Jak przygotować się do śmierci? Tego “treningu” nie należy odkładać na później

Śmierć stała się w naszej kulturze tematem tabu. Spychamy ją ze strachem i obrzydzeniem do sal szpitalnych i za mury cmentarzy. To wielki błąd. Im wcześniej zaczniemy uczyć się dobrego umierania, tym lepiej będzie się żyć nam i naszym bliskim.
Jak przygotować się do śmierci? Tego “treningu” nie należy odkładać na później

Jak chciałbyś umrzeć? Na to pytanie, zadane przez CBOS w 2014 roku, aż 71 proc. Polaków odpowiedziało, że w sposób niespodziewany. Tylko co piąty z nas uważa, że śmierć jest czymś, na co powinniśmy się przygotować. 59 proc. chciałoby zakończyć życie we śnie. Tymczasem taka śmierć, choć nadal się zdarza, jest bardzo rzadka. W XXI wieku większość z nas umiera wskutek chorób przewlekłych, w szpitalach, w otoczeniu sprzętu podtrzymującego w nas życie.

I do czegoś takiego jesteśmy kompletnie nieprzygotowani, zarówno w sensie fizycznym, jak i duchowym. Jeśli przez całe życie boimy się śmierci i unikamy myślenia o niej, to gdy w końcu się z nią spotykamy, cierpimy bardziej, niż to potrzebne – i my sami, i nasi bliscy. Zapominamy o oswajaniu procesu umierania, które nasi przodkowie praktykowali przez tysiąclecia i które dziś ułatwiają nam osiągnięcia nowoczesnej psychologii. Dobra śmierć – taka, którą przyjmujemy z uśmiechem – nie jest wcale czymś nieosiągalnym.

 

Bez bólu, duszności i lęku

Spokojne umieranie może nam zapewnić współczesna medycyna. Problem polega na tym, że lekarze, pacjenci i ich bliscy nierzadko o tym zapominają. „Gdy okazuje się, że nie możemy już uratować pacjenta, często po prostu unikamy tego tematu. Zamiast porozmawiać o tym, co się stanie, gdy nasze terapie zawiodą, proponujemy kolejne, nawet wiedząc, że szanse ich powodzenia są znikome. Nauczyliśmy pacjentów oczekiwać, że zawsze da się coś jeszcze zrobić. Bo zawsze »coś« takiego jeszcze się znajdzie” – pisze dr Atul Gawande, znany amerykański chirurg i publicysta. W rezultacie dochodzi do zjawiska zwanego uporczywą terapią, które jest obciążające i dla chorego, i dla systemu opieki zdrowotnej. Śmierć nadchodzi z reguły wtedy, gdy człowiek jest już kompletnie wyniszczony – zarówno chorobą, jak i skutkami ubocznymi terapii – i nieświadomy tego, co się z nim dzieje. Wraz z chorym cierpi jego rodzina, często padająca ofiarą depresji. Z niezgody na takie traktowanie pacjentów powstał ruch hospicyjny.

 

„System publicznej opieki zdrowotnej po prostu nie radzi sobie ze śmiercią. Dlatego polska sieć hospicjów – jedna z najlepszych na świecie – to dzieło organizacji pozarządowych” – mówi dr Tomasz Dangel, anestezjolog i założyciel Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci. Specjaliści od opieki paliatywnej potrafią złagodzić praktycznie wszystkie nieprzyjemne doznania związane z umieraniem. „Dla wielu ludzi znacznie gorsza od bólu okazuje się duszność. Miałem niedawno pacjentkę z zaawansowanym rakiem z przerzutami do płuc. Była luteranką i odmawiała przyjmowania środków przeciwbólowych. Kiedy jednak zaczęła się dusić, poprosiła mnie, bym jej pomógł. Zaproponowałem morfinę, która przecież zwalcza nie tylko ból, ale też zmniejsza duszność. I pacjentka znów zaczęła się uśmiechać, mogła odejść spokojnie” – opowiada dr Mariusz Wirga, szef medyczny wydziału onkologii psychospołecznej w MemorialCare Todd Cancer Institute w kalifornijskim Long Beach.

W rzadkich przypadkach, kiedy lekarzom nie udaje się zniwelować cierpienia, można zastosować tzw. sedację terminalną, czyli podanie leków, dzięki którym pacjent traci świadomość. „Niedawno miałem taką młodą pacjentkę z rakiem, która nie mogła już przyjmować leków doustnie, bo wymiotowała. Nie chciała też zgodzić się na wkłucie dożylne, była pobudzona, a przy tym bardzo cierpiała. Dlatego – za zgodą rodziców – daliśmy jej do wypicia łagodny środek uspokajający, a dopiero potem podaliśmy jej dożylnie sedację. Dziewczynka umarła kilkanaście godzin później” – mówi dr Dangel.

 

Zawsze jest nadzieja 

Z badań prowadzonych na całym świecie wynika, że choć medycyna paliatywna dobrze się sprawdza, to lekarze i pacjenci nadal za rzadko z niej korzystają. Po części wynika to ze złych skojarzeń z eutanazją, czyli biernym bądź aktywnym dążeniem do zakończenia życia pacjenta. „Podstawowa różnica to intencja lekarza. Czym innym jest pozwolenie na to, by nieuleczalna choroba biegła swym naturalnym torem, a czym innym przyśpieszanie nadejścia śmierci. W tym drugim przypadku raczej nikt nie będzie dbał o komfort pacjenta – leki przeciwbólowe, nawodnienie, odżywienie itd.” – wyjaśnia dr Dangel. I przypomina, że zaprzestanie uporczywej terapii jest dopuszczalne np. w świetle nauki Kościoła katolickiego. Papież Jan Paweł II w encyklice „Evangelium vitae” napisał: „Rezygnacja ze środków nadzwyczajnych i przesadnych nie jest równoznaczna z samobójstwem lub eutanazją; wyraża raczej akceptację ludzkiej kondycji w obliczu śmierci”. Inny problem to uznawanie skierowania do hospicjum za przyznanie się do porażki, oznakę bezsilności medycyny. Być może częściowo wynika to z tego, że w Polsce leczenie paliatywne jest ściśle związane z opieką hospicyjną. Pacjent albo walczy z chorobą w szpitalu, albo przygotowuje się na śmierć w hospicjum czy w domu.

„W USA jest inaczej. Tu można stosować medycynę paliatywną w czasie terapii np. onkologicznej. Możemy wtedy poruszyć z chorym różne kwestie dotyczące jego jakości życia, nie wymagając od niego decyzji o rezygnacji z dalszej walki z chorobą” – wyjaśnia dr Wirga. Takie podejście sprawia, że pacjentowi łatwiej później zaakceptować fakt, że jego schorzenie jest jednak nieuleczalne i podjąć decyzję o przerwaniu nieskutecznej terapii. Dr Wirga podkreśla, że – niezależnie od sytuacji – choremu nie wolno odbierać nadziei.

 

„Nie mówimy, że nic już nie możemy zrobić, bo przecież medycyna paliatywna stanowi integralny element opieki zdrowotnej. Z badań wynika, że pacjenci potrzebują mądrej nadziei – takiej, która nie ukrywa pełnej informacji o tym, co może się z nimi dalej stać. Wspierając zdrową nadzieję na skuteczność terapii, rozmawiamy też o godnym umieraniu” – podkreśla. Niestety, wielu naszych lekarzy unika takich rozmów lub zwyczajnie nie ma na nie czasu. Wówczas pacjenci zaczynają szukać pomocy na własną rękę – najczęściej daleko od gabinetów lekarskich. Zagubione dusze Niektórzy znajdują pociechę w religii. Ewangelia Kościoła głosi, że po śmierci czeka nas spotkanie z Bogiem. „Zamiast mówić o Sądzie Ostatecznym, wolimy używać takiego właśnie określenia. Dla wielu ludzi świadomość tego jest wystarczająca, by oswoić się z tym, co nieuchronne” – mówi o. Marek Donaj, augustianin pracujący w krakowskim szpitalu. Dlaczego więc w Polsce – kraju, w którym dominuje przecież katolicyzm – lęk przed śmiercią jest tak powszechny?

Śmierć to spotkanie z Bogiem, ale też wynik grzechu pierworodnego, wymysł diabła. Po śmierci możemy trafić do nieba, ale też do piekła czy czyśćca – a przecież praktycznie każdy z nas ma coś na sumieniu. Inne wytłumaczenie podaje Sebastian Minor, który zajmuje się tanatoterapią, czyli przygotowywaniem do śmierci i wspieraniem rodzin w żałobie. „Sytuacja jest alarmująca – wyparliśmy świadomość śmierci poza umysł, koncentrujemy się na dobrach materialnych. Ani księża, ani psycholodzy nie są nam w stanie pomóc” – uważa. Jego terapia bazuje głównie na filozofii Dalekiego Wschodu, która traktuje koniec ziemskiej egzystencji jako kolejny etap życia duchowego.

Tanatoterapeuta wyjaśnia, jak się odbywa takie przejście (podobno przypomina ono sen), jakie pułapki czekają na umysł po drugiej stronie, a nawet oferuje odprowadzanie zabłąkanych dusz. „Ten problem dotyczy dziewięciu na dziesięć osób umierających w krajach cywilizacji zachodniej. Ich dusze trafiają w rejony, w których nikt z nas nie chciałby się znaleźć, bo po prostu nie wiedzą, dokąd iść” – twierdzi Sebastian Minor. Takie dane mieli otrzymać od istot z zaświatów ludzie, którzy opanowali sztukę wychodzenia z ciała. Oczywiście z punktu widzenia nauki trudno to brać poważnie – nie istnieją wszak żadne wiarygodne dowody na istnienie duszy. Jednak sam rytuał jej odprowadzania może pomagać bliskim zmarłego, stanowiąc dla nich formę psychoterapii.

 

Podobnie podchodzą do procesu umierania buddyści. Ich zdaniem umysł po śmierci odradza się w kolejnym wcieleniu, przy czym odstęp między jednym a drugim życiem wynosi siedem tygodni (ten stan pośredni to tzw. bardo). Tego procesu nie należy się bać, bo można nim sterować. Mistrzowie buddyjscy uczą tego na kursach świadomego umierania, zwanego poła. Szczegóły okryte są tajemnicą, ale wiadomo, że chodzi m.in. o specjalne praktyki medytacyjne. Lama Ole Nydahl, pierwszy zachodni nauczyciel buddyzmu Diamentowej Drogi, w swojej książce „O śmierci i odrodzeniu” pisze, że umierający powinien być w miarę możliwości spokojny i odprężony, a jego myśli powinny koncentrować się wokół czubka głowy, bo właśnie tamtędy umysł ma opuszczać ciało. Istnieją nawet specjalne pozycje ciała, które ułatwiają ten proces. A jeśli ktoś umrze nagłą śmiercią, mistrz może zaopiekować się jego umysłem, by nie błąkał się po zaświatach. I znów: nauka może uznać te praktyki za absurdalne. Tylko jak w takim razie traktować uporczywe terapie, którymi medycyna maskuje swoją bezradność wobec śmierci?

Oswajanie nieuniknionego

Sebastian Minor podkreśla, że nie każdy jest gotów zaakceptować taką wizję. Tanatoterapia w jego wydaniu dopasowuje się do przekonań pacjenta – jest inna dla katolików, inna dla buddystów.

A dla niewierzących, dla których śmierć jest końcem egzystencji, po którym nie ma już nic? Tutaj możliwości przewodników duchowych się kończą. „Niewierzący też często szukają jakiegoś zaczepienia, tak na wszelki wypadek. Wtedy tłumaczę im, że nawet jeśli nie wierzyli, żyli w grzechu, to Miłosierdzie Boże jest wielkie, więc nie powinni się bać” – wyjaśnia o. Donaj. Jest jednak inne wyjście, bazujące na nowoczesnej psychologii – to tzw. racjonalna terapia zachowania. „Jest ona całkowicie niezależna od światopoglądu czy kontekstu kulturowego.

 

Gdy pacjent mówi o życiu pośmiertnym, nie zajmujemy się weryfikacją faktów (bo leżą poza granicami naszego poznania), tylko tym, by formułował własne zdrowe przekonania, zgodne co najmniej z trzema z zasad zdrowego myślenia. I przede wszystkim słuchamy, niczego nie narzucamy” – wyjaśnia dr Wirga. Pacjent może zapisać swe przemyślenia związane z lękiem czy gniewem, by zrozumieć, skąd się biorą i jak im przeciwdziałać. Ma szansę nauczyć się technik relaksacyjnych, w naturalny sposób łagodzących odczuwanie bólu. Najważniejsze jest jednak, by chory poczuł się zrozumiany i by mógł określić, jak chce być traktowany, gdy koniec będzie już blisko. By miał czas na pożegnanie się z bliskimi, przystąpienie do sakramentów czy uregulowanie spraw prawnych i majątkowych.

 

Instrukcja godnego odejścia

Dobra śmierć wymaga bowiem przygotowań, których nie należy odkładać na później. I można je rozpocząć w pewnym sensie z urzędu. W wielu krajach chorzy przyjmowani do szpitala otrzymują do wypełnienia tzw. testament życia. To dokument, w którym pacjent określa np., czy chce być reanimowany w razie zatrzymania akcji serca, czy chce być podłączany do respiratora, odżywiany dożylnie itd. Może też dokładnie określić, jak mają wyglądać jego ostatnie chwile: czy mają czuwać przy nim bliscy, czy ktoś ma trzymać go za rękę, czy i jakiej muzyki chciałby słuchać, umierając, czy obok łóżka mają stać zdjęcia bliskich osób.

Wypełniając taki testament, chory ma możliwość nie tylko spokojnego oswojenia się z wizją śmierci, ale też przekazania bliskim swych najważniejszych myśli: że ich kocha, za co ich przeprasza, jak chce być wspominany. Taki dokument, zwany w USA „Five Wishes”, jest honorowany w wielu stanach – wystarczy, że zostanie podpisany i potwierdzony przez świadków. Dzięki testamentowi chory ma prawną gwarancję, że jego życzenia będą respektowane. Może też ustanowić pełnomocnika medycznego, który podejmie decyzję za niego w sytuacji takiej jak np. nieodwracalna śpiączka po wypadku samochodowym. Lekarze i organizacje pacjentów zachęcają do możliwie wczesnego wypełnienia testamentu i przechowywania go w łatwo dostępnym miejscu w domu.

„Niestety, w Polsce czegoś takiego nadal nie mamy. Ja sam noszę swój testament życia w portfelu, ale wiem, że lekarz nie musi w ogóle brać go pod uwagę. Gdyby było to regulowane prawnie, zrobienie czegoś wbrew wyrażonej wcześniej woli pacjenta byłoby błędem w sztuce medycznej. Z drugiej strony chroniony byłby też lekarz – gdyby np. nie podjął resuscytacji u chorego, który wcześniej zaznaczył w testamencie życia, że tego nie chce, nikt nie mógłby go podać do sądu za zaniedbanie” – wyjaśnia dr Dangel.

 

Z badań przeprowadzonych przez CBOS wynika, że 60 proc. Polaków opowiada się za wprowadzeniem do polskiego prawa testamentu życia, a ponad połowa chciałaby podpisać takie oświadczenie. Prawnicy i lekarze skupieni wokół Fundacji Warszawskie Hospicjum dla Dzieci przygotowali projekt stosownej ustawy. Jednak Kancelaria Prezydenta nie chciała wprowadzić tego projektu w życie. Decyzja o tym, co będzie się z nami działo pod koniec życia, nadal jest więc w rękach lekarzy.

 

Umieranie na lekcjach

Jak Polska może dołączyć do krajów, w których umieranie traktuje się poważnie, a wola pacjenta jest szanowana przez służbę zdrowia? Wszyscy eksperci są zgodni – trzeba otwarcie mówić o śmierci na forum publicznym, docierając do jak największej liczby osób. „Moim zdaniem powinien to być obowiązkowy element nauczania w szkole. Ostatecznie skoro ma ona nas przygotować do życia w społeczeństwie, nie powinna pomijać tego aspektu” – uważa dr Dangel. Na lekcjach biologii dużo mówi się o życiu, rozrodzie czy dojrzewaniu, ale umieranie z reguły jest pomijane. Przedmiot zwany szumnie „wychowaniem do życia w rodzinie” koncentruje się na edukacji seksualnej, nie wspomina natomiast chociażby o tym, jak się pożegnać z umierającymi rodzicami czy dziadkami. Sebastian Minor jest ostrożniejszy. „Powinniśmy poznawać śmierć wtedy, gdy się z nią stykamy.

Gdy umiera nam ktoś bliski, gdy idziemy do szpitala, gdy wsiadamy do samolotu i pojawia się w nas niepokój, co dalej – właśnie wtedy powinniśmy się z nim zmierzyć, nie unikać go” – mówi. W tym celu napisał książkę „Pupu w krainie śmierci” dla chorych dzieci i ich rodzin, by przedstawić proces umierania jako baśń, która pozwoli wszystkim oswoić się z tym zjawiskiem. Jego zdaniem powinno się natomiast szkolić osoby mające często styczność ze śmiercią: policjantów, strażaków, kolejarzy, żołnierzy, ratowników medycznych, pracowników zakładów pogrzebowych itd. Tacy ludzie potrzebują wiedzy o umieraniu nie tylko po to, by wspierać chorych i ich rodziny, ale też by radzić sobie z obciążającą psychicznie pracą.

Niezależnie od przyjętego systemu i przekonań dane naukowe pokazują, że tematu śmierci po prostu nie wolno unikać. Dr Atul Gawande przytacza wyniki badań wskazujących, że gdy ciężko chorzy mogą porozmawiać ze specjalistami od opieki paliatywnej o swym stanie, codziennych potrzebach i możliwościach współczesnej medycyny, dzieją się cuda. I to całkiem mierzalne: tacy pacjenci rzadziej trafiają do szpitali (zwłaszcza na intensywną terapię), mniej cierpią, mają lepszy kontakt z rodziną, która po ich śmierci rzadziej zmaga się z depresją. „Do osiągnięcia takich efektów wystarcza sama rozmowa. I wciąż przybywa danych potwierdzających jej skuteczność” – pisze dr Gawande. 

 

Być może trudno nam w to uwierzyć, ale w XXI wieku nadal najlepszym sposobem na oswojenie śmierci nie są leki czy nowe technologie, ale po prostu kontakt z mądrym, współczującym człowiekiem.


5 ZASAD ZDROWEGO MYŚLENIA

Racjonalna terapia zachowania (RTZ), jedna z terapii behawioralno-poznawczych (CBT), stosowana m.in. przez psychoonkologów, polega na uczeniu pacjentów zdrowego myślenia. Spełnia ono co najmniej trzy z poniższych założeń, które są równoważne: 

  1. Opiera się na faktach (ta zasada nie ma zastosowania do oceny przekonań o życiu pozagrobowym – nie możemy obiektywnie zweryfikować, co się z nami stanie po śmierci).
  2. Chroni nasze życie i zdrowie.
  3. Pomaga nam osiągnąć bliższe i dalsze cele.
  4. Pomaga nam unikać konfliktów z bliskimi lub je rozwiązywać.
  5. Pomaga nam czuć się tak, jak chcemy się czuć.

Terapie behawioralno-poznawcze mają najwyższy stopień naukowego potwierdzenia ich skuteczności spośród terapii psychologicznych. „W leczeniu raka terapia behawioralno-poznawcza, obejmująca szkolenie umiejętności relaksacji, radzenia sobie ze stresem i rozwiązywania problemów, jest metodą skuteczną w osiąganiu poprawy nastroju, zmniejszenia cierpienia psychicznego i poprawy postrzegania jakości życia” – pisze dr Jadwiga Rakowska z Uniwersytetu Warszawskiego w książce „Skuteczność psychoterapii”.

Redakcja Focus.pl wybierze dla Ciebie najlepsze artykuły tygodnia. Zapisz się na nasz newsletter


DLA GŁODNYCH WIEDZY:

  • Buddyjska sztuka umierania – „O śmierci i odrodzeniu, czyli jak umrzeć bez lęku”, Lama Ole Nydahl, Czarna Owca 2012
  • Strona Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci z wieloma materiałami dotyczącymi opieki w stanie terminalnym i proponowanych zmian w polskim prawie – www.hospicjum.waw.pl
  • Esej dr. Atula Gawande o opiece nad terminalnie chorymi