Chora rywalizacja

Dlaczego chorzy sportowcy chcą trenować i dlaczego wygrywają? Dzięki uporowi i ambicji? A może dlatego, że zażywane przez nich leki dają przewagę nad konkurentami?

Doping, czyli stosowanie dodatków poprawiających wydolność organizmu u sportowców, to prawdziwe przekleństwo stadionów. Większość kibiców i ekspertów jest zgodna, że należy go zwalczać. Problemy pojawiają się dopiero wtedy, gdy trzeba wyznaczyć granicę chemicznego poprawiania wyników. Co zrobić ze sportowcami, którzy niedozwolone środki zażyli przypadkowo – a przynajmniej tak mówią? A jak zakwalifikować tych, którzy twierdzą, że są chorzy i biorą środki przepisane przez lekarzy? Oczywiście nie każde leczenie poprawia kondycję. Agata Wróbel, nasza najbardziej znana sztangistka, cierpiała na wirusowe zapalenie wątroby typu C (HCV). Chorobę przywiozła z Australii, w Polsce leczyła się przez osiem miesięcy interferonem i rybawiryną – silnymi lekami, dającymi dużo przykrych skutków ubocznych. Żaden sztangista w historii po tak ciężkiej chorobie nie zdecydował się na ponowne treningi, zaś Wróbel nie tylko wróciła, ale nawet wywalczyła brąz na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach. Zwycięstwo zawdzięczała wyłącznie swej silnej woli i intensywnemu treningowi – czego nie można powiedzieć o wielu innych sportowcach.

SALBUTAMOL NA PODIUM

Słowo „astmatyk” wywołuje jednoznaczne skojarzenia: wątły, mający problemy z oddychaniem i w konsekwencji z sercem, a więc niemogący uprawiać sportu wiążącego się z dużym wysiłkiem fizycznym. Nieprawda! Kłopoty z oddychaniem mieli koszykarz Dennis Rodman i lekkoatletka Jackie Joyner-Kersee, która aż sześciokrotnie zdobywała medale olimpijskie w siedmioboju oraz czterokrotnie triumfowała w mistrzostwach świata. Inni znani astmatycy to Tom Dolan, rekordzista świata i złoty medalista w pływaniu, hiszpański biegacz Jose Louis Gonzalez (najlepszy na świecie na dystansie 1,5 km) oraz Alex Züelle – Szwajcar, który zwyciężył w jednym z najtrudniejszych wyścigów kolarskich na świecie – Vuelta a Espana. Kolarz astmatyk? Trudno sobie wyobrazić człowieka z silnie skurczonymi oskrzelami, który na dwóch kołach podjeżdża pod górską przełęcz. A jednak. „Co najmniej połowa kolarzy zawodowych to astmatycy z przypadku.

Za pomocą fikcyjnej choroby chcą ukryć doping” – napisano na niemieckim forum internetowym, które łączy miłośników kolarstwa zawodowego. Przykładem może być kariera hiszpańskiego kolarza Miguela Induraina, pięciokrotnego zwycięzcy osławionego „Tour de France”. „Mister Mig” (tak Induraina nazywali kibice) zawsze był „czysty ” i nie miewał kłopotów z ostrą kontrolą antydopingową, którą Francuzi stosowali podczas wyścigu. Do czasu. W 1993 roku w jego moczu wykryto ślady salbutamolu – substancji, którą francuska federacja kolarska umieściła na liście środków dopingujących. „Ale ja od lat mam astmę, co można wyczytać z mojej karty. Zawsze mam pod ręką inhalator z lekiem Ventolin” – bronił się Indurain. Tłumaczenie uznano, kolarz wrócił do walki i nikt nie zabronił mu stosowania terapii. Tyle, że stosowany przez niego farmaceutyk silnie rozszerza drogi oddechowe, a to zwiększa ilość tlenu docierającą do płuc.

Salbutamol przy ostrym wysiłku mógł zadziałać niczym „turbosprężarka” w samochodzie rajdowym: Indurain mógł jechać dłużej i dalej, mniej się męczył, miał też znacznie lepszą wydolność. Czyli doping? Tak, ale przecież był chory, więc dopingu nie było. Przynajmniej z formalnego punktu widzenia. Przed kilkoma miesiącami listę astmatyków-wyczynowców uzupełnił Oscar Pereiro. Ten hiszpański kolarz w ubiegłorocznym „Tour de France” dojechał drugi. Wobec kłopotów zwycięzcy wyścigu Floyda Landisa, którego podejrzewano o zażywanie sterydów, Pereiro czekał tylko na ostateczną decyzję federacji kolarskiej i nominację na miejsce Amerykanina. Teraz jednak sam jest na celowniku – dziennik „Le Monde” podał do wiadomości publicznej, że u Hiszpana wykryto salbutamol. Pereiro oczywiście broni się tak samo jak Indurain.

WZMOCNIONA KREW LANCE’A

Podobne podejrzenia wysuwano pod adresem największej gwiazdy kolarstwa – Lance’a Armstronga, siedmiokrotnego triumfatora „Tour de France”. W połowie lat 90. sportowiec zachorował na raka jądra. Zbagatelizował wszelkie objawy, więc kiedy trafił na stół operacyjny, był już w czwartym z pięciu stadiów choroby – w praktyce nie miał prawa przeżyć. Kolarza zoperowano, usuwając nie tylko chore jądro, ale też przerzuty z mózgu, a potem poddano silnej chemioterapii. Długo cierpiał, ale wygrał podwójnie – rak został pokonany, a Lance mimo wycieńczenia wrócił do sportu i znowu zaczął wygrywać w TdF. Czy na jego doskonałe wyniki mogła mieć wpływ terapia i środki podawane podczas rehabilitacji? Tak twierdzą autorzy książki „Co ukrywa Lance Armstrong?”.

Cytowany przez nich dr Jean Pierre De Mondenard mówi: „Neupogen działa bezpośrednio na macierzyste komórki szpiku kostnego, co prowadzi do zwiększenia liczby komórek krwi. Środek stosowany w celu przeciwstawienia się szkodliwym skutkom chemioterapii działa niczym booster (wzmacniacz) krwi”. Jest niewykrywalny, choć działa podobnie do słynnej EPO (erytropoetyny – ulubionego środka dopingowego kolarzy, który zwiększa utlenienie krwi). Neupogen jako środek stymulujący układ krwiotwórczy został zakazany, ale znalazł się na zakazanej liście dopiero kilka lat po wyleczeniu „żelaznego Lance’a”. Czy Armstrong mógł wykorzystać go do własnych celów? Prawdopodobnie tak.

CO ŁYKA ZIZOU?

 

Często sportowcy zażywają leki, których skład i działanie znają tylko oni sami oraz ich lekarze. Tak prawdopodobnie jest w przypadku Zinedine Zidane’a. Były kapitan francuskiej reprezentacji piłkarskiej kilka lat temu był bohaterem afery, opisanej w hiszpańskim dzienniku „Marca”. Zidane jest chory na łagodną odmianę talasemii – genetycznie uwarunkowaną niedokrwistość, wywołaną wadliwą budową łańcuchów hemoglobiny. Talasemia występuje głównie u mieszkańców basenu Morza Śródziemnego. W odmianie ciężkiej może szybko doprowadzić do śmierci, w lekkiej jedynie zmniejsza wytrzymałość fizyczną. I tu zaczyna się zagadka. Zidane nie mógł sobie pozwolić na zmęczenie na boisku – ba, słynął nawet z wielkiej wytrzymałości.

Sekret może tkwić w tajemniczych „różowych” pigułkach, które Zidane’owi zalecił lekarz. Oczywiście u piłkarza nigdy nie wykryto żadnych niedozwolonych środków. A warto pamiętać, że w takiej sprawie był już kiedyś przesłuchiwany. Przed kilkoma laty musiał odpowiedzieć na pytania śledczych na temat niedozwolonego wspomagania piłkarzy Juventusu Turyn. Dziś Zizou jest już na emeryturze, ale wątpliwości pozostały. Podobnie trudno byłoby dowieść, że chory na AIDS „Magic” Johnson grał w koszykówkę tak dobrze, bo przyczyniły się do tego specyfiki zatrzymujące rozwój śmiercionośnej choroby. Wystarczy tylko przypomnieć, że „Magic” najpierw oficjalnie ogłosił, że jest chory, ale potem grał dalej i na boisku czuł się świetnie. W roku 1992 Johnson wespół z amerykańskim Dream Teamem wywalczył złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie. Czy miały na to wpływ farmaceutyczne koktajle, których zawartości nikt nie zna i którymi Johnson powstrzymuje rozwój choroby do dzisiaj?

LEPSI Z PRZYPADKU

To, że część sportowców stosuje leki jako środki dopingujące, może utrudnić życie tym, którzy postępują etycznie. W 2001 roku w mediach pojawiły się doniesienia o dopingu przy pomocy insuliny. Hormon ten miał służyć do zwiększania przyrostu masy mięśniowej podczas treningu, m.in. u lekkoatletów, ciężarowców i zapaśników. Dwa lata temu WADA umieściła insulinę na liście środków zakazanych i od tej pory każdy sportowiec cierpiący na cukrzycę musi przedstawiać szczegółową dokumentację swej choroby.

Obowiązek ten dotyczy zawodników takich jak Michał Jeliński (jeden z czwórki kajakarzy, którzy zdobyli złoto na mistrzostwach świata w Japonii), Scott Coleman – pierwszy pływak, który pokonał wpław kanał La Manche, bokserzy Joe Frazier i Sumary Ray Robinson czy znany bejsbolista Ty Cobb. Z drugiej strony mamy sportowców takich jak koszykarz Alonzo Mourning i najsłynniejszy rugbista świata, Jonah Lomu z Nowej Zelandii. Obydwaj są po przeszczepach nerek wskutek poważnych schorzeń: Mourning choruje na stwardnienie tętniczek kłębuszków nerkowych, Lomu – na zespół nerczycowy. Obydwaj wrócili do czynnego uprawiania sportu i znowu odnoszą sukcesy. Na pewno nie jest to tylko efekt działania farmaceutyków, a posądzanie ich o doping byłoby sporym nadużyciem. Kłopot jednak w tym, że nie wiadomo, jak tych chemoatletów sklasyfikować. Czy i na ile są lepsi od swoich zdrowych adwersarzy? A może trzeba byłoby wymyślić dla nich oddzielną klasyfikację? Na to pytanie oficjalne sportowe organy nie potrafią odpowiedzieć. Tymczasem chorych sportowców ciągle przybywa.

Rafał Jemielita