Cudowne uzdrowienia w starożytności

Starożytność była dobrym czasem dla obłożnie chorych. Wprawdzie poziom medycyny nie dorównywał dzisiejszemu, ale po świecie krążyli magowie i bogowie, którzy dotykiem bądź słowem nie tylko leczyli, ale także przywracali do życia zmarłych. Zupełnie jak najsławniejszy uzdrowiciel z Galilei.

Całe miasto płakało z powodu śmierci młodej dziewczyny. Zmarła tuż przed ślubem! Do konduktu zbliżył się pewien człowiek. Zatrzymał procesję i powiedział: „Postawcie mary – zatrzymam łzy, które nad nią wylewacie!”. Nachylił się, coś wyszeptał i dotknął ciała dziewczyny. Zaraz obudziła się i powróciła do życia! Oto kolejny cud, który zdziałał… nie, nie Jezus z Nazaretu.

Bohaterskim wskrzesicielem okazał się niejaki Apoloniusz z Tiany – pogański „mąż boży”. Jego biograf Flawiusz Filostrat sam nie jest pewien jego prawdziwej tożsamości. Podaje za to, że Apoloniusz żył w I w., urodził się w cudownych okolicznościach, a po śmierci ukazał się uczniom i wstąpił do nieba. Do tego wypędzał demony, uzdrawiał i nauczał, a wokół jego postaci wyrósł kult. Nic dziwnego, że już Porfiriusz z Tyru (żył ok. 234- -ok. 305), neoplatoński filozof i żarliwy przeciwnik wyznawców Nazarejczyka, w swoim dziele „Przeciw chrześcijanom” uznał Apoloniusza za pogański odpowiednik Chrystusa. Inny autor Sossianus Hierocles napisał już osobne dzieło o wyższości Apoloniusza nad Jezusem: wszak ten drugi nie rozumiał mowy zwierząt (a Apoloniusz tak), jego apostołowie byli niewykształconymi rybakami (biograf Apoloniusza Filostrat był uczonym sofistą), w końcu – nie potrafił uniknąć hańbiącej egzekucji (Apoloniusz w trakcie procesu po prostu „teleportował się” w inne miejsce, unikając wyroku).

Na te zarzuty czuł się zobowiązany odpowiedzieć antyczny historyk Kościoła Euzebiusz z Cezarei. Nie zakwestionował żadnego z cudów Tianejczyka. Stwierdził tylko, że pomagały mu demony i ocierały się o czarną magię… Trochę racjonalniej podeszli do sprawy uczeni nowożytni. Słynny XIX-wieczny teolog i badacz r^ Nowego Testamentu Ferdinand Christian Baur postawił pytanie: czy rzeczywiście te wszystkie podobieństwa są przypadkowe? Może Filostrat po prostu znał Ewangelię i wykreował swojego bohatera na wzór Jezusa? Wszak napisał „Żywot Apoloniusza z Tiany” późno, bo dopiero na początku III w. Nauka chrześcijan była już wtedy dobrze znana. Według wcześniejszych autorów jego bohater Apoloniusz był mało znaczącym czarownikiem (goetą) albo zwykłym szarlatanem. Żadnym tam „pogańskim Chrystusem”…

WSKRZESZEŃ NIE MOŻNA JUŻ ZLICZYĆ!

Nie da się jednak ot tak udowodnić, że Filostrat celowo napisał „antyewangelię”. Co więcej, nawet przyjęcie tego przypuszczenia nie rozwiązuje enigmy pogańskich zmartwychwstań. Bo wskrzeszenia dokonane przez Jezusa czy Apoloniusza nie były zupełnie wyjątkowe! Już archaiczna tradycja grecka, sięgająca VII w. p.n.e., przytacza całą galerię zmarłych, których poprzywracał do życia bóg-lekarz Asklepios. Piszący w II w. Sekstus Empiryk miał problem z policzeniem tych wszystkich, często sprzecznych ze sobą, przekazów: „są nieprzeliczone” – konkludował. Ale wszystkie zgadzały się co do jednego: to właśnie za wskrzeszanie zmarłych Zeus zabił Asklepiosa piorunem (choć potem… znów przywrócił go do życia!).

Autorzy chrześcijańscy mieli z tym nie lada problem – ale i w tym przypadku widzieli knowania diabelskie – szatan celowo parodiował proroctwa, które zapowiadały Jezusa: „Gdy dalsza tradycja wprowadza Asklepiosa jako wskrzesiciela umarłych i leczącego choroby, czyż nie mogę stwierdzić, że on także naśladował proroctwa dotyczące Chrystusa?” – usiłował wybrnąć z sytuacji Orygenes („Przeciw Celsusowi”). Jednak w przeciwieństwie do chrześcijaństwa grecko-rzymski antyk pogański nie uważał zmartwychwstania za jakieś szczególne błogosławieństwo. Po co wracać do życia w ciele, skoro jest ono tylko niedoskonałą powłoką? Po co zawracać duszę do ciała, w którym z powrotem będzie się odczuwać ból i cierpienie? Platon w „Gorgia- szu” streścił swój stosunek do sprawy krótko: soma sema – „ciało to grób”. W tym kontekście zmartwychwstanie było raczej anomalią niż oczekiwanym losem. „Gdy człowiek raz umrze – nie ma zmartwychwstania” – wkłada w usta Apollona Ajschylos w „Eumenidach”.

ŻYWE TRUPY OSKARŻAJĄ

Jednak nie wszyscy podzielali ten pogląd. Wierzono, że dla dobrego maga wskrzeszenie zmarłego nie jest wielkim problemem. I może być pożyteczne. Apulejusz z Madaury (II w.) wplata w swoją powieść „Złoty osioł” następującą scenę: pewien mag egipski deklaruje, że wskrzesi na chwilę młodzieńca, który zginął w niejasnych okolicznościach. Następnie modli się do słońca, dotyka piersi zmarłego jakąś rośliną, „a tu pierś owego podnosić się już poczyna i w żyłach życie tętnić, a ze- włok duchem się napełnia – i powstaje on, człowiek umarły, i przemawia młodzieniec” (tłum. E. Jędrkiewicz). Ożywiony człowiek wskazuje, że morderczynią jest niewierna żona. Po tym świadectwie (podobno część zgromadzonych uważa, że zeznania złożone przez „trupa” się nie liczą… ) czarownik odsyła duszę zmarłego z powrotem do Hadesu!

 

Jeden z zachowanych papirusów magicznych, służący jako „podręcznik” do przygotowania pokazu, zawiera następujące słowa: „Zaklinam cię, duchu lecący w powietrzu: przyjdź, natchnij, wzmocnij, wskrześ mocą wiecznego boga tego trupa, aby mógł chodzić w tym miejscu, bo jam jest czyniący to mocą Tota, świętego boga…”. Najwyraźniej mamy tu do czynienia z próbą wywołania zombie: zwłoki mają być ożywione tylko po to, by odbyły krótki spacer ku uciesze i zadowoleniu widzów! Jak widać, wskrzeszanie miało zatem także charakter rozrywkowy.

Oczywiście nie tylko niskie pobudki kierowały ludźmi, którzy chcieli wskrzesić zmarłych. W micie zaadaptowanym jako fabuła jednej z tragedii Eurypidesa „Alkestis” powodem jest miłość. Kochająca żona tesalskiego króla Admeta, tytułowa Alkestis, zgadza się poświęcić swoje życie w zamian za uratowanie śmiertelnie pokąszonego przez węże partnera. Pogrążony w rozpaczy, ale ozdrowiały Admet, przyjmuje w gościnę Heraklesa, który w rewanżu wyrusza do krainy zmarłych i przyprowadza Alkestis z powrotem. W innym micie tego samego próbował dokonać Orfeusz, jednak po złamaniu boskiego zakazu na zawsze utracił ukochaną Eurydykę.

WSZYSTKIE TRIKI ZALMOKSISA

Dla mieszkańców starożytnego Bliskiego Wschodu ożywianie umarłych było rutyną, rzecz jasna zarezerwowaną dla bogów. Czcili wielu z bogów zmartwychwstających: Ozyrysa, Tammuza, Baala, Adonisa czy Eszmuna. Egipskiego Ozyrysa miał zabić i poćwiartować jego zły brat Set. Kawałki ciała złożyła i ożywiła siostra, a zarazem małżonka Ozyrysa Izy- Bóg zmartwychwstał i stał się władcą krainy umarłych. W micie kananejskim, znany skądinąd z Biblii bóg burzy Baal pojedynkuje się z Motem („Śmierć”). Tekst mitu urywa się w kluczowym fragmencie, jednak w następnej zachowanej linijce czytamy, że Baal nie żyje.

Anat, jego siostra, bezskutecznie poszukuje ciała, ale zły Mot wyjawia, że połknął Baala. Anat pokonuje Mota, a Baal powraca do życia. Wraz z nim nadchodzą opady deszczu i kończy się okres suszy spowodowany przez Mota. Taka symbolika najpewniej obrazowała cykl pór roku. Wraz z powrotem bóstwa do życia zaczynała się wiosna i odradzała się przyroda. Podobny przekaz niósł także grecki mit o Persefonie – uprowadzonej do krainy zmarłych, ale wypuszczanej stamtąd na pól roku bogini.

Takich zmartwychwstań było więcej. Przypisywane Lukianowi z Samosat (II w.) dzieło „O bogini syryjskiej” stwierdza, że Syryjczycy „najpierw składają Adonisowi ofiary jako zmarłemu, ale następnego dnia ogłaszają, że żyje”. Szczegółów funkcjonowania tego kultu nie znamy. A jednak niektórzy badacze zakwestionowali sens wyodrębniania kategorii „bogów zmartwychwstających”. Wystarczyło, że scenariusz powrotu do życia różnił się choć trochę od chrześcijańskiej idei zmartwychwstania, by odmówić mu tej nazwy. W wydanej w 2001 r. monografii tego tematu („The Riddle of Resurrection”) szwedzki teolog Tryggve N.D. Mettinger poddał analizie dostępne źródła i prześledził całą dyskusję badawczą wokół bogów, którzy powracali do życia. Podsumowując, napisał: „Starożytni bogowie (…) mieli swobodnie zagwarantowany przywilejzmartwych- wstawania (…), tak długo, gdy pozostawali dżentelmenami, i nie robili tego przed Chrystusem”.

Religię Traków miał założyć tajemniczy Zalmoksis, który – jak wierzono – umarł, wstąpił do krainy zmarłych i niespodziewanie powrócił do życia

Tymczasem – jeśli wierzyć Herodotowi – to mamy nawet jeden przypadek przedchrześcijańskiej religii, opartej na wierze w zmartwychwstanie! Otóż religię Traków, ludu zamieszkującego niegdyś Bałkany, miał założyć tajemniczy Zalmoksis, który – jak wierzono – umarł, wstąpił do krainy zmarłych i niespodziewanie powrócił do życia. Jego wyznawcy mieli celebrować okrutne obrzędy z ofiarami z ludzi nabijanych na włócznie. Poświęconym w ten sposób nieszczęśnikom Zalmoksis był w stanie przywrócić życie. Informatorzy Herodota, sąsiadujący z Trakami Grecy pontyjscy, wietrzyli w tym jakiś podstęp. Opowiadali, ze Zalmoksis był w rzeczywistości niewolnikiem Pitagorasa, i że wykopał sobie pomieszczenie pod ziemią, w którym ukrył się na jakiś czas. Następnie wyszedł i przekonał naiwnych Traków, że powstał z martwych.

 

POGAWĘDKI Z OGRODNIKIEM

Protesilaos był bohaterem wojny trojańskiej, ale za długo w niej nie powalczył. Wyrocznia przepowiedziała, że ten, kto pierwszy postawi stopę na azjatyckim wybrzeżu, zginie pierwszy. Wypadło na Protesilaosa. Tymczasem według znanego nam już Filostrata, całe wieki po tych wydarzeniach Protesilaos nadal spacerował wśród żywych. Pewien fenicki żeglarz przybył do Chersonesu Trackiego, gdzie znajdował się grób herosa. Spotkał ogrodnika, który pielęgnował winnicę posadzoną wokół grobowca. Robotnik w trakcie rozmowy wyjawił Fenicjaninowi, że… jest dobrym znajomym Protesilaosa! „Ale cóż on tu robi?” – zapytał zdziwiony kupiec. „Żyje, i uprawiamy razem ogród”. „Czyżby powrócił do życia, czy co?”. „On sam nie mówi o swoich przeżyciach, gościu, z wyjątkiem tego, że zginął pod Troją z powodu Heleny, i powrócił do życia (…) bo kochał Laodamię”.

Protesilaos zdradził ogrodnikowi, że Homer i późniejsi autorzy napisali o wyprawie na Troję wiele bzdur. Motyw spotkania ze zmartwychwstałym w ogrodzie dziwnym trafem pojawia się poza tym jedynie w Ewangelii św. Jana. Czyżby kolejny argument, że Filostrat naczytał się literatury chrześcijan? Niekoniecznie. Tradycja dotycząca zmartwychwstania Protesilaosa znana była już wcześniej. Nawiązywał do niej w dosyć obsceniczny sposób jeden z bohaterów „Satyriconu”, przypisywanego Petroniuszowi (I w.). Ciesząc się, że w odpowiedniej chwili wróciła jego potencja seksualna, skomentował, że pewnie nawet Protesilaos nie radował się bardziej z tego, że znów może stać…

Inną parodię zmartwychwstania opisuje Plutarch. Miał być kiedyś świadkiem występu aktorskiego, w trakcie którego odgrywano zgon i zmartwychwstanie psa: „Wypróbowali na nim środek nasenny, który mial być wedle fabuły śmiertelną trucizną. Wziął on chleb, rzekomo zaprawiony trucizną, połknął, i z niewielkim opóźnieniem zaczął wyglądać jakby dostał drgawek, chwiał się, był odrętwiały, na koniec zaś wyciągnął się, jakby zdechł; pozwalając się wlec i ciągnąć tak, jak tego wymagał scenariusz dramatu. Gdy jednak rozpoznał z wypowiedzi i akcji, że nadszedł odpowiedni moment, najpierw spokojnie się poruszył, jakby dochodząc do siebie z głębokiego snu, i podniósłszy łeb rozejrzał się. Następnie, ku zdziwieniu widzów, wstał i podszedł do odpowiedniej osoby, okazując radość i zadowolenie, tak, że wszyscy ludzie, nawet sam cesarz, bowiem i starzec Wespazjan był obecny w teatrze Marcellusa, byli poruszeni”.

SPALONY WSKRZESZONY

To oczywiście opowieści z pogranicza magii, zabawy i mitu. Autorzy starożytni zanotowali jednak również całkiem pokaźną kolekcję dziwnych przypadków „medycznych”. Pliniusz Starszy (I w.) przytacza relacje naocznych świadków sytuacji, gdy osoba uznana za zmarłą nagle ożywała. Nie wszyscy mieli szczęście się tym nacieszyć: „konsul Awiola powrócił do życia na stosie pogrzebowym, jednak spłonął, bo nikt nie mógł mu przyjść z pomocą, z powodu wielkich płomieni”. Sam Pliniusz ma wątpliwości, czy ów bohater na pewno był martwy, czy też błędnie został uznany za zmarłego. Nawet pozornie łatwowierny Filostrat w przytoczonym na samym początku opisie wskrzeszenia dziewczyny wyraża niepewność: „Czy zaś [Apoloniusz z Tiany] odkrył w niej jakąś iskierkę życia, którą przeoczono (…), mówi się bowiem, że padał wtedy deszcz a znad jej twarzy unosiła się para, czy też gasnącą już duszę, przywrócił i wzmocnił (…) rozsądzić nie mogę…”. Dlatego ostrożnie pisze o „pozornej śmierci” i „letargu”, co w jego oczach wcale nie umniejsza cudu.

Żyjący na przełomie er lekarz Aulus Cornelius Celsus zajmował się takimi przypadkami z punktu widzenia medycyny. „Wiem, że w tym miejscu może ktoś zapytać: jeśli pojawiają się pewne znaki zwiastujące śmierć, to jak to jest, że niektórzy pacjenci opuszczeni przez lekarzy, czasami wracają do zdrowia? – rozważał. – Rozpowszechniona jest pogłoska, że niektórzy nawet ożywali, gdy mieli być grzebani. I tak De- mokryt – człek powszechnie znany stwierdził, że nawet gdy ustają już oznaki życia, na czym opierają się praktycy, nie można mieć pewności. Tym bardziej więc stwierdził, że nie ma naprawdę pewnych oznak nadchodzącej śmierci. W odpowiedzi przytoczę, że niektóre z pozoru pewne oznaki mogą zwieść niedoświadczonych praktyków, ale nie tych dobrych. Na przykład Asklepiades, gdy spotkał kondukt pogrzebowy, rozpoznał, że człowiek, który miał być grzebany, nadal żył. Tak więc nie jest to wina sztuki lekarskiej, lecz tego, który ją wykonuje”. Definicja symptomów tzw. śmierci klinicznej dziś obejmuje te same objawy, na które wskazywali starożytni, pisząc o „pozornej śmierci”: zanik pulsu i akcji serca, akcji oddechowej i krążenia krwi. Współczesna medycyna daje w tej sytuacji na reanimację jakieś cztery minuty.

Szukając w ramach dzisiejszej nauki wytłumaczenia wywodów Celsusa, można wskazać na letarg lub stan wegetatywny. Wszak jeszcze w XX w. notowano przypadki mylenia tych stanów ze śmiercią… Ale może to tylko współczesna moda racjonalizowania wszystkiego, co tajemnicze…