Fałszywy dziedzic pruski

Rzekomy syn oficera Wehrmachtu wysłany przez polską bezpiekę do RFN, przekonał do siebie niemiecką „rodzinę” i stał się cennym agentem

Na adres warszawskiego Komitetu Centralnego PZPR przyszedł w 1977 r. list od pani Gertrudy Gorwy. Myli się ten, kto sądzi, że trafił do sekretariatu. Taka korespondencja (jeśli nie pochodziła od ludzi „z nazwiskiem”, np. Iwaszkiewicza czy Pendereckiego) z urzędu lądowała w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Tam list – jako nietypowy – został skierowany do Departamentu I MSW, zajmującego się m.in. wywiadem zagranicznym. Treść listu okazała się na tyle zaskakująca, że zajęło się nim samo kierownictwo resortu…

Wojenny romans

Pani Gorwa pisała: „Szanowny Panie Pierwszy Sekretarzu! Zwracam się do Pana ze szczególną prośbą. Tylko Pan może uruchomić odpowiednie instytucje, które mogą zająć się prośbą umierającej nauczycielki. Moja babka była z pochodzenia Niemką. W zaborze pruskim małżeństwa polsko-niemieckie były dość częste. W czasie okupacji moi rodzice otrzymali tzw. Reichslistę, choć o nią nie zabiegali. Latem 1944 roku przebywałam na wakacjach właśnie u tej babki w Wyszanowie nad Prosną. Pewnego dnia, gdy wracałam rowerem z pobliskiego Wieluszowa, zerwał mi się łańcuch. Musiałam rower prowadzić. I wtedy nadjechała bryczka. Powoził ją młody niemiecki oficer, którego znałam z widzenia. Nazywał się Kurt von Schlaggen i przebywał na leczeniu u rodziny w majątku Lubczyna. Zaproponował mi podwiezienie do domu i odtąd stał się moją pierwszą miłością. Wkrótce został odwołany z urlopu. Napisał do mnie z frontu 3 listy, a potem zamilkł. Od jego ciotki z Lubczyny dowiedziałam się, że zginął w październiku.

Byłam wtedy w trzecim miesiącu ciąży, więc wróciłam do Poznania. Tutaj urodził się Arnold. Wychowywali go moi rodzice, a ja studiowałam. Po kilku latach wyszłam za mąż i przenieśliśmy się do Wrocławia. Franciszek Gorwa, mój mąż, traktował Arnolda jak własnego syna. Arnold nigdy się nie dowiedział, że jego ojcem był niemiecki oficer. Przed kilku laty mój mąż zginął w wypadku. Syn rozpoczął studia, ale zaczął chorować. Okazało się, że jest to sclerosis multiplex [stwardnienie rozsiane – przyp. red.].

Od tego czasu przebywa w różnych sanatoriach. Przed miesiącem dowiedziałam się, że mam raka płuc i mogę liczyć tylko na rok życia. Nie mając już nikogo bliskiego podjęłam decyzję odszukania krewnych mego syna. Z opowiadań Kurta pamiętam, że jego rodzina mieszkała w Bawarii i w Badenii. Kurt miał młodszą siostrę i ojca, który był wojskowym. 

Szanowny Panie Pierwszy Sekretarzu! Gdyby udało się odszukać rodzinę Kurta von Schlaggen, to powierzyłabym jej troskę o mojego chorego syna. Teraz na Zachodzie jest tyle nowych leków. Ponadto mój syn nie byłby ciężarem dla polskiego państwa. Bardzo więc proszę niech Pan Sekretarz poleci naszej ambasadzie w Bonn, aby poszukał rodziny von Schlaggen. Gdybym z nia nawiązała kontakt, to potrafiłabym ją przekonac, że mój Arnold jest synem Kurta. Posiadam bowiem różne zdjęcia z Kurtem i mam jego trzy listy. W ostatnim napisał, że poinformował o mojej ciąży swego ojca, który na pewno uzna wnuka. Ponadto znam wiele szczegółów o Kurcie von Schlaggen. Proszę więc Pana o pomoc. Gertruda Gorwa”.

Doświadczeni szpiedzy z ul. Rakowieckiej zorientowali się, że trafia się znakomita okazja do przeprowadzenia operacji wtórnikowej. 

Operacja a la Le Carré

Czytelnicy Johna Le Carré’a wiedzą, co to znaczy. Chodzi o podstawienie jednej osoby na miejsce innej. Może to dotyczyć zarówno osoby żyjącej, jak też „wykreowania” osoby z danymi ukradzionymi np. z nagrobka. 

Wojewódzkie placówki MSW w kraju natychmiast otrzymały telefonogramy polecające znalezienie oficera w wieku 30–35 lat, znającego doskonale język niemiecki. Okazało się, że kilka osób odpowiada temu „zamówieniu”, ale absolutnie nie mogą przerwać operacji, w które są zaangażowane. 

W tym samym czasie pewien adiunkt na germanistyce UAM w Poznaniu odbywał niemiłą rozmowę ze swoją dziewczyną, która nie zgadzała się na małżeństwo z powodu beznadziejnych zarobków narzeczonego. Na argument „Tyle płacą na uniwersytecie” usłyszał: „To zmień pracę, na przykład idź do milicji!”. 

Następnego dnia Jan Kaczmarek (tak go nazwijmy) pojawił się w gmachu Komendy Wojewódzkiej. Z przepustką w ręce zapytał przechodzącego korytarzem cywila o wydział personalny. Przypadkiem jego rozmówca był tegoż wydziału naczelnikiem. Zanim doszli do gabinetu, szef już wiedział, że rozmawia z osobą spełniającą wymagania Centrali. 

Agent Kaczmarek

Już następnego dnia młody germanista zawitał do biura Departamentu I. Błyskawicznie spisano jego dane personalne. Sprawdzono, że Jan Kaczmarek nie był nigdzie rejestrowany, czyli był „czysty”. W najszybszym trybie, po tygodniowych testach, został mianowany oficerem i zaprzysiężonym pracownikiem wywiadu. To była najprostsza część planowanej operacji. 

Z kolei do Wrocławia, gdzie mieszkała nadawczyni listu, udał się sam wicedyrektor departamentu. Pokazał legitymację Ministerstwa Spraw Zagranicznych, któremu – jak stwierdził – KC przekazało jej list, w związku z prośbą o poszukiwanie osoby za granicą. Poznał bliższe szczegóły dotyczące zarówno chorego Arnolda, od 6 lat przebywającego w sanatorium, jak i wojennego romansu z nieżyjącym oficerem Wehrmachtu. Autorka listu pokazała mu niektóre z zachowanych dokumentów. 

Dostał też odpowiedź na ważne dla operacji wtórnikowej pytanie, czy ktokolwiek wie o rozpoczętych przez kobietę poszukiwaniach: „Nikt nie wie! Arnold jest przekonany, że jego ojcem jest Franciszek Gorwa”.

 

Kilka dni później do tych samych drzwi zapukał Kaczmarek. Miał odegrać pierwszą rolę wywiadowczą: pracownika konsulatu w Kolonii. „Skuteczność naszych poszukiwań będzie zależała od naszej wiedzy o rodzinie von Schlaggen. Chciałbym zrobić fotokopię zachowanych przez panią dokumentów, będą mi potrzebne w Niemczech” – wyjaśniał. Niedługo nastąpiła druga wizyta. „Załatwiłem dla pani pomoc z ministerstwa zdrowia – oznajmił Kaczmarek, gdy stara nauczycielka otworzyła mu drzwi, i wyciągnął z kieszeni kopertę z pieniędzmi. – Szukamy także dla syna zachodnich leków. A jaka jest jego grupa krwi?”. „0, i jeśli dobrze pamiętam, to Kurt także miał tę grupę krwi” – usłyszał w odpowiedzi. Kaczmarek też miał grupę 0. Niezgodność byłaby wielką przeszkodą w planowanej operacji! 

„Przypominam o poufności poszukiwań. Mógłbym mieć w RFN kłopoty” – stwierdził jeszcze agent. „Mam tylko sąsiadkę” – odparła Gorwa. „Czy mogłaby Pani przedstawić mnie jej jako swojego syna? – poprosił Kaczmarek. – Może mi to być potrzebne, gdy sprowadzę tutaj kogoś z rodziny von Schlaggenów. Tymczasem nie powinni wiedzieć, że Arnold jest chory”…

Rozmiękczanie Gorwów

Niedługo potem u Gorwowej znów zjawił się starszy pan „z MSZ”. Złożył jej niespodziewaną propozycję: w zamian za pamiątki po Kurcie von Schlaggen państwo weźmie na siebie opiekę nad jej synem. Wyjaśnił, że w rzeczywistości jest z wywiadu i pokazał swoją legitymację. „Chcemy skorzystać z pani biografii, aby wysłać do RFN oficera wywiadu w miejsce pani syna. W zamian Arnold otrzyma dożywotnią rentę i opiekę państwa” – zadeklarował. Tłumaczył, że zawierając umowę z wywiadem, wybierze najlepszą dla syna opiekę. Nie ma bowiem żadnej pewności, że rodzina Kurta zechce chorego uznać. Jako dowód dobrej woli wskazał to, że przecież te listy i zdjęcia mógł zabrać bez wiedzy gospodyni. „A czy jest jakaś forma gwarancji, że wywiad dotrzyma naszej umowy?” – spytała kobieta. „Jest! Jeśli pani sama zostanie pracownikiem wywiadu” – padła odpowiedź. 

Miesiąc później ten sam człowiek odwiedził sanatorium w Kołobrzegu. Pielęgniarka wprowadziła do pokoju młodego blondyna o kuli. „Byłem kolegą pańskiej matki. Niestety pana matka zmarła. Przedwczoraj odbył się jej pogrzeb. Mówiła, że z panem się już pożegnała. Pani Gertruda prosiła mnie o opiekę nad panem. Nazywam się Tarnawski. Chodziłem z pańską matką do szkoły średniej” – opowiadał starszy pan. Obecna przy tym pielęgniarka uśmiechnęła się do chorego i wyszła. 

„Joasia jest moją narzeczoną, tylko co ja jej mogę dać?” – powiedział blondyn. „Ma pan we Wrocławiu mieszkanie, łatwo się je sprzeda. Ponadto mam szansę załatwienia panu renty zagranicznej. Niektóre kraje zachodnie przekazują emerytury i renty dla byłych górników. Ostatnio jeden z takich rencistów zginął w wypadku. Nie miał rodziny i nikt nie zauważył jego śmierci, z wyjątkiem ZUS, który przekazał o tym informację do departamentu konsularnego MSZ, aby ten powiadomił o tym właściwy konsulat. Mam dokumenty tego górnika. Musi pan jedynie zmienić nazwisko i adres. To rozwiązanie konsultowałem z pana matką. Pracuję w MSZ. Po decyzję wrócę za dwa tygodnie” – stwierdził „Tarnawski”.

Czyszczenie sladów

Tymczasem Jan Kaczmarek czyścił ślady po prawdziwym Arnoldzie Gorwie. Odwiedzał różne urzędy, w których mogły być podania, listy i inne dokumenty. Odnalazł także dentystę, u którego leczył się młody mężczyzna. Stomatolog nie przechowywał jednak zdjęć uzębienia pacjentów. 

Kaczmarkowi pozostawało jeszcze osobiście poznać figuranta, za którego miał się podawać w RFN. Po uprzedzającym telefonie od „Tarnawskiego” Kaczmarek przyjechał do Kołobrzegu i przez tydzień pomagał byłemu Arnoldowi Gorwie w przeprowadzce. „Nie możemy zostawić po Arnoldzie Gorwie żadnych materialnych śladów. Belgowie albo towarzystwo ubezpieczeniowe mogą to sprawdzać” – mówił. 

Potem Kaczmarek wyjechał do RFN. Z dwoma listami: od swojego profesora z UAM do historyka na uniwersytecie w Bonn i od matki do jej znajomych – państwa Lanzmannów z Monachium z prośbą o zaopiekowanie się młodym uczonym.

Znajomi matki użyczyli mu pokoju na strychu domu. Tymczasem młody germanista odnalazł kilka rodzin o nazwisku von Schlaggen. Najbardziej obiecujący byli ci z Baden-Baden. Następne 3 miesiące przygód Jana-Arnolda Kaczmarka Gorwy mogłyby być scenariuszem do filmu o Jamesie Bondzie. 

Jan-Arnold Bond

Kiedy agent stwierdził, że generał Otto von Schlaggen, były zastępca szefa sztabu generalnego Bundeswehry, miał syna Kurta, podjął próbę dotarcia do „swego dziadka”. Kolejne działania kończyły się jednak niepowodzeniem. A to ukradziono mu fotokopię dokumentów od „matki”, a to aresztowano go pod zarzutem nielegalnej pracy. 

Kłopotów przysparzał mu bratanek generała Albert, poseł do Landtagu Badenii-Wirtembergii. Jan-Arnold dowiedział się, że w latach 50. zgłaszali się fałszywi „synowie” Kurta. Okazało się wtedy, że ojciec rodu nie stracił majątku w czasie denazyfikacji, a syn nieżyjącego Kurta byłby jedynym spadkobiercą. Brak tegoż otwierał drogę do spadku pozostałym członkom rodziny, stąd zainteresowanie Alberta… 

Niestety, policja monachijska aresztowała naszego „uczonego” pod zarzutem, że zbiera informacje o generałach Bundeswehry. Sprawę pomogła wyjaśnić pani Lanzmann. Jej interwencja u komisarza policji spowodowała, że przyjął wyjaśnienia „Grafa” (taki pseudonim dostał w Warszawie Jan-Arnold) i przedłużył mu wizę. 

„Graf” możliwie szybko pojechał do Baden-Baden. Generała nie zastał, ale poznał siostrę Kurta, baronową Annę-Marię. Przyrzekła, że przedstawi przybysza ojcu po jego powrocie. 

Pojawiła się więc pilna potrzeba przekazania do Niemiec oryginalnych pamiątek po Kurcie. Niestety centrala zawaliła sprawę, zaopatrując łączniczkę w prawdziwy szwajcarski paszport, ale z nieprecyzyjnie wklejonym zdjęciem agentki. Udało jej się wprawdzie uciec po kontroli w pociągu i dostarczyć „Grafowi” przesyłkę, jednak miała odciętą drogę powrotną. Przy kolejnym spotkaniu Jan-Arnold wręczył łączniczce paszport niemiecki ze zdjęciem kobiety starszej od niej o jakieś  10 lat, ale po zrobieniu odpowiedniego makijażu można było użyć tego dokumentu w trudnej sytuacji. Okazało się, że „Graf”… „wypożyczył go od swojej gospodyni”.

 

On sam był coraz bliżej gen. von Schlaggena. Poznał też wychowanicę generała, banonównę Szarlottę. „A więc jest pan kolejnym kandydatem na wnuka dziadka i chce pan, abym mu pomogła” – stwierdziła. „Chcę tylko, aby pani mi ułatwiła spotkanie z panem generałem. Chcę mu przekazać dokumenty po moim ojcu Kurcie von Schlaggenie. Listy Kurta do mojej matki oraz ich wspólne fotografie” – odparł. Cóż, kiedy w działaniach dezawuujących Jana-Arnolda nie ustawał bratanek generała Albert. Spowodował kolejne aresztowanie Polaka, tym razem pod zarzutem współdziałania z notowanym handlarzem narkotyków. Po kilku dniach aresztu policja postawiła Polakowi ultimatum: natychmiastowa deportacja albo ryzyko kilkuletniego więzienia. 

Ten dylemat nasz kandydat na wnuka generała musiał rozstrzygnąć samodzielnie. Uznał, że wzbudził już zainteresowanie rodziny von Schlaggenów i ta nie pozostawi go samego w obliczu absurdalnego zarzutu. Tak też się stało i po kilku dniach został zwolniony. 

Krewniak w sieci

Tymczasem Albert kontynuował krecią robotę. Załatwił sobie paszport na inne nazwisko i pojechał do Polski po informacje kompromitujące Jana-Arnolda. „Nasi ludzie” w RFN odkryli tę paszportową mistyfikację i zawiadomili centralę w Warszawie. Przekazali jeszcze plotkę, że Albert jest homoseksualistą. Polska SB wszczęła rutynowe działania. „Zaprosiła” do współpracy pewnego tancerza Opery Wrocławskiej, sprawdzonego już w takich działaniach. Podobnego „współpracownika” zarezerwowano też w Poznaniu, bo założono, że te dwa miejsca zamierza odwiedzić Albert. 

Ponieważ we wszystkich lepszych hotelach w dużych miastach w Polsce przynajmniej jeden pokój pozwalał nie tylko na nagrywanie dźwięku, ale również obrazu, biedny Albert został we Wrocławiu sfotografowany w kompromitujących okolicznościach. Jednakże ta wizyta przyniosła mu i sukces. Odnalazł lekarkę, która pierwsza podejrzewała u Arnolda Gorwy stwardnienie rozsiane. Napisała Albertowi stosowne oświadczenie. 

Kiedy stary generał von Schlaggen był już gotów uznać podstawionego Jana-Arnolda za swego wnuka, Albert wprawdzie potwierdził tożsamość przybysza, ale wystąpił z rewelacją o jego chorobie. Przyjęto to ogólnym śmiechem, widząc młodego mężczyznę, będącego okazem zdrowia…

Operacja zakończyła się sukcesem. Prominenci w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych rozpoczęli wyścig, kto pierwszy zawiadomi o tym Edwarda Gierka. 

Po pewnym czasie nadszedł długi pisemny meldunek od „Grafa”: „Rozmowy z »dziadkiem« wyjaśniły, że posiada nadal wielu przyjaciół w Bonn, zwłaszcza w Ministerstwie Obrony. Uznał, że nie mam już szans na karierę wojskową, ale mogę pracować naukowo dla Bundeswehry i Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Dziadek wykonuje nadal wiele ekspertyz z dziedziny wojskowej i spraw zagranicznych, może mnie zaprotegować w różnych ośrodkach naukowo-wojskowych. W najbliższych dniach mam uzyskać dokumenty na nazwisko von Schlaggen. Dla mojej stabilizacji wywiadowczej potrzebna jest także rodzina. Szarlotta jest trochę narwana, ale dobra, lojalna i honorowa. Jestem w niej trochę zakochany, a ona chce wyjść za mnie. A jeśli się ożenię, to będą dzieci. Czy wolno mi je narażać na brak ojca? (…) Nie chciałbym, aby żona, a tym bardziej dzieci w przyszłości wstydziły się mnie, gdybym został zdemaskowany. Bohaterem będę w Polsce, tutaj zawsze zdrajcą. O tym przecież muszę myśleć. Czy państwo polskie zaopiekuje się moją żoną i dziećmi, gdybym wpadł?”. 

Na koniec meldunku „Graf” pytał, czy jest zgoda na jego koncepcję pracy naukowej i wywiadowczej? I czy może się ożenić z Szarlottą? Stwierdził też, że ewentualne spotkania będą musiały być rzadkie i zawsze poza RFN.

To nie fikcja

Prawdziwy Arnold Gorwa, z nowym nazwiskiem, czuje się nieźle. Pisze książkę o tym, jak żyć ze stwardnieniem rozsianym. Ma córeczkę, chyba jest szczęśliwy. Zminimalizowano możliwość odkrycia jego tożsamości. 

Losy bohatera tej historii pozostają tajemnicą wywiadu.

Autor książki o tej sprawie („Wnuk generała”) płk Henryk Bosak nie chciał i nie mógł ujawnić prawdziwych nazwisk i pewnych szczegółów operacyjnych. Nazwiska bohaterów zostały zmienione. Historyk dr Władysław Bułhak, zajmujący się w Instytucie Pamięci Narodowej dziejami wywiadu PRL, potwierdził w rozmowie z nami prawdziwość opisanej operacji.