Jak żyje się bez lustra

Wyobraź sobie, że przez 365 dni nie masz pojęcia, jak wyglądasz.

Wstaję rano i z przerażeniem odkrywam, że to dzisiaj. Dziś postanowiłam – idąc w ślady pewnej Amerykanki – spędzić cały dzień bez nawet krótkiego spojrzenia na własne odbicie. Nie mogę się przejrzeć w lustrze nad umywalką ani w srebrnym imbryku do kawy, witrynie sklepowej ani w gasnącym ekranie komputera. Przez moment wydaje się to niemożliwe. Jak założę soczewki? (Udaje się po dziesięciu minutach frustracji i kilkuset włosach wyrwanych z głowy). Jak pomaluję sobie oczy? (Najlepiej od razu zrezygnować). Na szczęście sypki puder nakłada się dobrze nawet bez lustra. 

Choć kusi sprawdzenie, czy nie mam go na twarzy zbyt dużo! (Narzeczony twierdzi, że jest dobrze). Dalej jest tylko więcej pokus. Lustro w windzie – ogromne i świetnie oświetlone, moje ulubione… Idę więc schodami! Droga do pracy przebiega na hamowaniu odruchu sprawdzania swojego odbicia w lusterkach samochodu. Ale najważniejszym testem staje się popołudniowe spotkanie ze znajomymi. „Jak weekend? Świetnie wyglądasz!” – słyszę. „Ach, pewnie się wyspałam” – mówię skromnie, myśląc, po co mi lustra, skoro najważniejszym osobom podobam się taka, jaka jestem.

Rok wolności  

Według badania firmy QVC Beauty w ciągu całego życia kobiety spędzają około pięciu dni na przeglądaniu się w lustrze. Czy coś dobrego z tego wynika? Niekoniecznie. „Nie chodzi nawet o to, że za dużo czasu patrzymy na siebie, ale jakie emocje to w nas budzi. Czy to, jaką mamy dziś cerę, wpływa na nasze samopoczucie? Czy zawsze wydaje nam się, że jesteśmy za grube? Coraz częściej w lustrze szukamy czegoś więcej niż tylko informacji” – tłumaczy Kjerstin Gruys, 28-letnia doktorantka socjologii na University of California w  Los Angeles, która bada zjawisko kultu piękna, cielesności i wynikających z tego nierówności społecznych. Kjerstin, śliczna blondynka o ogromnych oczach, wydaje się bardzo racjonalnie oceniać współczesny kult piękna lansowanego przez media. Ale tak naprawdę przyczyna jej eksperymentu z lustrami jest nie tylko akademicka, ale i osobista. Jako była anorektyczka od dawna zastanawia się, dlaczego dla wielu kobiet ich odbicie w lustrze może być tak sfałszowane. „Sprawdzanie, jak wyglądam, od zawsze wiązało się dla mnie z mnóstwem negatywnych uczuć” – przyznaje. 

Zaburzenia odżywiania udało się Kjerstin pokonać jeszcze na studiach. Kiedy jednak zaczęła przygotowania do ślubu, obsesja posiadania pięknego ciała wróciła, a zakup sukni ślubnej zamienił się w koszmarny maraton po sklepach i ciągłą, nerwową weryfikację własnego wyglądu. Aż w którymś momencie w ręce wpadła jej powieść Sarah Dunant „Narodziny Wenus”, w której autorka opisuje konwent zakonnic żyjących w ascezie. Nie wolno im było nigdy obejrzeć odbicia swojego nagiego ciała, nawet podczas kąpieli. „Pierwszy raz pomyślałam wtedy, że to byłby ciekawy eksperyment” – mówi Gruys. I tak zaczęła się roczna próba unikania luster. Towarzyszy jej pisanie bloga „Mirror, mirror OFF the wall”, w którym młoda badaczka dokumentuje swoje zmagania. 

Czy można więc żyć bez luster? Przykład Kjerstin Gruys pokazuje, że tak. Chociaż na pewno nie jest to łatwe. Amerykanka wspomina, że pierwszy dzień jej eksperymentu był trudny, ale ekscytujący. To emocjonalny rollercoaster. Musiała się nauczyć wykonywania podstawowych czynności: prostego makijażu, układania fryzury czy zakładania soczewek bez pomocy lustra. Bardziej niż kiedyś polega teraz na innych. Na zakupach doradzają jej przyjaciółki, a nie lustro w przymierzalni. Co było najtrudniejsze? „Opanowanie nagłej i niepotrzebnej pokusy, żeby obejrzeć się w jakimkolwiek lustrze. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mój nastrój zależał zawsze od tego, jak danego dnia wyglądałam” – opowiadała 220. dnia swojego eksperymentu, trzy tygodnie po ślubie z Michaelem. Na razie wytrwali obydwoje. Oby do marca, myślą. To wtedy kończy się eksperyment naukowy Kjerstin. Chociaż pozwoliła sobie na obejrzenie zdjęć z własnego ślubu. „Co za ulga, obydwoje cudownie wyglądamy!” – wykrzykuje.  

Czworokątny bóg

Nasze odbicie towarzyszy nam od kołyski  do śmierci. Od zawsze fascynowali się nim artyści: pisarze, poeci, malarze. Sylvia Plath nazywała lustro swoim zimnym towarzyszem życia. Zadedykowała mu nawet wiersz: „Jestem srebrne i dokładne. Nie mam uprzedzeń. Cokolwiek widzę, połykam natychmiast. Takie, jak to jest, niezamglone ani miłością, ani nienawiścią. Nie jestem okrutne, tylko prawdomówne. Oko małego, czworokątnego boga”. 

 

Zofia Nałkowska o lustrach pisała w cyklu opowiadań: „Szukamy zwierciadeł, aby oglądać naszą urodę, luster z wody, ze szkła albo z kochających oczu”. Historię relacji człowiek–lustro w fascynujący sposób opisuje amerykański pisarz Mark Pendergrast. W książce „Mirror, Mirror: A History of the Human Love Affair with Reflection” przypomina, że starożytni Etruskowie określali lustrzane odbicie tym samym słowem, co duszę. Podobnie pisał o lustrze XII-wieczny teolog Peter Lombard. To dlatego w wielu starożytnych kulturach zmarłych chowano z lustrem w dłoni, wierząc, że lustrzana tafla pozwoli im złapać ulatniającą się duszę. Pięknie zdobione lustro z polerowanego obsydianu, twardego czarnego szkliwa wulkanicznego, znaleziono m.in. w grobie Tutanchamona.

Dla człowieka fascynacja  własnym  odbiciem w lustrze zaczyna się, kiedy ma około półtora roku. To wtedy po raz pierwszy dziecko rozpoznaje samego siebie w  odbijającej  obraz powierzchni i uczy się mówić „ja” i „moje”. Jak twierdzi Frans de Waal, etolog i  prymatolog, „bez świadomości własnego, fizycznego istnienia moglibyśmy równie dobrze być jakimiś folkowymi stworami, wampirami bez cienia”. Człowiek nie jest jednak jedynym autorefleksyjnym gatunkiem. Wśród zwierząt własne odbicie rozpoznają też m.in. szympansy i delfiny.  

Kult czy kultura      

Lustra fascynują, uwodzą, przyciągają wzrok. Psychologowie sugerują jednak, żeby spojrzeć głębiej niż na ich powierzchnię. Dzięki lustrom dowiadujemy się, jak nasz umysł widzi ciało. Nawet najmniej narcystyczny człowiek zastanawia się, jak postrzegają go inni. Ta potrzeba, choć całkiem normalna, tworzy pewien problem. Bo kiedy wydaje nam się, że patrzymy na siebie oczami innych, zakładamy na nos własne okulary.  „U podstaw wyobrażenia obrazu własnego ciała leżą wszystkie nakazy i powinności, którymi bombardowano nas w okresie dorastania i wczesnego dzieciństwa” – mówi socjolożka Aneta Barta. To właśnie przez tzw. odchylenie egocentryczne, dostrzegając na swoim czole bruzdę lub krostę, jesteśmy przekonani, że musi je widzieć cały świat. A przecież to, jak wyglądamy, jest pierwszym komunikatem, który odbierają otaczający nas ludzie. Wygląd zewnętrzny jest wyznacznikiem statusu społecznego i relacji ze światem. Nic dziwnego, że chcemy wyglądać dobrze,  a nawet więcej niż dobrze. 

Pogoń za pięknem od wieków przyjmuje różne, często niebezpieczne formy. W czasach antycznych piękne Rzymianki i Greczynki musiały być atletyczne i proporcjonalne. Z kolei średniowieczni mężczyźni wielbili efemeryczne i chudziutkie panie, a współcześni Rubensa kobiety o obfitym biuście i biodrach – symbolu płodności. Naukowcy z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu przypominają, że dwieście–trzysta lat temu zabiegi upiększające często prowadziły do chorób, okaleczeń, a nawet śmierci. W XVII wieku kobiety marzące o aksamitnej cerze używały pudru zawierającego siarkę i rtęć. Z kolei XIX wiek to fascynacja wąską talią – i cierpienie pod uciskiem drucianych gorsetów. Niektóre kobiety chirurgicznie usuwały sobie żebra, a w tamtych czasach był to bardzo niebezpieczny zabieg. Dziś liczba operacji plastycznych rośnie zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn. „Panuje kult ciała. Wszyscy jesteśmy tak skupieni na swoim wyglądzie, że zapominamy, co w  życiu jest naprawdę ważne. Myślimy, że to ciało zdobi człowieka. Jest naszym kapitałem społecznym. Dlatego postrzegamy siebie i innych przez jego pryzmat” – stwierdza francuski eseista i ekonomista Hervé Juvin, autor książki „Nadejście ciała” (franc. „L’Avenement du corps”). W tej gonitwie za ideałem, tym piękniejszym „ja”, które zawsze jest po drugiej stronie lustra, to właśnie ciało płaci najwyższą cenę. Coraz częstsze są zachorowania na anoreksję, bulimię czy dysmorfofobię, czyli lęk przed brzydotą.  

Pozostaje pytanie, czy odstawienie luster pozwala dotrzeć do źródła problemu, jaki stanowi to, co w nich widzimy? Piotr Ławacz, psycholog i coach, śmieje się z eksperymentu Amerykanki. „Przecież sama natura chce, żebyśmy się oglądali. Tak jak pierwotni ludzie przeglądali się w wodzie, tak i my mamy naturalną potrzebę świadomości ciała” – tłumaczy. I dodaje, że w treningu coachingowym lustro staje się narzędziem pracy. „Uznajemy, że nasze ciało jest sprzymierzeńcem, że natura dała nam wszystko, co jest potrzebne. Musimy tylko umieć to wykorzystać. I uświadomić sobie, że my to nie lustro, a nasze odbicie jest tylko niepełnym wycinkiem rzeczywistości” – dodaje Ławacz. 

Jak skończył się mój jednodniowy test na życie bez luster? Następnego dnia rano z uczuciem ulgi przywitałam swoją twarz.