Jak nas psuje Facebóg

Na jego punkcie oszalało już ponad pół miliarda ludzi. Niektórzy twierdzą, że jeśli cię nie ma na Facebooku, to nie istniejesz. Na naszych oczach – i za naszą zgodą – Facebook staje się największym dyktatorem XXI wieku.

Nowa generacja nie widzi już różnicy między rzeczywistością a internetem – to wstrząsający wynik badań prof. Mikołaja J. Piskorskiego z Harvard Business School przeprowadzonych na 300 tys. użytkowników Facebooka. Po siedmiu latach od powstania z tego serwisu społecznościowego korzysta ponad pół miliarda ludzi, z czego osiem milionów w Polsce. Ze względu na gigantyczną skalę zjawiska twórca Facebooka Mark Zuckerberg został wybrany przez redakcję tygodnika „Time” Człowiekiem Roku 2010. Redaktor naczelny, ogłaszając werdykt, powiedział: „Fenomen Facebooka nie polega tylko na nowej technologii, lecz na nowej inżynierii społecznej”.

Do tej pory termin „inżynieria społeczna” kojarzył się z dyktatorskimi zapędami manipulowania, kontrolowania wszystkich i wszystkiego. Tymczasem Facebook wygląda niewinnie – przypomina interaktywną gazetkę, redagowaną przez grono znajomych, którzy założyli tam swój profil by się komunikować i dzielić informacjami. Jeden szuka hydraulika, drugi poleca film, trzeci wrzuca zdjęcia z wakacji. Facebook przypadł do gustu głównie młodym ludziom, którzy nie pamiętają już świata bez internetu. Zuckerberg, rocznik 1984, jest członkiem tego pokolenia, a zarazem jego architektem. A to już generacja o  innej mentalności, zmienionej przez nowe technologie.

Dzieci sieci

Z badań wynika, że mózg obcujący niemal stale z internetem zaczyna pracować na innych obrotach. Przede wszystkim nie nadąża z przetwarzaniem informacji (dziennie wchłaniamy ich nawet 34 gigabajty, co odpowiada 100 tys. słów) i przechodzi w tryb awaryjny. Odłącza korę przedczołową, część odpowiedzialną za empatię, altruizm, tolerancję. W efekcie człowiek obojętnieje na to, co nie dotyczy go osobiście. Aby zareagować na widok potrzebującego, sam potrzebuje już nie dwóch, ale aż ośmiu sekund – wykazali naukowcy z University of Southern California.

Tyle czasu zajmuje przetworzenie tego, co widzimy, na to, co czujemy. Ci, którym internet towarzyszy stale od dzieciństwa, coraz bardziej przypominają ludzi chorych na autyzm. Mają problemy z komunikowaniem uczuć, rozumieniem cudzego punktu widzenia i utrzymywaniem relacji społecznych: unikają kontaktu wzrokowego, słabo radzą sobie z odczytywaniem mowy ciała – uważa prof. Gary Small, psychiatra z University of California w Los Angeles, nazywający to młode pokolenie Cyfrowymi Tubylcami. Zapamiętują oni mnóstwo informacji, ale nie potrafią ich interpretować ani zrobić z nich użytku – kreatywność bardzo się dziś ceni, ale coraz mniej ludzi jest do niej zdolnych.

To naturalna konsekwencja zmian społecznych, które zaszły dużo wcześniej, o czym już w 2003 roku David Manasian pisał na łamach tygodnika „The Economist”: „Internet i związane z nim technologie zmienią niemal każdy aspekt naszego życia – prywatny, społeczny, kulturalny i polityczny, ponieważ dotykają podstawy społeczeństwa: komunikacji między ludźmi. Wcześniejsze technologie, od druku do telegrafu, wprowadzały duże zmiany na przestrzeni czasu. Teraz zmiany społeczne będą rozleglejsze i nadejdą zdecydowanie szybciej, ponieważ wprowadzające je technologie nadal rozwijają się w zawrotnym tempie”.

 

Wielki Brat patrzy

Facebook, który sam rozwija się błyskawicznie, pogłębia zmiany społeczne w rewolucyjnym trybie. Wszelkimi sposobami dąży do obnażania prywatności użytkowników. Od najnowszych propozycji Zuckerberga, na razie testowanych na amerykańskim Facebooku, jeżą się włosy.

Chodzi o automatyczne rozpoznawanie osób na fotografiach i lokalizowanie użytkowników. System porównuje twarze na zdjęciach z profilami w bazie i – jeśli znajdzie identyczną – podpisuje pod zdjęciem, kto jest na nim obecny! I o ile człowiek może mieć opory, żeby oznaczyć na zdjęciu pijaną koleżankę, system takich skrupułów mieć nie będzie. A jeśli w ten sposób zaczną być identyfikowani żołnierze, tajni agenci, policjanci?

W 2008 roku wybuchła afera, gdy czterech oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego umieściło na Naszej-klasie zdjęcia z bronią i w mundurach. Ich praca jest tajna, zajmują się ochroną polskich żołnierzy na misjach, a w tym serwisie społecznościowym wystąpili pod własnymi nazwiskami. Paweł G. pozujący na tle mapy Afganistanu napisał: „To ja w turbanie i narzucie lokalsa”. „Załoga G. na misji. Komu w drogę, temu kopa” – chwalił się Jarosław B. Panowie oczywiście nie przewidzieli, że mogli narazić na niebezpieczeństwo siebie, kolegów i misję.

Jak zatem mogą się powieść tajne operacje, gdy twarze i nazwiska osób w nie zaangażowanych będą dostępne w internecie po kilku kliknięciach? Albo gdy znana będzie pozycja ich uczestników, bo to z kolei umożliwia kolejna nowa usługa na Facebooku – geotagowanie, czyli automatyczne określanie współrzędnych geograficznych. To przecież w warunkach wojennych precyzyjne określenie celu ataku. Zwłaszcza że geotagować można też swoich znajomych. Zuckerberg tłumaczy, że funkcja ta „ma pomóc zakomunikować ci, gdzie jesteś, byś wiedział, kto jest w pobliżu i co się naokoło dzieje”. Nietrudno zgadnąć, że tym „udogodnieniem” zachwycony będzie przede wszystkim złodziej. Na szczęście te usługi są opcjonalne, można je więc wyłączyć, ale zmiana ustawień prywatności na Facebooku to nie bułka z masłem, co Zuckerbergowi wytyka się regularnie.

 

Fani na sprzedaż

Na jawności danych korzysta biznes. Z badań Eurocom Worldwide wynika, że prawie 35 proc. firm ma już stronę na Facebooku (tzw. fanpage). Ten serwis otwiera przed nimi nowe możliwości – sprzedaż opartą na relacjach. Cel osiąga się nie tylko poprzez reklamę, ale zdobywając sympatię fanów i licząc, że wypromują markę wśród znajomych.

Gra jest warta świeczki, bo jeśli zna się reguły, można zdziałać cuda. Horror „Paranormal Activity” nakręcony za 15 tys. dol. zarobił 7 mln dol. tylko dzięki wsparciu „fanów” z Facebooka i Twittera. Pozyskuje się ich w różny sposób, nie zawsze uczciwy. Sympatią dla czegoś/kogoś można handlować. „Chcesz, żeby twoja firma/marka/strona stała się bardziej popularna? Kup fanów na Facebooku!” – czytamy w ogłoszeniu na Allegro.

Sprzedawca wycenia jednego fana na 20 groszy i obiecuje krótki czas realizacji (załatw 100 w 24 godziny). Jego profesjonalizm i wiarygodność ma potwierdzać 50 zadowolonych klientów, ale na innych aukcjach gość proponuje stół frezerski uchylno-obrotowy i przyrząd do sprawdzania geometrii korbowodów… Niejaki Bigdzik fanów oferuje w pakietach – za 500 liczy sobie 95 zł („prawdziwych użytkowników, żadnych fikcyjnych kont”).

Australijska firma uSocial się nie patyczkuje i fanów sprzedaje w „paczkach” do 10 tys. osób (za 1167 dol.). Liczby fanów najpopularniejszych firm przyprawiają o zawrót głowy: Facebook (30 mln), YouTube (25 mln), Coca-Cola (21 mln). Rzesze wielbicieli mają też profile dotyczące zainteresowań: Music (17 mln), Movies (6,5 mln) czy Sports (5,3 mln). Kto za nimi stoi – nie wiadomo, ale takiego potencjału się nie marnuje. Dowód w kolejnej ofercie na Allegro: „Jestem administratorem funpage’a na Facebooku, który ma ponad 100 tys. fanów i ich liczba stale rośnie. Chcesz, by na stronie pojawiła się twoja reklama (…) podaj link, zdjęcie, co zechcesz a my zamieszczamy je na głównej stronie. Koszt: 99 zł”. W praktyce oznacza to, że chcąc nie chcąc możemy stać się biernym narzędziem w komercyjnej machinie. Nieświadomie skłaniać innych do zakupu produktów, które na co dzień przyprawiają nas o mdłości.

 

Nowy wspaniały świat

Gdy narodził się internet, obawiano się powszechnej anonimowości. Teraz nikt nie będzie wiedział, że jesteś psem – żartowano. Na Facebooku każdy wie, jaką lubisz karmę. Ten serwis bywa bezlitosny dla osób, które w sposób niewystarczający dbają o swoją prywatność. Dowody zdrady to jedno z najczęściej poszukiwanych wewnątrz serwisu „udogodnień”.

Osoby spędzające dużo czasu na serwisach społecznościowych są bardziej narażone na zazdrość – ustalili naukowcy z kanadyjskiego Uniwersytetu Guelph. „Nie da się ukryć, że Facebook to medium »flirciarskie«, opierające się na atrakcyjności. Za sprawą specyficznego sposobu formatowania wpisów, z każdym musimy dziś odbyć rodzaj flirtu – zarzucić sieć, zaciekawić sobą, pouwodzić, zaczarować. To jednak na dłuższą metę męczące. Flirt non stop zniosą chyba tylko nastolatki” – mówi prof. Tomasz Szlendak, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dodaje, że cała współczesna kultura opiera się na szybkich zderzeniach z innymi osobami, a Facebook to zjawisko pogłębia. Dziś kogoś lubisz, jutro go ukrywasz, pojutrze usuwasz ze znajomych.

Temu prawu zaczynają podlegać też związki. 5 proc. osób rzuciło kogoś, pisząc e-maila, 6 proc. przez Twittera, a 13 proc. zerwało, zmieniając status na Facebooku i nie mówiąc o tym partnerowi – ustalił portal DateTheUk. „Druga osoba to nie newsletter, z którego się wypisujemy” – napisał rozgoryczony internauta. Popytałam swoich znajomych – prawie każdy zna kogoś, kto o zakończeniu swojego związku dowiedział się z Facebooka.

A przecież zmiana statusu (ze „w związku” na „wolny”) oznacza automatyczne upublicznienie prywatnej sprawy. Można się tylko domyślać, jak potęguje to ból osoby porzuconej. 70 proc. czasu na Facebooku zajmuje użytkownikom przeglądanie profili – ustalił prof. Mikołaj J. Piskorski. To niemające wiele wspólnego z rzeczywistością wykreowane wizerunki. Sęk w tym, że młodzież w internecie prawie nie odróżnia informacji od kreacji. Efekt? Poziom narcyzmu w ciągu ostatnich 20 lat wzrósł o 65 proc., a ludzie urodzeni po 1982 r. to najbardziej narcystyczna generacja w historii – ogłosiła po wielu latach badań amerykańska psycholog dr Jean Twenge. Dzisiejsze młode pokolenie jest zapatrzone w siebie i przekonane o własnej niepowtarzalności, oczekuje więc podziwu otoczenia.

Badania dr Róży Bazińskiej z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Gdańskiego potwierdziły, że osoby narcystyczne mają problemy w relacjach interpersonalnych. Są skoncentrowane na sobie, mało empatyczne, ludzi traktują instrumentalnie, trudno im angażować się w głębsze relacje. „Pewność siebie to dobra cecha, ale samouwielbienie na przekór realności to już problem. Wychowujemy pokolenie niezdolne do realnej samooceny” – przestrzega Jean Twenge w książce pod tytułem „Generation me” (Pokolenie Ja). Facebook dodatkowo pogłębia te tendencje. „Wydaje się, że możliwości portali społecznościowych przyciągają narcyzów, a Facebook wzmacnia u nich te cechy” – mówi lekarz i psycholog Agata Leśnicka, doktorantka Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, zajmująca się m.in. cyberpsychologią. Naukowcy z York University w Kanadzie wykazali ścisły związek między narcystyczną naturą i zaniżonym poczuciem własnej wartości a ilością czasu spędzanego na Facebooku.

Tak jak tabloidowi celebryci, znani z tego, że są znani, nawet najbardziej przeciętne osoby na Facebooku mogą być w centrum uwagi. Większość nie ma nic do powiedzenia, wklepuje więc cytaty z piosenek lub przemyślenia typu „nie rozumiem świata”. „Dzień bez opowiedzenia innym, jak smakowała poranna kawa, jest dla nich dniem straconym. Nie ma takiej tablicy informacyjnej w życiu pozainternetowym, bo takie sprawy nikogo nie interesują!” – mówi prof. Tomasz Szlendak. „Tymczasem autopromocja powinna być ograniczona tylko do pewnych sytuacji i okoliczności oraz przebiegać w określony sposób” – dodaje W. Keith Campbell, profesor psychologii z University of Georgia, współautor książki „The Narcissism Epidemic: Living in the Age of Entitlement. (Epidemia narcyzmu: życie w epoce postawy roszczeniowej). „Osoba, która promuje się nachalnie, w sposób arogancki, niszczy swoje relacje z otoczeniem i sprawia, że inni cierpią”. Campbell przestrzega, że tracąc rozeznanie między tym, co nasze, a co publiczne, traci się kontakt z rzeczywistością, a zyskuje sztuczną popularność i powierzchowne znajomości.

 

Sprzedawca kolegą

„Jednym z osobliwych produktów ubocznych rewolucji technologicznej jest rodzaj niezdrowej rywalizacji dotyczącej liczby znajomych. W niektórych przypadkach deklaracje te są, łagodnie mówiąc, przesadzone” – pisze Robin Dunbar, profesor antropologii z Oxford University, w książce „Ilu przyjaciół potrzebuje człowiek?”. Dowodzi on, że 150 to maksymalna liczba relacji społecznych, które jesteśmy w stanie utrzymywać w danym okresie. Układają się one w kształt drzewa – mamy pięciu najbliższych przyjaciół, z 20 utrzymujemy regularny kontakt, a 50 to liczba graniczna naszej sieci relacji społecznych.

I właśnie z tyloma osobami można się kontaktować w nowym serwisie społecznościowym Path. „Dzięki temu użytkownicy mają czuć komfort, ujawniając szczegóły ze swojego życia tylko najbliższym osobom” – mówi jego twórca Dave Morin, wcześniej związany z Facebookiem, gdzie limit znajomych wynosi pięć tysięcy! 400 to częsty wynik, który łechce próżność, niektórzy więc bez zastanowienia przyjmują do znajomych nieznajomych. Udostępniają tym samym swoje prywatne informacje przypadkowym osobom, o których nic nie wiedzą, a które mogą kształtować ich gusta czy przekonania. Mało tego, ci ludzie mogą w ogóle nie istnieć!

Na Facebooku roi się bowiem od avatarów – wirtualnych profili o fałszywych personaliach, zdjęciach i życiorysach. Te twory są podstępnie wykorzystywane przez niektóre firmy do celów marketingowych (chociaż regulamin FB tego zabrania). Mogą polecać produkty, usługi lub lansować trendy,wykorzystując zaufanie, którym intuicyjnie obdarzamy znajomych. Wiadomo, że prędzej skusimy się na coś, co polecił nam Zenek czy Tomek niż reklama. A co jeśli ten sam mechanizm zaczną wykorzystywać sekty, terroryści, radykalne polityczne ugrupowania? Mało tego. Na Facebooku każdy może też uruchomić swoją aplikację, która na przykład zmieni profil, zdradzi, kto nas podgląda albo czy jest w nas zakochany.

„Spora część tego typu programów ma za zadanie wyciągnąć nasze dane, które później zostaną sprzedane, lub co gorsza, posłużą do oszustwa” – mówi Piotr Baranowski, business development director Agencji Marketingowej Płodni. „Nie zdziwimy się, gdy za kilka miesięcy dostaniemy na prywatnego maila prośbę o pomoc od dalekiego »kuzyna«, który wie wszystko o naszej rodzinie, zna naszą datę urodzenia, numer telefonu i ma nasze zdjęcia z dzieciństwa”. Łatwość, z jaką na Facebooku buduje się sieci kontaktów, można wykorzystać, organizując na przykład grupę wsparcia dla jakiejś inicjatywy. Jej liderem może stać się KAŻDY wystarczy, że wciągnie do niej znajomych, a oni swoich itd. W ubiegłym roku w Polsce nieznany kucharz skrzyknął w ten sposób kilka tysięcy osób, które na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie zaprotestowały przeciwko lokalizacji krzyża przed Pałacem Prezydenckim. W podobny sposób zwołano wielotysięczne demonstracje antyterrorystyczne w Kolumbii i protesty obywatelskie w Mołdawii.

Widać, że na Facebooku jest potencjał, ale użytkownicy zamiast w sensowne działanie znacznie częściej angażują się w… bezsensowne klikanie. W Bangladeszu i Pakistanie doszło do zamieszek po facebookowej akcji „Każdy maluje portret proroka Mahometa”. Najpopularniejsze polskie grupy na Facebooku są skupione wokół niezbyt ambitnych haseł takich jak: Ja chcę na plażę (158 tys.), Nienawidzę poniedziałku, wtorku, środy, czwartku… (165 tys.). „Zamiast naprawdę pomagać, ludzie uprawiają cyberbumelanctwo” – mówi Barbara Stawarz, dziennikarz i marketingowiec z SWPS. „Siła słabych więzi nie wystarczy, aby podejmować wspólnie ryzyko, bez którego nie ma prawdziwych zmian” – napisał w „New Yorkerze” Malcolm Gladwell. „Tych propozycji jest po prostu za dużo, nawet szlachetnych” – dodaje prof. Wojciech Burszta, antropolog kultury ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. „Odruchowo więc uciekamy od tej presji, nawet ja. Chociaż z Facebooka korzystam w znikomym stopniu, to uczestniczenie we wszystkich dyskusjach i tak zajmuje mi dobre kilkadziesiąt minut dziennie. Siłą rzeczy są one powierzchowne i to zjawisko będzie się pogłębiać”.

 

Jak u Orwella

Powierzchowność Facebooka objawia się też w nieczytelnych regułach jego funkcjonowania. Firma nie jest notowana na giełdzie, więc nie ma rady nadzorczej, kontrolującej poczynania prezesa. Okazuje się na przykład, że z dnia na dzień mogą znikać profile. Tak było w przypadku blogerów Marka Połyniaka i Katarzyny oraz Marcina Mellera, redaktora naczelnego „Playboya”. „Przyczepił się do mnie jakiś świr – mówi Meller.

„Wypisywał, że Tusk z Putinem zamordowali Kaczyńskiego. Zacząłem więc kasować mu posty, potem zablokowałem dostęp do profilu programu »Drugie Śniadanie Mistrzów«. I nagle mój prywatny profil został zablokowany. Słyszałem, że ludzie się skrzykują na Facebooku, żeby kogoś zablokować. Odkręcanie tego jest uciążliwe. Jeśli na Facebooku trafisz na świra, masz przerąbane”.

Kolejnym niepokojącym zjawiskiem jest wewnętrzna cenzura, o czym przekonał się portal satyryczny Lamebook, prezentujący zrzuty ekranowe ze śmiesznych sytuacji na Facebooku. Usunięto jego profil i wytoczono proces. Bloger Jacek Gadzinowski stracił służbowy profil po tym, jak wkleił link do artykułu o kupowaniu fanów na Facebooku. Przepadł rok pracy i 5 tys. fanów. „Facebook nie jest transparentny, nikt do końca nie wie, jak on działa, zmienia reguły w trakcie gry. Mało kto dokładnie czyta regulamin. Oddajemy mu bardzo dużo prywatności, z którą może zrobić co chce. W zamian nie dostajemy obsługi na właściwym poziomie. To zrozumiałe, że przy takiej liczbie użytkowników pewne procesy trzeba było zautomatyzować. Dziwi mnie jednak, że nie powstał polski oddział serwisu, przecież w Polsce Facebook ma osiem milionów użytkowników!” – mówi Gadzinowski.

Na całym świecie w Facebooku pracuje 2000 osób. W Polsce firmę reprezentuje jedna osoba (!), odpowiedzialna za „rozwój biznesu”. Wszystko jest zautomatyzowane, profile są kasowane, gdy kilku (sic!) użytkowników zgłosi do nich zastrzeżenia. A to stwarza okazje do nadużyć, które można wycelować na przykład w konkurencję. „W innych serwisach, np. na Allegro, kiedy ktoś łamie regulamin, najpierw dostaje ostrzeżenie. Na Facebooku traci się konto od razu i nie ma żadnej procedury odwoławczej” – mówi Gadzinowski.

Nietrudno uniknąć skojarzeń z powieścią „Rok 1984”. George Orwell opisał w niej świat, w którym życie jednostek zostaje podporządkowane wszechpotężnej władzy, a kodeks karny uproszczono do minimum – podejrzany jest winny, kara to całkowite unicestwienie człowieka, wraz usunięciem wszelkich śladów jego istnienia. Na Facebooku zabroniona jest też nagość. Fanpage marki bielizny Obsessive zniknął, bo okazało się, że „profil przedstawiający kobiety w bieliźnie szerzy pornografię i może urażać czyjąś godność”. Firma założyła więc nową stronę, tym razem zasłaniając modelkom piersi napisem „face ban”. Gadzinowski na nowym profilu też jest ostrożny, wie, czego unikać. Profil Marcina Mellera też przywrócono. Na Facebooku jest i „Focus” – mamy prawie 22 tys. fanów i kontakt z nimi bardzo sobie cenimy. Warto jednak zdawać sobie sprawę z konsekwencji, jakie płyną z niefrasobliwego użytkowania tego serwisu.

 

Facebóg wszechmogący

Czego się możemy jeszcze spodziewać? Profesor Piskorski sugeruje, że Facebook będzie dążył do stworzenia platformy oferującej dane użytkowników. „Umiejętnie zbiera informacje o nas i skrzętnie je wykorzystuje do celów reklamowych. Już teraz dopasowuje reklamę do naszych zainteresowań, a przy tym często kreuje nasze potrzeby. To jednak my sami w dalszym ciągu decydujemy o tym, ile o sobie powiemy. Inna kwestia, że mówimy naprawdę dużo” – mówi Beata Stawarz. Wpływ Facebooka na życie jego użytkowników z pewnością wymaga dalszego badania, ze względu na dużą skalę zjawiska. „Należałoby przeprowadzić badanie podłużne, czyli obserwować te same osoby przed i po rozpoczęciu korzystania z tego serwisu” – sugeruje Agata Leśnicka.

„Nie wiemy, jak długo potrwa kariera Facebooka. Jako antropolog przyglądam mu się na razie ze spokojem, przez pryzmat rozwoju mediów. Widzę, jak poszerza nasze możliwości, zauważam pewne zagrożenia i rozumiem niepokój, ale kiedyś obawiano się przecież telegrafu, radia, telewizji i internetu, który miał nas wyalienować i skazać na samotność. A stało się inaczej” – zauważa prof. Wojciech Burszta. „Negatywnie o Facebooku wypowiada się dziś pokolenie starsze, wciąż dokonujące rozróżnienia między tym, co powinno być ukryte, a tym, co upublicznione. Dla młodzieży, która nie pamięta świata bez internetu, to wszystko jest naturalne i oczywiste” – dodaje.

Ambicje Zuckerberga sięgają znacznie dalej. „Wszelkie działania Facebooka zmierzają do tego, aby była to jedyna słuszna platforma komunikacji na całym świecie. Jeśli dołączymy do tego fakt wykluczenia, którym może skutkować nieobecność na Facebooku, to rzeczywiście można już mówić o tym, że Mark Zuckerberg sprawuje rząd dusz” – twierdzi Beata Stawarz. A jeśli ten człowiek jest omylny albo niezrównoważony?

W filmie „Social Network” został bezlitośnie sportretowany jako autystyczny dziwak, zawsze ubrany w sportową bluzę i – niezależnie od pory roku – zakładający na nogi wyłącznie klapki. Ewidentnie z problemem w nawiązywaniu relacji społecznych. I nawet jeśli to obraz przerysowany, niepokoi fakt, że Zuckerberg urządza świat według własnych zasad i za tę społeczną inżynierię jest nagradzany. „Jeżeli ktoś chce rządzić nieprzerwanie, musi umieć burzyć w poddanych poczucie rzeczywistości” – napisał George Orwell. „Władza oznacza rozrywanie umysłów na strzępy i składanie ich ponownie według obranego przez siebie modelu”.

Jaki jest model Zuckerberga? „Naszą misją jest uczynienie świata bardziej otwartym i komunikatywnym” – napisał na swoim facebookowym profilu najmłodszy miliarder świata. Obok miga reklama depilacji brazylijskiej.

 

Facebookowa samoobrona

Nie sposób uniknąć wszystkich zagrożeń, jakie czyhają na nas w wirtualnych społecznościach. Można jednak ograniczyć ryzyko do minimum i to całkiem łatwo.

@ Nie udostępniaj zbyt wielu informacji o sobie na profilu. Sprawdź, kto może mieć do nich dostęp – najlepiej, aby to byli wyłącznie twoi znajomi. Upewnij się, że wiedzą, jak chronić twoją prywatność, np. korzystając z aplikacji (o tym poniżej).

@ Nie przyjmuj do grona znajomych osób, których nie znasz osobiście i które nie zostały ci polecone przez wspólnych przyjaciół. Szczególnie unikaj firm, które występują na Facebooku jako „osoby fizyczne” – nigdy nie wiesz, kto będzie miał dostęp do twych danych. Takiego ryzyka nie ma, gdy zostajesz fanem jakiegoś produktu albo zapisujesz się do grupy (choć tu możesz paść ofiarą spamu).

@ Co jakiś czas przeglądaj listę znajomych i „czyść” ją z kontaktów, które wydają ci się zbędne lub zbyt powierzchowne. Dotyczy to zwłaszcza osób, które wykorzystują swoje osobiste profile do marketingu czy propagandy (częste wśród pracowników agencji PR). Podobnie traktuj grupy – nawet te założone dla zabawy mogą znienacka zmienić nazwę i charakter.

@ Bardzo ostrożnie korzystaj z aplikacji, zwłaszcza tych niezweryfikowanych przez Facebooka. Wiele z nich żąda dostępu do twoich danych, a nawet danych twoich znajomych – istnieje ryzyko, że informacje te trafią w niepowołane ręce. Niektóre działają jak wirusy, rozsyłając bez twojej wiedzy wiadomości albo zaproszenia. Sprawdź w ustawieniach prywatności, jakie uprawnienia mają poszczególne aplikacje. Skasuj te, których nie używasz.

@ I wreszcie rzecz podstawowa, choć bardzo niepopularna – przeczytaj regulamin serwisu, zanim założysz w nim konto (i za każdym razem, gdy jego zapisy są zmieniane). Przynajmniej będziesz wiedzieć, czego się spodziewać. Dowiesz się też zawczasu, jak skasować konto i zażądać usunięcia twoich danych z baz firmy, która nimi zarządza.