Co z tym Smoleńskiem?

Niedawna katastrofa prezydenckiego samolotu i związana z nią zbrodnia katyńska, ale także „grunwaldzka wiktoria” w 1410 r i równie wspaniałe zwycięstwo husarii pod Kłuszynem dwieście lat później – te i wiele innych zdarzeń łączą się z miastem, którego losy przez wieki splatały się z losami naszego kraju w takim właśnie heroiczno/tragicznym ciągu.

Dziś 300. tysięczne miasto nad Dnieprem, niegdyś (znany od 862. roku) centralny gród plemienia Krywiczy a potem stolica wielkiego księstwa. Powstał, rósł i bogacił się dzięki położeniu na krzyżujących się szlakach handlowych ku Wołdze i Morzu Kaspijskiemu oraz od Bałtyku do morza Czarnego. Ten drugi, morsko/rzeczny, pokonywano łodziami. Ich uszkodzenia smołowano na postojach, tam gdzie sprzyjało ukształtowanie brzegu oraz obfitość żywicznych sosen. Sądząc po nazwie, jednym z takich miejsc był właśnie Smoleńsk. 

Na znanym obrazie Matejki: „Stańczyk”, postać błazna – o twarzy samego artysty – siedzi na ozdobnym krześle przypominającym tron, wpatrując się ponuro w przestrzeń. Na stole, przy oknie, za którym kometa kreśli swój złowrogi szlak na nocnym niebie – płachta listu z wiadomością o zdobyciu przez Rosjan Smoleńska. Jest rok 1514 – szczyty zygmuntowskiej potęgi – dlaczego więc Stańczyk/Matejko tak przeżywa utratę kawałeczka potężnej Rzeczypospolitej, skoro nawet sam król bawi się beztrosko w sali widocznej w tle?

O znaczeniu Smoleńska w rozgrywkach pomiędzy Litwą, Polską i Rosją przesądziło powstanie za jego „plecami” Moskwy: stolicy księstwa – jednoczyciela „wszystkich ziem ruskich” a wkrótce światowego imperium, do którego miasto stało się strategiczną „bramą”.

W roku 1404. wielki książę litewski Witold zdobył Smoleńszczyznę  wspomagany przez swego królewskiego kuzyna Jagiełłę. Wkrótce zrewanżuje mu się wsparciem pod Grunwaldem. Tam właśnie rycerze smoleńscy, jak pisze Długosz:

 „Chociaż bowiem pod jedną chorągwią wycięto ich w najokrutniejszy sposób, a samą chorągiew podeptano na ziemi, w obu jednak pozostałych walczyli bardzo dzielnie, jak przystało mężom i rycerzom. Wyszli zwycięsko i przyłączyli się do zastępów polskich i jedyni w tym dniu uzyskali w wojsku Aleksandra Witolda pochwałę za dzielną i bohaterską walkę.” *
 
Miasto i księstwo będzie próbował odzyskać Iwan III Srogi (dziad Groźnego), ale uda się to dopiero jego synowi, Wasylowi III. Właśnie w  1514. roku, gdy na czele armii wyposażonej w 300 dział – w tym ciężką artylerię sprowadzoną z Niemiec – zmusi Smoleńsk do kapitulacji i wjedzie do niego uroczyście witany przez mieszkańców. Mieszkańców, którzy już po miesiącu, najwidoczniej mając dość nowego pana, wyślą do polskiego króla Zygmunta list z propozycją poddania się jego władzy. Ale czujni stronnicy Moskwy odkryją zmowę i powywieszają sprzymierzeńców Polski na ścianach miasta. Potem wzmocniony zostanie garnizon, miejscowa ludność wywieziona w głąb Rusi a na jej miejsce sprowadzeni osadnicy moskiewscy. Na prawie sto lat ziemia smoleńska stanie się częścią księstwa moskiewskiego.

W tym czasie Polska i Litwa zawarły unię w Lublinie (1569), zaś car Fiodor (syn Iwana Groźnego) kazał otoczyć Smoleńsk 6,5. kilometrowym murem o 38. wieżach, wysokim na 15 a grubym na 6 metrów, zmieniając miasto w najpotężniejszą fortecę Rosji. 

Nie przeląkł się jej najwyraźniej król Zygmunt III., rozpoczynając w 1609. roku wyprawę na Rosję. Droga na Moskwę wiodła oczywiście przez Smoleńsk. Na pomoc twierdzy oblężonej przez wojska polsko/litewskie wysłano 35. tysięczną armię rosyjsko/szwedzką, którą rozbił w proch i pył pod Kłuszynem (1610) hetman Stanisław Żółkiewski kilkunastoma szarżami 7. tysięcy husarzy. Przed królem otwarła się droga na kreml i do carskiej korony. Smoleńsk zaś odbito w czerwcu 1611. roku, gdy wybuchy min podłożonych m. in. w kanale ściekowym pozwoliły wedrzeć się do płonącego miasta i zdobyć je po zaciętej walce. 3000 obrońców zginęło wtedy wysadzając się w powietrze wraz z katedrą, w której podziemiach urządzono skład prochu. Po 97. latach Smoleńsk wracał w obręb Litwy, stanowiącej już wtedy część Rzeczypospolitej Obojga Narodów.  

Dwadzieścia lat później role się odwróciły: zamieszanie wywołane śmiercią Zygmunta III. (1632) i chwilowym bezkrólewiem zachęciło cara Michała (pierwszego z nowej dynastii Romanowów) do zaatakowania miasta/fortecy. Polska załoga broniła się dziesięć miesięcy w oczekiwaniu na pomoc, która  w końcu przybyła (sierpień 1633) z nowo wybranym królem Władysławem IV. i jego bratem Janem Kazimierzem na czele. Teraz oblegający Rosjanie zostali zamknięci w okrążeniu. Po pięciu miesiącach złożyli broń a ich wodzowie padli na twarz przed polskimi, których konie zdeptały rosyjskie sztandary. Zgodnie z pokojem „wieczystym” zawartym w Polanowie (1634) car zrzekał się ziemi smoleńskiej, zaś król praw do tronu  moskiewskiego.  

„Wieczystość” zawartego pokoju nie przetrwała oczywiście nawet kolejnych dwudziestu lat. W 1654. roku, jednym z wielu nieszczęśliwych lat nieszczęśliwego panowania Jana Kazimierza, car Aleksy I. zaatakował osłabioną powstaniami kozackimi i szwedzkim „potopem” Rzeczpospolitą. Na pierwszy ogień poszedł tradycyjnie już Smoleńsk. Miasto – nie najlepiej tym razem przygotowane do obrony – poddało się już po trzech miesiącach, przechodząc kolejny raz pod moskiewskie panowanie. Tylko, że tym razem z pewną różnicą: nigdy już do Rzeczypospolitej nie powróci.  

Nie znaczy to jednak, że jego losy przestaną się splatać z jej losami. 

Utrata Smoleńszczyzny stworzyła dwa nowe rodzaje Smoleńszczan: takich, którzy pozostali na swoich majątkach w zamian za złożenie przysięgi na wierność nowemu władcy – carowi oraz tak zwanych egzulantów, czyli (z łac.)  uchodźców, tj. tych, którzy przenieśli się w nowe granice Rzeczypospolitej. Egzulanci otrzymali nadania od króla jako rekompensatę za dobra utracone w wyniku wojny. Zachowali również prawo do zwoływania sejmiku smoleńskiego, który działał do końca I. Rzeczypospolitej.  Smoleńszczanie, którzy zostali poddanymi cara wciąż nazywali siebie „szlachtą” a nie jak Rosjanie „dworjaństwem”, w domach nosili się z polska, mówili po polsku, czytali polskie książki, a po żony jeździli do ojczyzny za granicą, pomimo grożących za to wszystko coraz ostrzejszych represji:  konfiskat, kar cielesnych i zsyłek. Sytuacja obu grup „ujednoliciła się” – oczywiście na gorsze – po rozbiorach. 

 „Ów rok” – 1812., w którym Cesarz Francuzów Napoleon I. ruszył na Rosję, przyniósł wreszcie nadzieję na uzyskanie czegoś więcej niż istniejąca namiastka państwa w postaci Księstwa Warszawskiego. Częścią napoleońskiej Wielkiej Armii był 30. tysięczny Korpus Polski dowodzony przez księcia Józefa Poniatowskiego. Drogę do Moskwy zagradzał jak zwykle Smoleńsk. Napoleon liczył na walną bitwę, zwycięstwo i odpoczynek w zdobytym mieście, tymczasem… Po trzech dniach ciężkich walk (16-18. sierpnia), w których zginęło ok. 30.000 żołnierzy, Rosjanie – zyskawszy czas niezbędny na przegrupowanie swoich sił – wycofali się, wysadzając składy prochu i wzniecając pożary. Ogień zniszczył ok. 80% zabudowań i zdobywcy – z Polakami na czele – wkroczyli do miasta/widma. Za trzy miesiące zjawą się tu znowu – w bezładnym odwrocie – wycieńczeni i zdziesiątkowani daremną bitwą o Moskwę, wczesną i ostrą zimą, głodem, chorobami, nękani przez Rosyjskie podjazdy, przed którymi będą ich osłaniać najwierniejsi z wiernych – Polacy z resztek V korpusu.
 
 W 1897. roku Aleksander Lednicki – urodzony koło Mińska w polskiej rodzinie ziemiańskiej – znany moskiewski adwokat, polityk i filantrop nabył ponad 1000 hektarową posiadłość w lesistej okolicy nad Dnieprem, 20 kilometrów od Smoleńska. Składała się z dwóch wiosek: Borka i Katynia. Po rewolucji i przejęciu władzy przez bolszewików majątek został znacjonalizowany. Lednickiemu udało się uciec do Polski a w Katyniu-Borku powstał ośrodek wypoczynkowy NKWD.
 
 Był lipiec 1920 roku i Armia Czerwona w niepowstrzymanej – jak się wydawało – ofensywie parła na zachód, gdy do pociągu pancernego w Smoleńsku wsiadali Julian Marchlewski, Feliks Dzierżyński i sześciu innych „towarzyszy” z Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski. Powołano go na polecenie samego Lenina i hojnie wyposażono w 2 miliardy rubli. Miał być zalążkiem władzy przyszłej Polskiej Republiki Radzieckiej. Komitet dotarł przez Mińsk i Wilno do Białegostoku, skąd przeniósł się podczas bitwy o Warszawę do Wyszkowa, 60 km od stolicy, by wkroczyć do niej wraz ze zwycięskimi czerwonoarmistami. Jak wiemy bolszewickie wojsko przegnano a niedoszli władcy, niedoszłej Republiki Radzieckiej uciekli do swej radzieckiej „ojczyzny”. Pełen pasji esej poświęcił temu epizodowi Stefan Żeromski („Na plebanii w Wyszkowie”).  We wrześniu 1939 roku Armia Czerwona ruszyła na nowo, tym razem wespół z niemiecką i tym razem z sukcesem „wyzwalając” zachodnią Ukrainę, zachodnią Białoruś i biorąc do niewoli tysiące polskich oficerów (szeregowców uwalniano). Rok później, w podsmoleńskim Katyniu, 4410. z nich enkawudziści zamordują i zakopią w pobliskim lesie jako “zdeklarowanych i nie rokujących nadziei poprawy wrogów władzy radzieckiej”. 
 
 Cztery miesiące potem, we wrześniu, w smoleńskim ośrodku NKWD rozpoczęto szkolenie 200. osobowej grupy Polaków, Białorusinów, Ukraińców i Żydów z „oswobodzonych” terenów, którzy mieli stać się zalążkiem przyszłej policji politycznej – urzędu bezpieczeństwa dla tych terytoriów. 
 
 Po ataku Niemiec na ZSRR (czerwiec 1941) Smoleńsk po raz kolejny stał się zaporą przeciw inwazji na Moskwę. Chociaż Niemcy wdarli się do twierdzy zaledwie po sześciu dniach (16. lipca) to walki na tym odcinku frontu trwały aż do września, dając Rosjanom bezcenny czas na reorganizację swoich sił i spowalniając impet prowadzonej przez przeciwnika wojny „błyskawicznej”.  
 
 Niemcy zostaną w Smoleńsku do września 1943. roku i to właśnie oni w komunikacie radiowym (13.04.1943) ujawnią znalezienie w lesie koło Katynia zwłok polskich oficerów. Próba wyjaśnienia okoliczności tej zbrodni posłuży Stalinowi za pretekst do zerwania stosunków dyplomatycznych z rządem RP.  
 
 A 15. lipca – w rocznicę bitwy pod Grunwaldem – złożyli przysięgę żołnierze nowo sformowanej dywizji wojska polskiego, tym razem (w odróżnieniu od tego andersowskiego) już „ludowego”. Jej dowódcą mianowano generała Zygmunta Berlinga a chrztem bojowym ma być bitwa o Smoleńsk. Berling, sceptyczny wobec pomysłu wikłania niedoświadczonych żołnierzy w trudne walki przy zdobywaniu miasta, kwituje propozycję radzieckich zwierzchników sarkastycznym: „Polacy tyle razy brali Smoleńsk od zachodu, że nie zaszkodzi raz spróbować od wschodu” i… pomysł upada. Miasto zdobędą we wrześniu czerwonoarmiści, a polska dywizja zostanie skierowana do przełamania obrony niemieckiej w okolicach wsi Lenino, gdzie niedoszkolone i niedozbrojone oddziały stracą ponad 25% stanu osobowego. 
 
 Po odzyskaniu Smoleńska nie tylko powrócono do szkolenia przyszłych esbeków (odbywało się to zresztą również w kilku innych ośrodkach) powołano również nadzwyczajną komisję państwową do zbadania zbrodni katyńskiej. Wydane przez nią orzeczenie (24. stycznia 1944.) stwierdzające, że  dokonali tego Niemcy, dało początek tzw. kłamstwu katyńskiemu przerwanemu formalnie dopiero w 1992 r. przez ówczesnego prezydenta Rosji Borysa Jelcyna ujawnieniem tajnego rozkazu egzekucji polskich jeńców wojennych, przebywających w obozach na terenie ZSRR. 
 
 Gdybanie w historii jest podobno błędnym i całkowicie jałowym zajęciem. Mimo to trudno oprzeć się pokusie wyobrażenia sobie obrazu – mógłby nadal mieć tytuł: „Stańczyk” – na którym zasępiony król Zygmunt I. rozważa konsekwencje utraty Smoleńska, podczas gdy nadworny błazen pląsa niefrasobliwie w sali balowej za jego plecami.
 
 *Fragment Roczników w przekładzie J. Mrukówny za wydaniem: Polska Jana Długosza, red. naukowa H. Samsonowicz, Warszawa 1984, s. 218-243.   HYPERLINK

 

Więcej o stosunkach Polsko – Rosyjskich w 7-8/2010 Focus Historia

Najnowszy Focus HISTORIA

W sprzedaży od 2.07