Goście i gościnie. Czy mamy do czynienia z rewolucją w polszczyźnie? [WYWIAD]

Biblijny mit o stworzeniu kobiety z żebra Adama zapewne przyczynił się do traktowania języka kobiet jako mniej doskonałego. Wieki dominacji mężczyzn odcisnęły piętno również na polszczyźnie. W ostatnich dwóch dekadach jesteśmy jednak świadkami (i świadkiniami?) szeregu procesów zmian w naszej mowie, które mają na celu taką naprawę języka polskiego, aby bardziej sprawiedliwie oddawał różnorodność jego użytkowników i użytkowniczek. O to czy mamy do czynienia z rewolucją w polszczyźnie, pytamy dr. hab. Marka Łazińskiego z Rady Języka Polskiego.
Goście i gościnie. Czy mamy do czynienia z rewolucją w polszczyźnie? [WYWIAD]

Łukasz Załuski: Czy dla językoznawcy język ma płeć?

dr hab. Marek Łaziński: Dziwne by było, gdyby płeć nie miała dla nas żadnego znaczenia. Nie jest to jednak kluczowe. Psycholingwiści i – należałoby powiedzieć – psycholingwistki, którzy zajmują się różnicami w komunikacji mężczyzn i kobiet, zwykle zwracają uwagę, że kobiety kierują wypowiedzi na osiąganie porozumienia, podczas gdy komunikacja mężczyzn jest kierowana raczej na ustalanie hierarchii i rozwiązywanie problemów. Oczywiście narzędzie takie jak Narodowy Korpus Języka Polskiego (nkjp.pl), którego użyjemy do porównywania wypowiedzi kobiet i wypowiedzi mężczyzn, potwierdzi stereotypowe wyobrażenia, że w języku kobiet jest więcej empatii i pozytywnego nastawienia.

To niekoniecznie muszą być wyrażenia „kochanie” czy „pa pa”, ale właśnie słowa łagodzące komunikację. W języku mężczyzn natomiast jest więcej elementów, które ustalają hierarchię, a w każdym razie ustalają tegoż mówiącego mężczyznę w pozycji osoby, która decyduje. Nie należy jednak zapominać, że dzisiejsze społeczeństwo jest inne niż kiedyś. Role już dawno przestały być rolami stereotypowo męskimi i stereotypowo żeńskimi. Nierzadko jest tak, że to kobieta jest w sytuacji nadrzędnej, zarówno w firmie, jak i w rodzinie. Można więc znaleźć różnice między doborem słów, którymi się posługujemy, ale nie spodziewajmy się, że te różnice będą wyraźne. Więcej zależy od sytuacji w jakiej się znajdujemy.

 

Artykuł pochodzi z nowego numeru magazynu FOCUS – już w sprzedaży

Rodzaj gramatycznie nie jest jednak kategorią naturalną, z jakiegoś powodu dłoń ma rodzaj żeński, a satelita męski. Ba! Czerwony Kapturek jest dziewczynką, a Myszka Miki – chłopcem…

– Oczywiście jest jeszcze rodzaj gramatyczny. Przez wieki uważano, że ta kategoria oznacza dla rzeczowników osobowych płeć. A co w przypadku rzeczowników nieosobowych? Jeszcze w XIX wieku popularne były teorie, że jakiś przedmiot jest bardziej kobiecy lub męski. Do mnie to nie trafia. Po polsku łyżka jest żeńska, a po niemiecku jest męska. Widelec po polsku jest męski, po niemiecku jest żeński. Nie widzę powodu, by dosuzkiwać się legend o żeńskich i męskich widelcach i łyżkach, choć czasami takie historie bywają barwne i porównanie choćby męskiego księżyca w języku polskim i niemieckim oraz żeńskiego księżyca w językach romańskich daje pole do ciekawych interpretacji.

Skąd więc ten rodzaj nam się wziął?

– Wykształcił się najprawdopodobniej po to – tak jak przypadek i liczba – żeby było więcej cech gramatycznych, które pozwalają związać ze sobą wyrazy w zdaniu. Nie ulega wątpliwości, że te elementy, które zaczęły oznaczać żeńskość (w wielu językach były morfemy -a), pierwotnie prawdopodobnie oznaczały mnogość. To znaczy, że żeńskość pożyczyliśmy sobie z mnogości. Natomiast jak zaznaczano rodzaj męski?

 

Nie zaznaczano. Krótko mówiąc, to dla rodzaju żeńskiego utworzyliśmy nową formę. Tu należy szukać źródeł problemu związanego z tym, że to rodzaj męski jest w jakiś sposób uniwersalny.

I nie pozbędziemy się tej uniwersalności rodzaju męskiego?

– Nie, ponieważ tak już jest od czasów języka praindoeuropejskiego, kiedy to, co było wcześniej bezrodzajowe stało się męskie, a dla żeńskości utworzyliśmy odrębną formę. Według mnie i według części przynajmniej językoznawców rodzaj wcale nie powstał dlatego, że nagle poczuliśmy konieczność odróżniania kobiet i mężczyzn. Oczywiście był to bardzo ważny podział i on posłużył do podziału rodzajowego, ale jak spojrzymy na języki świata, to jest całkiem sporo takich, w których ważniejszą opozycją dla klas rodzajowych jest opozycja osobowość – nieosobowość, ewentualnie żywotność – nieżywotność, a nie męskość i żeńskość. Opozycja rodzaju powstała, bo była po prostu potrzebna jako dodatkowy sposób wiązania jednego wyrazu z drugim. Okazał się szczególnie ważny właśnie w językach ze swobodnym szykiem jak język polski. 

To tak jak ze słowem „kościół”, które w większości języków europejskich jest rodzaju żeńskiego (la iglesia, die Kirche) co przywołuje na myśl koncepcję Kościoła jako matki, a w naszym języku jest to z jakiegoś powodu rodzaj męski?

– To akurat dlatego, że polski kościół nawiązuje do budynku, wiąże się z łacińskim castellum, a do polszczyzny trafił za pośrednictwem języka czeskiego.

Każdy kij ma dwa końce, więc wolę się upewnić: „mężczyzna” mimo końcówki -a pozostaje słowem w rodzaju męskim?

– Zarówno tata, jak i mężczyzna są rzeczownikami stuprocentowo męskimi, podobnie jak istnieją rzeczowniki żeńskie bez końcówki -a (jak choćby wspomniana przez pana „dłoń”). „Mężczyzna” zresztą rzeczywiście kiedyś oznaczał po prostu zbiór mężów.

 Asymetria rodzaju jest jednak w polszczyźnie faktem – pisała prof. Kwiryna Handke, socjolożka języka. I rzeczywiście o ile w liczbie pojedynczej mamy sytuację jasną: chłopiec czytał, a dziewczynka czytała, to już liczba mnoga wraz z podziałem na rodzaje męsko– i niemęskoosobowy tę symetrię zakłóca. Powiemy przecież, że „brat i siostra czytali”, a nie czytały. O ile grupa dziewczyn powie o sobie, że „wczoraj oglądałyśmy fajny film”, wystarczy że dołączy do nich jeden mężczyzna, aby dziewczyny były zobligowane do zmiany formy na „oglądaliśmy”.

– Jedyną szansą na zlikwidowanie asymetrii w liczbie mnogiej jest to, żeby w liczbie mnogiej rodzaje przestały się różnicować. W naszym języku, tak jak w innych językach słowiańskich, powstała ta dziwna kategoria męskożywotności (w polskim i słowackim dodatkowo męskoosobowości), to wszystko jest oczywiście kłopotliwe, ale nie przesadzajmy. W wielu językach, w których jest rozróżnianie na męski i nijaki i to rozróżnienie jest zachowane w liczbie mnogiej, tam grupa różnopłciowa będzie miała składnię zgody męską.

Ta liczba mnoga staje się kłopotliwa, gdy chcemy na przykład kogoś docenić. Jeśli powiem, że Olga Tokarczuk jest dziś najlepszą pisarką na świecie, czy jasno tym samym komunikuję, że mam na myśli najlepszą osobą zajmującą się pisarstwem bez względu na płeć, czy też doceniam ją wyłącznie wśród piszących kobiet? Pojawia się
tu problem techniczny – jak mówić,
aby być zrozumianym?

– Zadał pan bardzo trudne pytanie i ja też mam techniczny problem. Jeszcze trzydzieści lat temu nie było wyraźnej tendencji do symetryzowania rodzaju w słowotwórstwie i nazywania każdej kobiety piszącej książki pisarką, a nie pisarzem. Wtedy, żeby powiedzieć, kto jest najlepszy spośród wszystkich osób, które piszą książki po polsku, należałoby powiedzieć, że Olga Tokarczuk jest najlepszym polskim pisarzem.

Artykuł pochodzi z nowego numeru magazynu FOCUS – już w sprzedaży

 

Dzisiaj sądzę, że sytuacja się zmieniła i taka świadomość tego, że nazwy żeńskie mogą być w dużym stopniu symetryczne choć z wyjątkami (bo z czymś takim mamy do czynienia dzisiaj), doprowadziła do tego, że jeżeli buduję zdanie „Olga Tokarczuk jest najlepszą polską pisarką”, to mam prawo intepretować to zdanie tak, że mam na myśli również mężczyzn. Proszę sobie wyobrazić, że mówimy nie o najlepszej pisarce, tylko o najzdolniejszej uczennicy w klasie. Co wtedy? Czy dotyczy to wszystkich uczniów w klasie? Moim zdaniem dzisiaj tak, ale rzeczywiście lat temu dwadzieścia pierwsze skojarzenie byłoby takie: aha, jeżeli uczennica to tylko dziewczynka. Język pod tym względem się w dużym stopniu zmienił i należałoby zrobić jakieś przyzwoite badania dotyczące i najlepszej pisarki, i najlepszej uczennicy, tego jak dzisiaj ludzie to rozumieją.

Dobrze, a co w sytuacji kiedy choruję i mówię, że muszę pójść do lekarza, powinienem mówić, że idę do lekarza lub lekarki, gdy nie znam płci osoby, która mnie zbada?

– Jeżeli nie zna pan płci tej osoby, moim zdaniem może pan, a nawet powinien mówić, że idzie do lekarza. Mówienie, że idę do „lekarza lub lekarki” – polecane przez niektórych – jest taką dziwną hiperpoprawnością. Na tej samej zasadzie domagałbym się, żeby mówić „idę lub jadę” do „lekarza lub lekarki”. Należy zwiększać symetrię rodzajową i należy tworzyć te różne formy żeńskie – jestem jak najbardziej za. Natomiast namawianie ludzi, żeby tych form żeńskich przemiennie z męskimi używali w każdym kontekście spowoduje, że nasze komunikaty będą trudne do zrozumienia.

Czy również tak należy rozumieć zalecenie Rady Języka Polskiego na temat powtarzania rzeczowników żeńskich i męskich w zdaniach typu: „Zapraszamy do udziału w konkursie wszystkich naszych słuchaczy i słuchaczki” albo „Na ulice Warszawy wyszli mieszkańcy i mieszkanki miasta”?

– Nie odbierałbym tego zalecenia aż tak wprost. Ten komunikat mówił, że nie mamy obowiązku powtarzać tego za każdym razem, natomiast spośród przykładów, które pan wymienił, trzeba przede wszystkim wyróżnić tutaj formę adresatywną. Jeżeli zwracamy się do grupy osób, to jest kwestią elementarnej grzeczności zauważenie płci i mówienie do słuchaczek i słuchaczy, a nie tylko do słuchaczy. Trzydzieści lat temu profesorowie zwracali się do słuchających wykładu „drodzy studenci”. Dzisiaj zupełnie normalne jest mówienie „drodzy studenci i studentki”. Jeżeli natomiast czyta się dokument w rodzaju rocznika statystycznego, oczywiste jest, że mówimy o stanie zdrowia Polaków, a nie za każdym razem Polek i Polaków. Nie należy wylewać dziecka z kąpielą, nie formować języka w ten sposób, żebyśmy to powtarzali w każdym zdaniu.

Jeszcze 20 lat temu forma „posłanka” była obiektem żartów. Dziś coraz mniej osób dziwią takie formy jak prezydentka czy premierka. Zmiany w języku i upowszechnianie się form żeńskich to proces, który niesłychanie przyspieszył. Dużą rolę odgrywają w tym popularne media. Również w „Focusie” od dawna konsekwentnie stosujemy formy żeńskie. Czy dziennikarze wyprzedzają uzus i czy jest to naturalna droga rozwoju języka?

– Dziennikarze, artyści, ludzie kultury (oczywiście obojga płci) często pierwsi używają nowych form. I to jest zupełnie naturalne. Może jesteśmy bardziej wyczuleni na sprawy, które złośliwi nazywają polityczną poprawnością, a które są po prostu wyczuleniem na język krzywdzący. Słowa „inwalidzi” przestaliśmy używać dopiero w latach 80., zaczęliśmy wtedy mówić „niepełnosprawni” – wcześniej takiego słowa nawet nie było w słownikach. Zmiana zaczęła się właśnie w prasie. To jest kwestia życzliwości w spojrzeniu na innych. Nie chcę przyrównywać żadnej z płci do sytuacji niepełnosprawnych, ale chcę powiedzieć, że w społeczeństwie są grupy, które odczuwają, że sposób mówienia o nich nie odpowiada ich pozycji albo ich oczekiwaniom. I zamiast złościć się na to i mówić „Ojej, co oni znowu wymyślają”, należy w miarę spokojnie takiej grupy wysłuchać i spróbować zrozumieć. Na pewno warto zwiększyć symetrię nazw zawodów, ale pogódźmy się, że zaimek „ktoś” będzie zawsze rodzaju męskiego.

Wikinżka czy szpieżka (kobieta szpieg) są tworzone zgodnie z regułami, choć pewnie wciąż wymagają osłuchania. Co natomiast z „ministrą”, czy w analogii do tester – testerka – bardziej właściwą formą nie powinna być „ministerka”?

Artykuł pochodzi z nowego numeru magazynu FOCUS – już w sprzedaży

 

– Końcówka „-ka” nie jest jedynym formantem żeńskim, w dodatku formant ten jest o tyle niebezpieczny, że najbardziej wieloznaczny w języku polskim. Tworzy nazwy narzędzi, zdrobnienia, nazwy abstrakcyjne, i w związku z tym może się kojarzyć różnie. Mamy w polszczyźnie wzory na tworzenie nazw żeńskich urzędników. Na przykład
od rzeczownika „markiz” tworzymy feminatywum „markiza”. „Ministra” nie jest więc utworzona błędnie, lecz według dość rzadkiego wzorca. Jeżeli spojrzymy na braci Czechów i siostry Czeszki, którzy mają język znacznie bardziej symetryczny rodzajowo, to tam funkcjonuje forma ministryně. Nie chcę przez to namawiać, żeby zmieniać „ministrę” na „ministrzynię”, ale gdybym ja tworzył taki wyraz, to właśnie tak by brzmiał.

Ta profesor i ta profesorka – obie formy pozostają poprawne?

„Ta profesor” nie jest błędem. Jest konstrukcją składniową zaznaczającą rodzaj poza rzeczownikiem. W środowisku akademickim w odniesieniu do tytułu akademickiego forma „profesorka” jeszcze się nie przyjęła, ja też jej nie stosuję, chyba że osoba, z którą rozmawiam wyraźnie sobie tego życzy. Dopóki to się nie przyjmie, to będziemy mówili „profesor zdecydowała”, to absolutnie nie jest błąd.

Jeszcze więcej artykułów o kobiecej stronie świata w najnowszym wydaniu Focusa Ekstra „Nauka jest kobietą”. Do nabycia w salonach prasowych oraz w Sklepie Kultowy

 

Więcej:językpłeć