Gorzka cena zdrady

ZAPŁATA ZA KREW
Gorzka cena zdrady

Trzydzieści srebrników, czyli około 40 dekagramów srebra, otrzymał w nagrodę najsłynniejszy zdrajca w historii.
W czasach biblijnych była to suma wystarczająca na zakup kawałka ziemi, stanowiła więc sporą pokusę. Nie wiadomo, jakie motywy kierowały człowiekiem, który jej uległ. Z całą pewnością nie chodziło mu jednak o to, by jego imię stało się synonimem zdrajcy.

Według ewangelisty Mateusza Judasz zadenuncjował Jezusa z chciwości. Święty Jan, autor czwartej i najpóźniejszej Ewangelii, jeszcze bardziej przyczernia jego wizerunek, dodając, że był złodziejem, który podkradał pieniądze ze wspólnej kasy apostołów. Historycy świeccy spekulują, że mógł stracić wiarę w boskość nauczyciela albo rozczarować się jego obojętnością wobec planów wzniecenia powstania przeciw rzymskim okupantom czy objęcia przywództwa w walce o niepodległe państwo żydowskie. Niezależnie od motywów – żadnego z celów nie osiągnął. Wręcz przeciwnie. Śmierć zdradzonego Jezusa nie zakończyła działalności niewielkiej żydowskiej sekty, za jaką uważano wówczas chrześcijan, lecz zapoczątkowała jej prawdziwy rozwój. Osobiście też niczego nie zyskał. Z Ewangelii Mateusza dowiadujemy się, że dręczony wyrzutami sumienia chciał oddać srebrniki swym mocodawcom, ale ci ich nie przyjęli. Załamany wrzucił pieniądze do świątyni i popełnił samobójstwo. Arcykapłani uznali, że jako „zapłata za krew” ofiara od zdrajcy nie może trafić do świątynnego skarbca, kupili więc za 30 srebrników kawałek pola, które przeznaczyli na cmentarz dla niewiernych. Spisane nieco później Dzieje Apostolskie dodają jeszcze bardziej dramatyczny epilog do losów Judasza. Według relacji św. Piotra „nabył ziemię i spadłszy głową na dół, pękł na pół i wypłynęły wszystkie jego wnętrzności”. Nigdy już nie uda się ustalić, co zdarzyło się naprawdę. Nie ulega jednak wątpliwości, że Judasz również w oczach Żydów nie zyskał uznania, a dla chrześcijan stał się takim wcielonym złem, że nawet dwa tysiące lat później zamiast „Ty zdrajco”, wystarczy powiedzieć „Ty judaszu”, i na pewno zostanie się zrozumianym.

SZTYLET I KOBRA

Zdrada nie zawsze wynika z tak niskich pobudek jak chciwość. Marek Junius Brutus nie wbił sztyletu w brzuch Cezara dla pieniędzy. Miał ich pod dostatkiem, podobnie jak zaszczytów i godności, które zawdzięczał swej ofierze. Był człowiekiem idei i wierzył, że tylko sięgnięcie po ostateczne środki uratuje republikę przed przekształceniem w monarchię. Cezar już obwołał się dożywotnim dyktatorem, już samowładnie wyznaczał urzędników, których powinien wybierać lud, już paradował w purpurowym płaszczu przynależnym dawnym królom i za życia kazał bić monety ze swoją podobizną. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że lada chwila dokona zmiany ustroju. Spiskowcy byli przekonani, że temu zapobiegli. Po zabójstwie, z ociekającymi krwią sztyletami, udali się na Kapitol, a tłum republikanów fetował ich jako wyzwolicieli. W najczarniejszych snach nie przewidzieli tego, co wydarzyło się później. Kraj pogrążył się w wojnie domowej, po klęsce pod Filippi Brutus popełnił samobójstwo, ostatecznym zwycięzcą został adoptowany syn Cezara Oktawian August, który już nie miał żadnych skrupułów przed sięgnięciem po absolutną władzę. Zabijając swego protektora, Brutus chciał ratować republikę, a okazało się, że przyłożył rękę do jej definitywnego unicestwienia i ustanowienia cesarstwa. W zmagania rzymskich gigantów wplątała się – nie przeczuwając, że na własną zgubę – królowa Egiptu Kleopatra. Zgodnie z uświęconą tradycją miała współrządzić z młodszym o 7 lat mężem i bratem w jednej osobie Ptolemeuszem XIII. Dwuwładza nieuchronnie prowadzi do konfliktów. Większość dworaków opowiadała się po stronie mężczyzny, więc słabnąca Kleopatra zdecydowała się szukać pomocy u obcych. Opuściła kraj, dotarła do Syrii i tam nawiązała polityczno-erotyczną znajomość z Cezarem. Osiągnęła, co chciała, rzymskie wojska wkroczyły do Egiptu, przywróciły jej tron. Wyglądało na to, że zdrada się opłaciła. Do czasu… Po śmierci Cezara królowa pospiesznie przeniosła swoje uczucia na Marka Antoniusza, który przez pewien czas dzielił władzę nad imperium z Oktawianem, lecz potem starł się z nim w walce na śmierć i życie. Postawiła na niewłaściwą osobę; Antoniusz przegrał, Oktawian nie darował jego sojuszniczce. Zażądał likwidacji egipskiej armii, zapłacenia olbrzymiej kontrybucji i pełnej uległości. By uniknąć upokorzenia, Kleopatra popełniła samobójstwo, dając się ukąsić jadowitej kobrze. Wciągnęła Rzymian w wewnętrzne sprawy Egiptu w nadziei na wzmocnienie kraju i swojej władzy. Zapłaciła za to życiem, kraj zaś utratą niepodległości. Oktawian zdetronizował bowiem dynastię Ptolemeuszy i przyłączył Egipt do cesarstwa jako jedną z prowincji.

KORONA DLA MARIONETKI

 

Szukanie u obcych mocarstw pomocy w zaspokajaniu własnych ambicji politycznych to przypadłość powszechna. W Europie niemal każdy kraj miał swoich „targowiczan”, dochowali się ich również Chińczycy. Rewolucja, która w 1911 r. obaliła cesarstwo, skłoniła wielu arystokratów do emigracji. Skoligacony z rodziną cesarską książę Su wybrał inne rozwiązanie i wysłał do Japonii tylko swoje dzieci. Wśród nich kilkuletnią Aisin Xianyu. Po japońskiej napaści na Chiny (1931 r.) Aisin zgodziła się wypełnić delikatną misję zleconą przez agresorów. Miała przekonać ostatniego cesarza, a prywatnie jej kuzyna Pu Yi, że pojawiła się szansa na odrodzenie imperium. Japończykom zależało na stworzeniu pozorów legalności okupacji i wyłącznie w tym celu chcieli do zaanektowanej Mandżurii sprowadzić potomka rządzącej niegdyś Chinami dynastii mandżurskiej. Pu Yi połknął zarzucony przez kuzynkę haczyk, zgodził się na kolaborację i stanął na czele marionetkowego państewka Mandżukuo. Oboje dopuszczali się zdrady, on – z powodu złudnych nadziei na reanimację cesarstwa, ona – z czystego cynizmu, ambicji i zauroczenia japońskim militaryzmem. Dała temu wyraz, przyjmując nowe nazwisko – Kawashima Yoshiko i gorliwie angażując się w zwalczanie chińskiego ruchu oporu. Reżimowa propaganda kreowała ją na „Joannę d’Arc Dalekiego Wschodu”. Po wojnie ukrywała się w Szanghaju, gdzie wytropiły ją służby specjalne Kuomintangu. Oskarżona o zdradę została rozstrzelana. Pu Yi wpadł w ręce Rosjan, którzy wydali go komunistom. Śnił o cesarskiej koronie, po przejściu przez obóz reedukacyjny został ogrodnikiem.

WIELKIE NORDYCKIE IMPERIUM

Podobne rozczarowanie przeżył mniej więcej w tym samym czasie Norweg Vidkun Quisling, któremu zamarzyło się „wielkie imperium nordyckie” obejmujące Skandynawię, Niemcy i Wielką Brytanię. Jego partia Nasjonal Samling uzyskiwała w wyborach 2–3 proc. poparcia, więc ignorowany przez rodaków zwrócił się o pomoc do III Rzeszy. Otrzymał niemałe pieniądze na działalność propagandową. Ale nic ponadto. Sytuacja zmieniła się po wybuchu wojny. Hitler obawiał się, że Norwegia, wsparta przez Brytyjczyków, zablokuje wywóz przez swoje porty niezbędnej dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego rudy żelaza ze Szwecji. Quisling dostrzegł w tym atut wzmacniający jego pozycję i udał się do Berlina z propozycją rozwiązania problemu. Dokona przewrotu wojskowego, Niemcy uznają jego rząd, podpiszą układ sojuszniczy i pomogą w odparciu ewentualnego desantu Anglików. W zamian oczekiwał poszanowania niepodległości Norwegii, wzmocnienia jej armii oraz partnerskiej współpracy w ramach tzw. Ligi Nordyckiej. Cztery miesiące później, 9 kwietnia 1940 roku, Hitler udzielił odpowiedzi, dokonując inwazji na Norwegię. Quisling jeszcze tego samego dnia wygłosił przemówienie radiowe, informując, że staje na czele rządu tymczasowego, który doprowadzi do porozumienia z agresorem i uchroni kraj przed wojną. Jednocześnie wezwał do zaprzestania oporu. Legalne władze nie uznały uzurpatora, armia podjęła walkę, w rezultacie Niemcy musieli zdobywać Norwegię siłą. Uznali oczywiście rząd Quislinga, ale faktyczną władzę przekazali komisarzowi Rzeszy. O żadnej niepodległości czy partnerstwie nie było mowy. Rojenia  Quislinga o odegraniu czołowej roli w „nordyckiej Europie” jedynie ułatwiły nazistom podbój kolejnego kraju. Jego nazwisko stało się synonimem kolaboranta. Po wojnie został skazany na karę śmierci i rozstrzelany.

ZOSTAŁ PO NIM TYLKO BUT

Swojego renegata w mundurze (choć nieco wcześniej) mieli także Amerykanie. Benedict Arnold chwycił za broń już w pierwszych dniach wojny o niepodległość. Poprowadził atak na fort Ticonderoga, uczestniczył w rajdzie na angielskie bazy w Kanadzie, przyczynił się do przełomowego zwycięstwa w bitwie pod Saratogą, gdzie został ciężko ranny w nogę. W uznaniu zasług otrzymał awans na generała, ale marzyły mu się nie tylko szlify, lecz również funkcje dające realną władzę. A tych, ze względu na trudny charakter i zamiłowanie do luksusu, mu nie powierzano. Wynik wojny wciąż był nierozstrzygnięty, więc kiedy mianowano go zaledwie dowódcą  strategicznego fortu West Point, zaczął przemyśliwać nad zmianą frontu. Uznał, że skoro nie doceniali go swoi, zrobią to ich przeciwnicy. Zwłaszcza że możliwości kariery wojskowej w imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce, wydawały się nieograniczone. Arnold nawiązał kontakt z głównodowodzącym wojsk brytyjskich Henrym Clintonem. Złożył mu ofertę oddania West Point bez walki w zamian za awans na generała brygady i gigantyczną sumę 20 tys. funtów. Kurier, którzy przewoził korespondencję, wpadł jednak w ręce Amerykanów. Listy były ewidentnym dowodem winy, więc generał natychmiast uciekł statkiem do Anglików. Otrzymał obiecany stopień wojskowy, kariery jednak nie zrobił. Ceniący honor brytyjscy dowódcy potraktowali zdrajcę z wymuszoną uprzejmością i oddali mu komendę jedynie nad niewielkimi oddziałami. Popularna anegdota głosi, że pewnego razu Arnold zapytał wziętego do niewoli amerykańskiego oficera, co dawni towarzysze broni zrobiliby z nim, gdyby to on został jeńcem. „Urządziliby honorowy pogrzeb pańskiej nodze, a resztę powiesili” – usłyszał w  odpowiedzi. Przepowiednia niemal się spełniła. Co prawda po przegranej wojnie Arnold nie zawisł na szubienicy, lecz wyjechał do Londynu, ale jego rannej nodze oddano honory, wznosząc w Saratoga National Historical Park pomnik… żołnierskiego buta. Chociaż wiadomo, do kogo należał, nie informuje o tym żaden napis. Generał Benedict Arnold został bodaj jedynym bohaterem wojennym, którego uczczono anonimowym pomnikiem. 

BECZKA PROCHU

 

Gdyby szukać elementu wspólnego dla większości zdrajców, byłoby nim przechodzenie na stronę silniejszego. Popełniają jednak przy tym fundamentalny błąd logiczny, uważając, że ten nowy, potężniejszy od poprzedniego mocodawca będzie realizował ich pomysły. Guy Fawkes – ten od maski spopularyzowanej przez hakerów z Anonymusa i przeciwników umowy ACTA – był ortodoksyjnym angielskim katolikiem. Przez kilka lat zabiegał w Hiszpanii o poparcie dla planów antyprotestanckiego powstania. Dwór w Madrycie, który nie otrząsnął się jeszcze po utracie Wielkiej Armady, nie miał na to najmniejszej ochoty. Dawał jednak do zrozumienia, że rozważa taką możliwość. Po czym wykorzystując naiwność Fawkesa i innych sfrustrowanych Anglików, wysłał ich na wojnę… ze zbuntowanymi Holendrami. Gdy Fawkes zrozumiał, że jego hiszpańska misja prowadzi donikąd, w 1603 r. przyłączył się do grupy spiskowców planujących zabójstwo króla Jakuba I. Chcieli to zrobić, wysadzając w dniu otwarcia obrad siedzibę Izby Lordów. W podziemiach gmachu ustawili ponad 30 beczek prochu. Wpadli na kilka godzin przed odpaleniem lontu. Wyrok za próbę królobójstwa mógł być tylko jeden – śmierć. Prokurator zażądał jednak bardziej wyrafinowanej kary – niedoszli zamachowcy mieli być włóczeni konno twarzą do ziemi, wykastrowani, ocuceni, by zobaczyli, jak kat wrzuca ich genitalia w ogień, następnie poćwiartowani i rzuceni na pożarcie zwierzętom. Fawkes uniknął katuszy, gdyż wchodząc na szafot, wyrwał się strażnikom, skoczył głową w dół i skręcił kark. Swoim współwyznawcom na pewno nie pomógł. Wręcz przeciwnie – dał pretekst do zaostrzenia wobec nich represji. W rocznice ocalenia króla, z inspiracji protestanckich władz zaczęto urządzać ludowe festyny, podczas których palono kukły Fawkesa, a przy okazji także papieża i bardziej znanych katolików.

LORD HAU HAU

Od zdrajców raczej trudno oczekiwać szczerego wyznania, że kierowały nimi osobiste urazy, żądza zysku czy ambicje. Poświęcają natomiast mnóstwo energii na usprawiedliwianie swojego czynu innymi pobudkami, zawsze szlachetnymi i altruistycznymi – dobrem narodu, obroną tradycyjnych wartości, wiernością religii. Zalewają kraj manifestami, piszą książki, wygłaszają patetyczne przemówienia. Wśród renegatów byli jednak i tacy, którzy skupili się wyłącznie na działalności propagandowej. We wrześniu 1939 r. z Hamburga zaczęła nadawać audycje anglojęzyczna rozgłośnia radiowa. Początkowo ostrzegała Brytyjczyków przed angażowaniem się w konflikt z III Rzeszą; gdy rozpoczęła się Bitwa o Anglię, prezenter nienaganną angielszczyzną przepowiadał nieuchronną klęskę, wzywał do wypowiedzenia posłuszeństwa Churchillowi, którego polityka prowadzi jedynie do niepotrzebnych ofiar i zniszczeń. Propagandyści brytyjscy nazwali go ironicznie lordem Hau Hau, ale – jak zanotował Joseph Goebbels – szczekania tego psa „słuchało regularnie 6 milionów Anglików, okazjonalnie nawet 18 milionów”. Rozgłośnia BBC dość szybko zidentyfikowała zdrajcę jako Williama Joyce’a, naturalizowanego Amerykanina, który w latach 30. próbował robić karierę w Partii Konserwatywnej i ugrupowaniach skrajnie prawicowych. Działał przez całą wojnę, ostatni program Germany Calling (Mówią Niemcy) poprowadził 30 kwietnia 1945 r. Potem zniknął. Ale to, co stanowiło jego największy atut – charakterystyczny głos, doprowadziło go też zguby. Właśnie po głosie żołnierze rozpoznali Joyce’a w anonimowym tłumie. Sąd nie okazał litości i lord Hau Hau zawisł na szubienicy. Podobnie skończył John Amery, który w Radiu Berlin prowadził audycje wzywające żołnierzy brytyjskich do dezercji, a jeńców wojennych do wstępowania w szeregi Britische Freikorps (Brytyjskiego Wolnego Korpusu). Podczas pobytu we Włoszech wpadł w ręce partyzantów, którzy przekazali go aliantom. Amery bronił się, przekonując, że nigdy nie nawoływał do walki z rodakami, lecz wyłącznie z ciągnącymi od Wschodu bolszewikami. Było to w zasadzie zgodne z prawdą, trybunału jednak nie przekonało.

RÓŻE I BOMBY

Japończycy do swojej wojny propagandowej wprzęgli kobiety, nazwane przez żołnierzy Tokijskimi Różami (Tokyo Rose). Specjalizowały się w podawaniu przesadzonych informacji o stratach aliantów oraz osłabiających morale opowieściach o żonach i narzeczonych amerykańskich żołnierzy, które zdradzają walczących na froncie  mężczyzn. „Róż” było około dwudziestu, nie wszystkie udało się zidentyfikować. Przed sądem stanęła tylko jedna Iva Toguri D’Aquino – urodzona w Los Angeles. Ponieważ nagrania audycji nie zachowały się, sądzono ją na podstawie relacji świadków. W więzieniu spędziła 10 lat. Z czasem okazało się, że niektóre zeznania  Japończyków, ratujących własną skórę, były kłamliwe. W 1977 r. Iva Toguri została zrehabilitowana. Zdrajców rodzi każda wojna. Także ta z terroryzmem. W 1998 r. z USA do Pakistanu wyjechał Adam Pearlman, który po przejściu na islam przyjął nazwisko Adam Yahie Gadahn. Rodzinę poinformował, że pracuje jako dziennikarz w Karaczi. Po zamachu na WTC zerwał wszelkie kontakty z bliskimi i przepadł bez śladu. Odnalazł się trzy lata później na taśmach propagandowych Al Kaidy. Wystąpił co najmniej dziesięciokrotnie, zapowiadając kolejne zamachy i wzywając młodych, zwłaszcza czarnoskórych, Amerykanów do przechodzenia na islam. Z ustaleń CIA wynika, że Gadahn znalazł się w kręgu bliskich współpracowników Osamy bin Ladena jako tłumacz i ekspert od propagandy, niewykluczone, że również organizator ataków terrorystycznych. Został wpisany na listę najbardziej poszukiwanych terrorystów, za zdradę grozi mu kara śmierci. I prędzej czy później się jej doczeka. Bo zdrajców łączy jeszcze to, że jeśli wpadną w ręce tych, których zdradzili, nie mogą liczyć na litość.