– Regularnie przychodzą do mnie pacjenci, którzy wymyślili sobie długi, samotny rejs – przyznaje. – Mieli piękne plany, ambicje. Spełnili je i teraz są całkowicie rozbici psychicznie. Narzekają na zły nastrój, nie mogą spać i jeść. Bardzo często mają myśli samobójcze. Zupełnie nie potrafią powrócić do normalnego życia.