Graf płynie dalej

Zaledwie dwie szalupy ratunkowe dla kilkudziesięciu osób, a na pokładzie pewnie z tysiąc pasażerów. Strach pomyśleć, co by było, gdyby doszło do tragedii. W końcu byliśmy na środku Tanganiki. To najdłuższe jezioro świata (ok. 670 km) i drugie pod względem głębokości (ok. 1400 m).

Stary turystyczny okręt, pływający po wodach Tanganiki, był kiedyś chlubą niemieckiej marynarki wojennej. Podczas pierwszej wojny światowej misję zatopienia go powierzono załogom angielskich statków, które do jeziora przeciągnięto drogą lądową. Nasz reporter udał się w rejs do przeszłości.

By oddalić od siebie myśli katastroficzne, skierowałem swe kroki do baru. Czarny jak noc barman podał mi podwójną whisky, błyskając śnieżnobiałymi zębami. „Jeśli chcę przepłynąć jezioro okrętem, który pamięta początek XX wieku, to wymaga to pewnych poświęceń” – pomyślałem. Tym bardziej że „Liemba” (bo na jej pokładzie właśnie się znalazłem) to właściwie jedyny statek pasażerski, który regularnie kursuje między Kigomą (Tanzania) a Mpulungu (Zambia). Bar świecił pustkami, ale na prowadzących do niego schodkach pojawił się kapitan. Zobaczywszy białego gościa, Tomas Beatus nie zawahał się do mnie przysiąść. Gdy się dodatkowo okazało, że jestem Polakiem (czytaj: z bardzo dalekich stron), w kapitana wstąpił duch gawędziarza. Zapalił więc cygaro i zaczął opowieść.

Poszukiwanie śmiałka

Na początku pierwszej wojny światowej Niemcy całkowicie opanowali wody jeziora Tanganika. Jedynie flota Kajzera dysponowała okrętami, które trafiały tam koleją z Niemieckiej Afryki Wschodniej. Brytyjczycy nie mieli na tym jeziorze ani jednego okrętu, co oznaczało, że w tej wojnie w Afryce się nie liczyli. Nic dziwnego, że taki stan rzeczy był dla Brytyjczyków przysłowiową solą w oku. Pomysłodawcą chytrego planu, dzięki któremu sytuacja miała się zmienić, był John Lee, słynny myśliwy pochodzący z Mangwe w Północnej Rodezji (ówczesna kolonia angielska). W kwietniu 1915 r. przyjechał on do Londynu, by spotkać się z admirałem sir Henrym Jacksonem, głównodowodzącym floty brytyjskiej. Przedstawił admirałowi plan opanowania jeziora, który za kilka miesięcy miał się stać jedną z największych sensacji w wojnie na Czarnym Lądzie.

Według Lee Niemcy mieli na jeziorze dwa duże parowce marynarki wojennej: 57-tonową „Hedwig von Wissmann” i 45-tonową „Kingani”. Były to jednostki już nieco przestarzałe i łatwo mogły zostać pokonane przez dużo lżejsze i szybsze łodzie motorowe. Plan zakładał wysłanie takich łodzi drogą morską do Afryki Południowej (do Cape Town), następnie przewiezienie ich koleją w głąb Konga Belgijskiego, przeciągnięcie przez góry i dżunglę do rzeki Lualaby, która przez swój prawobrzeżny dopływ (Lukuga) łączyła się z jeziorem Tanganika. Całość drogi do przebycia: 6 tys. mil oceanem i ponad 2,5 tys. mil lądem do brzegu jeziora!

Projekt, mimo że karkołomny, został zaakceptowany i przeszedł do historii jako Afrykańska Ekspedycja Marynarki Wojennej. Przygotowania do wyprawy objęto tajemnicą i rozpoczęto poszukiwanie ochotników. Najtrudniejsze do obsadzenia było stanowisko szefa wyprawy. Ale przypomniano sobie o siedzącym od jakiegoś czasu w zakurzonym biurze na ostatnim piętrze budynku admiralicji, najstarszym podporuczniku marynarki wojennej Geoffreyu Spicer-Simpsonie. I to właśnie jego postanowiono wysłać do Afryki.

 

Najstarszy podporucznik

Geoffrey Basil Spicer-Simpson urodził się na Tasmanii w 1876 r. jako jedno z pięciorga dzieci indyjskiego handlarza złotem i córki rektora opactwa Itchen pod Winchesterem. Rodzice przenieśli się do Europy, a 14-letniego Geoffreya wysłali do szkoły morskiej w Anglii licząc, że zrobi wojskową karierę. Młody Spicer, z charakteru pyszałkowaty i mściwy, starał się wyglądem zwracać uwagę otoczenia. Ramiona, tors, a nawet uda kazał sobie wytatuować wizerunkami węży i motyli, które eksponował przy każdej okazji. Uwielbiał się też przechwalać przed podwładnymi bohaterskimi czynami, których miał dokonać pod różnymi szerokościami geograficznymi. Musiał być bohaterem. Marzył o stanowisku admirała, ale został mu tylko stopień najstarszego w brytyjskiej marynarce komandora- -porucznika. Wszystko wskutek całej serii fatalnych błędów.

W roku 1905 r. w czasie manewrów ćwiczebnych wpadł na pomysł rozciągnięcia liny między peryskopami dwóch niszczycieli – po tym eksperymencie jeden z okrętów omal nie zatonął.

Przy testowaniu systemu obronnego portu Portsmouth okręt Spicera wylądował na… plaży. Innym razem dowodzony przez niego niszczyciel staranował statek „Liberty”, który w wyniku tej kolizji zatonął. Równie fatalnie Spicer rozpoczął wojnę. W pierwszych dniach konfliktu dowodził obroną Ramsgate. Tyle że wyszedł na ląd, by zabawiać w hotelu żonę i jej koleżanki. Mógł więc jedynie zobaczyć przez okno, jak jeden z dwóch powierzonych mu okrętów, HMS „Niger”, został storpedowany i zatonął. A wraz z nim wszelkie nadzieje na awans.

Taki był stan kariery Spicera w kwietniu roku 1915. Wkrótce los zesłał mu życiową szansę na zostanie bohaterem. Rok później był już czczony jako bóstwo (co prawda tylko przez jedno afrykańskie plemię), a dwa lata później znalazł się na pierwszych stronach wszystkich brytyjskich gazet.

Ekipa osobliwych

Ostatecznie skompletowana przez Spicera i Lee ekipa liczyła 28 mężczyzn, w większości ochotników, którzy posiadali różne umiejętności i zwykle jakieś doświadczenia z afrykańskiego kontynentu. Znajdowali się wśród nich między innymi podporucznik lotnictwa Tyrer, uzależniony od sosu Worcester spożywanego jako aperitif (nie omieszkał zadbać o jego zapas); podporucznik Cross, były kierowca rajdowy i dwukrotny zwycięzca wyścigu Grand Prix; porucznik Wainwright z Mozambiku, specjalista od maszyn parowych; oraz lekarz ekipy i ważny członek wyprawy doktor Hanschell, pochodzący z rodziny karaibskich producentów rumu. W ekspedycji brał ponadto udział dziennikarz, podróżnik, zdobywca Mont Blanc Frank Magee. Z pewnością najosobliwszy w tym towarzystwie był sam dowódca, ekscentryczny Geoffrey Spicer-Simpson.

Załoga ekspedycji, żartobliwie nazywana Tanganika Party, została skoszarowana w Cristal Palace w południowym Londynie, gdzie rozpoczęto przygotowania do wyprawy. Do realizacji bojowego zadania wybrano dwie 8-tonowe jednostki, wykonane z mahoniu jeszcze kilka lat przed wojną przez słynnego producenta łodzi firmę Thorneycroft. Łodzie szerokie na 8 stóp (2,4 m) i długie na 40 stóp (12,2 m) były wyposażone w dwie śruby okrętowe, każda napędzana stukonnym silnikiem. Spicer pod wpływem kaprysu nadał łajbom dziwaczne nazwy: „Mimi” i „Toutou”.

Ostatecznie ekspedycja wypłynęła z Londynu 15 czerwca 1915 r. na cywilnym liniowcu „Llanstephen Castle”. Łodzie bojowe ukryto pod pokładem, a w tłum cywilnych pasażerów wtopiła się grupa 28 niepozornych mężczyzn i ich dowódca. Zdecydowano się na takie rozwiązanie, aby specjalny transport nie zwracał uwagi przybrzeżnych jednostek z niemieckich kolonii. Po 17 dniach żeglugi transport bezpiecznie dotarł do portu w Cape Town.

Dalsza trasa ekspedycji wiodła przez tereny południowych brytyjskich kolonii ku granicy z Kongiem Belgijskim. W połowie lipca obie łodzie załadowano na towarowe wagony i transport wyruszył w kolejową podróż. Dwa tysiące mil pokonano szybko i 26 lipca wyprawa dotarła do miasta Élizabethville (obecnie Lubumbashi), stolicy prowincji Katanga. Tu miał miejsce niemiły incydent. Spicer bezpardonowo wyrzucił z ekipy Johna Lee, oskarżając go o zdradę (wątpliwą). Lee, który był pomysłodawcą wyprawy i formalnie zastępcą Spicera, zaginął bez wieści. Niewykluczone, że obecność Lee i jego bardzo dobra znajomość terenu podważała autorytet zawistnego oficera.

5 sierpnia, prawie dwa miesiące po wyruszeniu z Anglii, oddział Spicera dojechał do wioski Fungurume w głębi Konga Belgijskiego. Zastano tam jedynie kilka baraków oraz walające się szyny i podkłady. Dalej roztaczał się gęsty busz i zbocza gór Mitumba.

 

Jako że gór nie dało się ominąć, łodzie trzeba było wyciągnąć zboczem na szczyt za pomocą dwóch ogromnych maszyn parowych. Czternaście setek Afrykańczyków przystąpiło do karczowania dżungli, tworząc przecinkę dla przetransportowania łodzi. Przez jakiś czas ekspedycja czekała na 32 woły, które miały być uzupełnieniem siły pociągowej, ale 18 sierpnia zwierzęta jeszcze nie dotarły, a Spicer się niecierpliwił i w końcu kazał ruszać. Z silników parowych buchnęły kłęby dymu. Ciągniki zaczęły się mozolnie wspinać, ciągnąc ośmiotonowe łodzie. „Mimi” była pierwsza. Gdy wlokący ją ciągnik wjechał na pierwszy napotkany most, ten załamał się i obie maszyny trzeba było wyciągać z wąwozu.

Po przejechaniu blisko dziesięciu kilometrów ekspedycja znalazła się niemal na miejscu pierwszego obozowiska. Ale wtedy wydarzyła się katastrofa. Jeden z ciągników ześlizgnął się z drogi i zatrzymał na drzewach.

Łódź trzeba było odczepić, a ciągnik wyciągać drugim. Kolejne dni także obfitowały w nieszczęścia. Wleczone z prędkością 50 jardów (46 m) na godzinę łodzie w końcu zostały wciągnięte na szczyt (1950 m n.p.m.). Tam wyprawę czekało małe wytchnienie, a mianowicie 20 mil (30 km) równiny, które pokonano w miarę łatwo, walcząc jedynie z lwami, podchodzącymi pod obozowiska. 12 września ekspedycja znalazła się na zboczu płaskowyżu, skąd widać już było rzekę Lualaba.

Rzeką trzeba było pokonać 560 kilometrów. Ekipa Spicera ciągle natrafiała na rozmaite przeszkody, śmiałków kąsały muchy tse-tse, niepokoiły hipopotamy i krokodyle. „Mimi” i „Toutou” musiały być często holowane przez czółna afrykańskich pomocników lub przeciągane przez mielizny. W kilku miejscach udało się je przewieźć belgijskimi parowcami – kto wie, czy na jednym z nich 25 lat wcześniej nie płynął Lualabą Joseph Conrad? To właśnie tamta podróż natchnęła go do napisania „Jądra ciemności”.

Z kolei kilkadziesiąt lat później, w 1951 roku, ciągle na tej samej rzece Lualaba nakręcono część zdjęć do filmu Johna Hustona „Afrykańska królowa”. Realizacja ta do dziś uchodzi za jedno z najbardziej szalonych przedsięwzięć w dziejach kina. Trudno nie zauważyć ewidentnych związków filmowej fabuły z przebiegiem wyprawy Spicera. Główni bohaterowie, których grają niekwestionowane gwiazdy Humphrey Bogart i Katharine Hepburn, pokonują rzekę, by dotrzeć do jeziora w środkowej Afryce. Tam mają zatopić niemiecki okręt wojenny. Po drodze muszą się uporać z wszelakimi przeszkodami, awariami, krokodylami, hipopotamami, a w końcu z muchami.

Z tymi ostatnimi zmagała się również ekspedycja Spicera. Widząc kilka niebosiężnych lejów, sunących prostopadle do tafli jeziora, Spicer upierał się, że to tryskające strugi wody. Nie musiał długo czekać, by przekonać się boleśnie, że były to jednak owady, a ściślej środkowoafrykańskie muchy kungu, o których pisał już Livingstone. Tubylcy potrafią z nich upiec niezłe ciasto, ale dla rybaków (i nie tylko) muchy te mogą stanowić śmiertelne zagrożenie. Nadlatując wielką chmarą, potrafią zadusić człowieka. Ich jaja spoczywają na dnie jeziora, na głębokości około półtora kilometra, potem wypływają na powierzchnię, a muchy wylęgają się całymi chmarami po to, by w ciągu pół godziny (!) życia przelecieć nad jeziorem i paść martwe.

27 października ekspedycja dotarła nad jezioro Tanganika. Wielka podróż „Mimi” i „Toutou” dobiegła końca, ale teraz trzeba było przygotować się do walki. Dziwnym przybyszom, rozbijającym obóz na brzegu nieopodal ujścia rzeki Lukugi, przyglądali się tubylcy z plemienia Holo-Holo. Obecność Brytyjczyków nad jeziorem stała się faktem.

Kilka dni później w obozie ekspedycji miał miejsce incydent, który dowodzi ekscentrycznego charakteru Spicera. Otóż dowódca pojawił się na śniadaniu… w spódnicy. Ku ogólnej konsternacji jak gdyby nigdy nic zasiadł w takim stroju do śniadania. Ponieważ nikt się nie odzywał i nie spuszczał oka z wodza, Spicer w końcu wyjaśnił: „Sam to wymyśliłem. Żona mi uszyła. Praktyczna rzecz w taką pogodę”.

 

Sława i upadek

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1915 r. doszło do zaciekłej bitwy na jeziorze. „Mimi” i „Toutou” zdobyły niemiecki parowiec „Kingani”, zabijając dwóch członków załogi. Wszystko widzieli Holo-Holo i kiedy łodzie przybiły do brzegu wraz ze zdobyczą, na Spicera rzuciły się setki tubylców. Bili mu pokłony, próbowali dotykać ubrania, słowem, uznali go za bóstwo. Ten jednak przepędził ich i poszedł obejrzeć „Kingani”. Widząc skręcającego się w agonii niemieckiego kapitana, podszedł i jakby od niechcenia zdjął mu z palca sygnet, który zatrzymał dla siebie. Niemiecki okręt szybko naprawiono, a Spicer, chcąc wybrać nazwę pasującą do „Mimi” i „Toutou”, przemianował go na „Fifi”.

Teraz do pokonania został większy statek „Hedwig von Wissmann”. Udało się to ekspedycji 9 lutego 1916 roku. Po tym sukcesie Spicer uznał, że zadanie zostało wykonane. Uważał, że zrobił nawet więcej, bo udało mu się zdobyć pierwszą od początku wojny flagę marynarki niemieckiej. Teraz był już dla Holo-Holo prawdziwym bogiem. Nawet lepili z gliny jego podobizny.

Zwycięstwo ogłoszono jednak przedwcześnie. Na horyzoncie pojawił się bowiem „Graf von Götzen”, klejnot niemieckiej floty z potężnymi działami przeniesionymi ze słynnego krążownika „Königsberg”, zatopionego w delcie rzeki Rufiji w okolicach Dar es-Salaam. Przy wyporności 1200 ton, okręt był 20-krotnie większy od „Hedwig”. „Mimi”, „Toutou” i „Fifi” razem wzięte wyglądały przy nim jak zabawki. Wbrew jednoznacznym rozkazom z dowództwa Spicer nie zdecydował się na atak, obawiając się przegranej. Ostatecznie załamała go wiadomość, że jego młodszy brat poległ na froncie zachodnim. 23 sierpnia 1916 roku odesłano Spicera do domu z oznakami choroby psychicznej.

Chociaż „Graf von Götzen” samym swoim widokiem siał trwogę wśród Brytyjczyków, to na ironię, niedługo przed końcem wojny o jezioro był w rzeczywistości „uzbrojony” jedynie w drewniane atrapy dział. Prawdziwe przekazano bowiem będącym w potrzebie lądowym oddziałom generała von Lettowa. Maskarada nie mogła jednak trwać zbyt długo. „Graf von Götzen” został celowo zatopiony przez własnego kapitana Gustava Zimmera, który nie chciał, aby jednostka dostała się w ręce wroga. Kapitan Zimmer zrobił to 26 lipca 1916 roku przy ujściu rzeki Malagarasi do Tanganiki. Dwa dni przed zdobyciem portu w Kigomie przez siły belgijskie.