Dziennikarstwo śledcze: Jak piórem obalano gigantów

W Polsce dziennikarstwo śledcze narodziło się trzy dekady temu. Tymczasem w Ameryce reporterzy już od czterech stuleci toczą bój z politykami i biznesmenami nadużywającymi władzy.

Nie dbam o artykuły prasowe, bo moi wyborcy nie potrafią czytać. Ale oni widzieli te przeklęte rysunki!” – krzyczał William Magear Tweed do wydawcy tygodnika „Harper’s Weekly”. 47-letni polityk, najpotężniejszy człowiek w Nowym Jorku, uciszył już lokalną prasę kosztem wyasygnowanych z miejskiej kasy 7 mln dolarów. Nie udało mu się tylko z jednym tytułem i jednym człowiekiem – 30-letnim rysownikiem Thomasem Nastem, który w każdym numerze „Harper’s” zamieszczał karykatury Tweeda i jego ludzi, demaskując ich chciwość i korupcję.

Był rok 1870, w Ameryce od 79 lat obowiązywała pierwsza poprawka do Konstytucji gwarantująca wolność słowa. Dziennikarze i wydawcy mogli ujawniać afery bez obawy, że zostaną postawieni przed sądem i skazani za „oszczerstwa”. Jednak dla ludzi takich jak Tweed nie był to problem. „Boss” miał wpływy i pieniądze. Jako przewodniczący nowojorskiego komitetu Partii Demokratycznej, członek stanowego Senatu i dyrektor Wydziału Robót Publicznych podporządkował sobie lokalne władze. Dorobił się w tym czasie majątku szacowanego na ogromną wówczas kwotę 12 mln dolarów.

Ogniskiem korupcji stała się kierowana przez Tweeda organizacja społeczna. Mechanizm był prosty. Każdy przedsiębiorca starający się o dopuszczenie do udziału w inwestycjach musiał zapłacić „Bossowi” łapówkę w wysokości 65 proc. wartości kontraktu. Prowadziło to do nieprawdopodobnego zawyżania wartości robót. Rozpoczęta w 1861 roku budowa sądu hrabstwa Nowy Jork pochłonęła prawie 13 mln
– dwa razy więcej niż zakup Alaski. W kosztorysie znalazły się takie kurioza jak miesięczna pensja dla cieśli wysokości 360 tys. dolarów (równowartość obecnych 5 mln dolarów) czy 133 tys. dolarów dla tynkarza za dwa dni pracy…

 

Satyra najlepszą bronią

Dziennikarze w Nowym Jorku dobrze orientowali się w tych przekrętach, jednak Tweed wiedział, jak kupić milczenie. Każda z trzech gazet – „Post”, „World” i „Herald” – otrzymywała rocznie od miasta zlecenia na reklamy za 80 tys. dolarów. Do tego dochodziły „prezenty” dla reporterów. Jedynie założony w 1857 roku
„Harper’s” nie chciał się podporządkować. Gwiazdą tygodnika był urodzony w Niemczech karykaturzysta Thomas Nast, twórca tak znanych symboli jak słoń Partii Republikańskiej czy współczesna postać świętego Mikołaja. To właśnie on wziął na cel Tweeda i jego ludzi, ukazując ich w kolejnych numerach z workami pieniędzy zamiast głów, jako stado sępów czy przyszłych pensjonariuszy miejskiego więzienia Rysunki trafiały nawet do słabo wykształconych Amerykanów, a nakład „Harper’s” wzrósł do 100 tys. egzemplarzy, co dało mu miejsce wśród największych tytułów w kraju. Tweed wysłał więc do rysownika emisariusza, który w imieniu „grupy bogatych filantropów” zaproponował mu 100 tys. dolarów na sfinansowanie artystycznych studiów w Europie. Nast grę podjął, umiejętnie licytując stawkę aż do pół miliona dolarów – stukrotności swojej rocznej pensji.

Jednak gdy sprawa wydawała się już załatwiona, niespodziewanie wycofał się, mówiąc: „Nie mam zamiaru tego zrobić i myślę, że niedługo zobaczę was wszystkich za kratkami”. Nie mylił się: po jego demaskatorskiej kampanii temat podjęły gazety w całym kraju. Redakcję zaczęli wspierać nawet dawni wspólnicy Tweeda, tacy jak były szeryf James O’Brien, dostarczając kolejnych dowodów na korupcję.
Pod koniec 1873 roku „Boss” został postawiony przed sądem i skazany na 12 lat pozbawienia wolności. Zmarł w nowojorskim więzieniu.

 

Nie zadzieraj z drukarzem!

Nie był to pierwszy raz, kiedy dziennikarz wygrał z politykiem. 4 sierpnia 1735 roku na ławie oskarżonych sali sądowej w Nowym Jorku zasiadł 37-letni John P. Zenger, wydawca i drukarz pisma „New York Weekly Journal”. Osiem miesięcy wcześniej trafił do więzienia za publikację ujawniającą machinacje gubernatora
kolonii Nowy Jork Williama Cosby’ego. Teraz miał odpowiedzieć przed sądem za „zniesławienie mające znamiona czynu wywrotowego”. Krytyka władzy była wówczas traktowana jak spisek i nawoływanie do rebelii.

Sprawa wydawała się z góry przegrana, tym bardziej że zespół dwunastu sędziów tworzyli ludzie wyznaczeni przez Cosby’ego. Żaden z nowojorskich prawników nie zdecydował się na obronę Zengera. Podjął się jej dopiero doświadczony 60-letni adwokat z Filadelfii Andrew Hamilton. W brawurowy sposób udowodnił, że opublikowane w gazecie fakty dotyczące gubernatora były prawdziwe. Przekonał przysięgłych, że nie powinno się karać drukarza za publikowanie prawdy, szczególnie kiedy dotyczy sprawujących władzę ludzi, i nawet wtedy, gdy narusza ich dobre imię. „Władza jest jak wielka rzeka – kiedy brzegi ograniczają jej bieg, jest piękna i użyteczna. Lecz gdy się rozleje poza nie, niesie zniszczenie wszędzie, gdzie dotrze” – mówił Hamilton z pasją.

Wydany tego samego dnia werdykt był jednogłośny – „niewinny!”. Określenie „prawnik z Filadelfii” stało się odtąd synonimem mistrzostwa w prowadzeniu wydawałoby się z góry przegranej sprawy, a nowojorski drukarz – symbolem walki o wolność prasy.

 

Sto lat „kneblowania ust”

Precedensowy wyrok o 41 lat wyprzedził Deklarację niepodległości Stanów Zjednoczonych i stał się jednym z filarów uchwalonej w 1791 roku pierwszej poprawki do Konstytucji. Nic by ona jednak nie dała, gdyby nie kolejni dziennikarze, którzy zamierzali z niej korzystać.

W 1792 roku Philip Freneau ujawnił w „National Gazette” szczegóły skandalu w Departamencie Skarbu USA. Nici prowadziły do sekretarza skarbu Alexandra Hamiltona, a sprawa dotyczyła wykorzystywania poufnej wiedzy do prowadzenia nielegalnych spekulacji.

Pierwsze w historii śledztwo, do którego sygnałem był artykuł prasowy, przyniosło tylko połowiczny efekt. Hamilton wywinął się, skazany został tylko jego asystent. Co gorsza, władze zaostrzyły kurs wobec prasy. W roku 1798 uchwalono ustawę, która umożliwiała karanie dziennikarzy i wydawców za publikowanie „skandalicznych treści, wymierzonych przeciw rządowi USA”. Przez parę lat była skutecznym narzędziem rozprawiania się ze wścibskimi dziennikarzami. Zmiany nastąpiły dopiero za prezydentury Thomasa Jeffersona, jednak i w kolejnych latach wpływowi ludzie znajdowali sposoby, by uciszać media. Trzeba było niemal stulecia i pokolenia wyjątkowych reporterów i wydawców, by dziennikarstwo śledcze osiągnęło największe wpływy w historii.

 

Grzebacze w brudach

14 kwietnia 1906 roku prezydent Theodore Roosevelt był wyraźnie poirytowany. Minął ponad miesiąc od opublikowania w magazynie „Cosmopolitan” serii artykułów pod wspólnym tytułem „Zdrada Senatu”. 39-letni reporter David G. Phillips ujawnił w nich dziesiątki przypadków korupcji przy wyborze senatorów USA przez stanowe parlamenty. Jeden z senatorów, Chauncey M. Depew, wziął ponad 50 tys. dolarów łapówki od kilku firm, by reprezentować w senacie ich interesy. Wielu z opisanych senatorów było ludźmi z politycznego otoczenia Roosevelta. Znany z gorącego temperamentu prezydent nie zamierzał puścić tego płazem. Tym bardziej że artykuły Phillipsa stanowiły wierzchołek góry lodowej. Od początku trwającej już pięć lat prezydentury Roosevelta reporterzy prześcigali się w publikowaniu demaskatorskich artykułów.

Powstały dziesiątki pism specjalizujących się w rozgrzebywaniu brudów; „McClure’s”, „Cosmopolitan”, „American” to tylko najbardziej znane. Ich łączny nakład szedł w miliony. Tak właśnie – „muckrakers” – „ludźmi grzebiącymi w brudach” Roosevelt zamierzał nazwać dziennikarzy. Słowa te dotarły do Lincolna Steffensa. Ten 40-letni reporter „McClure’s” znany był z demaskatorskiego cyklu „Hańba miast”. Szczegółowo udokumentował i opisał w nim oszustwa wyborcze i korupcję lokalnych władz Saint Louis, Minneapolis, Pittsburgha, Chicago, Nowego Jorku oraz czterech stanów. Steffens znał Roosevelta jeszcze z początków reporterskiej pracy w Nowym Jorku, gdy ten był młodym komisarzem policji. Wspierał jego prezydenturę. Teraz, oburzony, odpowiedział następnego dnia: „Chcesz położyć kres dziennikarstwu śledczemu, które cię stworzyło”. Tak zostały sformułowana dwa najbardziej znane
zadania prasy – celem dziennikarstwa jest patrzenie na ręce władzy i tropienie nieuczciwych praktyk. Nie tylko polityków.

 

Tysiące artykułów rocznie

Złoty wiek dziennikarstwa śledczego trwał do I wojny światowej. W tym czasie w Ameryce dzięki pracy reporterów udało się m.in. ujawnić łamanie prawa i monopolistyczne praktyki koncernu Standard Oil, należącego do J. D. Rockfellera, wówczas najbogatszego człowieka świata. Po 1918 roku i w czasach wielkiego kryzysu zmieniły się potrzeby czytelników. Od tej pory to informacje z frontów oraz problemy społeczne zaprzątały uwagę opinii publicznej. Amerykańscy „muckrakerzy” dadzą jeszcze o sobie znać w latach 60. XX wieku, ujawniając wiele afer. Jednak takich wpływów, jakie mieli na początku XX wieku, nie odzyskali już nigdy. Dość powiedzieć, że w latach 1902–1912 amerykańskie magazyny publikowały 2 tysiące demaskatorskich artykułów rocznie. Dziś ukazuje się ich USA pięciokrotnie mniej.