Dopingowy wyścig: Nielegalne metody zwiększają wydolność organizmu

Sportowcy sięgają po kolejne środki zwiększające wydolność organizmu. Najnowszy trend to stosowanie gazów szlachetnych, a w kolejce czeka doping genetyczny.

Sportowcy stosują różne formy dopingu od czasów starożytnych. Greccy olimpijczycy zażywali stymulujące alkaloidy zawarte w maku lub grzybach, cenione były też jądra byka. Ale wówczas środki te nie były zakazane – wyjątek stanowiło wino, którego nie wolno było pić przed zawodami. Samo pojęcie do-pingu jako praktyki nieetycznej i nielegalnej pojawiło się dopiero w XIX wieku.

Wtedy bowiem w sporcie zaczęły pojawiać się duże pieniądze. Wielu zawodników uległo pokusie szybszego bicia kolejnych rekordów. Zaczął się wyścig między sportowcami a organizacjami wykrywającymi nadużycia, który trwa do dziś. „Stosowanie nielegalnych metod z roku na rok staje się coraz trudniejsze. W agencjach antydopingowych zaczynają pracować oficerowie śledczy odpowiedzialni za przeprowadzanie prac analitycznych i detektywistycznych. Jednak do opanowania sytuacji jest jeszcze daleko” – uważa Michał Rynkowski, dyrektor biura Ko-misji do Zwalczania Dopingu w Sporcie.

Dlaczego? Zawodnik nie musi już połykać pigułek ani brać zastrzyków. Nowe metody są bardziej wyrafinowane. Do poprawy kondycji i zwiększenia masy mięśniowej może wystarczyć wdychanie gazów czy wszczepianie genów.

Argon i ksenon na czarnej liście

O pierwszej z tych metod zrobiło się głośno podczas zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi. Rosyjscy sportowcy mieli stosować argon i ksenon. Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) błyskawicznie uznała to za nielegalne wspomaganie organizmu. Tylko czy słusznie?

Argon i ksenon to tzw. gazy szlachetne. Należą do tej samej grupy, co hel, neon czy krypton. Wszystkie te pierwiastki mają wspólne właściwości: są bezbarwne, bezwonne i nieaktywne chemicznie. Mimo to część z nich potrafi zmienić działanie ludzkiego organizmu.

Najlepiej przebadany pod tym względem jest ksenon. Zdaniem uczonych potrafi on blokować działanie niektórych elementów składowych naszych komórek, takich jak występujące na ich powierzchni receptory. Ksenon jest stosowany w medycynie m.in. jako skuteczny i bezpieczny środek do znieczulenia ogólnego. Chroni też przed uszkodzeniami narządy wewnętrzne, takie jak mózg czy serce. Nie jest powszechnie stosowany, ponieważ to gaz bardzo rzadki, a przez to drogi.

Sportowcy wdychają ksenon wymieszany pół na pół z tlenem, najczęściej na kilka minut przed snem. Taka mieszanka ma zwiększać w organizmie naturalną produkcję testosteronu (hormonu steroidowego odpowiedzialnego m.in. za przyrost masy mięśniowej) i erytropoetyny. Ta druga, zwana w skrócie EPO, pobudza wytwarzanie czerwonych krwinek. W efekcie krew sportowca przenosi więcej tlenu, co poprawia jego wydolność fizyczną. Ksenon ma też usprawniać pracę serca, płuc, pomagać w regeneracji i zasypianiu oraz poprawiać nastrój. Zawodniku, pokaż paszport!„Jest to ciągle metoda niepotwierdzona naukowo. Prawdopodobnie pozwala w szybszy sposób uzyskać podobne korzyści jak te, które daje trening wysokościowy” – mówi dr Tomasz Mikulski z Zakładu Fizjologii Stosowanej Polskiej Akademii Nauk. Od dawna wiadomo, że lekkie niedotlenienie – takie, jakie przeżywamy np. w górach – zwiększa produkcję erytropoetyny. Co ciekawe, WADA nie zakazuje treningu wysokościowego ani stosowania specjalnych namiotów, w których zmniejsza się poziom tlenu. Błyskawicznie natomiast wciągnęła na czarną listę nie tylko ksenon, ale i argon, na którego skuteczność dowodów jest jeszcze mniej.

Rosyjska firma Atom-Med twierdzi, że gazy szlachetne jej produkcji stosowało nawet 70 proc. rosyjskich medalistów olimpijskich z Aten i Turynu. Jest to jednak mało prawdopodobne. Co prawda w przeszłości nikt nie robił testów na obecność argonu czy ksenonu w organizmie, ale ich stosowanie nie umknęłoby uwadze kontrolerów. Gdyby te gazy zwiększały liczbę czerwonych krwinek, pojawiłyby się zmiany w tzw. paszporcie biologicznym. To zestaw badań wykonywanych regularnie od 2008 r. u wszystkich zawodników światowej czołówki. Dane są zapisywane i porównywane z poprzednimi wynikami. Sportowiec może zostać zdyskwalifikowany nawet wtedy, kiedy nie zostanie u niego wykryta substancja zakazana. Wystarczy, że pojawią się u niego nienaturalnie wysokie parametry, niemające związku np. z wyjazdem na trening w górskiej okolicy.

 

Od początku 2014 r. u wybranych zawodników monitorowany jest także profil steroidowy, czyli poziomy naturalnych hormonów produkowanych przez organizm. Także i w tym przypadku nagłe skoki parametrów mogą być podstawą do dyskwalifikacji. Nic dziwnego, że poszukiwania nowych metod dopingowych nie ustają.

Geny zwycięzców

Nowym kierunkiem są manipulacje DNA. Nauka zna ponad 200 genów, które mogą wpływać na sportowe osiągi. Najlepiej przebadanym z nich jest ACTN3, odpowiedzialny za wytwarzanie białka alfaaktyniny 3. Wchodzi ono w skład włókien mięśniowych. Wielu sprinterów ma specyficzną odmianę ACTN3, zwaną RR.

Ten gen jest bardzo powszechny na Jamajce – ma go aż 70 proc. mieszkańców tej wyspy. Nic dziwnego, że pochodzą z niej tak wybitni biegacze jak Usain Bolt. Mający 196 cm wzrostu i 86 kg wagi zawodnik to fizyczne przeciwieństwo poprzednich mistrzów krótkich dystansów, którzy byli niżsi i relatywnie ciężsi. Jednak wyjątkowo wydajne mięśnie Bolta dały mu przewagę, o której marzy dziś wielu jego konkurentów.

Działająca w USA firma Atlas Sport Genetics oferuje badania genu ACTN3. W ten sposób rodzice mogą sprawdzić, czy ich dzieci będą miały szansę na zrobienie sportowej kariery. Podobno takie badania rutynowo wykonuje się w Chinach w ramach rekrutacji młodych zawodników. Nie do końca zresztą słusznie. Jesús Oliván, hiszpański skoczek w dal i dwukrotny olimpijczyk, miał „słabą” odmianę genu ACTN3 zwaną XX. Mimo to osiągał znakomite wyniki na zawodach i bił rekordy.

Śmierć na zawodach

Dynamicznemu rozwojowi sportu towarzyszy równie szybki rozkwit nielegalnego wspomagania. Zsyntetyzowanie testosteronu w 1935 r. przez Adolfa Butenandta i Leopolda Ružičkę pozwoliło na pierwsze badania nad wpływem hormonów steroidowych na człowieka. Naukowcy otrzymali wkrótce Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii, jednak ich dokonania zapoczątkowały używanie steroidów także wśród sportowców, głównie kulturystów i ciężarowców. Szybko odnotowano przypadki śmiertelne. Już w 1896 r. zmarł podejrzewany o doping znany walijski kolarz Arthur Linton (do dziś jednak nie wiadomo, jaki środek mógłby zażywać). W 1960 r. podczas olimpijskiego wyścigu drużynowego na 100 km zginął Duńczyk Knut Jensen, stosujący w tym czasie amfetaminę. Jego przypadek był impulsem do wprowadzenia regularnych badań antydopingowych.

Ryzyko i korzyści nadal nieznane

Doping genetyczny ma polegać na dostarczeniu sportowcowi „zwycięskich” genów, których nie ma we własnym DNA. Technicznie jest to trudne, ale wykonalne. Lekarze eksperymentują z takimi terapiami, próbując wyleczyć pacjentów cierpiących na choroby dziedziczne. Nowy gen można „wstrzyknąć” do komórek organizmu za pomocą zmodyfikowanych wirusów. Tu jednak zaczynają się schody.

„To realne zagrożenie nie tylko dla sportu, ale i dla zdrowia zawodników. Substancje umożliwiające doping genetyczny nie były dotąd testowane na ludziach” – podkreśla Michał Rynkowski. Co więcej, nawet eksperymenty medyczne nie są bezpieczne. Zdarzało się, że chorzy poddani terapii genowej umiera-li wskutek jej powikłań. Dlatego WADA w tej kwestii zadziałała z dużym wyprzedzeniem. Już w 2003 r. zakazała stosowania komórek, genów oraz zmieniania ich działania, jeśli zabiegi te miałyby na celu poprawę osiągnięć sportowych.

Do tej pory nie wykryto ani jednego przypadku stosowania dopingu genetycznego. Fachowcy przyznają jednak, że metody jego wykrywania też są niedoskonałe. „Technologie rozwijają się dziś tak szybko, że zastosowanie zdobyczy nauki w dopingu ogranicza tylko nasza wyobraźnia” – mówi Jack Groppel, współzałożyciel amerykańskiego Human Performance Institute. Możemy więc mieć praktycznie pewność, że prędzej czy później któryś ze sportowców spróbuje manipulacji swymi genami, nawet za cenę własnego życia.