Oglądaliście film „Drużyna”? Reżyser Michał Bielawski pokazuje w nim życie polskich siatkarzy bez upiększeń: przez kilka miesięcy w roku trenują od świtu do zmroku, skoszarowani w ośrodku z dala od swoich domów. Śpią w pokojach ascetycznych jak klasztorne cele (jedyny luksus to łóżka na tyle długie, by chłopakom mieściły się na nich całe nogi). Codziennie walczą z bólem: naciągniętymi ścięgnami, nadwerężonymi mięśniami, wybitymi stawami. I wszyscy powtarzają jak jeden mąż: nie wierzę w talent, wierzę w ciężką pracę.
W tym numerze „Coachingu” sporo piszemy o szukaniu swoich mocnych stron i talentów. Wcale nie chodzi tylko o zdolności artystyczne, sportowe czy umiejętność robienia pieniędzy, ale także o empatię, dyscyplinę czy optymizm.
A siatkarze przypomnieli mi, po pierwsze, że talent nie znaczy, że się przy pracy nie zmęczę, a po drugie, że na co dzień rzadko doceniamy talent do współpracy. Nad którym oni pracują chyba ciężej niż nad zagrywką i blokiem.