Jak odzyskano “Damę z gronostajem”?

Warta 300 mln euro „Dama z gronostajem” rzadko opuszcza krakowską galerię. Mało jednak brakowało, aby po jednej ze swoich „podróży” nigdy już nie wróciła do Polski.

Konwój złożony z ciężarówki oraz samochodów z policją i antyterrorystami towarzyszył jej w podróży na lotnisko w Warszawie, skąd w maju ub.r. odlatywała na wystawę do Madrytu. Potem był Berlin i Londyn. W sumie 9 miesięcy poza Polską. „Dla »Damy« zawsze czarterujemy samoloty” – wyjaśnia krakowski konserwator Janusz Czop. Wewnątrz maszyny pilnowali jej konwojenci. „Dama z gronostajem” podróżowała w trzech skrzyniach. Pierwsza, drewniana, była czymś w rodzaju etui. Dwie kolejne miały za zadanie łagodzić wstrząsy – między nimi znajdują się amortyzatory. Czujniki umieszczone w skrzyniach pokazują ciśnienie, wilgotność, temperaturę i drgania. Badania przeprowadzone po powrocie obrazu z zagranicznych wojaży pokazały, że taka przezorność się opłaca, bo dzieło nie ucierpiało. Ale na wszelki wypadek ma zakaz eskapad przez 10 lat. Jeśli jednak prześledzi się losy „Damy z gronostajem”, to pytanie, ile może jeszcze wytrzymać, wydaje się trywialne – portret Cecylii Gallerani, jedyne w Polsce dzieło Leonarda da Vinci, przetrwało już przecież niejedną zawieruchę.

Wojna i kara

Kiedy w 1792 r. książę Adam Jerzy Czartoryski zaciągnął się do armii litewskiej i ruszył na wojnę przeciw Rosji, chyba nie zdawał sobie sprawy, jakie konsekwencje będzie miała dla jego rodziny ewentualna przegrana. A ta niestety nastąpiła bardzo szybko. W insurekcji kościuszkowskiej już nie uczestniczył, ale rosyjskie wojska i tak zdewastowały siedzibę Czartoryskich w Puławach.

Zanim księżna Izabela zabrała się za odbudowę pałacu, wezwała swoich synów Adama i Konstantego, po czym zleciła im misję specjalną. Mieli udać się do Sankt Petersburga, żeby ratować dzieła sztuki zajęte przez władze carskie, a przy okazji poprawić nieco stosunki z Rosjanami. Misja – czego Izabela ze zrozumiałych przyczyn nie mogła przewidzieć – miała skutki uboczne. Poprawianie stosunków z carskim dworem Adamowi wyszło tak dobrze, że został wkrótce adiutantem następcy tronu Wielkiego Księcia Aleksandra (przyszłego cara) i… kochankiem jego żony. Mimo że obaj panowie nadal deklarowali wzajemną przyjaźń, Czartoryskiego na wszelki wypadek wysłano do Włoch, gdzie bawił przez rok jako poseł rosyjski w Królestwie Sardynii. Kto i kiedy pokazał mu wizerunek pięknej Cecylii Gallerani, namalowany genialną ręką Leonarda, nie wiadomo. Okoliczności zakupu „Damy z gronostajem” nie są znane, ale to właśnie wtedy, w roku 1800 we Włoszech, Adam Czartoryski kupił ten obraz dla swojej matki. Mniej więcej w tym samym czasie w Wenecji sprzedano mu niemal równie cenny „Portret młodzieńca” Rafaela Santi. 

 

Czego oczy nie widzą…

 

Płótna przez 30 lat wisiały na ścianach Domku Gotyckiego przy pałacu w Puławach, aż przyszło powstanie listopadowe, a z nim – jakżeby inaczej – carskie wojsko. Dowodził nim – o ironio! – wnuk Izabeli: syn jej córki Marii książę Adam Wirtemberski, który nie cackał się z babką. Kazał ostrzelać pałac z dział, a potem spakował 40 tys. tomów puławskiej biblioteki i wywiózł do Petersburga. 84-letnia księżna Izabela ratowała, co mogła. Najcenniejsze dzieła – „Damę z gronostajem” Leonarda, razem z „Portretem młodzieńca” Rafaela i „Miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta – ukryła w pałacu w Sieniawie, w zamurowanej skrytce alkowy. Czy ktoś myślał wtedy o temperaturze, jaka tam panuje, albo o wilgotności powietrza? Ważne było tylko to, żeby skarby nie dostały się w łapy wojsk carskich.

 

Księżna nie doczekała już chwili, kiedy po ośmiu latach jej syn Adam wywiózł cenne malowidła do Paryża, do Hotelu Lambert, gdzie powinny być bezpieczne. Ale Czartoryscy najwyraźniej nie mieli szczęścia do swoich siedzib. Był lipiec 1870 roku, we Francji zrobiło się gorąco. Nie tyle z powodu temperatury, ile wojny francusko-pruskiej, a potem Komuny Paryskiej. Hotel Lambert, położony na Wyspie św. Ludwika, która dawniej była tylko podmiejskim pastwiskiem, stał się twierdzą komunardów. „Damę” znowu trzeba było więc ratować. 

 

Kiedy Władysław Czartoryski (syn Adama) przywiózł ją do Polski – do Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie – nie wiedział, że jej dni w ojczyźnie też są policzone. Po nieco ponad trzydziestu latach wybuchła I wojna światowa i „Dama” znowu ruszyła w drogę. Tym razem pojechała do Drezna, żeby w tamtejszej Gemäldegalerie spędzić kilka lat.

 

Zły malarz

 

Kiedy „Dama z gronostajem” wróciła do Muzeum Czartoryskich, był rok 1920. Ale niebawem jej spokój został zakłócony za sprawą pewnego malarza. Marnego, ale z  wielkimi ambicjami: Hitlera. Z jego powodu pewnego sierpniowego dnia 1939 r. pracownicy Muzeum Czartoryskich wtaszczyli do budynku cynowe skrzynie, wyłożone pluszem, do których zaczęli pakować zbiory. Na jednej z nich ktoś namalował czarną farbą inicjały LRR: Leonardo, Rafael, Rembrandt. Obrazy mistrzów ponownie trafiły do pałacu Czartory- skich w Sieniawie, gdzie zostały ukryte. Miejsce ukrycia skarbów zdradził jednak Niemcom miejscowy młynarz Sauer. 

 

Schowek rozbito, niemieccy żołdacy ukradli złoto, ale obrazami wzgardzili. Plotki mówią, że służąca znalazła „Damę z gronostajem” mocno sfatygowaną, ze śladem wojskowego buta na werniksie. Prawda jest mniej widowiskowa: „Dama” stała oparta o półkę.

 

 

Ponowne ukrycie dzieł na nic się nie zdało. „Dama” i jej towarzysze trafili w ręce gestapo, a potem do Kajetana Muehlmanna – specjalnego pełnomocnika ds. zabezpieczenia dzieł sztuki. Niemcy zamierzali wzbogacić nimi muzeum Hitlera w Linzu. Führer miał bowiem wielkie plany: chciał stworzyć największą na świecie galerię, sławiącą imię III Rzeszy. Potrzebował eksponatów. W roli tego, kto miał wywąchać, gdzie znajdują się najcenniejsze w  Europie obiekty, wystąpił dr Hans Posse, dyrektor drezdeńskiej Gemäldegalerie. Już na początku czerwca 1939 r. jeździł po Europie i typował okazy, które byłyby godne wisieć w muzeum w Linzu. Naziści przygotowali precyzyjny plan działania. We wrześniu 1939 r. razem z  regularną armią do Polski wkroczyło kilka organizacji, które miały plądrować muzea, galerie, kościoły i domy. Hitlera w tych staraniach wspierał jego sekretarz Martin Bormann. Razem z Possem przygotowywał tabory ciężarówek i wagony kolejowe, na które ładowano warte miliony rodowe srebra, obrazy, rzeźby, manuskrypty. 

 

Jednak kiedy Posse przyjechał do Polski, obraz Leonarda wisiał już w muzeum w Berlinie, skonfiskowany przez Muehlmanna. Posse pisał więc w raporcie do Bormanna: „Chciałbym zaproponować zarezerwowanie trzech najważniejszych obrazów z  Muzeum Czartoryskich: Rafaela, Leonarda i  Rembrandta, znajdujących się w Kaiser-Friedrich-Museum w Berlinie, dla muzeum Führera w Linzu”.

 

Uprowadzenie

 

„Dama” miała więc czekać w Berlinie na transport w głąb Niemiec. Tymczasem zupełnie nieoczekiwanie… wróciła do Krakowa, na Wawel. Stało się to wczesną jesienią 1940 r. za sprawą generalnego gubernatora Hansa Franka. Kazał sprowadzić ją z powrotem do Polski, bo – tak jak inni urzędnicy – uwielbiał ozdabiać swoje biura i prywatne rezydencje łupami. Jak udało się Frankowi odzyskać „Damę”? 

 

Podobno w staraniach o nią poparł go sam Hitler, ale nie ma na to dowodów. Dość, że przez okres wojny „Dama” pozostawała w Polsce. Zniknęła, kiedy Niemcy zaczęli się ewakuować z Krakowa. Pierwsze transporty z dziełami sztuki pojechały na Śląsk już w listopadzie 1944 r. Jednak w jaki sposób, czym i kiedy dokładnie Frank wywiózł „Damę z gronostajem”, nie jest jasne. Najprawdopodobniej spakował ją potajemnie i zabrał, opuszczając Polskę 17 stycznia 1945 r. Najpierw pojechał do zamku Siechau (Sichów) na Dolnym Śląsku. Tam spalił dokumenty, a potem posegregował łupy i część z nich zabrał do willi w Neuhaus w Górnej Bawarii. Czy była wśród nich „Dama z gronostajem”?

 

Na podobne pytania próbował odpowiedzieć prof. Karol Estreicher, krakowski historyk sztuki, który podczas II wojny światowej dostał od gen. Sikorskiego rozkaz: „Ja ratuję wojsko, a pan ratuj skarby kultury!”. 4 kwietnia 1940 r. objął kierownictwo komisji rejestracji i rewindykacji polskich dóbr kultury w Biurze Informacji i Dokumentacji w Paryżu. Przez blisko 5 lat dokumentował, co i skąd ukradziono. Pomagała mu m.in. specjalna komórka AK. Do poszukiwań zaangażowała archiwistów, muzealników, kolejarzy (którzy zdawali relacje z tras przewozu cennych ładunków), pracowników firm spedycyjnych, sprzątaczki. Brano pod uwagę nawet plotki. Te informacje pozwoliły później określić trasy wywozu polskich dóbr kultury. Katalog przygotowany przez Estreichera – „The cultural losses of Poland” – liczył trzysta stron. Obok zaginionych dzieł znajdowała się tam także lista sprawców kradzieży, wśród nich był Hans Frank (później, za zbrodnie wojenne, skazany w procesie norymberskim na śmierć przez powieszenie). 

 

Tuż po zakończeniu wojny Estreicher, z namaszczenia polskich powojennych władz i  Amerykanów, ruszył na poszukiwania do Niemiec i  Austrii. Odnalazł m.in. figury ze zrabowanego z  Krakowa ołtarza Wita Stwosza. Bardzo szczęśliwa okazała się data 13 grudnia 1945 r. Tego dnia Estreicher wkroczył do willi Fischhausen w Neuhaus, która należała do Franka. Było to miejsce ukrycia „Damy z gronostajem”. 

 

Powrót Damy

 

Powrót obrazu Leonarda do Polski nie był prostą sprawą. Estreicher pisał w swoich dziennikach: „Przeciwko mnie działają byli urzędnicy MSZ, którzy (…) uważają że lepiej, aby dzieła sztuki jakie znajdą się w Niemczech, przeszły do Londynu i pozostały w rękach Rządu, niż aby miały »wpaść w ręce bolszewików«. Działają również i arystokraci: Lubomirski, St. Zamoyski… Ci, chcą zdobyć dzieła sztuki z Muzeów Lwowa, Krakowa, Warszawy i sprzedać je za miliony $. Wiem to od Henry Taylora, bo dawał mi do poznania, że dobrze zrobię jeśli dopomogę Metropolitan w nabyciu Leonarda Czartoryskich”. Estreicher się nie poddawał, miał pewność, że zagrabione w  Polsce dzieła sztuki powinny wrócić do kraju.

 

26 kwietnia 1946 r. z Norymbergi ruszył w kierunku polskiej granicy konwój wagonów kolejowych, w których jechały bezcenne dzieła sztuki odnalezione przez Estreichera w niemieckich schronach, zamkach i kopalniach. Data 26 kwietnia nie była przypadkowa. Prognozy meteorologiczne, które przygotowali wojskowi specjaliści, mówiły, że od 27 kwietnia do 8 maja nie będzie padać. To było bardzo istotne, bo wilgotne powietrze mogło mieć zgubny wpływ na kilkusetletnie drewniane rzeźby. Ołtarz Mariacki był eksponatem specjalnej troski. Oprócz niego w wagonach znajdowały się 22 obrazy Canaletta, dzieła Rubensa, Watteau, Cranacha i… oczywiście „Dama z gronostajem” Leonarda da Vinci. 

 

Konwój eskortowali Amerykanie. Estreicher wspominał w „Dziennikach”, że to nie była łatwa podróż: „Problemy zaczęły się po prze-kroczeniu granicy niemiecko-czeskiej, gdzieś w  Sudetach, przy pierwszych posterunkach radzieckich. (…) Pociąg był nieustannie molestowany przez posterunki rosyjskie. Co stacja podchodzą żołnierze rosyjscy i zaczynają tych Amerykanów molestować: co wiozą, gdzie jest zgoda władz radzieckich, słowem był bezustanny kłopot. Amerykanie dość zręcznie parę razy strzelali w powietrze, gdy do pociągu usiłowały wleźć jakieś wachy radzieckie. W końcu wleźli jacyś oficerowie rosyjscy i żądali, żeby Amerykanie już przestali go prowadzić. Gdyby go przejęli, to na pewno nie skierowaliby go do Krakowa. Szczęśliwie dojechaliśmy do Zebrzydowic i tam już były władze polskie”.

 

 

W czasach bez internetu i telewizji, wieść, że konwój z cudownie odzyskanymi skarbami zbliża się do granicy, błyskawicznie rozeszła się drogą radiową. Począwszy od Zebrzydowic, aż do Krakowa na trasie pociągu zbierały się wiwatujące tłumy. Na największych stacjach niecierpliwie czekały komitety z kwiatami, ale to, co działo się w Krakowie, przeszło wszelkie oczekiwania. Peron Dworca Głównego nie był w stanie pomieścić krakowskich dygnitarzy, duchownych, przedstawicieli związków zawodowych, organizacji społecznych, a przede wszystkim tłumu krakowian. Powiewały polskie i amerykańskie flagi. Dumnie prężył się szwadron honorowy kawalerii Szkoły Podchorążych i orkiestra kolejowa, która po powitalnych mowach zagrała Mazurka Dąbrowskiego. Tego dnia, 30 kwietnia 1946 r., powstało słynne zdjęcie Estreichera w mundurze majora Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, z dumą prezentującego odzyskaną dla Polski „Damę”. 

 

Rozstania i powroty

 

Ale to były ostatnie chwile triumfu Estreichera. Wielu miało mu za złe, że sprowadził do komunistycznej Polski narodowe skarby, które powinny czekać na lepsze czasy za granicą. W Muzeum Czartoryskich, gdzie pojawił się z „Damą” czule owiniętą w koc (!), zamiast „dziękuję” usłyszał, że popełnił błąd, sprowadzając obraz do kraju bez porozumienia z rodziną Czartoryskich. Jak widać, nie tylko rozstania bywają trudne – ale i powroty. 

 

„Dama”, którą można odwiedzać na Wawelu, dopóki Muzeum jest w remoncie, nadal pozostaje najcenniejszym skarbem polskich placówek muzealnych. I nie przestaje inspirować. Jej wizerunek widnieje na kalendarzach, kubkach, filiżankach. Ostatnio Cecylia Gallerani uśmiecha się z ogona samolotu LOT-u. Prawdopodobnie lubi latać, w końcu odbyła w swoim życiu wiele dalekich podróży…