Grzeszna pamięć. Dlaczego piszemy sobie fikcyjne biografie?

Po co znani ludzie, cieszący się autorytetem twórcy i odkrywcy, wygładzają bądź koloryzują swoje biografie? Czy można wspominać coś, czego się nie przeżyło? Czy można zapomnieć, że skazało się kogoś na śmierć? Kochamy analizować cudze życiorysy. Śledzić nieścisłości i przeinaczenia we wspomnieniach. Z gorliwością prokuratorów oskarżać o kłamstwo. Czy jednak ludzie, którzy ubarwiają lub przekręcają historie ze swojej przeszłości, zawsze kłamią? Psychologowie odpowiadają bez wahania: nie.

PAMIĘĆ O SAMYM SOBIE

„Patologicznym kłamcą cierpiącym na manię wielkości” nazwał Heinricha Schliemanna, niemieckiego archeologa amatora i odkrywcę Troi, jego biograf David Traill. Schliemann utrzymywał, że postanowił odnaleźć Troję, gdy miał osiem lat. Tymczasem analiza rodzinnej korespondencji Schliemannów nie zawiera najmniejszej wzmianki o wczesnych zainteresowaniach archeologicznych Heinricha. Zapiski, które ponoć jako chłopiec robił na marginesach podarowanej mu przez ojca książki z greckimi i rzymskimi mitami, zostały sporządzone charakterem pisma dorosłego Schliemanna. Popiersie Kleopatry, które miał wykopać w Aleksandrii, kupił u egipskiego handlarza. W pamiętnikach zapisał, że w 1850 r. był zaproszony na obiad do Białego Domu przez prezydenta USA, co okazało się zwykłym wymysłem. Z upodobaniem upiększał swoją biografię, chciał się zapisać w pamięci potomnych jako wielki człowiek i dołączyć do grona tych, którzy mogą o sobie powiedzieć „exegi monumentum”, wzniosłem swoim życiem pomnik trwalszy niż ze spiżu, jak pisał Horacy, a za nim wielu poetów wszystkich epok.

Nie wszyscy w autokreacji posuwają się do kłamstw. Malarka Tamara Łempicka, podkreślając swój patriotyzm i związki z Polską, przez całe życie taiła prawdę o swoim ojcu, zamożnym rosyjskim Żydzie, akcentując jedynie polskie pochodzenie matki. „Ludzie myślą, że autobiografia to zbiór faktów z życia, a tymczasem autobiografia jest kreacją” – mówi prof. Tomasz Maruszewski, psycholog z Instytutu Psychologii PAN i SWPS, badający pamięć autobiograficzną. Wtóruje mu Mark Freeman z College of the Holy Cross w Worcester w USA, autor książki „Hindsight. The Promise and Peril of Looking Backward”: „Tekst autobiograficzny jest raczej wymyśloną całością próbującą nadać sens różnym częściom naszego życia niż beznamiętnym wyliczeniem tego, co i kiedy się zdarzyło”. Jak właściwie zapamiętujemy naszą przeszłość? Pamięć autobiograficzną wyobrażamy sobie często jako archiwum rodzinnych filmów albo album z fotografiami. Sądzimy, że chcąc przywołać wspomnienie, odtwarzamy zakodowane wcześniej informacje jak nagranie z wesela. Nic bardziej mylnego. W pamięci przechowujemy jedynie skrawki informacji, z których za każdym razem na nowo rekonstruujemy historie. Czasami dodajemy opinie, uczucia lub informacje, które zdobyliśmy później, albo przystosowujemy wspomnienia do naszych współczesnych poglądów, a nawet do oczekiwań tego, kto nas słucha.

Psychologowie podkreślają, że charakterystyczną cechą osobistych wspomnień jest wybiórcze wydobywanie z pamięci szczegółów, dostosowane do tego, czego akurat potrzebujemy albo co chcemy osiągnąć. Nie chodzi o świadome manipulacje, lecz o interpretowanie przeszłości w zgodzie z tym, co czujemy i myślimy, opowiadając o zdarzeniach z przeszłości. Bo rzadko wykorzystujemy pamięć tylko po to, by dokładnie odtworzyć zakodowane informacje (tak dzieje się na przykład podczas egzaminu. Pamięć – szczególnie autobiograficzna – pełni ważniejsze funkcje: zapamiętujemy informacje na temat samego siebie, by stworzyć spójną tożsamość, by mieć poczucie ciągłości swego istnienia. Wykorzystujemy wspomnienia, by analizować własną drogę życiową lub zaplanować przyszłość. Dzielenie się wspomnieniami tworzy więzi miedzy ludźmi, wyzwala empatię i pozwala się zaprezentować.

 

BOHATER WŁASNEGO ŻYCIA

Jak zauważyła Małgorzata Czermińska, literaturoznawca z Uniwersytetu Gdańskiego, autobiografie bywają nie tylko świadectwem czy wyznaniem, ale i wyzwaniem. Do tej ostatniej kategorii z pewnością można zaliczyć autobiograficzne historie opowiadane i pisane przez Ernesta Hemingwaya. Amerykański pisarz uwielbiał prowokować czytelników, podsuwając im anegdoty na swój temat. Pozował na twardego faceta, strzelającego równie szybko i celnie ze słów, jak z karabinu. Według biografa Denisa Briana, stworzony przez Hemingwaya wizerunek pokaleczonego i kaleczącego innych macho okazał się tak trwały, że do dziś kryje prawdziwe oblicze pisarza. Brian namówił na wspomnienia kilkadziesiąt osób, które go znały. Gdy mówił im: chciałbym opisać człowieka, nie mit, wybuchały śmiechem. Nawet dla tych, którzy znali go osobiście, oddzielenie legendy od rzeczywistości nie jest łatwe. Zdaniem Hadley, pierwszej żony Hemingwaya, pisarz był wbrew pozorom wrażliwy i łatwo go było zranić. Cierpiał na kompleks niższości. Wiedział jednak, że częścią dobrej literatury jest legenda samego pisarza.

Rozumiał to również Ryszard Kapuściński, budując swój wizerunek reportera macho, odważnego i bohaterskiego. Jak pisze Artur Domosławski w książce „Kapuściński non-fiction”, przyjaciele pisarza wspominają, że uwodził kobiety opowieściami o głodzie, biedzie i niebezpieczeństwach wojny. Tak samo uwodził czytelników. Większość elementów tej historii była prawdziwa, tylko niewielką jej część trzeba było podkoloryzować.Dlatego zapewne pisarz nie sprostował nigdy informacji, że przyjaźnił się z wielkimi rewolucjonistami: Che Guevarą w Boliwii i Patrice’em Lumumbą w Kongu (żadnego z nich nie spotkał). Skąd te fikcyjne elementy w autobiografiach pisarzy? Z materiału zebranego przez Domosławskiego wynika, że Kapuściński miał świadomość koloryzowania rzeczywistości. Jerzy Nowak, przez niemal pół wieku najbliższy przyjaciel pisarza, powiedział dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”, że bliskim reporter opowiadał o wielu swoich niebezpiecznych przygodach z przymrużeniem oka: „Wiedzieliśmy, że to licentia poetica Ryśka. Z czasem zaczął jednak traktować te opowieści na serio. Czytelnikom i słuchaczom pozwalał wierzyć, że wszystkie te niebezpieczne przygody przytrafiły mu się naprawdę i gdy inni o nich mówili bądź pisali – nie zaprzeczał”. Niewykluczone, że uważał, iż czytelnicy właśnie tego od niego oczekują. Nie prostował fałszywych bądź wyolbrzymionych informacji, dostosowując się do oczekiwań odbiorcy.

Jeszcze inne wyjaśnienie tego zjawiska wynika z analizy modeli funkcjonowania ludzi w grupie. „Ludzie mają dziś większy niż w przeszłości przymus autokreacji. Dawniej, w społeczeństwie wystandaryzowanym, na co zwraca uwagę Zygmunt Bauman, nie było to tak ważne, dziś próbujemy za wszelką cenę podkreślić swoją indywidualność” – mówi prof. Maruszewski. Oczywiście, w jeszcze większym stopniu niż przeciętnych ludzi.

 

ZŁUDZENIE ZGODNOŚCI

Ludzie zniekształcają też swoje biografie ze strachu lub innych powodów emocjonalnych. Domosławski zastanawia się w biografii Kapuścińskiego, dlaczego pisarz dopisał swojemu ojcu rys martyrologiczny, sugerując, że uciekł on z transportu do Katynia. I znajduje dwa prawdopodobne wyjaśnienia. Po pierwsze uważa, że Kapuściński wykorzystał tę opowieść, by się bronić przed oskarżeniami o współpracę z komunizmem. Katyń to w pamięci zbiorowej Polaków budząca szacunek świętość. Po drugie sięga do psychoanalizy. Przypuszcza, że dopisując ojcu bohaterski epizod, Kapuściński stwarza tę postać na nowo, buduje autorytet, którego nie było, a którego potrzebował. Z zebranego przez Domosławskiego materiału wynika bowiem, że pisarz czuł się przez ojca niedoceniany. Przytacza taką na przykład anegdotę. Kapuściński, pilnie coś studiując, podkreślał w książkach ważne zdania. Ojciec dokuczał mu: „Idź już spać, Rysiu. Ja ci do rana tę całą książkę popodkreślam”.

W biografii, a raczej w autobiograficznych wypowiedziach Kapuścińskiego wątpliwości budzą także przemilczenia dotyczące jego zaangażowania w komunizm na początku lat 50. Pisarz nie wspomniał nawet o tym, opisując upadek ZSRR w zbiorze reportaży „Imperium”, ani w autobiograficznych fragmentach „Podróży z Herodotem”. Dociekliwi krytycy skłonni do ferowania wyroków są tym oburzeni. Tyle że „to, jacy byliśmy, zależy od tego, jacy jesteśmy”, jak pisał Daniel L. Schacter, psycholog z Harvard University. To jeden z typowych błędów ludzkiej pamięci, która stoi raczej na straży spójności ludzkiego życia, chroniąc tożsamość jednostki, niż dba o zimny obiektywizm relacjonowanych faktów. Ulega w tym celu złudzeniu zgodności („uzgadniając” przeszłość z teraźniejszością) lub zmiany (wyolbrzymiając metamorfozę, jeśli człowiek zainwestował w nią wiele energii). Ma to złagodzić – jak mówią psychologowie społeczni – dysonans poznawczy, czyli dyskomfort polegający na istnieniu sprzecznych myśli lub uczuć.

DZIURA W PAMIĘCI

Człowiek musi z sobą jakoś żyć, nie może mieć do siebie wstrętu. Dlatego nie pamięta, wypiera z pamięci złe rzeczy, które zrobił. Kiedy zapytałam Jakuba Bermana o proces Fieldorfa, odparł: »nie przypominam sobie tej sprawy «” – opowiada Teresa Torańska, która na początku lat 80. przeprowadziła z komunistami budującymi zręby PRL wywiady, opublikowane potem w zbiorze „Oni”. Nie da się wykluczyć, że cynicznie kłamał, choć Torańska jest innego zdania. „Jestem pewna, że nie kłamał. Musiał negatywnie oceniać tę sprawę i wyparł ją z pamięci” – dodaje dziennikarka. Chodzi o wyrok śmierci wydany w 1952 r. na Emila „Nila” Fieldorfa, podczas II wojny światowej szefa Kedywu Armii Krajowej. Jakub Berman, na początku lat 50. odpowiedzialny w PRL-u za bezpieczeństwo publiczne, wydawał wówczas opinie we wszystkich sprawach dotyczących wysokich oficerów AK – musiał znać także akta Fieldorfa. Torańska wspomina też, że zdziwiła ją reakcja Bermana na zarzut, że w latach 1948–1949 UB aresztowało członków AK-owskiej Rady Pomocy Żydom „Żegota”, wśród nich Władysława Bartoszewskiego (spędził w więzieniu siedem lat). Berman twierdził w wywiadzie z Torańską: „Ja nie miałem jeszcze wtedy danych, co ta »Żegota« robiła”. I ta wypowiedź wydaje się mało prawdopodobna. „Żegota” w czasie wojny ratowała Żydów w gettach i poza nimi. Jej działacze wydali około 60 tys. fałszywych metryk chrztu. Współpracował z nią Adolf, brat Jakuba.

Dlaczego Berman nie pamiętał tych informacji? Trudno raczej uznać, że je po prostu zapomniał. Gdy pamięć rejestruje informacje o charakterze negatywnym, może dojść do próby usunięcia ich ze świadomości. Psychoanalitycy od czasów Zygmunta Freuda nazywają takie mechanizmy wyparciem i tłumieniem. W teorii Freuda wyparcie było mechanizmem obronnym organizmu i łączyło się głównie z popędem seksualnym. Dziś uznaje się, że człowiek wypiera również inne treści, na przykład związane z lękiem, agresją lub poczuciem winy (jak w wypadku Bermana). Po co jednak ludzie cokolwiek wypierają ze swojej świadomości? Częściowo wyjaśnienia dostarcza ogólna zasada hedonizmu. Głosi ona, że ludzie wolą doświadczać pozytywnych emocji i podejmują takie działania, które przynoszą efekty pozytywnie przez nich oceniane. Aby dobrze się czuć, trzeba minimalizować lub w ogóle usuwać przykre emocje.

 

MROCZNE ZAKAMARKI MÓZGU

Współcześni badacze twierdzą jednak, że wypieramy wszelkie przeszkadzające nam wspomnienia, nawet pozytywne. Do takich wniosków doszedł kilka lat temu zespół Michaela C. Andersona z University of Oregon. Najpierw Amerykanie dowiedli, że u zdrowych ludzi może dojść do przerwania istniejących już w mózgu skojarzeń, co nie było oczywiste, bo freudowską hipotezę wyparcia traktowano z pobłażaniem. Grupę badanych poproszono o zapamiętanie 40 par wyrazów. Uczyli się ich tak długo, aż podawali pary niemal odruchowo. W drugiej fazie eksperymentu naukowcy nadal odpytywali uczestników z zapamiętanych wyrazów, ale oświadczyli, że na część słów należy reagować przypomnieniem pary, a na inne – stłumieniem takiego przypomnienia. Tych, którym odpowiedź się wymknęła, karano nieprzyjemnym dźwiękiem. Po jakimś czasie wszystkich badanych poproszono o przypomnienie sobie jak największej liczby par (i tych dozwolonych, i tych zakazanych), a prawidłowe odpowiedzi nagradzano pieniędzmi. Co się okazało? Karanie, a nawet – jak twierdzą badacze – same próby powstrzymywania skojarzeń doprowadziły do wyparcia zakazanych par wyrazów.

Potwierdzenie istnienia zjawiska opisywanego przez Freuda nie wystarczyło naukowcom. Postanowili zbadać jego biologiczne podstawy i w tym celu zajrzeli do ludzkiej głowy. Mózgi osób przypominających sobie pary wyrazów skanowali za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego. Zauważyli, że w trakcie tłumienia były pobudzane płaty czołowe (głównie w części grzbietowo-bocznej), najmłodsze ewolucyjnie części mózgu. Ich zwiększona aktywność działa hamująco na odpowiedzialny za pamięć hipokamp. Co ciekawe, płaty czołowe uczestniczą też w kontrolowaniu naszych zachowań, każą na przykład cofnąć dłoń, nim dotkniemy gorącego żelazka. Zdaniem Andersona, ten mechanizm wykształcił się w toku ewolucji, by kontrolować zachowanie człowieka i chronić jego bezpieczeństwo, a później został zaangażowany do nadzorowania procesów umysłowych. Ludzie tłumią lub przemilczają też wspomnienia związane z lękiem. Kilka lat temu Europą wstrząsnęła historia Aleksa Kurzema, żydowskiego dziecka ocalałego z Holocaustu, które – o ironio losu stało się maskotką łotewskiego oddziału SS mordującego Żydów. Kurzem milczał o tym niemal przez całe życie, opowiadając inną historię swego ocalenia.

WYPADEK, KTÓREGO NIE BYŁO

Prof. Elisabeth Loftus, psycholog z University of Washington, prowadzi badania nad fałszywą pamięcią, czyli przypominaniem sobie rzeczy, które się nie wydarzyły. W jednym z eksperymentów jej zespół poprosił starszych braci, aby spytali młodszych, czy pamiętają, jak się zgubili w centrum handlowym. W rzeczywistości nic takiego nigdy się nie wydarzyło, ale mimo to aż jedna czwarta młodszych braci zaczynała sobie taką sytuację przypominać. Mówili nawet o szczegółach, których im nie sugerowano, na przykład o płci i stroju tego, kto ich odnalazł. Skąd biorą się fałszywe wspomnienia? Po pierwsze są związane z naturą pamięci i sposobem, w jaki sobie przypominamy. Jak wykazały badania Ellen Langer z Harvard University, 85 proc. czynności w życiu wykonujemy bez udziału świadomości i nie zapamiętujemy ich (kto z nas nie zna dręczącego niepokoju: czy na pewno wyłączyłem dziś żelazko?). Dlatego odtwarzając wspomnienia, musimy je uzupełniać o niezauważone drobiazgi. Sięgamy wówczas do wiedzy o schematach wydarzeń, czyli jak mówią psycholodzy, do skryptów.

Po drugie podczas wyobrażania sobie zdarzeń aktywowane są częściowo te same obszary mózgu, których pobudzenie następuje podczas przypominania sobie jakichś wydarzeń (chodzi przede wszystkim o hipokamp). Dlatego niektórzy z nas mogą mieć kłopoty z odróżnianiem faktów od fikcji. Dotyczy to przede wszystkim osób twórczych. Po trzecie fałszywe wspomnienia można komuś zasugerować. Loftus, wraz z Davidem G. Millerem i Helen J. Burns, przeprowadziła w latach 70. XX wieku eksperyment dotyczący presupozycji, czyli podchwytliwego sugerowania informacji. Poproszono ludzi, aby obejrzeli serię obrazków przedstawiających wypadek samochodowy. Następnie zapytano ich, czy czerwony samochód stał przed znakiem „stop”, czy za nim, gdy mijało go niebieskie auto. Pytanie zawierało fałszywą informację na temat znaku drogowego (był inny, niż stwierdzono w pytaniu, albo w ogóle go nie było). Po pewnym czasie część osób twierdziła jednak, że widziała ten znak na oglądanych obrazkach.

 

ZATRUTE ŹRÓDŁO

W 1996 r. Binjamin Wilkomirski opublikował wstrząsające wspomnienia z Holocaustu zatytułowane „Fragmenty”. Opisał swoje dzieciństwo spędzone w obozach zagłady w okupowanej przez nazistów Polsce. Książka została szybko uznana za klasykę literatury okresu Zagłady. Wilkomirskiego wymieniano obok takich autorów, jak Eli Wiesel czy Imre Kertész, kręcono o nim filmy i pisano sztuki teatralne, zapraszano na międzynarodowe kongresy. Jego przykład miał też potwierdzać sukces metody terapeutycznej, dzięki której dorosły człowiek może sobie przypomnieć wydarzenia z najmłodszych lat. Bo Wilkomirski przez większość swojego życia nie pamiętał traumatycznego dzieciństwa. Wspomnienia odzyskał w dojrzałym wieku w wyniku terapii. „Przez dziesiątki lat milczałem, ale mojej pamięci nie sposób było wyłączyć. Zapisałem te urywki pamięci, aby zbadać siebie samego oraz moją najwcześniejszą przeszłość, najprawdopodobniej było to też poszukiwanie wyzwolenia” – tłumaczył Wilkomirski w posłowiu do książki.

Spojrzenie opinii publicznej na tę sprawę zmieniło się, gdy w 1998 r. szwajcarski dziennikarz Daniel Ganzfried opublikował artykuł dowodzący, że Wilkomirski to w rzeczywistości Bruno Dossekker, urodzony w 1941 r. syn Szwajcarki, która oddała go do adopcji. Chłopiec spędził całą wojnę ze swoimi przybranymi rodzicami w bezpiecznej Szwajcarii. Auschwitz znał tylko jako turysta. Bez względu na to, co stało się źródłem jego „wspomnień”, na pewno nie było nimi doświadczenie dzieciństwa spędzonego za drutami obozu. Psychologowie przestrzegają jednak przed nazwaniem Wilkomirskiego kłamcą. Stefan Maechler w pracy „The Wilkomirski Affair: A Study in Biographical Truth” sugerował, że w tym wypadku może chodzić o niezamierzoną fikcję. „Być może mamy do czynienia z człowiekiem, który zgromadził fałszywe informacje na temat swojej przeszłości, stworzył na ich podstawie historię i – na pewnym poziomie – stał się osobą, którą sobie wyobraził” – tłumaczy Mark Freeman. Wilkomirski nadal wierzy, że jego wspomnienia są prawdziwe. Pamięć myli się także na inne sposoby. Zdarza się, że sądzimy, że coś przeczytaliśmy w gazecie, a w rzeczywistości opowiedział nam to kolega z pracy. Albo uważamy, że sami przeżyliśmy coś, co przydarzyło się komuś innemu. „Pamięta się cudzą pamięcią – mówi Teresa Torańska. – Widzę na przykład śmierć mojego dziadka, ojca ze strony mamy, choć gdy umierał, nie było mnie jeszcze na świecie. Widzę, jak bomba uderza w czeremchę w ogrodzie w Wołkowysku. Widzę, jak mama z bratem niosą rannego dziadka do szpitala. Widzę to wszystko, choć nie mogłam w tym uczestniczyć”. Psychologowie nazywają takie złudzenia pamięci błędem atrybucji. Nasz mózg przypisuje ślady pamięciowe do niewłaściwego źródła. W efekcie wydaje się nam, że znamy z autopsji coś, o czym tylko słuchaliśmy lub czytaliśmy.

 

TO TAKŻE TWOJA HISTORIA

„Doprawdy człowiek jest cudem, ale nasze zdolności zapamiętywania i zapominania wydają się szczególnie niepojęte” – pisała Jane Austen w powieści „Mansfield Park”. Daniel Offer z Northwestern University zadał 67 mężczyznom dobiegającym pięćdziesiątki kilka pytań o ich pierwszy rok spędzony w szkole średniej: czy rodzice zachęcali cię do uprawiania sportu? Czy religia była dla ciebie pomocna? Czy zostałeś kiedyś ukarany cieleśnie? Analiza odpowiedzi jest tym bardziej ciekawa, że o to samo badacz zapytał tych ludzi 34 lata wcześniej, właśnie wtedy, gdy byli w pierwszej klasie szkoły średniej. Wspomnienia dorosłych miały niewiele wspólnego z przeżyciami nastolatków. Rodzicielskie zachęty do uprawiania sportu przypominało sobie mniej niż 40 proc. badanych, choć w szkole przyznawało się do tego ponad 60 proc. Tylko jedna czwarta pamiętała, że religia pomagała im w życiu (wobec 70 proc. kilkadziesiąt lat wcześniej). I zaledwie jedna trzecia pamiętała kary fizyczne, mimo że w czasach szkolnych skarżyło się na nie niemal 90 proc. chłopców. Zanim więc wydamy skazujący wyrok na znanych ludzi przyłapanych na nieścisłościach bądź przeinaczeniach dotyczących ich biografii, sięgnijmy do własnych wspomnień. Nikt nie jest wolny od wypaczania swojej historii.

Więcej:nauka