Ekscentrycy mają dobrze w Wielkiej Brytanii. Bo to kraj wolny od kompleksów?

Brytyjczycy nigdy nie utrudniali im życia. Niektórzy dziwacy to nieszkodliwi wariaci, inni odnoszą sukcesy w świecie nauki i kultury. Dlaczego mieszkańcy Wysp chuchają i dmuchają na oryginałów?

„Wygodne, wykładane pluszem azyle dla kompletnych czubów” – napisała kiedyś złośliwie o arystokratycznych posiadłościach na angielskiej prowincji Virginia Woolf. Właścicielem majątku Longleat House w hrabstwie Wiltshire jest jeden z ostatnich wielkich arystokratów ekscentryków XX wieku. Markiz Bath ma 84 lata i jeszcze do niedawna zarządzał parkiem safari wokół swojej posiadłości, w którym przechadzały się lwy i małpy. W ogrodach kazał zbudować domki dla swoich „żoneczek” (jest wśród nich m.in. Sylvana Henriques, była dziewczyna Bonda). Ten najsłynniejszy hedonista na Wyspach Brytyjskich zawsze otaczał się licznymi kochankami. Jego prywatną galerię w Longleat zdobią rysunki z „Kamasutry” oraz wykonane własnoręcznie portrety partnerek (w szczytowym okresie miał ich 74). Harem zabiegał o względy satyra, ale topniał, w miarę jak jego członkinie decydowały się przejść na emeryturę. Markiz żadnej z nich nie pozostawił bez środków do życia ani dachu nad głową.

Kilka razy startował też w wyborach do Izby Gmin. Jego główny postulat wyborczy był całkiem poważny: utworzenie niezależnego państwa w hrabstwie Wessex.

Najsłynniejsza z angielskich ekscentryczek od ponad 64 lat zasiada na tronie Zjednoczonego Królestwa. Łapie w siatkę nietoperze w zamku Balmoral, rozmawia z psami corgie i jeździ złotą karetą do parlamentu. Większości Brytyjczyków nie irytują dziwne hobby Elżbiety II. W końcu jak pisał XIXwieczny amerykański filozof George Santayana: „Anglia to raj dla indywidualistów, ekscentryczności, herezji i anomalii”.

„Królowa zmieniła się po prostu w naszą narodową maskotkę. To tylko kolejny przykład miłości, jaką instynktownie darzymy ludzi myślących i zachowujących się odmiennie od normy” – mówił mi Henry Hemming, autor książki „In Search of the English Eccentric” (W poszukiwaniu angielskich ekscentryków). Mniej znanych od królowej, choć równie prawdziwych oryginałów, jest na Wyspach około sześciu tysięcy. A raczej było, bo jedyne badania na ten temat przeprowadził w latach 80. XX wieku neurolog i psycholog dr David Weeks. Ustalił on, że ekscentrycy chronią w sobie „wieczne dziecko” i są zazwyczaj inteligentniejsi i szczęśliwsi od zwykłych ludzi. „Wy też ich macie w Polsce, tylko może ich mniej hołubicie” – mówi „Focusowi” największy spec od brytyjskich ekscentryków Benedict Le Vay, autor serii bestsellerów. Pytam go, czy i on uważa się za ekscentryka. „No cóż, jestem tylko przewodniczącym Stowarzyszenia Przyjaciół drogi A272 oraz zapisałem w testamencie, by moje prochy wsypano do pieca mojej ulubionej tradycyjnej ciuchci i wysłano prosto do nieba” – mówi autor „Eccentric Britain” oraz… książeczki o lokomotywach parowych.

 

Markiz eciepecie

Kult ekscentryków zaczął kiełkować na Wyspach już w XVIII wieku. Pionierem był twórca pierwszego słownika angielskiego z 1755 r. dr Samuel Johnson. Mniejsza z tym, że lingwista amator zbierał skórki od pomarańczy i lubił turlać się z pagórków. Na szaleństwo zakrawało przede wszystkim spisanie przez jednego człowieka 47 tysięcy angielskich słów na ponad 2300 stronach! Już w czasach Johnsona mówiono o ekscentrycznym zachowaniu (rzeczownik ekscentryk pojawił się w 1832 r.), lecz go nie potępiano. W 1753 r. „The Gentelman’s Magazine” pisał o ekscentryku Johnie Burtonie, który zamęczał się, izolując od powietrza. Dziennikarz apelował, by nikomu nie przyszło do głowy ratowanie oryginała. „Zostawmy go w spokoju!” – apelował. „Popatrzcie na ekscentryczny kształt koła maszyny parowej. Zachęcajmy ekscentryków i wykorzystujmy ich talenty” – mówił na zebraniu angielskiego Klubu Ekscentryków jego przewodniczący. Był rok 1781!

W epoce wiktoriańskiej o roli ekscentryków jako wynalazców i trendsetterów pisał ojciec politycznego liberalizmu brytyjskiego John Stuart Mill w słynnym eseju „O wolności”. Jego zdaniem „liczba ekscentryków w społeczeństwie była zawsze proporcjonalna do ilości jego geniuszu”. Dziwacy są według Milla „solą ziemi”, a bez nich społeczeństwo zmienić się musi w zatęchłe bajorko.

 

Na początku na ekscentryzm mogli pozwolić sobie przede wszystkim bogaci arystokraci. Pierwsza markiza Salisbury Emily Mary Hill prowadziła w pałacyku Hatfield House otwarty dom dla setek gości – rano polowali, wieczorami balowali. Polowała do 80. roku życia i niemal ślepa kazała się przywiązywać do siodła. Kiedy zbliżała się do przeszkody, cwałujący obok mąż krzyczał: „Na boga, pani, skacz!”. Po specjalistce od balang rodzina Salisbury wróciła na jakiś czas do normy. W XIX wieku na jej czele stanął jednak trzeci markiz Salisbury, późniejszy premier rządu królowej Wiktorii. „W odróżnieniu od Emily jej prawnuk był kompletnym mizantropem” – pisze John Timpson w „English Eccentrics”. Piekielnie bogaty lord Salisbury unikał ludzi i ubierał się w stare surduty. Kiedyś uznano go za włóczęgę i wygoniono z kasyna w Monte Carlo.

W Hatfield House zamontował jednak ówczesną nowinkę techniczną – jeden z pierwszych w kraju telefonów. Wynalazek wykorzystywał dla niecnego kawału. Markiz lubił stawiać aparat na stole w hallu i testować go na swoich gościach, czytając im z innego pomieszczenia dziecinne rymowanki w stylu „ecie-pecie”. Czekający na gospodarza przybysze, słysząc nagle głos premiera udającego dziecko, odnosili wrażenie, że postradali zmysły. Ten happening sprawiał lordowi dziką przyjemność, podobnie jak odchudzająca jazda na trójkołowym rowerze.

Ekscentrykom bardzo sprzyjał „szalony” Jerzy III. Chory na porfirię monarcha sprowadził do Londynu Jemmy’ego Hirsta z Yorkshire, który jeździł na oklep na byku. Z kolei Francis Henry Egerton, ósmy earl Bridgewater, codziennie zasiadał do posiłku z 12 psami, dla których służba przygotowywała zastawę, krzesła i białe śliniaki. Baron Walter Rothschild w przypałacowych ogrodach hodował zebry, które zaprzęgał do powozu, i małpy, które podczas przyjęć sadzał obok znamienitych gości.

Zrodzeni z ironii

„Mamy na koncie Alicję w krainie czarów, Piotrusia Pana, Monty Pythona i Mr Beana” – wylicza  Benedict le Vay, autor książek o ekscentrykach. Jeden z bohaterów dramaturga Alana Bennetta mówi o istocie angielskości: „Jesteśmy zrodzeni z ironii. Pływamy w niej już w łonie matki. To nasz płyn owodniowy”. Zapewne dzięki sprzyjającej ekscentrykom luźnej atmosferze telewizja BBC odważyła się zamówić w końcu lat 60. u młodych komików serię szalonych skeczy „Latającego Cyrku Monty Pythona”. Potem rozpoczęła się trwająca przez dwie dekady ich błyskotliwa kariera. Dziś Pythonowie są już po 70.: John Cleese – ten ze skeczu o śmiesznych krokach (i Bazyla Fawlty), Eric Idle śpiewający piosenkę o drwalu oraz Michael Palin, Terry Jones i Terry Gilliam. Trudno sobie wyobrazić, by gdzie indziej niż w ojczyźnie ekscentryzmu nakręcono filmy takie jak „Żywot Briana” – satyrę na ideologiczne zaślepienie osadzoną w epoce Chrystusa i „Jabberwocky” – satyryczny obraz średniowiecza.

Postać Bazyla Fawlty, właściciela hoteliku Zacisze, jest prawdopodobnie wzorowana na Johnie Fothergillu, właścicielu pubu Spread Eagle Inn w Thame, który dopisywał gościom do rachunku „twarzowe”. Gdy dociekali, co to, mówił: „Doliczam kilka funtów tym, których twarze mi się nie podobają”. Nikt nie odmówił zapłaty.

 

Mizantrop w tunelu

W XVIII, XIX i XX wieku luzu i ekstrawagancji nie brakowało brytyjskim poetom (Byron trzymał niedźwiedzia w akademiku), politykom (Churchill odprężał się przy murowaniu ogrodzenia), a także naukowcom. „Anglicy dobrze wiedzą, że geniusz często trudno odróżnić od szaleństwa. Dlatego rezolutnie uznaliśmy, że na wszelki wypadek trzeba oryginałom dać szansę” – mówi Benedict le Vay. Choćby na jeden wynalazek przypadało sto nieszkodliwych szaleństw, takich jak George’a Sitwella, lorda mediewisty, który opatentował m.in. mikroskopijny pistolet na osy, grającą szczoteczkę do zębów oraz kulki z wędzonego mięsa i ryżu zakonserwowane w wapnie.

 

Rodzina Cavendish słynęła ze skłonności do izolacji. Odludek diuk William Cavendish wsławił się zleceniem budowy tuneli i sal balowych pod posiadłością i pałacem Welbeck Abbey. Jednak inny członek rodziny Cavendishów, fizyk Henry, który spędził 30 lat z dala od ludzi, jako pierwszy obliczył masę Ziemi oraz odkrył prawo Ohma (pechowiec nie miał czasu opublikować za życia wyników badań). Z kolei w pierwszej połowie XIX wieku angielski oryginał i ojciec informatyki Charles Babagge był o krok od stworzenia potężnego kalkulatora. „Ekscentrycy myślą inaczej niż my, zwykli ludzie. My jeździmy jak tramwaje po torach, ich rzuca po całej drodze” – tłumaczy historyk ekscentryzmu David McKie.

Na liście stu najwybitniejszych Brytyjczyków wszech czasów (z 2002 r.) roi się od ludzi mniej lub bardziej zbzikowanych. Jest na niej choćby Isaac Newton, który odkrył słynne prawo grawitacji, ale zajmował się także szukaniem tajnych informacji od Boga w Biblii i wbijał sobie w oko szpilkę, by zbadać swoje teorie widzenia. W setce znalazł się także urodzony w Szkocji twórca telefonu Graham Bell, który podczas prac nad wynalazkiem próbował nauczyć psa mówić.

 

Pastor lamparcia skóra

Ekscentryków przyciągały nie tylko naukowe laboratoria, ale także świat imperium. „W Anglii nie rozwinęliby skrzydeł, a w Indiach zostawali zarządcami prowincji i na przykład sprawowali rządy nago” – śmieje się le Vay. Jego zdaniem bez zbzikowanych podróżników nie byłoby imperium. „Nasz naród uprawia kult amatora. Daliśmy takim ludziom wolną rękę” – dodaje le Vay i wspomina arystokratę Johna Myttona, zwanego Szalonym Jackiem. Na początku XIX wieku postanowił wystartować w wyborach: przyczepił do kapelusza banknoty dziesięciofuntowe (wówczas warte fortunę) i zachęcał wyborców, by zrywali je swobodnie oraz głosowali na niego. Udało się. Kariera poselska Jacka była jednak krótka – kiedy przybył do Izby Gmin, uznał, że nie wytrwa długo w takiej duchocie i niewygodnej pozie. Lubił wjeżdżać na przyjęcia na tresowanym niedźwiedziu, zabierał pastorowi w kościele tekst kazania, zastępując go stroną z kroniki wydarzeń sportowych.

 

Naród bez kompleksów

Luzacki i bezceremonialny stosunek do religii i polityków to iście brytyjska specjalność. Pastor John Alington ubierał się (na początku XIX wieku) w lamparcią skórę i czytał wiernym zgromadzonym w Letchworth Hall poezje miłosne. Brytyjczyków nie dziwi współczesna już kariera przebranego za fasolkę po bretońsku kapitana Beany, lidera New Millennium Bean Party (startował w wyborach w 2015 r.) ani fenomen nieżyjącego już wrzeszczącego lorda Sutch, założyciela działającej wciąż Loony Party, który od 1983 r. startował 40 razy w różnych brytyjskich wyborach. „Głosuj na szaleńca, to ma sens” – przekonywał.

O ile Sutcha można uznać za zwykłego zgrywusa, o tyle pozornie zwariowani wymyślają idee z przyszłością. „Od Johna Wilkesa, który walczył o reformę parlamentu w XVIII wieku, po protestującego przeciwko wojnie w Iraku przed parlamentem Briana Haw mamy silną narodową tradycję pokojowych indywidualnych protestów. Rodzą się z tego takie fenomeny jak ruch sufrażystek” – podkreśla Henry Hemming. 

„My Anglicy mamy od dziecka poczucie, że nie musimy się tłumaczyć światu z naszego istnienia. Mamy szacunek dla siebie” – wyjaśnia w rozmowie z BBC pisarz Martin Amis. Anglia nie ucierpiała z powodu wyniszczających wojen domowych i ustanowiła demokrację parlamentarną już w XVIII wieku. „Po cichu jesteśmy z tego dumni” – mówi Amis.

Benedict le Vay widzi też inny powód popularności ekscentryków w swojej ojczyźnie. „Może nie spodoba się to czytelnikom, ale do szacunku dla inności przyczyniło się nasze zerwanie z ortodoksyjnym katolicyzmem i tolerancja religijna” – mówi.

 

Zdaniem S.D. Tuckera, autora kolejnej książki o ekscentrykach, dzięki niezwykłej atmosferze dziwacy czują się na Wyspach jak pączki w maśle: „Niebywałe są te konkursy w wielu miasteczkach – w rzucie zegarami, turlaniu sera i strzelaniu z grochu. No i wyścigi ślimaków”. W kraju działają takie organizacje jak Wielbiciele Rond Ulicznych (UKRAS), chmur i labiryntów. Jeszcze parę lat temu po Cambridge przechadzał się w czerwonym wojskowym mundurze pracownik oczyszczania miasta Walter „Snowy” Farr. Po rondzie jego kapelusza chodziły tresowane białe myszki! W wolnym czasie Farr zbierał pieniądze na cele charytatywne. Tylko w 2002 r. zgromadził 60 tys. funtów.

Niemal bohaterką narodową stała się madame Vivienne Westwood, legendarna projektantka, która po Order Imperium Brytyjskiego przyszła do królowej bez majtek. Ludzie szaleją też za subtelnym humorem i intelektem laureata Nagrody Turnera Graysona Perry’ego, który lubi dla zgrywu wskakiwać w damskie ciuchy. Kiedy parę lat temu wygłaszał świetne wykłady z historii sztuki w auli University College London (UCL), nieopodal w hallu uczelni można było obejrzeć innego dobrze zakonserwowanego ekscentryka: mumię ubranego w strój z epoki byłego rektora uczelni i wielkiego filozofa Jeremy’ego Benthama z przełomu XVIII i XIX wieku (spełniono w ten sposób jego życzenie). Parę kilometrów dalej w Hyde Parku ekscentrycy mogą bezkarnie pleść, co im przyjdzie do głowy. Na Wyspach naprawdę wystarczy rzucić kamieniem, by trafić w zamek lub w ekscentryka.

W 1999 r. rząd Tony’ego Blaira postanowił, że pozostawi w Izbie Lordów tylko ciężko pracujących dziedzicznych parów z dobrymi pomysłami. Lord Monckton z Brenchley przedstawił swój program: „Będę zabiegał, by wprowadzić obowiązek nakładania kagańców kotom wychodzącym na dwór. Musimy wreszcie położyć kres cierpieniom myszy i ptaszków!” – zagrzmiał i dostał długie oklaski.