NIK przyjrzał się zakażeniom szpitalnym. “400 tys. pokrzywdzonych pacjentów” [RAPORT]

Grypa, biegunka, niegojące się rany, a nawet świerzb – takie mogą być skutki wizyty w placówkach służby zdrowia
NIK przyjrzał się zakażeniom szpitalnym. “400 tys. pokrzywdzonych pacjentów” [RAPORT]

Najwyższa Izba Kontroli podaje, że w polskich szpitalach ulega zakażeniom 5 proc. pacjentów. W skali roku daje to aż 400 tys. osób. Groźne bakterie przenoszą się przez brudne ręce personelu medycznego i poprzez sprzęt. Sale szpitalne nie są odpowiednio odkażane, brakuje izolatek dla tych pacjentów, którzy nie powinni leżeć w zbiorowej sali – alarmuje NIK. Pracownicy medyczni i sami pacjenci są źródłem około 80 proc. infekcji, których można się nabawić w przychodniach i szpitalach. Te tzw. zakażenia krzyżowe to problem globalny. Jedyną metodą na walkę z nim jest lepsze przestrzeganie zasad higieny oraz dokładniejsza sterylizacja narzędzi i aparatury medycznej. Tylko tyle i aż tyle, bo jeśli chodzi o higienę, to już sam strój lekarza nie jest dla pacjenta do końca bezpieczny.

Dr Amrita John, specjalista od chorób zakaźnych z amerykańskiego Case Medical Center, dwa lata temu przeprowadził analizę fartuchów 34 amerykańskich medyków. Odkrył wówczas, że mankiety tych ubrań mogą być skażone patogenami, które z łatwością przenoszą się na pacjenta.

KRÓTKI RĘKAW NAJZDROWSZY

Uczestnicy eksperymentu badali manekin, na który wcześniej naniesiono wirusa mozaiki kalafiorowej (przenoszącego się w taki sam sposób jak groźne dla człowieka patogeny).
Podczas badania wszyscy lekarze nosili gumowe rękawiczki. Potem zdejmowali je, myli ręce i zakładali nową parę rękawiczek, zanim przystąpili do badania kolejnego, tym razem nieskażonego wirusem manekina. Następnie rękawy, przeguby dłoni i ręce lekarzy były sprawdzane na obecność wirusowego DNA.

HISTORIA UBIÓR LEKARZA – SKĄD SIĘ WZIĘŁY BIAŁE FARTUCHY?

Lekarze zaczęli je nosić w XIX wieku – jako element profilaktyki (żeby łatwiej było dostrzec zabrudzenia), ale też symbol szanowanej profesji

Strój, zapożyczony od naukowców dokonujących przełomowych odkryć w laboratoriach, stał się sposobem na nobilitację zawodu lekarza, który jeszcze sto lat wcześniej kojarzył się z profesją znachorów. Wprowadzenie białego fartucha zbiegło się też z nową erą w medycynie. Ze szpitali – do niedawna będących przede wszystkim miejscami, w których
się umierało – coraz więcej osób wychodziło wyleczonych. Wiązało się to nie tylko z rozwojem terapii, ale też z większą wiedzą o higienie. O ironio, w roku 2008 w Wielkiej Brytanii fartuch z długimi rękawami został oficjalnie zakazany na oddziałach szpitalnych – jako potencjalne źródło szkodliwych mikrobów.

Okazało się, że co czwarty, który pracował w fartuchu z długimi rękawami, miał nadgarstki lub rękawy skażone wirusem. Patogenu nie wykryto natomiast u żadnego z lekarzy
mających odkryte przedramiona. To, że długi rękaw nie jest higieniczny, wiadomo nie od dziś. W szpitalach ten personel, który intensywnie kontaktuje się z chorymi, nosi wyłącznie ubrania z krótkimi rękawami. Rezerwuarem patogenów mogą być także obrączki, pierścionki i zegarki. Te przedmioty powinny być przed dyżurem w szpitalu zdejmowane. Dr Amrita John sugeruje, że „zasadę krótkiego rękawa” należałoby przyjąć także w przychodniach. – Pamiętajmy jednak, że do infekcji dochodzi podczas intensywnego kontaktu z pacjentem.

 

Czyli podczas operacji, zmiany opatrunku, robienia punkcji. Takiego nie ma ten lekarz, który fizycznie nie bada pacjenta, a tylko np. przedstawia mu przebieg operacji czy plan dalszego leczenia. Zatem wszyscy którzy intensywnie pracują z chorymi, także rehabilitanci i pielęgniarki, nie mogą mieć nic
poniżej łokcia – mówi prof. Jadwiga Wójkowska-Mach z Zakładu Bakteriologii, Ekologii Drobnoustrojów i Parazytologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

INFEKCJA Z KRAWATA I STETOSKOPU

Niebezpieczne mikroby mogą się czaić także na innych rzeczach. Gdy pod lupę wzięto ubiór 50 medyków pracujących na oddziale chirurgii londyńskiego Instytutu Zdrowia Dziecka, powodującego ciężkie zakażenia gronkowca złocistego (Staphylococcus aureus) wyizolowano z ośmiu koszul i 13 krawatów. Większość lekarzy przyznawała, że albo nigdy nie pierze krawata, albo nie pamięta, czy kiedykolwiek go prała. Badania przeprowadzone w innych szpitalach dały podobne wyniki. Np. w Nowym Jorku na krawatach doszukano się nie tylko gronkowca, ale znaleziono też bakterie, które mogą doprowadzić np. do śmiertelnie niebezpiecznych zapaleń płuc: pałeczkę ropy błękitnej, Klebsiella pneumoniae i Acinetobacter baumannii.

O ile bez krawata można się obejść, trudno wyobrazić sobie pracę lekarza bez stetoskopu. Jednak to najbardziej podstawowe i osobiste narzędzie też bywa bogatym siedliskiem patogenów. Wielu medyków wbrew zasadom nosi stetoskop na szyi nawet w szpitalnej kawiarni, wciska go do kieszeni i nie podejmuje żadnych prób czyszczenia.

STATYSTYKA CO ATAKUJE W EUROPEJSKICH SZPITALACH – NAJCZĘSTSZE I NAJBARDZIEJ ŚMIERCIONOŚNE ZAKAŻENIA SZPITALNE

Na wykresie zaznaczono infekcje, które najbardziej skracają życie – im większą średnicę ma niebieskie koło, tym krócej żyje pacjent
 


 

W 2018 roku w Polsce według danych uzyskanych przez resort zdrowia do zakażeń doszło w 361 placówkach (na 1189 szpitali). Najczęstsze choroby z tym związane to: zakażenie rany po operacji, zapalenie oskrzeli, tchawicy lub płuc, zakażenie krwi (sepsa), przeziębienie lub zapalenie gardła, grypa, opryszczka, półpasiec, świerzb, biegunka, wirusowe zapalenie wątroby typu C.

Pięć lat temu uczeni z amerykańskiej Mayo Clinic obserwowali 71 pacjentów szpitala (jego nazwę utrzymano w tajemnicy), z których blisko połowa była zakażona lekoopornym
gronkowcem. Lekarze wykonywali rutynowe badania, dotykając pacjentów zdezynfekowanymi dłońmi i osłuchując zdezynfekowanymi stetoskopami. Następnie z czterech miejsc na dłoni i z głowicy stetoskopu pobierano próbki, po czym hodowano w laboratorium uzyskane w ten sposób bakterie, by ocenić ich liczebność. Najbardziej skażone były opuszki palców i przyrząd diagnostyczny.

 

Jeśli stetoskopy – podobnie jak termometry czy rękawy aparatury do mierzenia ciśnienia – nie są dezynfekowane, mogą stanowić równie duże zagrożenie dla pacjentów jak niedomyte ręce – ostrzegają naukowcy. Ale sama dezynfekcja też nie jest taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Badania przeprowadzone na Uniwersytecie Pensylwanii wykazały, że przecieranie stetoskopu płatkami nasączonymi alkoholem czy wodą utlenioną jest skuteczne tylko w 20 proc. przypadków. Nawet po starannym 60-sekundowym czyszczeniu co drugi przyrząd nie był odpowiednio zdezynfekowany.

Na telefonach komórkowych, które medycy noszą przy sobie niemal przez cały czas, również roi się od bakterii – w tym chorobotwórczych. Większość pracowników medycznych nie dezynfekuje telefonów komórkowych, a jeśli już je czyści, to tylko wtedy, gdy się w widoczny sposób zabrudzą. Potencjalnie groźne mikroby znajdowane są też na kserokopiarkach, bankomatach, klawiaturach komputerów, długopisach, a nawet na portfelach lekarzy.

WCIĄŻ NIE DOŚĆ CZYSTO

Już w 1847 r. wiedeński lekarz Ignaz Semmelweis odkrył, jak ważne dla zdrowia pacjentów jest przestrzeganie zasad higieny przez lekarzy. Niestety, do dziś pracownicy służby zdrowia mają problem z tak wydawałoby się oczywistą sprawą jak mycie rąk. Jeśli lekarze i pielęgniarki zakładają rękawiczki, to głównie po to, by chronić siebie, a nie pacjenta – dowodzą ba dania przeprowadzone w Finlandii, Szwecji, Danii i Australii. Większość biorących w nich udział pracowników medycznych miała krótkie i czyste paznokcie (83 proc. obserwowanych), niemal wszyscy krótkie lub spięte włosy, ręce bez obrączek, pierścionków, zegarków (62 proc.)
 

PROFILAKTYKA ZASADY HIGIENY – PATRZ NA RĘCE

Jak sprawdzić, czy na dłoniach lekarza nie znajdują się niebezpieczne mikroby?

Pomóc w tym może skaner Semmelweis. Oświetla on ręce lampą ultrafioletową i rejestruje obraz za pomocą kamery połączonej z komputerem. W ciągu kilku sekund na ekranie urządzenia widać, czy skóra jest czysta (kolor zielony), czy wciąż wymaga domycia (kolor czerwony). Ze skanera korzystają m.in. pracownicy Wielospecjalistycznego Szpitala
Miejskiego im. Józefa Strusia w Poznaniu. Zgodnie ze standardami Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) lekarz musi założyć z rękawiczki, zdezynfekować lub umyć ręce w następujących sytuacjach:
– przed dotykaniem pacjenta,
– przed jakąkolwiek procedurą wymagającą czystości (np. zrobienie zastrzyku czy oczyszczenie rany),
– po kontakcie z płynami ciała lub raną,
– po badaniu pacjenta,
– po kontakcie z jakimkolwiek przedmiotem należącym do pacjenta lub przedmiotem z jego najbliższego otoczenia. obrączek, pierścionków, zegarków (62 proc.)

 

Najgorzej było z higieną rąk – zaleceń WHO w tej dziedzinie poprawnie przestrzegało zaledwie 15 proc. osób. – Dezynfekcja rąk to nie to samo, co mycie ich wodą i mydłem – zwraca uwagę prof. Wójkowska-Mach. Podczas dezynfekcji zabijamy bakterie, a myjąc ręce tylko je zmywamy. Poza tym częste stosowanie mydła sprawia, że skóra rąk staje się przesuszona i podatna n szkodzenia. Znikają z niej naturalnie występujące bakterie, a ich miejsce zajmują groźne, lekooporne szczepy szpitalne. Na skórze częściej powstają niewielkie ranki, co sprawia, że lekarz czy pielęgniarka podczas mycia rąk odczuwa ból. – Rośnie też ryzyko, że taki pracownik będzie roznosił groźne drobnoustroje.

Dlatego najlepiej jest dezynfekować dłonie środkiem zawierającym alkohol – wyjaśnia prof. Wójkowska-Mach. Pracownik medyczny zawsze powinien użyć takiego środka przez założeniem rękawiczek gumowych. – Tylko w niektórych sytuacjach wymagane jest mycie wodą i mydłem. Np. gdy istnieje ryzyko infekcji Clostridium difficile – bakterią powodującą biegunkę, gorączkę, mdłości i ból brzucha. Środek dezynfekcyjny zwalczy tylko formy wegetatywne bakterii, ale jej przetrwalniki pozostaną, bo są odporne na preparaty z alkoholem – dodaje prof. Wójkowska-Mach.

Podczas międzynarodowego badania w zaledwie połowie sytuacji, w których rekomendowana jest dodatkowa ochrona, pracownicy zakładali rękawiczki jednorazowe. A jeśli już je włożyli, często traktowali je jak wielorazowe – nie zmieniali ich po kontakcie ze skażonym drobnoustrojami miejscem, po badaniu pacjenta czy po zrobieniu zastrzyku.

WOJNA BEZ KOŃCA

Poza brakiem dobrych nawyków w polskich warunkach higienie nie sprzyja tłok w salach szpitalnych i niewielka liczba pielęgniarek. – Przepracowana pielęgniarka zwyczajnie nie ma czasu na rzetelną higienę rąk, zwłaszcza gdy w sali jest ciasno i brakuje miejsca przy każdym łóżku na dozownik ze środkiem dezynfekcyjnym. Na każdym oddziale – nie tylko na oddziale intensywnej terapii – pacjenci wymagają kąpieli i badania miejsc wkłucia kroplówki, czasami karmienia. A przy tych wszystkich czynnościach konieczna jest co
najmniej kilkukrotna dezynfekcja rąk – podkreśla prof. Wójkowska-Mach.

Nawet miejsce takie jak blok operacyjny nie jest całkowicie pozbawione bakterii, a jedynie dobrze i intensywnie czyszczone. Każdy pacjent trafia tam z 1–2 kg własnych drobnoustrojów, czyli tzw. mikrobiomem. Te bakterie, żyjące przede wszystkim w przewodzie pokarmowym i na skórze, są nam niezbędne do życia, ale mogą też doprowadzić do procesu zapalnego, jeśli trafią w niewłaściwe miejsce lub nie zostaną utrzymane w ryzach przez osłabiony układ odpornościowy – Zdecydowana większość zakażeń szpitalnych związana jest z własną florą pacjenta. A nierzadko w ogóle nie da się jednoznacznie ustalić, skąd pochodził mikrob wywołujący problemy. Mamy do czynienia z organizmami, które są dużo dłużej na świecie niż człowiek i dużo lepiej niż my radzą sobie w środowisku – podkreśla prof. Wójkowska-Mach. Dlatego nawet w idealnych warunkach i przy najlepszych nawykach higienicznych mało prawdopodobne jest, by medycyna mogła całkowicie wyeliminować zakażenia szpitalne.

SZPITALE UWAGA NA UPAŁY

Pora roku ma znaczenie dla naszego zdrowia – np. wtedy, gdy mamy przejść planowany wcześniej zabieg chirurgiczny

Liczba zakażeń ran po operacyjnych wzrasta – o jedną trzecią w ciepłym okresie, gdy temperatury przekraczają 30 st. C w porównaniu z miesiącami, w których temperatura spada do 4 st. C. Choć ta reguła odnosi się do wszystkich pacjentów – niezależnie od ich wieku czy płci – to jednak „sezonowość” najwyraźniej występuje w grupie osób mających 40–50 lat. Zakażenie rany utrudnia jej wygojenie, zwiększa zużycie antybiotyków i może doprowadzić nawet do śmierci. Pacjenci z takim powikłaniem leżą w szpitalu średnio trzykrotnie dłużej niż osoby, u których rana nie została zakażona.

Ewa Nieckuła – niezależna dziennikarka, popularyzuje biologię, antropologię, psychologię ewolucyjną
 

Więcej:szpitale