Hłasko: pożeracz kieliszków

Dlaczego Marek Hłasko został ogłoszony wielkim objawieniem polskiej literatury? Czy dlatego, że pisał znacznie odważniej niż inni pisarze? A może sprawiła to otaczająca zmarłego przed 40 laty twórcę atmosfera nieustającego skandalu obyczajowego?

Zobaczyłem go pierwszy raz jesienią 1955 r. Byłem uczniem liceum i z marnymi wierszykami (kto w młodości nie napisał wiersza, ten na starość będzie świnią) kilka razy odwiedziłem redakcję tygodnika „Po prostu”, gdzie działem poezji kierował Edward Hołda. Zniechęcał mnie do poetyckiej twórczości, za co mu chwała. Przy okazji kolejnej wizyty zapytałem o Hłaskę. Ten głośny wtedy autor pracował w czasopiśmie, był kierownikiem działu literackiego. Właśnie na pierwszej stronie „Po prostu” wydrukowane zostało jego opowiadanie „Śliczna dziewczyna”. Była to prościutka historia o urodziwej dziewczynie siedzącej z chłopakiem na ławce w parku. Jej widok budzi w przechodniach uczucia wzniosłe i szlachetne. Tymczasem dziewczyna, uosobienie czystej niewinności, kłóci się z chłopakiem o pieniądze na skrobankę. On nie chce zapłacić, a wtedy ona grozi mu donosem, bo sfałszował ankietę personalną. Opowiadanie było równocześnie sentymentalne i brutalne. Tak nikt wtedy nie pisał. Ktoś powiedział, że Hłasko urzęduje w barze „Pod Jontkiem”, na parterze kamienicy, w której na drugim piętrze mieściła się redakcja „Po prostu” (Wiejska 17). W ponurym pomieszczeniu siedział wysoki chłopak o ładnej twarzy z opadającymi na czoło włosami. Przedstawiłem się i poprosiłem o autograf na egzemplarzu z tekstem o ślicznej dziewczynie. Energicznie nabazgrał: „Koledze Andrzejowi, polecam lekturę tej antykoncepcyjnej opowiastki. Pamiętaj, prezerwatywa chroni przed kłopotem i kosztami”. „Ale zgrywus” – pomyślałem.

CZŁOWIEK SUKCESU

 

Od roku 1954 o Hłasce było głośno. Miał wtedy 20 lat. „Sztandar Młodych” publikował w odcinkach jego długie opowiadanie „Baza Sokołowska” – socrealistyczne w treści, ale zgrabnie napisane.

W „Przeglądzie Kulturalnym”, „Nowej Kulturze”, „Po prostu” i w dzienniku „Sztandar Młodych” raz po raz drukowano opowiadania tego autora. W polskiej literaturze obowiązywała socrealistyczna sztampa. Teksty Hłaski były napisane potocznym językiem, autor nie unikał sentymentalizmu, który zderzał z brutalnością.

Naczelny „Po prostu” Eligiusz Lasota tak oceniał rolę Hłaski w redakcji tego najbardziej bojowego i krytycznego tygodnika w krajach realnego socjalizmu: „Po prostu tryskał z niego wielki talent. (…) Jego pisarstwo było zaangażowane i wpisało się krzykiem w okres burzliwych, październikowych – jak je później nazwano – przemian w kraju. Odegrał więc olbrzymią rolę nie tylko w literaturze”. (Piotr Wasilewski „Śladami Marka Hłaski”) „Znałem Hłaskę dość długo i nieźle” – opowiada „Focusowi Historia” Jerzy Urban, czołowy reporter i publicysta „Po prostu”. Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich” wyrażał się o nim ciepło, per „Jurek”. – On rozpoczynał jako pisarz – robotnik. Ukrywał, że jest z rodziny inteligenckiej. Był przez pewien czas kierowcą i dzięki temu załapał się na status piszącego robotnika. Zaczynał jako piewca socjalizmu, komunizmu.

Felietony Hłaski z „Po prostu” nie pasują do wizerunku antykomunisty, za jakiego chciał uchodzić. W 1954 r. pragnął „zostać w przyszłości pisarzem, pisarzem – komunistą”. W 1955 r. narzekał, że „ciężka i żmudna praca naszego Bezpieczeństwa znalazła dotychczas znikome odbicie w literaturze”. Nawoływał „towarzyszy” do „zaciskania ust” i „prostowania pleców”, jeśli chcą być szczęśliwi „tym najtrudniejszym szczęściem, jakim jest komunizm”. Krytykował teatr satyryków Cybulskiego i Kobieli „Bim-Bom” za „smutek, rozgoryczenie, niewiarę”. Zarzucał młodzieży „bezideowość” w państwie, „w którym uczciwy człowiek po raz pierwszy w historii swego narodu może realizować swe życie w zgodzie z sumieniem i wartościami wolnego człowieka”. Napisanie czegoś takiego w kraju rządzonym przez Bieruta, w połowie 1955 roku, świadczyło o głupocie.

„Bo to był człowiek głupi, ale obdarzony niezwykłą umiejętnością wyciągania od rozmówców myśli. Miał dobry słuch do języka i pamięć. To był jakiś talent, wykorzystywał to, co podsłuchał, ale nie tworzył nowego języka, tak jak dziś Masłowska. Pomagało mu to w twórczości i życiu towarzyskim. Był rodzajem pasożyta, z zasłyszenia tworzył efektowne zdania, ale nie było w nich głębszych własnych przemyśleń” – twierdzi Urban.

Wiosną 1956 r. prestiżowy miesięcznik literacki „Twórczość” opublikował dłuższe opowiadanie Hłaski „Pętla” – przejmujący opis życia nałogowego alkoholika. „Czytelnik” wydał tomik opowiadań Hłaski „Pierwszy krok w chmurach”. Dziesięciotysięczny nakład rozszedł się błyskawicznie. Szybko rzucono do księgarń dwa kolejne wydania, w nakładach dwudziestotysięcznych. Hłasko stał się gwiazdą literacką pierwszej wielkości. Pisały o nim gazety, udzielał wywiadów. Opinie krytyków, z nielicznymi wyjątkami, były entuzjastyczne. Tomik uznano za „głos pokolenia”, jeden „z najwybitniejszych debiutów powojennych”. „Nowy duch i forma nowa” – ogłosił krytyk Henryk Bereza.

Hłaskę wyrzucono z „Po prostu”. Rozeszło się po kościach, kiedy potrącony przez dziecko, połamał mu sanki. Lasota odebrał Hłasce legitymację redakcyjną, kiedy ten, po otrzymaniu wezwania do stawienia się na komisji wojskowej, napisał obelżywy list, obrażający generałów. Będąc już na Zachodzie, Hłasko nazwał Lasotę tchórzem. „Po prostu” już nie było Hłasce potrzebne. Na jego teksty czekały łamy całej polskiej prasy. Zaczął współpracować z filmem. Na podstawie jego scenariuszy nakręcono „Pętlę”, „Ósmy dzień tygodnia” i „Bazę ludzi umarłych”.

Rok 1956 przyniósł koniec epoki stalinizmu. Chruszczow oskarżył Stalina o gigantyczne zbrodnie. Dla Hłaski był to wstrząs. Świadczy o tym list do zaprzyjaźnionego z nim Jerzego Andrzejewskiego.

„List ten piszę w stanie absolutnej histerii. Ale posłuchaj! Nie mam droższego człowieka poza Tobą. Wychowałem się na »Popiele i diamencie«. Autor tej książki był dla mnie ojcem; był dla mnie wszystkim w co warto, w co trzeba wierzyć. I to koniec. Komunizm okazał się stekiem zbrodni. Wszystko okazało się łgarstwem i nikczemnością”.

„Jego poglądów politycznych nie należy traktować serio – twierdzi Urban. – Mówił, co mu do łba strzeliło”.

FERAJNA TAŃCZY

„Hłasko zaczął dobrze zarabiać. Od rana bywał pijany. Potrafił wtedy rozrzucać pieniądze, ale potem starannie je zbierał. Ja też ostro piłem, ale nie lubiłem pijaków i ich bełkotu. Hłasko nauczył się takiego triku: gryzł kieliszki. Robił to w nocnej »Kameralnej«, żeby wywołać zainteresowanie. Pożerał te kieliszki, chrupał je. Zacząłem Hłaski unikać” – opowiada Urban.

„Przewróciło mu się w głowie od pochlebstw i pieniędzy” – oceniała Helena Wilczkowa, kierownik sekcji literatury polskiej w „Czytelniku”, która dobrze znała Hłaskę, bo nawet u niej mieszkał.

Balangi Hłaski były tematem plotek towarzyskich. Niektóre przeszły do legendy. Jedną z nich z 1957 r. przypomniał Piotr Wasilewski („Śladami Marka Hłaski”). Zaczęła się od wypicia wraz z Henrykiem Berezą litra wódki w Parku Praskim. Potem był rajd przez mieszkania znajomych, który – po ulicznych popisach śpiewaczych – zakończył się dla Hłaski izbą wytrzeźwień. Uciekł z niej niemal w całkowitym negliżu. Półnagi pojawił się na pokazie filmowym w kinie Zespołów Filmowych przy ul. Puławskiej. Pisarz Jerzy Putrament otulił młodszego kolegę serwetą. Odwieziono go do domu na ul. Częstochowską.

Inna historyjka. Była zima, zmęczony Hłasko szedł Krakowskim Przedmieściem. Wstąpił do kościoła Świętego Krzyża. Ułożył się na podłodze. Kożuch posłużył za materac. Postać leżącą w pobliżu ołtarza zauważył ksiądz. Potrząsnął śpiącym, pytając, co tutaj robi. „Odpierdol się, nie widzisz, że pokutuję?” – usłyszał.

POMYSŁ NA ŻYCIE

 

„Hłasko bardzo starannie reżyserował swoją postać i sytuacje – uważa Urban. – Wzorował się na Majakowskim. Chodził po ulicy z kwiatem w ręku i bił nim kobiety po twarzy. Kiedyś w nocy szliśmy ulicą, gdy nagle oświadczył, że dłużej nie będzie czekał na przydział mieszkania. Wszedł do budki telefonicznej i powiedział, że będzie dzwonił do sekretarza KC Władysława Matwina. Stałem obok budki i słyszałem, jak Hłasko wołał: »Władek, kurwa, co z moim mieszkaniem?«. Ale czy naprawdę rozmawiał z Matwinem, tego nie wiem. [Mieszkanie dostał z puli premiera Cyrankiewicza – przyp. A.G.]. Którejś nocy przyprowadził do »Kameralnej « dziewczynę z Zespołów Filmowych na Puławskiej. Przez całą noc mówił do niej, że jest wspaniała, piękna i on się z nią ożeni, jak tylko rano otworzą Urząd Stanu Cywilnego. Nad ranem nagle zaczął tej dziewczynie wymyślać od idiotek, że uwierzyła w ten ślub. Dziewczyna płakała. Zachowywał się tak, że w konsekwencji nie można było doszukać się, jaki jest naprawdę” – twierdzi Urban.

Prawdopodobnie niektóre sytuacje Hłasko aranżował. W powieści Andrzejewskiego „Idzie skacząc po górach” („i podpierając się chujem” – dopełniał tytuł Janusz Szpotański, czyniąc aluzję do seksualnych preferencji autora) Hłasko występuje jako pisarz Marek Kostka. Na przyjęciu gryzie w ucho krytyka. To powtórzenie gestu Stawrogina z „Biesów” Dostojewskiego, ulubionej książki Hłaski. Podobno ukąszony został Jarosław Iwaszkiewicz, redaktor naczelny „Twórczości”, zafascynowany Hłaską, którego nazywał w listach „drogim Maruniem” i słał mu samolotem z Moskwy róże.

Rój homoseksualistów wokół Hłaski to temat na inną opowieść. Jeden z nich, Henryk Bereza, powiedział Andrzejowi Czyżewskiemu, że prawdziwa biografia Hłaski będzie mogła powstać dopiero za 50 lat. Żadna z kobiet Hłaski nie pisała do niego tak pięknych listów jak oni. Choćby Wilhelm Mach: „Ukochany, Ukochany Marku mój, Przyjacielu, Bracie najdroższy, najbliższy mi na świecie Człowieku, Światło moje, radości moja i smutku”, itd., itd.(Barbara Stanisławczyk, „Miłosne gry Marka Hłaski”)

„Miał dziewiętnaście lat, wszyscy prawili mu komplementy. Mogło się w głowie przewrócić. Andrzejewski, znany pisarz, o 25 lat starszy, kiedy spotkał go po raz pierwszy, od razu zaproponował przejście na ty i zaprowadził na wódkę. Wszyscy chcieli się z nim napić. Nic dziwnego, że zaczął pić, ale nie był alkoholikiem, miał słabą głowę. Był rozpijany, potem to już tak szło. Dla niego jednak najważniejsze było pisanie, dlatego uciekał od znajomych, ukrywał się przed nimi, a oni go szukali. Henryk Dasko napisał, że nieważne ile pił, ile miał kochanek, istotne jest tylko to, co pozostanie po nim dla kultury” – mówi znający dobrze Marka Andrzej Czyżewski, cioteczny brat Hłaski, autor jego biografii.

We wrześniu 1957 r. w „Kulisach” (700 tys. nakładu!), popularnym weekendowym dodatku „Expressu Wieczornego”, opublikowany został na całej kolumnie pierwszy odcinek nowego opowiadania (a właściwie mikropowieści) Hłaski pod tytułem „Cmentarze”. Było to najostrzejsze rozliczenie literackie ze stalinizmem i komunizmem, jakie wydrukowano do tej pory w Polsce.

Akcja działa się w 1952 r. Franciszek Kowalski, 48-letni pracownik bazy transportowej, wracając z partyjnego zebrania, spotkał kolegę ze słusznej partyzantki, czyli z Armii Ludowej. Poszli do restauracji, wypili. Kowalski, wracając o świcie do domu, zanucił partyzancką pieśń. Zaprowadzono go na komisariat i zamknięto w zatłoczonej celi. Rano dowiedział się, że – nucąc piosenkę – popełnił przestępstwo. Ktoś został skazany na 1,5 roku więzienia za piosenkę o Legionach; inny za pieśń „Niech żyje nam marszałek Stalin. On usta słodsze ma od malin”. Pięć lat kosztowało nazwanie Stalina „Ziutkiem – słoneczko”. Pewien mężczyzna trafił do aresztu za piosenkę o gołąbku przylatującym do więzienia. Jedna ze zwrotek brzmiała: „Raz późno wracam ja do domu. I nagle wolność kończy się. Cywilne płaszcze, automaty. Legitymacje u-be-pe”. Kilku siedziało za dowcipy, za słuchanie zagranicznego radia. Kowalski ułożył się do snu, z nadzieją, że rano zostanie wypuszczony.

Na tej scenie kończył się tekst w „Kulisach”, dalszy ciąg za tydzień nie nastąpił, druk „Cmentarzy” przerwano. Posadę stracił naczelny redaktor. Hłasko w lutym 1958 r. wyjechał do Francji, ściągnął go tam redaktor paryskiej „Kultury” Jerzy Giedroyc. Przed wyjazdem, w styczniu 1958 r., odebrał Nagrodę Wydawców. Mieczysław Rakowski zanotował w prowadzonym przez siebie dzienniku, że Władysław Gomułka zażądał, aby Hłaskę aresztowano, gdy tylko pojawi się na granicy.

SYN HŁASKI CZY ANDRZEJEWSKIEGO?

 

Wspominając wizyty w latach 60. u Jerzego Andrzejewskiego (pierwsze piętro, dom na rogu alei Świerczewskiego i ul. Zygmuntowskiej), Janusz Głowacki relacjonował: „mówiło się dużo o literaturze, alkohol płynął jak rzeka”. W mieszkaniu autora „Popiołu i diamentu”, kontestującego rzeczywistość PRL, spotykali się młodzi pisarze i krytycy. „Wśród tłumu pijanych wielbicieli i wrogów u Jerzego plątał się mały chłopiec – jedyny trzeźwy. Jerzy usprawiedliwiał go, że »ma teraz okres niepicia«. Wszyscy wiedzieliśmy, że to był syn Marka Hłaski i gosposi Andrzejewskiego” – napisał Głowacki („Z głowy”, 2004).

Kilka lat temu usłyszałem od I.G.[znajoma autora i Hłaski – przyp. red.], że żona brata jej ojca była gosposią u pisarza Andrzejewskiego. Miała na imię Urszula. Rozmówczyni pamiętała, że mając około siedmiu lat uczestniczyła w – według niej – chrzcie syna Urszuli. Na fotografii, zrobionej zapewne w zakładzie fotograficznym po uroczystości, stoją: Urszula G., jej syn Januszek oraz I.G. Chłopiec ma prawdopodobnie 3–4 lata. Ubrany w jasne ubranko, w dłoni trzyma gałązkę. Dlaczego został ochrzczony, gdy był już dużym dzieckiem? Niestety, rozmówczyni pamiętała, że [Urszula] miała na sobie kupioną na ciuchach sukienkę w kolorze brzoskwini, z haftem przy kołnierzyku i była uczesana „w koronę”, za to niczego konkretnego o Urszuli i jej synku nie wiedziała – wspominała I.G.

Fotografia została zrobiona w roku 1958 lub 1959. Mały chłopiec, jasny blondynek, to domniemany syn Marka Hłaski. Hłasko kilkakrotnie mieszkał u Andrzejewskiego, gdy chory ojciec tego ostatniego przebywał w szpitalu i Hłasko zajmował jego pokój. Sytuacja była dwuznaczna, bo Andrzejewski – choć miał żonę, dwójkę dzieci – był homoseksualistą i kochał się w Hłasce „porywająco utalentowanym” i „urzekającym urodą”.

„Hłasko był zauroczony starszym o 25 lat pisarzem, ale nie podzielał jego preferencji seksualnych. Tymczasem Andrzejewski był głęboko zakochany” – twierdzi Anna Synoradzka, autorka biografii pisarza („Andrzejewski”). Gosposia Urszula opisana została przez Andrzejewskiego w „Miazdze”, słynnej swego czasu, nowatorskiej formalnie, powieści „z kluczem”. Pisana od lat 60., ukończona w 1971 roku, nie mogła ukazać się w PRL. Była sensacją towarzyską i obyczajową. Z jakichś powodów Andrzejewski uznał, że powinien utrwalić swoją gosposię w powieści, dzięki której – miał taką nadzieję – dostanie Nagrodę Nobla. Autorka biografii Andrzejewskiego twierdzi, że Urszula była „wychowanką” rodziny Andrzejewskich. Prawdopodobnie znalazła się u nich niedługo po wojnie, kiedy mieszkali w Krakowie – sama pochodziła z podkrakowskiej wsi. Urszula występuje w „Miazdze” jako Urszula Jaskólska i pracuje u Adama Nagórskiego (powieściowe alter ego Andrzejewskiego) w charakterze gosposi.

W zachowanym we fragmentach „Dzienniku intymnym” Andrzejewski, pod datą 9 lipca 1960 r. zapisał, że zamierza we „wszystkie historie sprzed kilku lat związane z osobą Marka [czyli Hłaski – przyp. A.G.] wyposażyć postać Nike, młodej aktorki, która miała pojawić się w planowanej powieści, czyli w »Miazdze «”. W powieści Adam Nagórski „zanosił do sypialni śniadanie dla Nike, nieporównanie obfitsze od własnego, czuła się bowiem po przebudzeniu wygłodniała”. Wygląda więc na to, że Andrzejewski, znany pisarz, wtedy dobiegający pięćdziesiątki, przynosił mieszkającemu u niego dwudziestoletniemu debiutantowi śniadania do łóżka.

W 1965 r. syn Andrzejewskiego Marcin przyjechał do Paryża. Hłasko w podparyskim Maisons-Laffitte pisał dla Jerzego Giedroycia „Pięknych dwudziestoletnich”. Marcin Andrzejewski powiadomił Hłaskę, że gosposia Urszula twierdzi, że jej syn jest jego dzieckiem. Barbara Stanisławczyk, autorka książki „Miłosne gry Marka Hłaski”, zacytowała fragment listu, jaki Hłasko wysłał wtedy do Jerzego Andrzejewskiego: „Czy to prawda, że Urszula ma syna ze mną? Jeśli jest podobny, to napisz mi coś na ten temat. I jak on się nazywa? Czy to w ogóle prawda?”. Nie zachował się list z odpowiedzią. Hłasko w rok później wyjechał do USA.

Jak twierdzi Andrzej Czyżewski, cioteczny brat Hłaski, opiekun archiwum rodzinnego i autor biografii pisarza pt. „Piękny dwudziestoletni”, jesienią 1967 r. do Marii Hłasko zgłosiła się kobieta z dwunastoletnim chłopcem. Zapewniała, że to syn Marka, który choć wie, że ma dziecko, nie interesuje się nim. „Kobieta poinformowała Marię Hłasko, że jest zamężna, ale chciałaby ostatecznie wyjaśnić sprawę dziecka”. Oczekiwała też pomocy, ponieważ znajdowała się w trudnej sytuacji materialnej. Maria Hłasko napisała list do syna. Dziwne, bo matka Hłaski znała Jerzego Andrzejewskiego, który bywał u niej w latach 1954–1955. Wystarczyło do niego zatelefonować.

Wygląda na to, że kiedy Andrzejewski wychodził z domu, Hłasko uwodził gosposię. W pisanych w latach 1967 i 1968 listach do matki przyznawał: „żyłem z nią, jak jej narzeczony, gdy jej mąż był w wojsku”. Napisał też: „Co do dziecka to jak ładne – brać, brzydkie – zastanowić się. Ale w żadnym wypadku nie wyrzucać tej kobiety i jej dziecka, nie odpychać od siebie, bo gdyby dziecko było moje, to byśmy zrobili straszną krzywdę temu dziecku i tego by nam Bóg nie przebaczył”.

„Marek zachował się uczciwie. Nie wykluczał, że mógł być ojcem dziecka. Był gotów uznać je za swoje. Chciał tylko jakiegoś dowodu – mówi Andrzej Czyżewski. – Przecież napisał: »spaliśmy z Urszulą i ja, i Jerzy«”. Andrzejewski postanowił usynowić Januszka. Jednak plotka towarzyska głosiła, że uczynił to, bo miał poczucie winy za to, co się stało, poza tym chciał pomóc swej wieloletniej gosposi.

18 listopada 1975 r. na Cmentarzu Powązkowskim odbył się drugi pogrzeb Marka Hłaski. Matka sprowadziła jego ciało z Wiesbaden, gdzie pochowano go po raz pierwszy 20 czerwca 1969 r. Podobno po pogrzebie, kiedy ludzie się już rozeszli, do świeżej mogiły podszedł młody mężczyzna i długo stał przy niej. Jeśli był to syn Urszuli, to miał wtedy 20 lat.