Ciemna strona medalu

Najpierw medale, sława, uwielbienie tłumów. Potem wyroki, nałogi, zrujnowane życie. Na sportowy Olimp wspiąć się trudno, łatwiej się z niego stoczyć – na dno

Lata żmudnych treningów. Siłownia, biegi, forsowne przygotowania. Zgrupowania, obozy, zawody. Drakońskie diety, ciężka praca od rana do wieczora, zszargane nerwy i – choć to zakazane – czasem także doping. Wreszcie dzień wielkiej próby. Jeśli się uda i na piersi zawiśnie medal, przemęczony mistrz może się w końcu rozluźnić. Za kulisami wielkiego sportu pojawia się wódka, narkotyki, kobiety. Sportowcy są jak ułani – po ciężkim boju lubią się zabawić. Czy to niebezpieczne? Na pozór nie, bo przecież każdy człowiek, bez względu na wykonywaną profesję, chce odrobiny luzu po wielkich napięciach. Tyle tylko, że sportowcy – jeśli już się bawią – to zazwyczaj ostro i bez ograniczeń. Zabawa z kumplami kończy się uzależnieniami i wielkim upadkiem. Historia sportu zna wiele takich przypadków.

JAK FORTUNA SIĘ STOCZYŁ

Jedenastego lutego 1972 roku Wojciech Fortuna miał zaledwie 19 lat. Młody zakopiańczyk dokonał tego dnia rzeczy niemożliwej. Nieznany skoczek z Polski na zimowej olimpiadzie w japońskiej miejscowości Sapporo skoczył na odległość 111 metrów. Fortuna był o włos od pobicia rekordu skoczni Okurayama, ale ponieważ skakał w trudnych warunkach i daleko poza granicę bezpieczeństwa, skupił się na walce z rywalami. Pokonał nawet idola Japończyków Yukio Kasayi. W drugiej serii skoków Polak postawił kropkę nad i – zdobył złoty medal różnicą zaledwie 0,1 punktu. Polska oszalała. Kiedy skoczek wrócił do Zakopanego, witano go jak gwiazdę filmową – pod Tatrami na Wojtka Fortunę czekało 25 tysięcy fanów. Wojtek dał się ponieść fali. Zyskał ogromną popularność, ale jego sportowa gwiazda świeciła krótko. Wywalczył jeszcze tytuł mistrza Polski w skokach, ale był to jego ostatni dobry występ. Potem przyszła szarzyzna codzienności. Coraz mniej czasu spędzał na skoczni, coraz więcej w zakopiańskich restauracjach i barach. W 1975 roku został wykluczony z kadry narodowej. Zaczął pracować jako taksówkarz. –Woziłem ludzi pod skocznię. Większość nie wiedziała, kim jestem – pisał Fortuna w swoich wspomnieniach.

Andrzej Bachleda w książce „Taki szary śnieg” pisał, że Fortuna: „kurzył fajkę jedną po drugiej, piwo popijał z wielkim smakiem i właściwie żył jak zaprzeczenie sportowca”. Skłonność do procentów Fortunie nie wyszła na dobre. Dawny złoty medalista rozszedł się z żoną. Pewnego dnia na fleku został zatrzymany za kółkiem. Pomiar alkomatem wykazał 2,25 promila – Fortuna stracił prawo jazdy i pracę taksówkarza. W 1998 roku wyemigrował do USA. Po pięciu latach wrócił do Zakopanego i z miejsca został aresztowany. Jak się później okazało, konkubina sprzed lat oskarżyła Fortunę o fizyczną przemoc – skoczek miał jej złamać nos w kłótni. Sportowiec przesiedział w więzieniu kilka dni, został wypuszczony za kaucją wpłaconą przez Polski Związek Narciarski. Ostatecznie skazano go na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu.

NIE PIŁ TYLKO, GDY SPAŁ

George Best był supergwiazdorem. Miał nie tylko świetnie brzmiące nazwisko (best znaczy po angielsku doskonały), ale też naprawdę błyszczał na boisku. Przystojniak rodem z północnej Irlandii był napastnikiem drużyny Manchester United. Strzelał gole – jak to się mówi – z zamkniętymi oczami. Wyliczono, że jego piłka trafiła do bramki przeciwników MU aż 138 razy. Gole Besta przyniosły Manchesterowi tytuł mistrzowski w European Cup 1968. Zabójczo przystojny Best otaczał się pięknymi kobietami, szastał pieniędzmi i szybko stał się bożyszczem tłumów. Dla dziewczyn był mężczyzną marzeń, dla chłopców wzorem do naśladowania. Przynajmniej przez pewien czas, bo szybko wyszło szydło z worka: Best pił jak szewc.

– Bywały momenty, kiedy nie piłem. Na przykład wtedy, kiedy spałem – rubasznie żartował piłkarz alkoholik.

Do problemów z nadmiarem whisky we krwi doszło też chorobliwe zamiłowanie do hazardu. Best zaczął się staczać. Pozwalał sobie na wiele – wystąpił kiedyś w telewizyjnym wywiadzie wyraźnie zawiany, kilkakrotnie odbierano mu prawo jazdy za prowadzenie po pijanemu. Piłkarz doprowadził się do ruiny. W roku 2002 Bestowi trzeba było przeszczepić wątrobę. Wkrótce po wyjściu ze szpitala znowu zaczął pić. W roku 2005 zapadł na infekcję nerek i zmarł po dwóch miesiącach walki z chorobą.

WÓDKA DODAJE SKRZYDEŁ

 

Śmierć Besta wywarła ogromne wrażenie na brytyjskich piłkarzach. Zwłaszcza że z wódką problemy ma także inny znany brytyjski futbolista, Paul Gascoigne, którego fani nazywają Gazzy. Wiadomo, że Gascoigne, gdy wypije, jest agresywny. Przyznał się oficjalnie, że bił żonę Sheryl. Na pierwsze strony gazet trafiło jej zdjęcie: z podbitymi oczami i ręką w gipsie. Wprawdzie Gazzy próbował walczyć z nałogiem, ale walkę przegrał. Pił na umór (jedna z gazet wyliczyła, że Gazzy w ciągu tygodnia w hotelowym barze przepił 10 tys. funtów). 21 lutego tego roku umieszczono go w szpitalu psychiatrycznym. Dlaczego? Gascoigne próbował się samookaleczyć. Ideał sięgnął bruku. Wódka, napady agresji i brak stabilności emocjonalnej to nie wszystkie problemy Gascoigne’a. W książce „Being Gazza – My journey to hell and back” („Być jak Gazza. Moja podróż do piekła tam i z powrotem”) mistrz przyznaje, że cierpi na klaustrofobię, bezsenność oraz bulimię. Jest żałosnym wrakiem człowieka – orzekły wyspiarskie gazety.

W krajach skandynawskich alkoholików nie brakuje. Na ogół tłumaczy się to brakiem słońca i wielowiekową tradycją – Szwedzi, Finowie i Norwegowie lubią sobie chlapnąć. Wszyscy, nie wyłączając sportowców. Najbardziej reprezentatywnym przykładem jest Fin Matti Nykänen oraz Norweg Lars Bystoel. Obydwaj są alkoholikami i obydwaj cierpią z powodu pociągu do kieliszka. Nykänen należał do najbardziej znanych i utytułowanych skoczków narciarskich lat 80. XX wieku. Był fenomenem na miarę Małysza – zdobył pięć medali na olimpiadach, dziewięć krążków (w tym 5 złotych) w narciarskich mistrzostwach świata, 22 medale w mistrzostwach rodzinnego kraju i aż 46 razy wygrywał zawody Pucharu Świata. Pod względem statystycznym w historii skoków nie było od niego lepszego! Po kontuzji Nykänen odszedł ze sportu, ale nie mógł odnaleźć się w normalnym życiu. Próbował być piosenkarzem, ale jego dyskotekowe przeboje śpiewane po fińsku (np. Hai, Hai, Hai, I am your samurai – Hej, hej, hej! Jestem twoim samurajem) były mocno krytykowane. W końcu, będąc jeszcze w całkiem niezłej kondycji, został zawodowym… striptizerem, ale że pił przy okazji na umór, więc i żony zmieniał jak rękawiczki. Był pięciokrotnie żonaty i nigdzie na dłużej nie zagrzał miejsca. W miarę narastania frustracji, u skoczka zaczęły się pojawiać deliryczne napady złości. Nykänen zaatakował nożem jedną z połowic, potem zranił jakiegoś przypadkowego człowieka. Trafił do więzienia. Najpierw za atak na żonę. Za recydywę, karę przedłużono mu do 26 miesięcy. Został zwolniony warunkowo i zdołał opanować kryzys. Wrócił nawet do skakania. Po 17 latach przerwy Fin w lutym tego roku wywalczył tytuł mistrza świata weteranów. Lars Bystoel idzie dzielnie w ślady fińskiego bohatera. Rozmienia właśnie swój talent na drobne za pomocą gorzałki. Norweg, który na zimowej olimpiadzie w Turynie w roku 2006 wyskakał złoty medal, pije falami. Na początku Millenium Bystoel „zasłynął” m.in. prowadzeniem samochodu na bańce (miał 2,8 promila alkoholu we krwi, za co ukarano go 24 dniami aresztu), awanturami z taksówkarzem (za karę nie wystartował na zawodach) i spektakularnym lądowaniem w wodzie w porcie w Oslo, za co wyrzucono go na dwa miesiące z drużyny. Rok temu wywołał burdę w barze i skończył zabawę w izbie wytrzeźwień. Od tego czasu wydaje się, że „Wesoły Lars” wygrywa w pojedynku z nałogiem, ale nie brakuje sceptyków, którzy prorokują mu rychły i gwałtowny upadek.

POLACY NIE GĘSI

…też swoich desperatów mają. Przykładów jest wiele. Alkohol, kobiety i śpiew strąciły z piedestału m.in. Mateusza Rutkowskiego – młodego i obiecującego skoczka, któremu wróżono karierę następcy Małysza. Smutki zapijali piłkarze Igor Sypniewski i Krzysztof Baran, a młody i obiecujący 22-letni żużlowiec Rafał Kurmański być może z powodu uzależnienia od narkotyków odebrał sobie życie. Niestety, sportowiec, który skończył karierę – nawet jeżeli się nie stoczy – nie ma w Polsce lekko. Samymi wspomnieniami żyć się nie da.

Najlepszy przykład to Józef Łuszczek. Najsłynniejszy w naszej historii narciarz biegowy zdobył 39 razy mistrzostwo Polski, a na mistrzostwach świata w Lake Placid w roku 1978 wywalczył złoto na dystansie 15, 30 i 50 km. Łuszczek ma w nogach 180 tysięcy kilometrów na nartach. Po sukcesach zostały złote medale – ale w portfelu ani złotówki. Łuszczek odmroził sobie palce (jest inwalidą III grupy), więc nie mógł normalnie pracować. Utrzymywał się z groszowej renty.

W wywiadach Łuszczek, dziś zatrudniony jako trener, porównywał swoją sytuację po skończeniu kariery do sytuacji kogoś, kto wyszedł po latach z więzienia. Nagle znalazł się w obcym świecie, zupełnie nieprzystosowany do życia. To, że Łuszczek nie załamał się wtedy zupełnie i nie stoczył – to jego wielki sukces. Kto wie czy nie największy.

Leszek Belka

Mają mało MAO

Sportowcy są narażeni na stres, odczuwają presję sponsorów i rodziny. Kiedy pojawia się bezradność, na przykład z powodu słabych wyników czy braku pomysłu na życie po karierze, sięgają po alkohol. Skłonność sportowców do picia można też wytłumaczyć niskim poziomem oksydazy monoaminowej, czyli tzw. czynnika Mao. Według Marvina Zuckermana, twórcy teorii poszukiwania doznań, poziom Mao u sportowców uniemożliwia zaspokojenie potrzeby stymulacji i skłania do hulaszczego życia.

Upadki sportowych gwiazd można też analizować z punktu widzenia charakterologii. Wielu sportowców, zwłaszcza trenujących sporty walki, to cholerycy. U takich ludzi brak wewnętrznych hamulców i niechęć do poddania się zwierzchnictwu trenera często kończy się uzależnieniami.

Na koniec kwestia mikrourazów mózgu, które występują np. w sportach motorowych czy piłce nożnej. Mogą wywoływać zaburzenia charakteropatyczne, zagrażają nawet życiu. Przykładów jest wiele, choćby niewyjaśnione do końca samobójstwa żużlowców: Roberta Dadosa, Łukasza Romanka czy Rafała Kurmańskiego. Dla zdrowia sportowców – tych obecnych i tych, którzy rezygnują z kariery, powinno się tę kwestię zacząć badać.

Marek Graczyk
psycholog sportowy