Jak odkryć swoje mocne strony?

Aby się dowiedzieć, w czym naprawdę jesteś dobry, zachowaj się jak detektyw. Posłuż się zarówno intuicją, jak i rozumem. Słuchaj innych, rób wywiad środowiskowy, porównuj fakty. Fantazjuj i analizuj. Uwaga! Przygotuj się na suspensy jak w najlepszym kryminale!
Jak odkryć swoje mocne strony?

Na zapleczu klubu muzycznego ginie znany piosenkarz. Sprawa wygląda na dzieło zawo­dowca. W sprawie brak jednak motywu oraz narzędzia zbrodni. Jedyny naoczny świadek zdarzenia przebywa w szpitalu w śpiączce. Policjanci nie mają praktycznie nic. Jedynym dowodem, który udaje się zabezpieczyć, jest ślad zapachowy. O stwo­rzenie profilu przestępcy zostaje poproszona Sasza Załuska, zawodowa profilerka. Czasu ma niewiele, zapachu nie można badać w nieskończoność.

Tak zaczyna się „Pochłaniacz”, kryminał Ka­tarzyny Bondy. Wydana kilka la temu książka błyska­wicznie stała się bestsellerem, a krytycy zachwalali ją jako „idealną na wakacje 2014”. Skąd ten sukces? Sasza Załuska to zupełnie nowy typ bohaterki. Jej mocne strony to ambi­cja, upór, siła. Sasza ma umiejętność analizy, refleks, a także duże poczucie wolności, świetną figurę i bardzo kocha swoje dorastające dziecko. Ale są też słabsze strony Saszy, choćby jej uzależnienie od alkoholu i egoizm. Okazuje się, że to właś­nie taka postać jest w stanie stworzyć profil psychologiczny najbardziej tajemniczego przeciwnika. Nakreślić, w czym jest dobry, a z czym sobie nie radzi. Tyle literatura kryminalna. W rzeczywistości odkrywanie swoich mocnych stron bywa bardziej fascynujące niż najlepszy kryminał. Bo dotyczy spraw najciekawszych – nas samych.

Wskazówka 1. Sprawdź, co ci przychodzi bez wysiłku

Ale najpierw pytanie, które na początku śledztwa zadałby chyba każdy dociekliwy detektyw: jak to w ogóle możliwe, że nie znamy swoich dobrych stron? Przecież to właśnie nasze zalety, nasze kompetencje, to, w czym jesteśmy mocni, pcha nas do przodu! To dzięki nim odnosimy sukcesy, nie tylko zawodowe. Dlaczego mielibyśmy te nasze mocne strony igno­rować, nie dostrzegać ich, nie być ich świadomi? Dlaczego w tej – akurat bardzo przyjemnej kwestii – mielibyśmy siebie okłamywać?

Odpowiedź jest prosta. Nie wszystkie nasze mocne strony uważamy za atrakcyjne. I odwrotnie – często chcemy mieć te, które były nam stawiane za wzorzec, a których nigdy nie mieliśmy. „W dzieciństwie często spełnialiśmy oczekiwania rodziców, bo baliśmy się odrzucenia. Potem podobnie działo się w relacjach z rówieśnikami. W ten sposób nieświadomie wytworzyliśmy fałszywe self. Takie, które jest dla innych, za które inni będą nas podziwiać. Przez to tracimy kontakt z tym, co w nas autentyczne, nie dopuszczamy do głosu praw­dziwych pragnień, nie doceniamy swoich prawdziwych za­let” – tłumaczy Paweł Pilich, coach, trener i psychoterapeuta z Laboratorium Psychoedukacji w Warszawie.

Przykład? Nasz ojciec był marynarzem, o nawigacji mógł mówić godzinami. Wyrośliśmy w przekonaniu, że nie ma gorszego wstydu niż gdzieś się zgubić. Niestety sami mamy fatalną orientację w przestrzeni. Wiedzą to wszyscy z wy­jątkiem nas samych. A raczej my też to podejrzewamy, ale staramy się tę myśl stłumić. Robimy więc wszystko, by wszę­dzie trafić bez błądzenia i na czas. Studiujemy mapy, byle tylko nikogo nie pytać o drogę. W dotarcie do celu zazwy­czaj wkładamy mnóstwo wysiłku. I – oczywiście – zazwy­czaj w końcu się udaje. Odtrąbiamy wtedy sukces (z czasem zaczynamy wierzyć, że naprawdę jesteśmy świetni w nawi­gacji) i dorzucamy kolejną cegiełkę do budowy „fałszywego ja”. Nie zauważamy, że naszą mocną stroną wcale nie jest dobra orientacja w przestrzeni, ale na przykład… wytrwałość w dążeniu do celu.

Im więcej wysiłku, tym większe uznanie dla samego sie­bie. „Jeśli nie musiałeś nad czymś ciężko pracować, nie mo­żesz tego nazwać sukcesem” – powiedział niedawno w wy­wiadzie dla „Time’a” Ricky Gervais, brytyjski komik, autor kultowych, pokazywanych w telewizjach całego świata seriali „Biuro” czy „Idiota za granicą”. To przewrotne zdanie zrobiło na czytelnikach tygodnika takie wrażenie, że błyskawicznie trafiło na portale społecznościowe i było udostępniane jako „złota myśl”.

„Rzadko doceniamy zdolności, które przychodzą nam bez większego wysiłku. A to właśnie lekkość w robieniu czegoś jest świetną wskazówką, że w tym akurat jesteśmy dobrzy” – podpowiada dr Katarzyna Schubert-Panecka, executive coach, mediatorka gospodarcza, wykładowca uniwersytecki m.in. w Karlsruhe w Niemczech i prezeska Stowarzyszenia Mediacyjnego AGM. Jej zdaniem jeszcze lepszym drogowskazem jest tzw. flow. To stan uskrzydle­nia, szczęście, nie tyle przyjemność, ile satysfakcja płynąca z wykonywania jakiegoś zadania. W stanie flow jesteśmy tak pochłonięci jakąś czynnością, że nie czujemy głodu, nie zwracamy uwagi, że przy pracy zastała nas noc, a może wręcz poranek. „Stan flow, lekkość i przyjemność w robie­niu danej rzeczy, to podstawa do zbudowania kompasu, któ­ry podpowie nam nie tylko, w czym jesteśmy mocni, ale też w którą stronę iść” – mówi Schubert-Panecka.

Stan flow doskonale zna Katarzyna Bonda, autorka wspo­mnianego kryminału „Pochłaniacz”. „Gdy zaczynam pisać powieść, nic nie ma znaczenia. Z nikim się nie widuję, prawie nie wychodzę z domu” – przyznaje. Ale droga do zostania jedną z najlepszych autorek kryminałów w Polsce była długa. I bardzo trudna. Przez ponad 10 lat pracowała jako dziennikarka. Jako 18-latka zaczynała w „Kurierze Podlaskim”, potem przeniosła się do „Expressu Wieczornego Warszawy”, by w końcu trafić do „Newsweeka”. Zajmowała się sprawami sądowymi, krymi­nalnymi i społecznymi: „Choć były za każdym razem nowe i inne, to ja miałam wrażenie, że cały czas przetwarzam te same informacje. Byłam kompletnie wypalona” – wspomina.

 

Przy biurku w „Newsweeku” zaczęła pisać swoją pierwszą powieść – „Sprawę Niny Frank”. Nie wiedziała, czy to ma sens, czy umie to robić, ale było doskonałą odskocznią i sprawiało ogromną przyjemność. Było czymś zupełnie innym niż pisa­nie tekstów do tygodnika, niemal na akord. „Przebąkiwałam o zwolnieniu, ale mnie zatrzymywano. Radzono, żebym odpo­częła, wzięła urlop. A potem i tak wysyłano w Polskę na temat” – wspomina.

I wtedy zdarzył się wypadek. Wracała nad ranem z dwóch dużych tematów, była zmęczona, jechała za szybko. Potrąci­ła człowieka, który potem w szpitalu zmarł. „To była moja wina” – mówi otwarcie. Odbyła się sprawa w sądzie, Kata­rzyna dostała wyrok w zawieszeniu. Długo próbowała się pozbierać. Trafiła na terapię. „Ten wypadek to było trau­matyczne przeżycie. Zdałam sobie sprawę z ulotności ży­cia i poczułam, że nie ma dla mnie odwrotu. Że muszę żyć w zgodzie ze sobą” – mówi. Zrezygnowała z pracy w redakcji. Wzięła się do pisania książek. „Nikt we mnie nie wierzył, nawet moja mama miała wątpliwości, czy dobrą drogę wy­brałam” – przyznaje Bonda. Gdy skończyła „Sprawę Niny Frank”, pokazała ją znajomym. „Szału nie ma” – usłyszała. Feedback był oczywisty – popełniłaś błąd. Wysłała książkę do kilku wydawnictw, jedno zaakceptowało ją do druku. Nie sprzedawała się nadzwyczajnie, ale – ku zaskoczeniu samej Bondy – została nominowana do Nagrody Wielkiego Kalibru dla najlepszej powieści kryminalnej roku.

„Przewartościowałam swoje potrzeby. Pisanie stało się najważniejsze. Aby mieć za co żyć, wyprzedawałam meble na Allegro. W końcu zostały mi tylko łóżko i żyrandol” – wspomina. Jedenaście dni przed wypadkiem zmarł jej ojciec, który – jak się rok później okazało – zostawił jej 17 tys. zł z polisy na życie. „Dla mnie to był kolejny znak, że nie mogę zawrócić z obranej drogi” – wspomina Bonda.

Następną książką były dokumentalne „Polskie morder­czynie”, które stały się bestsellerem. Potem też literatura fak­tu, czyli „Zbrodnia niedoskonała” i kolejne dwa kryminały z Hubertem Meyerem, bohaterem wymyślonym w pierw­szej książce. No i teraz „Pochłaniacz”, rozpoczynający serię z Saszą Załuską. Bonda sprzedała już prawa do ekranizacji swoich powieści, zaczęła też pisać scenariusze filmowe i wy­kładać w szkole kreatywnego pisana „Maszyna do pisania. pl”. „Stan flow znałam od dawna. A jednak dojście do tego, w czym naprawdę jestem dobra, zajęło mi mnóstwo czasu” – mówi.

Wskazówka 2. Zapytaj, co myślą inni

O swoje mocne i słabe strony pytamy zazwyczaj w chwi­lach przełomu. Gdy stoimy przed trudną decyzją, choćby wyboru kierunku studiów. Albo pracę, związek czy inną cenną dla nas rzecz tracimy. „Wtedy życie konfrontuje nas z wyobrażeniami o nas samych” – mówi Paweł Pilich, coach i psychoterapeuta. Czy rzeczywiście byliśmy świetnymi me­nedżerami, skoro zespół się skłócił i rozpadł? Czy naprawdę jesteśmy aż tak skutecznymi sprzedawcami, skoro przychody były coraz niższe? „Oczywiście, wciąż możemy pielęgnować fałszywe self. Ale znacznie lepiej jest przyjrzeć się temu, co się stało, na spokojnie. Uznać własne błędy, zaakceptować swoje ograniczenia. I wyciągnąć wnioski” – mówi Pilich.

Taką chwilą prawdy dla Krzysztofa Falkowskiego, rad­nego i nauczyciela przedsiębiorczości w liceum w Mońkach, 10-tysięcznym mieście na Podlasiu, okazały się wybory sa­morządowe w 2010 roku. Ubiegał się o urząd burmistrza i był niemal pewien, że wygra. Na koncie miał przecież mnóstwo świetnych przedsięwzięć, robionych zgodnie z zasadą „myśl globalnie, działaj lokalnie”. To dzięki niemu od kilku lat mo­nieccy licealiści wyjeżdżali na wymiany do Włoch, Turcji, Holandii, Rumunii czy na Litwę. To on organizował coroczne misteria, czyli przedstawienia w okolicach Wielkanocy, które ściągały tłumy i wojewódzką telewizję (w misteriach brało udział ponad 50 osób). To on wskrzesił Święto Ziemniaka, kiedyś imprezę rolniczą, dziś kulinarną, na której pojawiają się najlepsi kucharze Polski, choćby Karol Okrasa.

Podobnym rozmachem Falkowski wykazał się przy swojej kampanii wyborczej – dynamiczna ekipa, profesjonalne pla­katy i ulotki, częste spotkania. „Niestety, wybory przegrałem.

I to sromotnie, bo nie doszło nawet do drugiej tury” – przy­znaje. Być może dla mieszkańców Moniek był za młody (miał dopiero 33 lata), być może poprzedni burmistrz sprawdzał się wystarczająco dobrze (i nie było negatywnego elektoratu). „Sto razy się zastanawiałem, dlaczego tak się stało. W czym byłem słaby, a w czym dobry? Pytałem współpracowników, przyjaciół. W końcu doszedłem do wniosku, że nie umiem wytłumaczyć innym rzeczy dla mnie oczywistych. Że być może brak mi dyplomacji, że nie jestem dobry w prowa­dzeniu polityki” – mówi. Bez wątpienia jednak udało mu się przekonać do siebie i zarazić entuzjazmem sporą grupę młodych ludzi.

 

Falkowski przyznaje, że lekcja nie była przyjemna. Jest dumny, że się nie załamał (zna przypadki, kiedy przegrani po wyborach wpadali w depresję czy alkoholizm), tylko za­brał się do kolejnych zadań. Bo wkrótce został wybrany na przewodniczącego rady powiatu. A gdzieś po drodze zaczął rozkręcać ze znajomym festiwal „Rock na bagnie”. W lipcu tego roku w Goniądzu nad Biebrzą zagrały takie gwiazdy jak Dezerter, Apteka, Luxtorpeda plus masa młodych zespołów rockowych. Choć impreza odbywała się w tym samym cza­sie co Open’er, zjechały na nią tłumy. „Rockiem na bagnie” zachwycał się m.in. Muniek Staszczyk, a Walter Chełstowski, reżyser i producent, nazwał ją „najlepszym niezależnym fe­stiwalem rockowym w Polsce”. „Najbardziej podobało mi się zaangażowanie tak wielu osób, choćby studentów z Białego­stoku, którzy w ramach wolontariatu pracowali w służbach porządkowych czy informacyjnych. No i reakcja muzyków i publiczności” – mówi Falkowski. Czyżby Krzysztof nagle zmienił się o 180 stopni? Skąd!

Po prostu postawił na to, w czym jest naprawdę dobry, co go kręci i na czym się zna, czyli na kulturę. I tym razem wyszło doskonale! „Ignoruj swoje słabości, wzmacniaj to, w czym jesteś dobry” – pisał w eseju „Managing Oneself” Peter Dru­cker, profesor Uniwersytetu Claremont w Kalifornii i ekspert do spraw zarządzania.

„Jeśli chcesz coś poprawić, nie trać czasu na zajmowa­nie się tymi obszarami, gdzie masz niewielkie kompetencje. Zamiast tego skoncentruj się i wzmacniaj to, w czym czu­jesz się mocny. Wtedy słabości przestają mieć znaczenie”. To zresztą zasada znana wszystkim dobrym stylistom i fryzje­rom. Zamiast ukrywać niedoskonałości klienta (i robić mu zaczeskę), lepiej podkreślać to, co w nim atrakcyjne (choćby piękny kształt czaszki).

Według dr Katarzyny Schubert-Paneckiej informacja zwrotna od innych to drugi konieczny składnik kompasu, który pozwala nam odkryć swoje mocne strony. „Pod warun­kiem, że jesteśmy gotowi ich opinie przyjąć” – zaznacza. Jak to zrobić? Poprosić wprost (na końcu tekstu pomocnicze pytania, które możemy w czasie takich rozmów zadać). Najlepiej, by osoba, która ma wskazać nasze mocne strony, nie była z nami zbyt mocno emocjonalnie związana, ale jednak życzliwa, i do­brze nas znała. To może być też coach czy trener. Oczywiście także osoba, która nie do końca nam sprzyja, może mieć celne spostrzeżenia na nasz temat. I pewnie jej zdanie będzie się dla nas najbardziej liczyło. „Taka rozmowa czy przeczytanie formularza z informacjami o sobie wymaga odwagi. Jeśli jed­nak podejdziemy do tego z dystansem, szukając możliwości rozwoju, a nie chęci dopieczenia nam, bardzo się opłaca. Nie bójmy się, że usłyszymy same negatywne rzeczy. Większych krytyków niż my sami nie znajdziemy. Dajmy się zaskoczyć pozytywom, których do tej pory nie byliśmy świadomi” – pod­kreśla dr Schubert-Panecka.

Wskazówka 3. Chłodno oceń fakty

Kolejnym sposobem na odkrywanie swoich mocnych stron jest „nakręcenie” filmu o sobie – jak sobie siebie wyobrażam za kilka lat. Warto sobie wyobrazić konkretny scenariusz, reżyse­rować scena po scenie własne życie. Zastanowić się, czy chcemy, by ten film był dostępny bez ograniczeń, czy dla osób doros­łych. Gdzie powinna toczyć się akcja i jak bardzo powinna być dynamiczna. A potem opowiedzieć sobie (znajomemu, coa- chowi), kim tam jesteśmy, gdzie się znajdujemy, kto nas otacza. „Kamera jest obiektywna, daje nam odpowiedni dystans, po­zwala spojrzeć na siebie z boku. Tworząc taki film, poczujemy się jak reżyserzy swojego życia. Tak naprawdę dobrze wiemy, w której roli będziemy najlepsi” – mówi dr Schubert-Panecka.

Katarzyna Sagatowska na spotkaniu z coachem też „nakrę­ciła” taki film. Zobaczyła siebie jako właścicielkę galerii foto­grafii artystycznej gdzieś w Paryżu czy w Londynie. „Bardzo mnie to ucieszyło, utwierdziło w przekonaniu, że wybrałam do­brą drogę” – przyznaje Sagatowska. A przecież to, do czego dą­żyła od lat, to robienie zdjęć, bycie artystką, nie kuratorem czy marszandem. Co prawda po liceum poszła na zarządzanie na Politechnice Warszawskiej. „Moim problemem było to, że by­łam dobra w zbyt wielu przedmiotach. Wybrałam więc kieru­nek, który wydał mi się najbardziej przyszłościowy, konkretny, dający zatrudnienie” – opowiada. Studia jej nie zafascynowały („większość czasu spędziłam, grając w brydża, ale potem na egzaminach i tak dostawałam piątki”). Po nich trafiła do mar­ketingu i reklamy (jako sprzedawca powierzchni reklamowej). Pięła się po szczeblach kariery, ale gdy wyszła za mąż i urodziła dziecko, bez większego żalu została w domu. „Wiedziałam już, że marketing i reklama w takiej formie są nie dla mnie. Że chcę robić coś związanego ze sztuką, na przykład z fotografią. Że pora zawalczyć o siebie” – wspomina. Razem z ówczesnym mę­żem postanowili, że Katarzyna pójdzie do szkoły fotograficznej, a zarabianiem pieniędzy zajmie się na razie on.

Sukcesy przyszły szybko. Sagatowska jako studentka Europejskiej Akademii Fotografii zdobyła za cykl „Szkoła” pierwszą nagrodę w fotograficznym konkursie „Newsweeka” – Newsreportaż. „To mnie uskrzydliło, a jednocześnie mi te skrzydła podcięło. Zdałam sobie sprawę, że mam talent, i zawiesiłam sobie poprzeczkę wyjątkowo wysoko – od tej chwili każde zdjęcie miało być wyjątkowe” – opowiada. Bez problemów dostała się wkrótce do słynnej czeskiej uczelni fotograficznej – Instytutu Twórczej Fotografii na Uniwer­sytecie Śląskim w Opawie. Licencjat zdała jako najlepsza na roku, cztery lata później obroniła – też najlepiej ze wszystkich studentów z jej grupy – pracę magisterską.

Ale wciąż miała problem, by z fotografii żyć, by na niej zara­biać. Nie umiała robić sesji modowych, nie chciała pracować dla reklamy czy biegać z aparatem jako fotoreporter. Interesowała ją fotografia artystyczna, ale własne wystawy (choćby „Polskie sumo”) były bardzo stresujące i wykańczały ją emocjonalnie.

Pracę licencjacką i magisterską poświęciła rynkowi foto­grafii kolekcjonerskiej w Polsce, rynkowi – mówiąc wprost – bardzo młodemu. Jeszcze jako studentka Opawy (zajęcia odbywały się co dwa miesiące) dostała pracę w firmie zwią­zanej z Artinfo.pl, która zajmuje się m.in. organizowaniem wystaw i aukcji. I poczuła się jak ryba w wodzie. Znała się na dobrych zdjęciach, umiała się postawić zarówno w roli twórcy, jak i kupującego, a dzięki doświadczeniu w zarzą­dzaniu wiedziała, jak zorganizować duży event (jakim były coroczne, a potem odbywające się już dwa razy w roku aukcje najlepszych polskich fotografii). „Postanowiłam odwiesić aparat na jakiś czas. Prowadzę co prawda fotograficznego bloga, ale zawodowo zajmuję się zdjęciami innych i pro­pagowaniem sztuki” – mówi Sagatowska. Właśnie dostała propozycję poprowadzenia debaty w Muzeum Narodowym i przygotowuje nową aukcję. „Zatoczyłam koło. Połączyłam fotografię z zarządzaniem” – przyznaje.

 

„Ważne, by nie przekreślać żadnych z dotychczasowych doświadczeń. Warto zrozumieć swoje wcześniejsze wybory, bo z pewnością nie były przypadkowe” – mówi Paweł Pilich, coach. Wiele osób, poszukując swoich mocnych stron, stawia na rewolucję. Chcą uciec od tego, co robili do tej pory, więc rzucają pracę, wyjeżdżają do Indii, zakładają knajpę (choć wcześniej pracowali w banku i o gastronomii nie mają poję­cia). „Zazwyczaj to się nie sprawdza. Znacznie lepiej przejść ewolucję. Przyjrzeć się sobie i postawić na te kompetencje, które już się gdzieś sprawdziły” – dodaje.

Według dr Katarzyny Schubert-Paneckiej chłodne spoj­rzenie na fakty i warunki, w których mamy działać, to trzeci z najważniejszych składników koniecznych do skonstruowania życiowego kompasu. Wykorzystując swoje mocne strony, być maksymalnie skutecznym.

Wypiszmy sobie więc na kartce to, co nam się w życiu naj­bardziej udało (np. przyjęcie na prestiżowe studia, praca ma­gisterska) oraz to, jakie cechy i kompetencje były potrzebne do osiągnięcia tych sukcesów. Zanotujmy też swoje porażki (zbyt duży stres związany z własną wystawą). Żadnego życzeniowego myślenia, tylko twarde stanięcie na ziemi. Gdy połączymy to z flow i feedbackiem, dostaniemy drogowskaz idealny. I będzie­my jak zawodowy profiler z najlepszych kryminałów.

Jak skonstruować swój życiowy kompas

1. OCEŃ SIĘ SAM

Samoocena naszych mocnych . stron może być przeprowadzona na kilka sposobów. Do jednego bardziej trafi intuicyjna obserwacja własnego flow, innego zainspiruje racjonalna ana­liza projektów, jeszcze innemu spodoba się praca nad celami.

REFLEKSJA

  • Co jest twoją pasją? Co najbardziej lubisz robić?

  • Jakie twoim zdaniem masz zdol­ności?

  • Czego nauczyłeś/nauczyłaś się do dziś? Jaką zdobyłeś/zdobyłaś wiedzę?

  • Jakich osiągnięć możesz dowieść?

  • Z czego jesteś dumny/dumna?

  • Co jest w tobie nadzwyczajnego?

  • Co inni cenią w tobie najbardziej? Co lubią, co kochają?

  • Skończ zdanie: Jestem ciekawa, dla innych, ponieważ…

  • Podsumowując powyższe odpowie­dzi, dziś jestem…

FLOW

Przypomnij sobie sytuację, w któ­rej czułeś/czułaś się tak pochłonięty/ /pochłonięta konkretnym zadaniem, że czas mijał niepostrzeżenie, zniknę­ło poczucie głodu, zmęczenia, a sama treść czynności stanowiła centrum zainteresowania:

  • Co dokładnie wówczas robiłeś/ro­biłaś?

  • Jakie uczucie pamiętasz z tej sy­tuacji?

  • Co konkretnie wywołało te uczucia?

  • Jak sądzisz, co mogłoby te uczucia wzmocnić, a co zakłócić?

  • Wyobraź sobie, że w zadaniu, w któ­rym czułeś/czułaś flow, ukryty jest twój potencjał, marzenia, mocne strony. Jakie skarby odkrywasz?

  • Teraz, kiedy znasz już lepiej swoje mocne strony, wyobraź sobie, że masz nieskończenie dużo odwagi oraz pewność, że wszystko się uda, a do tego wygrałeś 5 mln dolarów (są już na twoim koncie). Jak wy­gląda twój dzisiejszy dzień? Godzina po godzinie przestudiuj otoczenie, czynności, zapachy oraz spełnione bądź niespełnione potrzeby.

  • Teraz, kiedy uświadomiłeś sobie pasje, silne strony i marzenia, jaki jest następny, najmniejszy krok ku realizacji siebie samego?

MOST (PRACA NAD CELAMI)

  • Naszkicuj most z czterema filarami. Wypisz na jednym końcu rok 2014, na drugim – 2018.

  • Zastanów się, dokąd chcesz dotrzeć w roku 2018, i wpisz ów cel na koń­cu mostu.

  • A teraz przeanalizuj rok po roku, jak wygląda twoja życiowa droga do roku 2018. Co musisz każdego roku zrobić, aby dotrzeć do wyma­rzonego celu?

2. POZWÓL, BY INNI CIĘ OCENILI

. Celem tego ćwiczenia jest spraw­dzenie, na ile twoja samoocena pokry­wa się z tym, jak widzą cię inni. Przy­gotuj dwie kopie formularza – jedna będzie dla ciebie, druga dla osoby, którą prosisz o opinię. W razie potrzeby uzu­pełniaj listę o kolejne cechy.

Proszę, oceń moje cechy w skali od

-3 (cecha słabo ukształtowana) do +3 (cecha bardzo mocno ukształtowana)

  • skuteczny/a
  • dobry organizator

  • szybki/a

  • wytrwały/a

  • zdolny/a do konstruktywnego rozwiązywania konfliktów

  • ambitny/a

  • zdolny/a do przejmowania odpowiedzialności

  • kreatywny/a

  • zdolny/a do pracy w zespole

  • wytrzymały/a

3.  GDZIE MNIE POTRZEBUJĄ?

Po analizie różnych aspektów twoich mocnych stron pora na analizę rynku – kto potrzebuje twoich kompetencji i ciebie. Czego ty chcesz?

  • Kim jestem?

  • Co potrafię?

  • Czego chcę i jaka jest moja życiowa motywacja?

  • Czego potrzebuję, żeby móc to ro­bić?