Lubię wulgarne samochody, bo sam jestem wulgarny [TWARDOCH I FURY]

Z drugą generacją CLSa poznałem się bliżej w 2015, kiedy straciłem wiarygodność jako pisarz, zdradziłem inteligencki etos, sprzedałem się komercji etc., to znaczy zostałem na trzy lata ambasadorem marki Mercedes-Benz. Mam więc do CLSów stosunek szczególny. Tym bardziej z radością wsiadłem do nowej, trzeciej generacji, dodatkowo w najmocniejszej wersji 53 4matic+. I jak jest?
Lubię wulgarne samochody, bo sam jestem wulgarny [TWARDOCH I FURY]

Zawsze bawiło mnie to, że komuś może zależeć tak bardzo na definicji motoryzacyjnego terminu, iż walczył będzie w jego obronie z zawziętością wartą lepszej sprawy. Tak jest z terminem “czterodrzwiowe coupe”. Znacie tych ultrasów samochodowej poprawności?

“Nie, póki żyjemy, nie pozwolimy na to, by byle sedana z opadającą linią dachu nazywać szlachetnym mianem coupe, zarezerwowanym wyłącznie dla samochodów dwudrzwiowych. Jeśli czterodrzwiowe sedany z opadającą mocno linią dachu będziemy nazywać czterodrzwiowymi coupe, to niechybnie niebo zawali się nam na głowy, wtryski nam powypadają jak zęby starcom, a benzyna będzie po 10 złotych.”

A ja nie rozumiem: bo w sumie, co za różnica? A dlaczego nie?

Trzysta lat temu termin coupé oznaczał skróconą formę berliny, czyli konny powóz z jednym tylko rzędem siedzeń i przeszkloną przednią szybą, a dzisiaj oznacza co innego i dlaczegóż z dodatkiem “czterodrzwiowe” nie miałby oznaczać samochodu o niższej od sedana, przypominającej to bezprzymiotnikowe coupe sylwetce, skoro nie upieramy się, żeby te różne dwudrzwiowe kupety ciągnęły nam koniki zamiast silników?

Spory terminologiczne są naprawdę pozbawione sensu, zaś bohater dzisiejszego tekstu, czyli nowa generacja Mercedesa CLS, i to w topowej wersji AMG CLS 53 4matic+, jest czterodrzwiowego coupe klasycznym wcieleniem i zamierzam używać tego terminu bez względu na to, czy motoryzacyjnym nerdom z tego powodu pęknie jakaś żyłka. Czy przed pojawieniem się CLSa jakieś czterodrzwiowe coupe budowano, czy nie, można się spierać, nie ma jednakże wątpliwości, że pojawienie się w 2004 roku pierwszej generacji CLS wprowadziło w segment premium nową kategorię samochodów. Za CLSem poszły BMW serii 6 Gran Coupe, Audi A7 i wyżej pozycjonowane, droższe Porsche Panamera. Dziś jest to segment jeszcze szerszy, jego potworną mutacją są suvy coupe, które uważam za najbardziej niegustowne auta jakie można kupić za pieniądze, a ich istnienie to najlepszy dowód na to jak wielu zamożnych ludzi właśnie pozbawionych jest zupełnie gustu. Aczkolwiek ten greps ukradłem komuś, kto w ten sposób skomentował powstanie pierwszego suva marki Rolls Royce. Ale to zupełnie inna historia i też z innej półki bogacze, bo gdzie X6 albo GLE Coupe, a gdzie Cullinan.

Wracając do pierwszego CLSa. Jaki to był wtedy samochód! Pamiętam dokładnie jak w 2005 chyba zobaczyłem go na drodze – żadne auto tak wtedy nie wyglądało. Opierał się oczywiście o rozwiązania techniczne mercedesa klasy E, tak jest zresztą do dziś, ale kiedy postawimy go obok ówczesnej E-klasy (W212, następcy potwornego “okulara”), naprawdę nie dziwi, że wymyślono dlań ten nowy segment, że nie nazwano go limuzyną. Dziś, kiedy porównać aktualnego CLSa do E-clasy różnica jest mniejsza, bo też sedany z roku na rok stają cię coraz mniej “sedanowate”, wtedy fastbackowa linia CLSa była niezwykle uderzająca, żadne auto tak nie wyglądało, dziś wygląda tak co trzecie. I jeszcze wnętrze, w którym nie było nic z taksówkowego stylu ówczesnej E-klasy, tylko miękkie, jakby jachtowe linie, elegancja bliższa stylem nawet ówczesnej esie, a jednocześnie bez emeryckiego sznytu, którego dziś mercedesy się w dużej mierze szczęśliwie pozbyły, ale który wtedy panował zdecydowanie.

Nie byłem już w wieku, w którym wiesza się na ścianie plakaty z furami, ale tapetę na komputerze miałem owszem.

Wtedy, w 2005 roku do nowego CLSa nie śmiałbym nawet podchodzić, bo nie byłoby mnie stać nawet na jedną felgę, aczkolwiek słabość do marki żywiłem owszem i poruszałem się wtedy starą “beczką”, to znaczy równym mi wiekiem, zardzewiałym mercedesem W123 w kolorze kanarkowej żółci, z piękną zieloną tapicerką i dwulitrowym, wolnossącym dieslem, rozwijającym moc całych 60 KM i setkę osiągającym w czasie trzydziestu paru sekund. Kiedy wyprzedzał mnie nowy CLS nie posiadałem się z podziwu.

 

Wydawał mi się ten niezwykły wtedy samochód czymś pięknym pięknem przekraczającym zwykły, motoryzacyjny urok. Nie byłem już w wieku, w którym wiesza się na ścianie plakaty z furami, ale tapetę na komputerze miałem owszem. Te opływowe linie karoserii, wspaniałe, jakby jachtowe wnętrze, a do tego jeszcze wersja AMG… Muszę przyznać, że do dziś tamta pierwsza generacja wydaje mi się estetycznie najdoskonalsza.

Z następną, drugą generacją CLSa poznałem się bliżej w 2015, kiedy straciłem wiarygodność jako pisarz, zdradziłem inteligencki etos, sprzedałem się komercji etc., to znaczy zostałem na trzy lata ambasadorem marki Mercedes-Benz. CLS400 4matic był moim pierwszym ambasadorskim pojazdem,  którym zrobiłem najdłuższą trasę w moim życiu za jednym razem, samotne 1800 kilometrów ze Śląska do Oslo, co nie było mądre i czego powtarzać nie zamierzam. Sprawdził się jednak w tej i innych długich trasach ten CLS bardzo, zjeździł ze mną Europę od Oslo do Toskanii, nigdy mnie nie zawiódł, chociaż z własnej winy dwukrotnie zdjąłem mu niskoprofilowe opony z wielkiej felgi. Bardzo go lubiłem.

Mam więc do CLSów stosunek szczególny. Tym bardziej z radością wsiadłem do nowej, trzeciej generacji, dodatkowo w najmocniejszej wersji 53 4matic+.

I jak jest?

Najpierw o silniku. Pod maską jest trzylitrowa, rzędowa szóstka, pierwsza rzędowa szóstka w ofercie Mercedes-Benz od dwudziestu lat, od kiedy silnik M104 zastąpiony został przez M112 w układzie V6. Co w zasadzie należy do informacji ciekawych tylko dla tych, którzy i tak już to wiedzą, ale co tam, napiszę i tak. Między silnikiem a dziewięciobiegową, automatyczną skrzynią biegów znajduje się alternator zintegrowany z rozrusznikiem, zasilany z instalacji 48-voltowej. Co to znaczy? Znaczy to tyle, że cały, określany czasem jako “mild-hybrid” układ generuje 435 koni, czyli sporo, nawet jak na dwutonowe auto, a mocniejszy niż zwykle rozrusznik sprawia, że wielokrotne wyłączanie i załączanie silnika przebiega w sposób praktycznie niezauważalny do kierowcy (jeśli nie patrzeć na obrotomierz). Jest to chyba pierwszy samochód od dawna, w którym zaraz po pierwszym zatrzymaniu się na światłach nie szukam przycisku do wyłączenia systemu start-stop, bo tu działa on w końcu tak, jak działać powinien, nie irytując kierowcy.

A poza tym? Poza tym, to jestem rozpuszczony jak dziadowski bicz i “kulturalna szóstka” już mi nie wystarcza. Bo czy CLS 53 jest szybki? Tak, jest bardzo szybki. Wystarczy żeby stracić prawo jazdy raz dwa. Producent podaje, że przyspieszenie od zera do 100 km/h zabierze mu 4,5 sekundy. Ale czy jest ekscytujący tak, jak ekscytujące powinno być każde AMG?

Otóż nie jest.

Kolega, który mi ten samochód do testów przywiózł, wysiadając zeń powiedział, iż nie ma w tym aucie nic wulgarnego, i to prawda. A ja lubię wulgarne samochody, bo sam jestem wulgarny. Dlatego na co dzień jeżdżę AMG GLC 63s, czyli praktyczną obudową na mój ukochany silnik, którą nabyłem w drodze kompromisu: na wymarzony E63s z tym samym silnikiem nie dopinał mi się budżet, zaś C63s nie posiada zawieszenia pneumatycznego i napędu na cztery koła, które w samochodzie na co dzień uważam za przynajmniej wskazane. Czterolitrowe biturbo V8 oczywiście nie jest w żadnym samochodzie, który nie ściga się na torze wskazane czy potrzebne, ja jednak uwielbiam to, jak żywiołowo, dziko reaguje na gaz, jak bulgocze, jak ryczy, jak w trybie sport+ kopie w plecy nawet przy wyprzedzaniu przy prędkościach autostradowych,  nie mówiąc o chuligańskim starcie spod świateł.

 

Tego w CLS 53 nie ma. Powtórzę: to bardzo szybkie auto. Jednak w autach z serii 63 wystarczy musnąć gaz na zakręcie, żeby tył zaczął uciekać, tutaj tego nie ma. Nie jest to dzikie, ręcznie składane V8. O wiele bliżej mu do mocnych jednostek z “cywilnej” oferty Mercedesa. To świetny, mocny, bardzo nowoczesny silnik, doskonały do codziennego użytku. Niepotrzebnie przy tym, moim zdaniem, skonfigurowano klang tej rzędowej szóstki tak, by przypominał warczenie aut WRC. Po pierwsze brzmi to syntetycznie, nieautentycznie, po drugie, wcale go ten elegancki samochód nie potrzebuje. Charakterystyka pracy silnika nie zmienia się też wiele przy zmianie trybów z “comfort” na “sport+” – inaczej niż w modelach z serii 63, gdzie w “comfort” mamy prawie cywilne auto, a w sport+ socjopatycznego bandytę z zawieszeniem tak sztywnym, że plomby wypadają. CLS 53 cywilizowany jest zawsze.

Czy to źle? Nie.

Po prostu, żeby mi serce zabiło szybciej potrzeba mi więcej. I nie chodzi o więcej mocy, czy mniej sekund do setki, tylko więcej, hm, charakteru. Żywiołowej reakcji na gaz, ryku, kopnięcia w plecy, czegoś, co sprawia, że auto daje tę idiotyczną radość z jazdy, z uciekającego na zakręcie tyłu, z założonej w poślizgu kontry i tak dalej.

Nie do końca również rozumiem to, na jakiej podstawie inżynierowie i menedżerowie z Mercedesa decydują to tym, do których modeli montować to moje ukochane, czterolitrowe V8, do których zaś nie. Dlaczego nie ma CLS 63, chociaż poprzednia generacja silniki V8 posiadała, to akurat rozumiem – jeśli chcesz czterodrzwiowe coupe z mocną V8, to proszę bardzo, jest zaprojektowany jako bezpośrednia konkurencja dla porsche panamery, droższy od CLS AMG GT 4-door. Też oparty na płycie podłogowej z E-klasy, ale specjalnie usztywnionej, opracowanej niby od podstaw przez AMG, chociaż nie wiem, ile w tym prawdy, a ile marketingowego picu. W każdym razie, chodzi o to, żeby się rynkowo nie kanibalizowały, jednak z drugiej strony, z czterolitrowym V8 można mieć również klasę E, sedana i kombi, a już coupe i kabrio nie. Klasa E coupe w wersji 63s, no, to byłoby coś. I CLS 63s, gdyby był powiedzmy o 15-20% tańszy od AMG GT 63s, to też byłoby coś.

No ale nie ma. Dlatego jako najmocniejszym CLS jest ten elegancki, zupełnie niewulgarny samochód, który można polecić każdemu, kto potrzebuje bardzo szybkiego, czterodrzwiowego coupe nadającego się równie dobrze tak do codziennego dojazdu do pracy, jak i do długich podróży, a kto jednocześnie chętnie wyda na ten samochód pół miliona złotych, bo poniżej tej kwoty CLS 53 sensownie skonfigurować się nie da. A raczej bliżej 600 tysięcy.

Na taksówkę CLS się nie nadaje.

Skoro zaś mowa o codziennych dojazdach, to jak z praktycznością w tym codziennym użytku? Czy rzeczywiście z tyłu jest mało miejsca?

Owszem, z tyłu, mimo drugiej pary drzwi, jest mało miejsca. Na taksówkę CLS się nie nadaje. Jednak kiedy będą Szanowni Czytelnicy jechać dziś rano do pracy, proszę zwrócić uwagę na auta w ruchu drogowym – w ilu na tylnych siedzeniach jadą dorośli, pełnowymiarowi ludzie? W większości jest sam kierowca, w niektórych z tyłu jadą dzieci. Dzieciom z tyłu będzie wygodnie, podobnie jak kompaktowych rozmiarów dorosłym. Kiedy za mną siądzie ktoś mojego wzrostu, to siądzie, ale będzie siedział nieco przykurczony, dotykając głową podsufitki, a kolanami fotela przed sobą. Ale znowu – kiedy ostatni raz jechali państwo na tylnym siedzeniu jakiegoś samochodu, nie licząc taksówki? Jeśli ktoś zamierza wozić dorosłych z tyłu, to CLS nie jest najlepszym pomysłem, do tego jednak jak zwykle użytkuje się czterodzrzwiowe samochody w użytku prywatnym – jak najbardziej.

Co mi się nie podoba?

Infotainment w Mercedesach jest dwa-trzy lata za konkurencją. Opel Adam mojej mamy ma dotykowy ekran, a kosztował mniej więcej tyle, co nagłośnienie Burmester Hi-End 3D w CLSie, które, nota bene, gra wspaniale. Nie wiem czy sam zaznaczyłbym tę opcję za 27 tysięcy, gdybym konfigurował CLS dla siebie, ale tak, przepaść między tym nagłośnieniem, a “zwykłym” Burmesterem jest ogromna. Wracając do infotainmentu. W moim GLC, rocznik 2018, jest w ogóle pod tym względem bieda z nędzą, w CLS znajdą Państwo nowszy system z nowej E-clasy, z dotykowymi panelami na kierownicy i z podwójnym wyświetlaczem, można sobie zmienić obrotomierz z prędkościomierzem z klasycznego na sportowy albo progresywny, przy czym to żadna różnica, ale wygoda obsługi – fatalna. Nie widziałem jeszcze nowego systemu MBUX Mercedesa, może ten w końcu dogoni konkurencję, ale ten, z którym miałem w CLSie do czynienia, to największa jego słabość.

Co jednak w mercedesach bardzo lubię, to pewien powolnie ewolucyjny konserwatyzm.

 Konsekwencją pojawienia się nowych kierownic z panelami dotykowymi jest zniknięcie dźwigni aktywnego tempomatu zza kierownicy. Przyciski do obsługi tegoż znajdują się teraz, jak we wszystkich nowych mercedesach, na płytce z lewej strony kierownicy. Nie chciałbym być źle zrozumianym – to wygodniejsza metoda obsługi tego przydatnego urządzenia, szczególnie dla kogoś, kto pierwszy raz wsiada do merca. Co jednak w mercedesach bardzo lubię, to pewien powolnie ewolucyjny konserwatyzm. Tempomat w formie dźwigni za kierownicą miał również mój wyprodukowany czterdzieści lat temu, wspominany wcześniej żółty W123. W kolejnym W124 sprzed trzydziestu lat przyciski sterowania elektrycznm fotelem znajdowały się w tym samym miejscu, w którym znajdują się w mercedesach do dziś. Podobnie jest z przełącznikiem wycieraczek i kierunkowskazów, ułożeniem stacyjki i tak dalej. Bardzo ten ewolucyjny konserwatyzm w mercedesach lubię. Dlatego zniknięcie dźwigni do obsługi tempomatu mnie smuci, ale to tylko taka moja mała idiosynkrazja.

 

Testowany przeze mnie egzemplarz wyposażony był w specjalny pakiet Edition 1. W jego skład wchodzi parę opcji, które i tak zaznaczymy, oraz ładna tapicerka szyta kontrastową nicią i wykończenie z włókna węglowego, w którego strukturę wtopiona jest nić pomarańczowo-złotego koloru. Tak jak nie lubię włókna węglowego – jak już mówiłem – w samochodach nieprzeznaczonych na tor, bez klatki, etc., tak w tym wydaniu jest całkiem ładnie. Czy warto za Edition 1 zapłacić sześćdziesiąt tysięcy nie wiem, bo nie mam pojęcia za co tak naprawdę w ogóle warto płacić.

Konkluzja: Mercedes-AMG CLS 53 4matic+ to doskonałe czterodrzwiowe coupe, świetny samochód na co dzień, do długich podróży i w zasadzie do wszystkiego, bo ze składaną tylną kanapą jego funkcjonalność jest tak naprawdę niewiele mniejsza od suvów czy kombi. Jasne, pralki nie przewiezie, ale kto tak naprawdę wozi pralki własnym samochodem? Niepotrzebnie tylko nazywa się AMG, bo wrażeń z jazdy “prawdziwymi” AMG nie dostarcza.

Ale z drugiej strony – co za różnica jak się nazywa…?

I wreszcie opinie osób najbardziej kompetentnych:

Jan, lat 8: To jest fajne auto i super gra w nim muzyka i ma ekstra ekrany, tata a zrób żeby na mapie była cała planeta! Mogę tu pokręcić? Muszę już iść.

Franciszek, lat 12: Jest bardzo ładny. Taki poważny. Nie pasuje do ciebie.

Przeczytaj także Twardoch i Fury. Czy Lexus LC500 ma sens? Żadnego [FELIETON]

Więcej:motoryzacja