Hetman Petro Sahajdacznym: kim był pierwszy wielki Kozak?

Kozacy byli psami wojny Rzeczypospolitej i postrachem Turcji. Tyle że wiecznie brakowało dla nich pieniędzy. Przykład hetmana Sahajdacznego pokazuje, że chcieli trwać przy Polsce i wiele straciliśmy, nie umiejąc w pełni zużytkować ich siły w walkach z sąsiadami.

Gdy w 1570 r. Konaszowi i Pelagii, drobnoszlacheckiemu małżeństwu z okolic Sambora, urodził się syn, sytuacja na Ukrainie była szczególnie trudna. Zbiory okazały się fatalne, srożył się głód. Malec, któremu dano na imię Petro, dorastał jednak nieświadomy klęski. Zaradni rodzice potrafili zapewnić mu byt, a nawet niezłe wykształcenie.

BŁOGOSŁAWIEŃSTWO HISTORYKÓW

2 lata temu podczas konferencji w Wilnie historycy polscy i ościenni podjęli próbę znalezienia bohatera narodowego, który łączyłby Polskę, Litwę, Białoruś i Ukrainę – tzn. kojarzył się jednoznacznie pozytywnie wszystkim stronom. „I okazało się, że tu najbliższym wszystkim jest Petro Sahajdacznyj. Strona polska zgodziła się na tę postać, jako że jest to przykład hetmana zaporoskiego, który szerzej widział współpracę z Rzeczypospolitą. Bronił prawosławia, ale przeciwny był działaniom antypolskim. Niestety, wyszło inaczej, ale ta postać odegrała ogromną rolę i nie tylko w bitwie chocimskiej” – stwierdził prof. Mirosław Nagielski w wywiadzie dla „Dziennika Kijowskiego” w 2013 r.

NIE URZĘDNICZYNA, LECZ ATAMAN

Dziesięciolatka posłano do szkoły w Ostrogu, placówki o wysokim poziomie jak na ówczesne czasy, otwartej na nowe prądy intelektualne. Liznął zarówno nauk humanistycznych, jak i przyrodniczych. Gdy skończył szkołę, wyjechał do Kijowa, gdzie podjął pracę nauczyciela u sędziego ziemskiego Jana Aksaka. Wydawało się, że zostanie kancelistą, oficjalistą dworskim, lecz wyrósł na… kozackiego atamana!

„Wykształcenie przydało mu się w kozackiej karierze – mówi „Focusowi Historia” prof. Mirosław Nagielski, historyk. – Większość mołojców była niepiśmienna, ale ich kancelaria stała na wysokim poziomie, z reguły była obsadzana ludźmi, którzy kończyli szkoły kolegiackie i umieli pisać po polsku, rusku, łacinie”.

Dlaczego Petro porzucił nagle swą pracę i wyjechał na kozacką Sicz, tego nie wiadomo. Zapewne opowieści o bractwie wojowników żyjących na dnieprzańskiej wyspie rozpaliły jego wyobraźnię i skłoniły do zmiany życiowych planów. Na Sicz trafił prawdopodobnie około roku 1596. Wygodne kijowskie bytowanie musiał zamienić na twardy obozowy żywot: mołojcy spali po kilku-dziesięciu w chatach z chrustu oblepionego gliną, kobiety nie miały tam prawa wstępu, za to w każdej chwili groził atak okrutnych Tatarów. Funkcjonowanie całego obozu podporządkowane było jednemu celowi: organizowaniu wypraw rozbójniczych, w szczególności przeciw Turcji i podległym jej ordom tatarskim.

Wśród towarzyszy Sahajdaczny odznaczał się sprytem i inteligencją. Ale wykazywał się talentami również w jeździe konnej i władaniu bronią, szczególnie szablą (jak każdego syna szlacheckiego nauczono go podstaw szermierki i jazdy konnej już w domu rodzinnym). Dzięki temu szybko awansował w kozackiej hierarchii. Najpierw został oboźnym, potem dowódcą artylerii. W końcu przyszedł wybór na atamana wyprawy rabunkowej. Kozacy nie mieli jeszcze wówczas stałych przywódców; wybierali wodza na czas trwania konkretnej wyprawy. Często zresztą bywało tak, że różne odłamy mołojców słuchały rozkazów innych wodzów, skłóconych ze sobą i prowadzących bratobójcze walki.

„CHODŹ TU, SK…SYNU!”

Rzeczpospolita miała z Kozaczyzną spory kłopot. Zaporożcy, w większości potomkowie chłopów zbiegłych na tereny nad dolnym Dnie-prem, zamierzali żyć po swojemu, broniąc swej niezależności przed polskimi władzami, magnaterią i Kościołem. Tymczasem to, przed czym uciekli ich przodkowie, w szybkim tempie zbliżało się ku Dnieprowi. Magnateria i szlachta prowadziły intensywną akcję zagospodarowywania terenów ukrainnych (czyli bezpośrednio włączonych do Korony), sprowadzając tam osadników. Około roku 1550 w województwach kijowskim i bracławskim było około 4,5 tys. gospodarstw, a po 75 latach już ponad 90 tysięcy! Kresowi panowie zamierzali ujarzmić Kozaków, przypisując ich do ziemi i obarczając pańszczyzną. Natrafili jednak na twardy opór siczowej braci. Kozacy byli wojownikami i uważali, że należy się im status szlachty. A ich nieustanne rajdy na ziemie tureckie przysparzały polskiemu władcy wielkich zmartwień, bo Turcja odgrażała się, że weźmie odwet na Rzeczypospolitej.

Sposobem na rozładowanie napiętej sytuacji na Ukrainie było angażowanie wojsk kozackich w wojnach prowadzonych przez Rzeczpospolitą. Na początku XVII w. Sahajdaczny wziął udział w walkach ze Szwedami w Inflantach. Poznał wtedy ciemne strony służby u króla Zygmunta III Wazy. Kozakom miesiącami nie wypłacano żołdu, więc wetowali to sobie, dokonując grabieży i gwałtów na miejscowych. Ze szczególnym upodobaniem torturowali co bogatszych obywateli, próbując wydobyć od nich informacje o ukrytych przez nich prawdziwych lub rzekomych skarbach. W drodze powrotnej na Ukrainę podobnych zbrodni dopuszczali się na ludności białoruskiej.

 

Zawiedzona wojną w Inflantach Kozaczyzna zwróciła się ponownie przeciw Turkom. Wtedy właśnie, w 1604 r., Sahajdaczny zdobył wielką sławę w całej Ukrainie. Poprowadził morską wyprawę czajkami na Warnę, turecką twierdzę nad Morzem Czarnym, uważaną powszechnie za niemożliwą do zdobycia. Udany atak na fortecę odbił się szerokim echem w całej południowo-wschodniej Europie. Na Ukrainie o sprytnym atamanie Sahajdacznym zaczęto układać dumki. Dla kozackiego wodza była to trampolina do skoku na sam szczyt siczowej hierarchii. Na początku 1606 r. Sahajdaczny został wybrany na hetmana. Zgodnie z tradycją usłyszał od mistrza ceremonii słowa: „Chodź tu, sk…synu! Ciebie wybraliśmy. Ty teraz jesteś naszym bat’ką i będziesz nad nami panował!”.

ROZCZAROWANIE POD MOSKWĄ

Nowy wódz coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę, jaką siłą militarną dysponuje kozactwo. Szeregi siczowców z każdym rokiem zasilały nowe gromady zbiegłych chłopów, drobnych szlachetków szukających przygody, przestępców uciekających przed sądami i wszelkiej maści awanturników. W tzw. dymitriadach, czyli interwencji polskiej w państwie moskiewskim, wzięło udział niemal 40 tys. Kozaków.

Zaporoski hetman postanowił to wykorzystać do zwiększenia rejestru, czyli liczby Kozaków na żołdzie Rzeczy-pospolitej. „Rejestr obejmował wtedy zaledwie 1 tys. ludzi. Celem Sahajdacznego było objęcie nim wszystkich profesjonalnych żołnierzy, kozackich weteranów, którzy prowadzili »rycerski« tryb życia. Ale nie zabiegał o to dla dziesiątek tysięcy tzw. nowych Kozaków, czyli mieszkańców wsi i miasteczek, którzy przyłączali się do wypraw” – wyjaśnia „Focusowi Historia” dr Petro Sas, ukraiński historyk, biograf hetmana.

Gdy Zygmunt III zwrócił się do Sahajdacznego o udzielenie wsparcia królewiczowi Władysławowi w walce o tron moskiewski, hetman postawił swoje warunki. Zażądał zwiększenia rejestru, a także przywrócenia swobód Kościołowi prawosławnemu, znajdującemu się w ciężkiej sytuacji wskutek ofensywy katolicyzmu. Polski władca zgodził się na te postulaty i w dowód uznania przysłał hetmanowi buławę i chorągiew dla wojsk kozackich. Sahajdaczny miał poprowadzić Kozaków na ratunek Władysławowi, który utknął pod Moskwą ze szczupłymi siłami.

20 września 1618 r. hetman dotarł pod Moskwę z 20 tysiącami Kozaków, poważnie wzmacniając siły Władysława. Królewicz liczył się możliwością przezimowania pod miastem, by kontynuować oblężenie do skutku. W efekcie nacisków niechętnej wojnie polskiej szlachty wysłannicy sejmowi podjęli jednak negocjacje z Rosjanami i 3 stycznia 1619 r. zawarto rozejm w Dywilinie.

Rozczarowany Sahajdaczny wycofał się ze swym wojskiem z ziem rosyjskich w kierunku Ukrainy. Do Kijowa wjeżdżał z wielką pompą. Wyglądem przypominał bardziej polskiego hetmana aniżeli kozackiego wodza. Z długą brodą, w futrzanej czapie i okazałym kaftanie, z buławą hetmańską za pasem, jechał na koniu na czele swej armii. Kroczyły za nim tysiące wojowników uzbrojonych w rusznice, łuki, szable i spisy. Z czubków ich wygolonych głów zwisały charakterystyczne kity, tzw. osełedce.

„Sahajdaczny dysponował poważną siłą, ale był całkowicie lojalny wobec reżimu w Warszawie – zaznacza dr Petro Sas. – Nie miał zamiaru uczynić z Ukrainy niepodległego państwa, ani nawet nie rozważał autonomii kozackiej w granicach Rzeczypospolitej. Najwięcej, czego chciał, to wymóc na Warszawie wzięcie na płatną służbę stosunkowo niewielkiej części kozactwa”.

TAJNA MISJA TEOFANESA

Pomimo uczestnictwa w regularnych wyprawach na Moskwę Kozacy nie zaprzestali łupieżczych ataków na tureckie wybrzeża Morza Czarnego. W 1615 r. kozacka bezczelność sięgnęła szczytu – siczowcy dopłynęli na czajkach do Stambułu i wtargnęli do jego portowych dzielnic. Zaskoczenie Turków było kompletne. Sułtan w osłupieniu oglądał z okien pałacu dymy pożarów, wznieconych przez mołojców. Tureckie okręty na próżno wypłynęły z portu, by zablokować rabusiów. Kozacy zniszczyli część wrogich jednostek i ruszyli w drogę powrotną do ujścia Dniepru.

Ataki te wywoływały gniew Polaków – obawiali się, że rozwścieczony sułtan ruszy z całą potęgą na Rzeczpospolitą. Zygmunt III obiecywał władcy w Stambule, że powstrzyma „kozackie łotrostwo”. Sytuacja była napięta: w tym samym 1618 r., w którym Kozacy lojalnie pomagali polskim wojskom pod Moskwą, hetman Stanisław Żółkiewski ruszył przeciw Kozakom do Naddnieprza, by poskromić ich samowolne wypady na Turcję. Nad rzeką Roś o mało nie doszło do bitwy polsko-kozackiej: Zaporożcy rwali się do boju z armią Żółkiewskiego, ale w ostatniej chwili powstrzymał ich Sahajdaczny. Przekonał mołojców do pertraktacji i kompromisu z Polakami.

 

W kwestii stosunku do Rzeczypospolitej rychło doszło zresztą do rozłamu. Część Zaporożców wybrała sobie nowego hetmana w osobie wojowniczego Jacka Borodawki; inni pozostali wierni Sahajdacznemu. Zwolennicy tego pierwszego ponawiali rajdy na tureckie porty, prowadząc do dalszego zaognienia stosunków Stambułu z Warszawą. Sahajdaczny natomiast, wspierany przez większość starszyzny kozackiej, dążył do porozumienia z Polakami. W 1620 r. Borodawka, którego zwolennicy opanowali Sicz, zajął się przygotowaniami do napaści na Turków. Sahajdacznego, mającego duże poparcie w Kijowie i innych częściach Ukrainy, pochłonęła tymczasem misja odrodzenia hierarchii prawosławnej na Kresach. W wyniku unii brzeskiej z 1596 r. Kościół prawosławny rozpadł się na: podległy Rzymowi Kościół unicki oraz Kościół trzymający się prawosławnej tradycji. Wskutek nacisków władz polskich ten drugi utracił prawie wszystkich biskupów. Sahajdaczny, wierny prawosławiu tak jak niemal wszyscy Kozacy, postanowił wesprzeć teraz tajną misję patriarchy jerozolimskiego Teofanesa, mającą na celu wyświęcenie nowych hierarchów.

Teofanes przybył do Kijowa pod eskortą zbrojnych Kozaków Sahajdacznego, strzeżony przez nich przed napaściami unitów, jak i próbą aresztowania przez wojska królewskie. Podróżował następnie przez Ukrainę, spotykając się z prawosławnymi duchownymi. Na przełomie września i października wyświęcił arcybiskupów i biskupów na wakujące stanowiska. Dzięki wsparciu Sahajdacznego akcja odbudowy hierarchii prawosławnej zakończyła się błyskotliwym sukcesem.

Dla Zygmunta III był to po-ważny cios, ale musiał się z nim pogodzić. Kozacy byli mu bowiem potrzebni. Ciągłe napięcia polsko-tureckie (m.in. najazdy kozackie i tatarskie, wyprawy polskich ma-gnatów do Mołdawii – patrz s. 40) przerodziły się bowiem w wojnę. „Sahajdaczny podszedł do tego trochę na zasadzie szantażu, wykorzystując trudną sytuację Zygmunta III. Król nie mógł drażnić wiernych prawosławiu Kozaków, bo potrzebował ich do obrony Rzeczypospolitej. Dla kozackiego hetmana była to okazja do wywalczenia królewskiej zgody na funkcjonowanie hierarchii prawosławnej w państwie” – tłumaczy prof. Nagielski.

CELNY STRZAŁ Z JANCZARKI

15 czerwca 1621 r. poseł królewski wziął udział w radzie kozackiej przy hetmanie Borodawce. Wygłosił płomienną mowę do siczowców, namawiając ich do pomocy w obronie Rzeczypospolitej. W zamian obiecywał złote góry; król miał spełnić wszystkie kozackie postulaty.

Obietnice wywołały entuzjazm mołojców. „Przed wojskiem zaporoskim drży ziemia polska, turecka i świat cały!” – puszył się Borodawka. Siczowcy postanowili jednak, że w delegacji do Zygmunta III pojedzie rywal ich wodza – Sahajdaczny. Jak widać, dobrze wiedzieli, że w misję dyplomatyczną warto wysłać człowieka wykształconego i sprytnego jak lis, a przy tym skorego do kompromisów z Warszawą.

Zygmunt przyjął w stolicy Kozaków wylewnie. Przyrzekł, że nie będzie prześladować wyświęconych przez Teofanesa hierarchów, na temat innych postulatów nie chciał się jednak wypowiadać. Jak stwierdził, Kozacy muszą najpierw wykazać się gorliwością w obronie Rzeczypospolitej.

Do obozu hetmana Jana Karola Chodkiewicza pod Chocimiem Borodawka przyprowadził jakieś 20–30 tys. mołojców. Wyjechawszy z Warszawy, Sahajdaczny ruszył wraz z innymi członkami delegacji do Chocimia, szukając kozackiej armii. W pewnym momencie, już w pobliżu celu podróży, natknęli się na podjazd Turków i Tatarów. Z obu stron huknęły strzały; jeden z Turków zranił Sahajdacznego w rękę, strzelając z janczarki, lekkiej strzelby o długiej lufie. Kozakom udało się jednak odbić od przeciwnika i niebawem dotarli do swoich wojsk. Rana kozackiego wodza, choć początkowo wydawała się niegroźna, z czasem zacznie się jednak jątrzyć i coraz bardziej mu doskwierać.

W mołojeckim obozie Sahajdaczny ogłosił, że król spełni wszystkie obietnice dane Kozakom. Wystąpienie zwycięzcy spod Warny spotkało się z niezwykle entuzjastycznym przyjęciem, a Sahajdaczny świetnie wykorzystał ten nastrój. Na jego korzyść działał dodatkowo gwałtowny spadek popularności Borodawki. Idąc pod Chocim, Zaporożcy byli regularnie atakowani przez oddziały tureckie i tatarskie; ponieśli ciężkie straty, za co zaczęli obwiniać swojego wodza. Dokładnie w momencie, gdy gremialnie uznali, że Borodawka to beznadziejny hetman, w obozie pojawił się Sahajdaczny. Łaska Zaporożców na pstrym koniu jeździła, więc skutki były łatwe do przewidzenia.

Na początku września w chocimskim obozie zwolennicy Sahajdacznego aresztowali w nocy Borodawkę. Błyskawicznie zwołano radę kozacką, która przy wielkim aplauzie mołojców wybrała na hetmana zwycięzcę z Warny. Na jego rozkaz zamordowano Jacka Borodawkę i jego 70 zwolenników. Według części relacji zostali rozstrzelani, według innych – zaszyto ich w workach i utopiono w Dniestrze. Być może zresztą zastosowano oba typy egzekucji.

 

W trakcie tych wydarzeń toczyła się już batalia pod Chocimiem. Blisko 100-tysięczna armia turecka szturmowała umocnienia wojsk Rzeczypospolitej, w których większość stanowili Kozacy.

KTO WYTRZYMA TO PIEKŁO?

„Nie będę pić ani jeść, aż mi tego psa siwego, Sahajdacznego, nie przyprowadzicie!” – powiedział ponoć swym janczarom sułtan. Osman II osobiście przywiódł swą wielką armię nad Dniestr i dowodził szturmami na obóz chocimski. Niemal codziennie ogromne fale tureckiej piechoty, wspieranej przez mołdawskich i wołoskich sojuszników, ruszały biegiem w kierunku szańców polsko-kozackich. Obrońcy zasypywali wroga gradem kul z ar-mat i rusznic i nawałą strzał z łuków. Żaden ze szturmów się nie powiódł. Zostawiając setki zabitych, Turcy raz za razem wracali na swoje pozycje. 7 września, po odparciu czterech wielkich tureckich szturmów, Chodkiewicz osobiście poprowadził jazdę do kontrataku, zmuszając wroga do panicznej rejterady. Turcy opanowali chaos w swoich szeregach, ale postanowili zmienić taktykę. Poniechali gwałtownych ataków, przeszli do długotrwałego oblężenia.

W połowie września zaczęło to przynosić efekty. Mołojcy coraz częściej narzekali na podłe wyżywienie i obrzucali obelgami polskie dowództwo. Sahajdacznemu udało się na trzy dni opanować wrzenie, gdy polskie dowództwo obiecało Kozakom zwiększenie żołdu. Wkrótce jednak znów podniosły się protesty. Sytuacja obrońców stawała się rozpaczliwa: ranni umierali w męczarniach, panował głód, kończyły się proch i amunicja.

Kiedy jednak śmiertelnie chory Chodkiewicz zapytał pozostałych dowódców, czy armia powinna wycofać się spod Chocimia, Sahajdaczny jako pierwszy sprzeciwił się takiemu rozwiązaniu. Prawdopodobnie wpłynęło to na pozostałych uczestników narady – nie chcąc uchodzić za tchórzy, w większości przychylili się do zdania Kozaka. Sahajdaczny zapewne wiedział, że sytuacja w obozie tureckim jest równie zła, a może nawet gorsza niż w polsko–kozackim. Obie armie toczyły obecnie bój o to, która okaże się bardziej wytrzymała na głód, rany i choroby. Kozacki wódz uważał, że można ten bój wygrać.

I nie mylił się. Turcy przeprowadzili jeszcze dwa szaleńcze ataki na chocimskie szańce, po czym kompletnie wy-czerpani zaproponowali rozejm i pod-jęcie negocjacji. Straszna bitwa dobiegła kresu. Zawarto porozumienie, zgodnie z którym granica polsko-turecka pozo-stawała w dotychczasowym kształcie. Rzeczpospolita obiecała powstrzymać Kozaków od napaści na terytoria tureckie, a Turcja – Tatarów od najazdów na Rzeczpospolitą. Kozacy przyjęli ten punkt ugody z dużą niechęcią. Obrazili się, i nie czekając na uczczenie zwycięstwa, zaczęli zwijać obóz, przygotowując się do odejścia spod Chocimia.

Sahajdaczny, osłabiony raną i wyczerpany trwającą cały miesiąc bitwą, ledwo stał już na nogach. W ostatniej rozmowie z obecnym pod Chocimiem królewiczem Władysławem przypomniał mu kozackie postulaty: stały żołd dla Zaporożców w wysokości 100 tys. zł, zapłatę za udział w bitwie o Chocim, gwarancje swobody dla Kościoła prawosławnego. Po pożegnaniu obu przywódców armia kozacka wyruszyła na Ukrainę. Hetman Sahajdaczny zmarł w kwietniu 1622 roku. Polacy przyjęli wieść o jego śmierci z niepokojem. Wiedzieli, że choć twardo walczył o postulaty Kozaczyzny, był jednym z nielicznych na Siczy orędowników współpracy z Rzeczy-pospolitą. Przyszłość miała potwierdzić obawy żywione w Warszawie. W kozackim wojsku zdobywał już w tym czasie pierwsze szlify niejaki Bohdan Zenobi Chmielnicki. Po ćwierćwieczu zatrzęsie całym krajem, grzebiąc nadzieje na ugodę Rzeczypospolitej z Kozaczyzną.