Praca? Sama ją wymyśla i w pełni się w niej realizuje

Ewa Łabno-Falęcka nie musi odreagowywać pracy po pracy.

Rok 1998. Wręczenie Międzynarodowej Narody Karola Wielkiego w Akwizgranie. Odbiera ją ówczesny minister spraw zagranicznych prof. Bronisław Geremek. Na przyjęciu roi się od przedstawicieli świata polityki, kultury i biznesu. Z Warszawy przyjechał ówczesny prezes Mercedes-Benz Günter Baumgartner. Ewa Łabno-Falęcka, radca ds. kultury polskiej ambasady w Niemczech, wspólnie z mężem wita go serdecznie. Rozmawiają o Polsce i Niemczech, państwo Falęccy opowiadają o kupionym właśnie pierwszym w ich życiu mercedesie, pytając, dlaczego polski klient nie ma oferty pomocy drogowej Mobilo, dostępnej w Niemczech. Baumgartner przyjmuje te uwagi ze spokojem i zaprasza do pracy w Mercedesie w Warszawie. Wszyscy kwitują to zaproszenie śmiechem.

Mija rok. Ewa Łabno-Falęcka, po 12 latach pobytu w Niemczech (Berlin, Freiburg, Tybinga i Kolonia), wraca do Polski, by w Ministerstwie Spraw Zagranicznych objąć posadę dyrektora departamentu promocji. Wtedy dzwoni szef Mercedes-Benz Polska i mówi, że chętnie widziałby ją w swoim zespole. Po nieprzespanej nocy Łabno-Falęcka wybiera niemiecką korporację. Firma działa na polskim rynku dopiero trzy lata, oferuje dużo swobody w budowaniu zespołu oraz struktury i strategii komunikacji. Dzięki temu, jak twierdzi, zyskuje przestrzeń dla własnego rozwoju zawodowego, by przez następne kilkanaście lat ją świadomie kreować.

Język rozwija styl życia

Decyzji nie żałuje. W dyplomacji już się sprawdziła. Sześć lat pracy w MSZ było realizacją młodzieńczych marzeń. Studia na Wydziale Filologii Germańskiej

Uniwersytetu Jagiellońskiego wybrała trochę z przekory, bo w tarnowskim liceum chodziła do klasy z rozszerzonym rosyjskim, więc niemiecki stał się jakby przeciwwagą. Jak się wtedy mówiło w jej rodzinie: trzeba znać języki wroga. Ale Ewę Łabno-Falęcką ciekawił język jako klucz do kultury i jako element kształtujący my lenie, choć wtedy nie słyszała jeszcze o teoriach niemieckiego filozofa i filologa Wilhelma von Humboldta.

Nomen omen na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie spędza drugi rok studiów, gdzie zauważa, jak język rozwija świadomość i styl życia. „Po polsku myślimy Sienkiewiczem i Mickiewiczem, mocno zorientowani jesteśmy na historię walkę o wolność i takie wartości jak honor i ojczyzna. Niemcy myślą bardziej Faustem, Goethem czy Heglem, szukają ładu i sensu życia, a Francuzi za Voltaire’em chętniej rozprawiają na temat praw człowieka i sprawiedliwości spo-łecznej” – mówi. Dziś te stwierdzenia wydają się trywialne, ale dla 20-letniej studentki zza żelaznej kurtyny były odkrywcze. Różnice narodowe i kulturowe mocno ją zafrapowały, szukała ich w rozmowach i w literaturze. Jak zwykle niezawodny okazał się Gombrowicz, dla którego „piękność Mickiewiczowska” była przyczyną infantylności naszej literatury. „Mickiewicz jest jak wiśnia na drzewie, a Goethe to cudownie przetworzona konfitura” – śmieje się Falęcka, cytując Gombrowicza.

Literatura towarzyszyła jej od zawsze. Już podczas studiów tłumaczyła teksty literackie. Dziś z niedowierzaniem wspomina młodzieńczą odwagę, która popchnęła ją do tłumaczenia m.in. prac słynnego niemieckiego filozofa Jürgena Habermasa. „O jedności rozumu w wielości jego głosów” – brzmiał tytuł tłumaczenia, które ukazało się w druku. Dziś nie ma śmiałości do niego zajrzeć. Łatwiej było z literaturą piękną, jej przekłady ukazywały się w krakowskim „Piśmie Literacko-Artystycznym”. Po magisterium została wykładowcą na UJ. Uczyła starszych od siebie pracowników naukowych, m.in. znanych prawników Zbigniewa Ćwiąkalskiego i Andrzeja Zolla czy obecnego ambasadora w Niemczech Jerzego Margańskiego. Pozostają w przyjaźni do dzisiaj.

 

Summacum laude

Niemcy przyszły do niej szybciej niż się spodziewała. Jej ówczesny chłopak, a potem mąż, otrzymał propozycję pracy w Instytucie Fizyki na Uniwersytecie w Tybindze. Niemiecki Oksford, idylliczne miasteczko nad Neckarem, 35 tys. mieszkańców i 70 tys. studentów. Miejsce naukowo wybitne – pod koniec XVIII wieku teologię studiowali tu Hegel, Schelling i Hoelderlin (ponoć nawet siedzieli w jednej ławce!). W ramach tzw. Studium Generale, otwartego dla wszystkich studentów, odbywały się niekończące się dyskusje i debaty w czasie przemian lat 1989 i 1990. Upadał komunizm, runął mur berliński. Do dziś Ewa Łabno-Falęcka twierdzi, że rozmowa z ciekawymi ludźmi bywa bardziej interesująca niż wyprawa na Grenlandię.

Jej najważniejszym autorytetem naukowym był wybitny językoznawca prof. Eugenio Coseriu, szef katedry językoznawstwa porównawczego, 14-krotny doktor honoris causa, znający m.in. rumuński, buggarski, włoski, hiszpański, rosyjski, koreański i chiński. Najpierw katalogowała jego bogaty księgozbiór, głównie pozycje naukowe w języku hiszpańskim i portugalskim. Chcąc sobie ułatwić pracę, zaczęła się uczyć hiszpańskiego. A z nudów – robić doktorat, zwłaszcza że otrzymała stypendium Fundacji Konrada Adenauera.

Coseriu (rocznik 1921), początkowo nie chciał jej przyjąć na studia doktoranckie, bo bał się, że nie doczeka ukończenia pracy. Ale Ewa Łabno-Falęcka obiecała, że zrobi doktorat w dwa lata. Udało się w dwa i pół, choć końcówka była ciężka, ponieważ okazało się, że jest w ciąży. Ostatnią kropkę postawiła w niedzielę, 26 kwietnia 1992 roku, a w poniedziałek urodziła córkę. Swoją „Teorię i praktykę przekładu literackiego”, liczącą 500 stron, obroniła w 1994 roku z wynikiem „summa cum laude”. Pracowała już wtedy w ambasadzie RP w Kolonii/Bonn. Po naukowym okresie w Tybindze, mimo że pojawiła się propozycja pracy na świeżo utworzonym polsko-niemieckim Uniwersytecie Viadrina, poczuła chęć dzia-łania na rzecz III Rzeczypospolitej.

Zwłaszcza, że pojawił się kolejny autorytet. Ambasadorem Polski w Niemczech był wtedy Janusz Reiter, niespełna 40-letni ujmujący i błyskotliwy były dziennikarz. Obejrzała go w programie telewizyjnym. „Wyglądał świetnie, mówił niezwykle mądrze i cierpliwie tłumaczył polsko-niemieckie zawiłości” – wspomina. Wysłała aplikację. Kilka tygodni później została zaproszona na rozmowę. Trafiła do ciekawej ekipy „spadochroniarzy” spoza dawnych struktur MSZ. Nowe czasy wymagały nowych ludzi – otwartych, wykształconych, choć nie zawodowych dyplomatów. „Gdzie niby mieli się uczyć dyplomacji przed 1989? W Moskwie?” – śmieje się Ewa Łabno-Falęcka. Krótka praktyka w MSZ przy al. Szucha zastąpiła półroczne szkolenie.

Wiedziona ciekawością

W Kolonii/Bonn spędziła sześć lat. Praca w tamtejszej ambasadzie była niczym pospolite ruszenie: młodzi entuzjaści z ogromnym zapleczem humanistycznym – absolwenci socjologii, historycy, filozofowie i filolodzy – pracowali na pozycję Polski w Europie. Dziś piastują najwyższe urzędy w polskiej dyplomacji: Marek Prawda to ambasador RP przy UE w Brukseli, a Jerzy Margański w Berlinie. Wspólnym celem było wprowadzenie Polski do NATO i Unii Europejskiej, propagowanie zdobyczy Polski po transformacji na wszystkich polach: politycznym, społecznym, gospodarczym i kulturalnym.

Ewa Łabno-Falęcka, pomna słów Jeana Moneta („Gdybym miał jeszcze raz tworzyć Wspólnotę Europejską, to zacząłbym nie od węgla i stali, ale od kultury”), szybko zagospodarowała właśnie tę ostatnią dziedzinę. Na fali wielkiej sympatii do Polski, w połowie lat 90. Niemcy chłonęli naszą kulturę jak gąbka. Interesowali się nami najwybitniejsi ludzie nauki i kultury. Poznała wtedy kolejne intelektualne autorytety: m.in. Marion Doenhoff i doradcę ambasadora USA prof. Fritza Sterna, historyka z Columbia University w Nowym Jorku. Parę lat później Mercedes wsparł wydanie dwóch przekładów Fritza Sterna na język polski.

 

Kolonia i Bonn tętniły kulturą. Pojawiły się możliwości prezentowania wystaw polskiej sztuki. Łabno prowadziła więc dialog z ludźmi z tego środowiska – artystami, kuratorami, muzealnikami, muzykami i autorami. Zarówno niemieckimi, jak i polskimi. Byli wśród nich nieżyjący już Ryszard Stanisławski, Andrzej Szewczyk czy Czesław Miłosz. Do dziś przyjaźni się z takimi sławami jak Anda Rottenberg, Jarosław Modzelewski, Tomasz Ciecierski, Adam Pierończyk, Leszek Możdżer czy Henryk Grynberg. Twierdzi, że to właśnie ciekawość świata i niezwykłych ludzi doprowadza nas, także w życiu zawodowym, do wielu istotnych intelektualnie miejsc. Możemy je odnaleźć wszędzie – bez względu na to, czy pracujemy w dużej korporacji, małej firmie czy w administracji publicznej.

Prezentowała Niemcom twórczość artystów, muzyków i ludzi teatru. Otwierała dziesiątki wystaw, przemawiała na spotkaniach w miastach partnerskich i podczas rocznicowych konferencji.

W pamięci ludzi sztuki została pierwsza wystawa Władysława Strzemińskiego w Kunstmuseum w Bonn w 1994 r.Organizatorzy byli zawiedzeni, że mimo obietnicy na otwarcie nie mógł przybyć polski ambasador i że w jego zastępstwie będzie tylko pani radca. Ewa Łabno-Falęcka przekonała słuchaczy, że to żelazna kurtyna odcięła takich genialnych artystów jak Strzemiński od krwiobiegu sztuki współczesnej. Że obowiązkiem Niemców i Europy Zachodniej jest nadrobienie ich niewiedzy. Dostała standing ovation od 700 gości zgromadzonych w Kunstmuseum. „Satysfakcja jest dla mnie w pracy najważniejsza” – mówi Ewa Łabno-Falęcka.

Policzalne i niepoliczalne

Gdy pod koniec 1999 roku przeszła do polskiego oddziału Mercedesa, zaczęła budować strategię komunikacji i sponsoringu. Jednym z jej filarów stała się sztuka współczesna. Mercedes-Benz Polska zaczął wspierać wystawy m.in. Leona Tarasewicza, Jerzego Nowosielskiego, Mirosława Filonika czy Marcina Maciejowskiego, dziś obok Wilhelma Sasnala jednego z najpopularniejszych współczesnych malarzy młodego pokolenia. Dwa miesiące po wystawie zorganizowanej przez Mercedesa w 2002 roku Maciejowski otrzymał paszport „Polityki”.

Najpierw pojawiła się sztuka jak olbrzymi parasol, a potem projekty rodziły się same. Sponsoring, jak mówi Ewa Łabno-Falęcka, to nie tylko partnerska współpraca z beneficjentami, ale też edukacja pracowników firmy w kierunku sztuki. Tym bardziej że koncern Daimler AG ma własną kolekcję gromadzoną od lat 50. „Wspieranie sztuki współczesnej może być doskonałym biznesem – w kategoriach tego, co

mierzalne, jak i tego, co niemierzalne. W końcu nie wszystko, co policzalne, się liczy. I nie wszystko, co się liczy, jest policzalne” – mówi Ewa Łabno-Fałęcka.

Trzeba przyznać, że w firmie ukierunkowanej m.in. na promocję poprzez kulturę łatwiej poruszać się w takich obszarach. Dość awangardowa była jednak premiera marki smart w Centrum Sztuki Współczesnej, podczas której swoje obrazy malowali m.in. Jarosław Fliciński, Edward Dwurnik i kontrowersyjna grupa artystyczna SFINKS z Sopotu.

 

Kiedy w 2008 roku powstała idea utworzenia Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Łabno-Falęcka przejęła stery i przez dwie kadencje jej szefowała. W tym czasie Towarzystwo zakupiło i podarowało MSN gwasz Andrzeja Wróblewskiego, „Auschwitz. Klocki Lego” Zbigniewa Libery oraz pracę Goshki Macugi. „Z dobrych pomysłów rodzą się jeszcze lepsze. Czasem lepiej być otwartym na nowości niż wyznaczać sobie standardowe cele” – mówi Ewa Łabno-Falęcka.

Pączkowanie pomysłów

Doświadczenie życiowe wykształciło w niej żyłkę spo-łecznikowską. Cały czas ma w głowie radę, której przed laty udzielił jej zaprzyjaźniony i lubiący Polskę hrabia Eckhart von Maltzan: „Gdy skończysz 35 lat, masz pracę i mieszkanie, to zacznij oddawać światu to, co od niego dostałaś”. Tę radę wzięła sobie do serca. Oddaje swoją energię, wiedzę i doświadczenie. Wymaga dużo od swoich ludzi – choć najwięcej od siebie – ale konsekwentnie ich wspiera. Dla wielu współpracowników nieświadomie stała się biznesowym coachem. „Dawanie kompetencji i wymaganie rezultatów przy jednoczesnej otwartości na pomysły innych to dobry miks zarówno dla pracodawcy, jak i pracownika” – mówi.

Jak wszyscy prawdziwi społecznicy Ewa Łabno-Falęcka nie chce chwalić się swoimi prywatnymi inicjatywami na tym polu. Ale kilku zawodowych nie da się przeoczyć. „Gdy wróciliśmy z Niemiec do Polski, nasza córka miała 8 lat i w samochodzie jeździła w odpowiednim foteliku. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że w Polsce wozi się dzieci bez żadnych zabezpieczeń. Zleciliśmy badania – mimo obowiązku przewozu dzieci do lat 12 w fotelikach dostosowanych do wagi i wieku, tylko ok. 30 proc. kierowców miało taki fotelik. Ludzie kupują drogie samochody, a żałują na fotelik dla dziecka” – wspomina. Z tej refleksji narodził się pomysł na kampanię Mercedesa „Zapnij dziecko”. W 413 klinikach ginekologicznych w całej Polsce wolontariusze przeprowadzali rozmowy edukacyjne ze świeżo upieczonymi matkami. Odsetek dzieci przewożonych prawidłowo w fotelikach po trzech latach trwania kampanii wzrósł z 30 do prawie 80 proc.

A potem, jak w przypadku sztuki, pomysły zaczęły pączkować. Z zaangażowania Ewy Łabno-Falęckiej i jej zespołu oraz kilku firm, Ministerstwa Zdrowia, organizacji Global Road Safety Partnership w Genewie i Banku Światowego w Warszawie powstało stowarzyszenie Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego. Była w nim przez dwie kadencje prezeską (2006–2010), a za zasługi na tym polu otrzymała odznaczenie resortowe „Zasłużona dla transportu RP”.

Obserwuje i dostosowuje strategię marki do potrzeb kolejnych pokoleń. Obok klubu Warszawa Powiśle Mercedes otworzył  szykowny pawilon zaprojektowany przez znane biuro architektoniczne WWAA pod nazwą Stacja Mercedes – działałał on prężnie przez 4 lata. Świetne jedzenie, „prosseco z kija”, najnowsze modele aut i wydarzenia kulturalne. Ewa Łabno-Falęcka rozmawiała tam z gośćmi, prowadziła spotkania. Nie biegnie po pracy odreagować do klubu fitness, nie musi. W pełni realizuje się w pracy. Sama to wymyśliła i z konsekwencją realizuje. Ma bowiem taką „wadę”, że wiele rzeczy ją interesuje.