„Jeden Za Dużo”, “Niechciany James”. Brytyjczycy to mają dopiero fantazję do imion

Guantanamera, Żyraf i Belzebub – takie dziwne imiona Polacy potrafią nadać dzieciom. To jednak nic w porównaniu z szalonymi pomysłami Brytyjczyków.
„Jeden Za Dużo”, “Niechciany James”. Brytyjczycy to mają dopiero fantazję do imion

Każda epoka i każde pokolenie ma swoich „Brajanów”, „Kevinów” i „Dżesiki”. Szymon Starowolski już w połowie XVII wieku narzekał w „Lamencie utrapionej Matki Korony Polskiej”: „Polacy, którzy dobrą przedtem sławę miłując, nazywali się Bogusławami, Władysławami, Strzeżysławami, Stanisławami, Wacławami, etc., a teraz jako się chrzcić imiony cudzoziemskimi poczęli – Maksymilianami, Fryderykami, Ferdynandami, Karolami, tak i wzrostem karłami się rodzić poczęli”. W XIX wieku w wielu miejscach w Polsce dziwne, wręcz kuriozalne, imiona dostawały często dzieci z nieprawego łoża. Dla porównania w tym samym czasie w Wielkiej Brytanii, ojczyźnie absurdalnego humoru, narodziny potomka były kolejną okazją do wymyślenia dowcipu.

 

MY NAME IS ONE TOO MANY

Gdy na przełomie XIX i XX wieku w Wielkiej Brytanii połowę rodzących się chłopców chrzczono William lub John, a połowę dziewcząt nazywano Mary, w Leeds w roku 1871 przyszła na świat Friendless Baker, córka Jamesa, właściciela masarni, i Jane Bakerów. Friendless to w dosłownym tłumaczeniu „Niemająca przyjaciół”. A co powiedzieć o dziewczynce z West Derby, której w akcie urodzenia rodzice wpisali Ann Bertha Cecilia Diana Emily Fanny Gertrude Hypatia Iug Jane Kate Louisa Maud Nora Orphelia Quince Rebecca Starkey Teresa Ulysis Venus Winifred Xenophen Yetty Zeus? W dokumencie z 1882 roku podpisanym przez jej rodziców – Arthura i Sarah – widnieje staranna wyliczanka 25 imion na każdą literę alfabetu. Każdą oprócz P, bo ta była wcześniej zarezerwowana dla nazwiska: Pepper.

W czasach industrialnej rewolucji, przeludnionych enklaw i metropolii przemysłowych, narodziny kolejnego dziecka nie zawsze traktowano jak błogosławieństwo. Jak w pamiętnej, cudownie przerysowanej scenie z „Sensu Życia według Monty Pythona”, gdy ojciec robotnik wraca z pracy z hiobową wieścią o zamknięciu fabryki i tłumaczy wyskakującym z każdego kąta brzdącom, że nie będzie w stanie wyżywić ich wszystkich, w związku z czym 63 z nich odda na… eksperymenty medyczne. Być może brytyjscy komicy słyszeli o nieszczęśniku z imieniem, czy raczej piętnem: Mistaker, którego na świat w 1878 roku wydali państwo Greenway. Jak by to brzmiało po polsku? Pomyłkosław?

Jeszcze lepszym pierwowzorem dla alegorycznego skeczu Monty Pythona wydaje się historia Roberta i Marthy Gouldstone’ów z Londynu, których w 1870 roku los wynagrodził po raz siódmy czy ósmy. Syn Gouldstone’ów dostał na imię One Too Many, czyli „Jeden Za Dużo”. Według aktu urodzenia ojciec Jednego Za Dużo pracował jako robotnik. Urzędnik londyńskiego General Register Office nie raczył skomentować wisielczego humoru pana Roberta. W dostępnych dokumentach nie ma też wzmianki o tym, by Gouldstone’owie jeszcze powiększyli swoją rodzinę. Można by sobie tylko wyobrazić, jakim imieniem One Too Many Gouldstone posługiwał się w dorosłym życiu, o ile takowe było mu pisane. My name is One? A może Many?

Takich przykładów jest więcej. I tak państwo Restellowie zamieszkujący mieścinę Strood w hrabstwie Kent jednego ze swoich synów nazwali That’s It Who’d Have Thought It, czyli… Oto Ono Kto By Pomyślał. W Lambeth w 1861 roku wydarzyła się jeszcze smutniejsza historia. Alfredowi i Elizie Colvillom urodziło się piąte dziecko, do tego stopnia nieplanowane i niechciane, że cały swój żal zawarli w jego imieniu: Not Wanted James. Niechciany James nie odegrał się na swoich rodzicielach i przeżył tylko trzy miesiące.

 

MOJA CÓRKA MINERAL

Jak to możliwe, że w sprawnie i skrupulatnie zorganizowanym pod względem administracyjnym kraju pozwalano przez lata na taką dezynwolturę? To proste: w Wielkiej Brytanii nie było (i do dziś nie ma) w praktyce żadnych obostrzeń czy zakazów w tej materii. Teoretycznie urzędnik General Register Office, czyli Głównego Urzędu Stanu Cywilnego, od zawsze mógł nie wydać zgody na nazwanie dziecka w proponowany przez rodziców sposób, jeśli ich pomysł był dla potomka obraźliwy lub ośmieszający, ale nawet w naszych czasach rzadko się z tego prawa korzysta (czytaj o Bobie Geldofie w ramce „Artystyczna fantazja”).

Co więcej, u kresu XIX wieku oficjele najwidoczniej nie widzieli nic stygmatyzującego w takich imionach jak choćby That’s It Who’d Have Thought It. Skoro w wiktoriańskiej Anglii dziecko można było nazwać zdaniem, nic dziwnego, że nie zabrakło rodziców, którzy w tej doniosłej chwili postanowili posłużyć się grą słów z nazwiskiem. W 1899 roku w Hoo w hrabstwie Kent Thomas Day i jego małżonka Alice po powiększeniu rodziny w formularzu w miejscowym USC polecili wpisać imię Time Of. W ten sposób w annałach społeczeństwa brytyjskiego odnotowano obywatela Time Of Day. Czyli… Pora Dnia. Thomasowi Dayowi najwyraźniej nie przyszło do głowy, że na podobną złośliwość mogli zdobyć się jego ojciec, dziadek lub pradziadek…

Na inny pomysł wpadli państwo Castle (czyli Zamek). William i Ann z Nottingham w 1876 roku spłodzili dziewczynkę, której ofiarowali imię Windsor. Windsor Castle? Dzięki temu w Zjednoczonym Królestwie przez jakiś czas istniały dwa Zamki Windsor – ten starszy od 1110 roku jest rezydencją brytyjskich monarchów. Żeby było zabawniej, panieńskie nazwisko Ann Castle brzmiało: King. Przywołajmy jeszcze małżeństwo Henry’ego i Emmy Watersów z Rochford w hrabstwie Essex. Ich córka urodzona w 1892 roku została nazwana Mineral. Wszystko po to, by mogła dumnie przedstawiać się Mineral Waters. Czyli Mineralne Wody.

 

CHRZCZĘ CIĘ TYFUSIE

Gdy w Wielkiej Brytanii końca XIX wieku rodzice prześcigali się w osobliwej pomysłowości u progu macierzyństwa, Polacy w tym samym czasie pozostawali względnymi tradycjonalistami. Żaden Kowalski nie wpadł na pomysł, aby pierworodnego ochrzcić np. Młot… Choć jak pisał o tym Jan Stanisław Bystroń w wydanej w roku 1938 „Księdze imion w Polsce używanych”: „W zakresie nadawania imion przestano dbać o opiekę świętych patronów, niechętnie patrzano na tradycje rodzinne. Od połowy XVIII wieku zaczęła się moda nadawania dzieciom imion bohaterów romansowych czy poetyckich, zgodnie z ogólną tendencją do kształtowania nowego świata na wzór sentymentalnych czy utopijnych pomysłów literackich”. Bystroń usprawiedliwia przy tym swoich rodaków, podkreślając, że to zjawisko ogólnoeuropejskie zapoczątkowane popularnością Rousseau i jego Julii z „Nowej Heloizy” czy „Pieśni Osjana”, w których pojawili się m.in. Oskar i Malwina.

„Dziś obok imion powieściowych przypominamy poetyczne, jak Wiesław (za Brodzińskim), Konrad (spopularyzowany nieco przez »Dziady«), Kordian; typowym imieniem poetycznym jest odwieczna bohaterka sentymentalna Laura, na której rozpowszechnienie wpłynął Karpiński” – wylicza Bystroń. Sienkiewiczowi przypisuje wskrzeszenie takich imion jak Zbigniew, Hania, Andrzej, Barbara oraz wprowadzenie nieznanej do tej pory Aldony czy Danuty. A Żeromskiemu – przypomnienie zupełnie zapomnianych: Rafała, Marka czy Huberta. Tak jak na Wyspach zdarzali się rodzice, którzy nazywali niechcianych potomków w najbardziej kuriozalne z możliwych sposobów, tak w wielu miejscach na polskich ziemiach z podobną niechęcią chrzczono dzieci nieślubne.

 

Społeczeństwo, którego zasadniczą komórką jest rodzina małżeńska, żywi daleko posuniętą pogardę dla nieślubnych matek i ich dzieci, przechodzącą czasem w bezlitosne barbarzyństwo. Dziecko takie nie tylko pozbawione jest wszelkich praw, ale już od najwcześniejszej młodości daje mu się odczuć zawsze i wszędzie, że jest czymś pośledniejszym; do tego celu służy także i oznaczanie go imieniem i nazwiskiem, które pozwala natychmiast wyróżnić” – zauważał Bystroń.

Przykłady? Nazwiska nadawane np. dzieciom porzuconym: Najdek czy Pokrzywnik. W wiejskich społecznościach księża chrzcili dzieci pozamałżeńskie imionami nieużywanymi dotąd w danej parafii, by – jak z przekąsem podkreśla Bystroń – „odseparować tych młodocianych przestępców od ich rówieśników”. Zwyczaj ten był powszechny w zaborze rosyjskim. W okolicach Starego Sambora (dziś obwód lwowski na Ukrainie) duchowni etykietowali bękartów Kassjanami, Niceforami, Ancyforami oraz… Tyfusami. Dziewczęta dostawały na imię np. Matrona. Z kolei lektura ksiąg parafialnych z drugiej połowy XIX wieku w położonym nieopodal Chyrowie – jak zauważa Ewa Kamińska w serwisie Polskiego Towarzystwa Genealogicznego Genealodzy.pl – przynosi takie bękarcie imiona jak Indriza i Feuronia dla dziewcząt oraz Porfirion czy Azariasz dla chłopców. Oskar Kolberg odnotował w swoim dziele „Pokucie: obraz etnograficzny”, jak bardzo kreatywni byli plebani na rzeczonym Pokuciu (dziś też Ukraina), gdy do chrztu przynoszono im nieślubne maluchy. Chłopców nazywali m.in. Karpan, Markian, Fteopumpt, Ksenofont, Onysyfor, Akepsym, Amfyłoch, Kieryło, a dziewczynki: Fifrona, Ahaftija, Hłykenia, Kieryna czy Mokra.

Bystroń z kolei wyliczał, że na Podhalu germańskie imię Hermenegilda 100 lat temu zdradzało bastarda płci żeńskiej. „Na Śląsku ksiądz nadaje imiona (dzieciom urodzonym poza związkami małżeńskimi) jak: Spirydion, Pantaleon, Emerich, Dysmas, Pudencjana, Germana, dla łatwiejszego odróżnienia” – czytamy w „Księdze imion w Polsce używanych”.

 

BECKHAMOWIE NIE BYLI PIERWSI

Ta okrutna skądinąd praktyka stanowiła ekstremalną wersję podobnych zwyczajów w innych częściach Europy. Stosunkowo szybko uporano się z nimi we Włoszech – po zjednoczeniu kraju w 1861 roku w kolejnych latach parlament zakazał nadawania sierotom nazwisk, które wskazywały na ich bolesną przeszłość. Wcześniej dzieciom porzuconym trafiającym do sierocińców przypisywano takie, znane do dziś w Italii nazwiska, jak Esposito (oraz pokrewne: Esposti, Esposto, Sposito, D’Esposito; czyli dosłownie „wystawione na zewnątrz”), Proietti („wygnany”), Trovato („znajda”) czy D’Ignoti („nieznany”). O dziwo, bardziej cywilizowane metody w tym zakresie wykształcili u siebie Brytyjczycy. Podrzutkom wymyślano nazwiska (imiona najczęściej nadawano standardowe) od miejsc, w których ich znaleziono. Na przykład William Euston został znaleziony w wagonie kolejowym na stacji Euston w londyńskim St. Pancras w 1894 roku. Na Ann Gates ludzie natknęli się w 1841 roku pod bramą zakładu. Tej bramie zawdzięczała swoje nazwisko. Alberta Cursitora odnaleziono zaś na Cursitor Street w St. Clement Danes w 1840 roku. A skoro mowa o związkach pomiędzy personaliami dziecka a miejscami, które na nie wpłynęły – Joseph i Ann Cope synowi, który urodził się w 1863 roku w pociągu na stacji w Leicester, dali na imię Leicester Railway. Słynni dziś Beckhamowie, którzy pierworodnego nazwali Brooklyn, na cześć dzielnicy Nowego Jorku, w której został poczęty, nie byli więc aż tak oryginalni.