Nie był ani intelektualistą, ani szaleńcem. Kim naprawdę był Adolf Hitler?

Wódz III Rzeszy genialnie grał na psychice tłumu i swoich rozmówców.

Führer ciągle przemieniał swoje życie w sztukę teatralną. Jego kariera była w pewnym sensie pracą nad własnym mitem – ocenia w rozmowie z „Focusem Historia” niemiecki historyk Volker Ullrich, autor najnowszej biografii „Adolf Hi­tler. Lata awansu 1889-1939”. Pokazuje Führera w bardzo ludzkim świetle: obnaża jego mistyfikacje, zmusza do patrzenia na zbrodniarza jak na znajomego, sąsiada czy nawet – o zgrozo – samego siebie. Dotychczasowi biografowie pod­kreślali rolę, jaką w karierze Hitlera odegrały ówczesne warunki polityczno-gospodarcze. Tymczasem biografia Volkera Ullricha pokazuje wodza Trzeciej Rzeszy przez pryzmat jego zdolności do autokreacji.

ŻYCIE WEDŁUG SCENARIUSZA

Hitler sam siebie uważał za artystę. Tak też nazywali go inni prominentni działacze NSDAP, m.in. Joseph Goebbels oraz Gregor Strasser. Hitler dobrze naśladował różne niemieckie gwary, a jak wspomina Albert Speer, we wrześniu 1937 roku, zabawnie parodiował pozy Benito Mussoliniego. Ullrich podkreśla: „Hitler był rzeczywiście utalentowanym aktorem, który zgodnie z potrzebą potrafił wcielać się w zróżnicowane role”. Za wszelką cenę chciał kontrolować to, jak jest odbierany. Zarówno podczas kameralnych spotkań, jak i wtedy, gdy przemawiał do tysięcy zwolenników. W tym celu np. każdego dnia wzmacniał siłę rąk, rozciąga­jąc gumowy ekspander. Dzięki temu podczas parady potrafił zastygnąć na bardzo długi czas w geście pozdrowienia hitlerowskiego.

Swoje przemówienia ćwiczył początkowo przed lustrem, uczył się budować napięcie, aby zyskać poklask tłumu. Nie dopuszczał, aby ktokolwiek postronny oglądał jego ćwiczenia aktorskie. Wiedzieli o nich tylko najbliżsi współpracownicy, w tym Speer, który opisał groteskowe pozowanie Hitlera przed lustrem i ćwiczenia bicepsa we „Wspomnieniach” (1969). Teatralne próby przed wystąpieniami publicznymi zachowały się też na zdjęciach, które Hitlerowi zrobił w późnych latach 20. Heinrich Hoffmann, jego oficjalny fotograf (miał polecenie, aby je zniszczyć, ale wbrew woli szefa przechował je w swoim studiu i opublikował po wojnie).

Ważne było nie tylko co, ale i jak mówił. „Miał mocny głos, o wysokim rejestrze. Grał na klawiaturze psychologii tłumu jak na własnym instrumencie – tłumaczy Ullrich. – Zaczynał spokojnie, z namysłem, zdobywał zaufanie publiczności, by dopiero później przejść do bardziej agresywnego repertuaru”.

Hitler był kameleonem. Każdy słyszał od niego to, co chciał usłyszeć. Rosjanie, że jest ich sojusznikiem. Brytyjczycy, że pragnie pokoju w Europie. Niemcy, że zapewni im większą przestrzeń życiową i wyciągnie ich z kryzysu. Cechowała go także niezwykła zdolność maskowania się. Potrafił odgrywać dowolne nastroje. Gdy uważał za stosowne, zdobywał się na uprzejmość wobec tych, którymi gardził, a zupełnie lekceważył ludzi ze swojej świty.

Powołując się na wspomnienia osób z otoczenia Hitlera, Ullrich pisze, że bywał „fascynująco czarujący”, co zresztą często podkreślała jego sekretarka Christa Schroeder. Swoim pracowni­kom, którzy chorowali, Führer potrafił wysłać nawet bukiet kwiatów z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. „Był miłym gawędziarzem, który całował kobiety w rękę, przyjaznym wujkiem, który dawał dzieciom czekoladę, zacnym człowiekiem ludu, który ściskał stwardniałe ręce rolników i robotników” – tak opisał Hitlera w autobiografii (1959) gauleiter Albert Krebs.

SYBARYTA, NIE ASCETA

Hitler wykreował na swój temat wiele mitów, które, powielane przez propagandę nazistowską, przeniknęły do powszechnej świadomości. Rzekomo nie miał nawet konta w banku – kreował się w ten sposób na lidera, który nie troszczy się o dobra doczesne. Prawda wyglądała zupełnie inaczej. Posiadał w Monachium dziewięciopokojowe mieszkanie w samym centrum miasta. Nosił skrojone na miarę garnitury. „Hitler cenił luksus, wbrew wizerunkowi pełnego wyrzeczeń Führera. Miał szczególne zamiłowanie do najnowszych i najdroższych modeli mercedesa” – dodaje Ullrich.

Jak zdobył taki majątek? Dzięki popularności książki „Mein Kampf”. Hitler otrzymywał ogromne tantiemy. Od każdego tomu dostawał co najmniej jedną markę (równowartość około 4 euro). Sprzedaż książki przyniosła mu w sumie ok. 15 mln marek. Dodatkowo czerpał korzyści z tego, że od 1937 r. w obiegu był znaczek z jego podobizną (do 1945 r. fakt, że milionowe zyski z wykorzystania portretu Hitlera trafiały na jego prywatne konto, był pilnie strzeżoną tajemnicą. Goebbels w swoim dzienniku pisał z nieukrywaną zazdrością, że znaczki pocztowe przynoszą Hitlerowi „dużo pieniędzy”).

 

W 1933 r. – gdy został kanclerzem – ogłosił, że nie będzie pobierał przysługującego mu wynagrodzenia. Jednak już po roku cichaczem wycofał się ze swojego zobowiązania. Kiedy został absolutnym wodzem Rzeszy, pobierał zarówno pensję kanclerza, jak i prezydenta. Jego partia NSDAP zarabiała też krocie dzięki wydawnictwu Franz Eher, które stało się monopolistą na rynku gazet i książek w III Rzeszy. Jako przywódca partii Hitler co roku zarabiał na antysemickich publikacjach minimum 4 min marek. Jeszcze przed wybuchem wojny i grabieżą Europy był więc multimilionerem.

Nie stronił też od kobiet, choć na pytanie, dlaczego się nie ożenił, odpowiadał zawsze: „Moja panna młoda ma na imię Niemcy”. Ale to też był element teatralizacji życia Hitlera. Chciał się prezentować jako polityk, który wyrzekł się szczęścia osobistego i związków z ludźmi. Życie prywatne skrzętnie ukrywał przed opinią publiczną. To była najlepiej strzeżona tajemnica III Rzeszy. Hitler miał bowiem liczne romanse (nie tylko z Niemkami, zafascynowanymi jego osobowością i działalnością, ale i z brytyjską arystokratką faszystką Unity Mitford). Od kiedy Hitler związał się z Ewą Braun, to ona pełniła u jego boku rolę pierwszej damy i gospodyni w rezydencji w Berghofie. Pytanie, na ile byli sobie faktycznie oddani. W maju 1935 r. Braun zanotowała: „miłość jest z jego programu wykreślona”.

Trudno też było w przypadku Hitlera mówić o przyjaźniach. „Z całego otoczenia przywódcy III Rzeszy, najbliż­szy był mu minister propagandy Joseph Goebbels, i jego ulubiony architekt, późniejszy minister uzbrojenia, Albert Speer. Lecz przyjaciół w dosłownym sensie tego słowa nie posiadał” – przekonuje Ullrich.

ANTYINTELEKTUALNY SAMOUK

Na zewnątrz pewny siebie, w rzeczywistości Hitler był pełen kompleksów. Jedna z sekretarek w Osobistej Adiutanturze Hitlera, wspomniana wcześniej Christa Schroeder, powiedziała, że prześladował go „strach przed popełnieniem faux pas”.

„Hitler miał głęboko zakorzeniony kompleks niższości, który wynikał z dwóch porażek z czasu jego młodości. Dwa razy nie zdał do następnej klasy w gimnazjum realnym w Linz oraz poniósł porażkę przy dwóch egzaminach do Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu” – wyjaśnia Ullrich.

Skąd zatem Hitler czerpał wiedzę o sprawowaniu skutecznych rządów? Okazuje się, że dyktator był samoukiem, który wszystko zawdzięczał wrodzonemu talentowi i lekturze odpowiednich książek. Pochłaniał liczne biografie i traktaty filozoficzne. Oczywiście tylko te, które potwierdzały słuszność jego światopoglądu. Nadrabianie braków w nauce na własną rękę ułatwiała mu fotograficzna pamięć. i choć był niecierpliwy, a wszelkie dokumenty czytał pobieżnie, dowódców Wehrmachtu często zaskakiwał szczegółową wiedzą na temat danych technicznych sprzętu wojskowego.

Przemówienia tworzył sam, dyktując je jednej z licznych asystentek. Nie potrzebował niczyjego intelek­tualnego wsparcia, intelektualistów szczerze nienawidził. I niszczył każdego, kto próbował wykazać błędne założenia jego doktryny politycznej. Większość osób z otoczenia Fuhrera uważała, że jego pomysł na rządzenie był zlepkiem dość przypadkowych poglądów, które zmieniały się w zależności od sytuacji. I tak w broszurze z 1931 r. Hans Reupke ze Związku Niemieckiego Przemysłu napisał, że NSDAP (Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników) swój „początkowy antykapitalizm” przekuła na „szlachetny antymaterializm”. To miało zachęcić bogatych przedsiębiorców do wsparcia Hitlera. Na to zaprotestował Goebbels, który powyższe określenie nazwał zdradą socjalizmu. Hitler uciszył więc Reupkego, aby nie denerwować skrzydła socjalistycznego w NSDAP. Niemniej sam pielęgnował zażyłe kontakty z właścicielami bogatych koncernów.

 

ŻYDZI KUPOWALI JEGO OBRAZY

Jedna rzecz była w jego żonglerce poglądami stała: antysemityzm. „Trudno jest ocenić, kiedy Hitler nie grał, kiedy był autentyczny. W jednym momencie jednak zawsze był sobą: wtedy, gdy dawał upust swojej nienawiści do Żydów. W antysemityzmie, i to w najbardziej ekstremalnym jego wariancie, dostrzegam źródło jego osobowości” – stwierdza Ullrich.

Hitler, jak większość jego rówieś­ników, dorastał w czasach rosnącej niechęci do Żydów. Kiedy jeszcze mieszkał w Wiedniu, to – przynajmniej wedle części biografii miał z Żydami pozytywne relacje. Wielu z nich nawet nabywało jego obrazy. Poglądy Hitlera zradykalizowały się dopiero podczas rewolucji w Bawarii (1918-1919). Nabrał wtedy przekonania, że „osta;tecznym celem musi być niewzruszone usunięcie Żydów”. A to m.in. dlatego, że w istniejącej od kwietnia do maja 1919 r. socjalistycznej Bawarskiej Republice Rad wypatrzył przedstawicieli „żydokomuny”: Ernsta Tollera, Eugena Levine’a i Ericha Muhsama. Zdaniem Hitlera dla dobra ojczyzny należało wyeliminować ich z życia publicznego.

Daleko mu jednak było do psychopaty. „Nie można pojąć okropności z lat 1933-1945, gdy odbierze się Hitlerowi cechy ludzkie. Jeśli widzimy w Hitlerze jedynie żądnego krwi potwora, nie możemy mówić o zrozumieniu jego magnetycznej siły, którą przyciągał tłumy Niemców” – twierdzi Ullrich.

Chcielibyśmy go widzieć jako bestię, bo wtedy łatwiej wyjaśnić jego zbrodnicze idee. Najbardziej znaną czysto psychoanalityczną interpretacją za­chowań Hitlera jest książka Ericha Fromma z 1973 r. „Anatomia ludzkiej destrukcji”, na którą do dziś powołuje się wielu amerykańskich i niemieckich psychiatrów. Inni autorzy przypisują Hitlerowi osobowość chwiejną emo­cjonalnie typu „borderline”, depresję dwubiegunową, a nawet zespół Asper­gera czy narcyzm, i tymi zaburzeniami tłumaczą jego zbrodnicze dokonania. Jeszcze całkiem niedawno, bo w 2004 r., Gerhard Vinnai, emerytowany socjopsycholog z Uniwersytetu w Bremie, w książce „Hitler – porażka i chęć zniszczenia” przedstawił interpretację „genezy czynów faszystowskich” jako efekt traumy Hitlera po I wojnie świa­towej. Argumentował, że w czasie woj­ny Hitler był pacyfistą i aż do 1918 r. nie miał poglądów antysemickich. Co jednak, jeśli przywódca III Rzeszy był zwykłym człowiekiem o zdrowych zmysłach, a jedynie wyznawał pewien drastyczny światopogląd? „Być może Hitler był bardziej normalny, niż byśmy chcieli w to wierzyć. W każdym razie nie był tak szalony, jak przyjmuje to wielu specjalistów, którzy do badań historycznych stosują kategorie psy­choanalityczne – mówi Ullrich. – Psychopatolodzy w opasłej argumentacji przekonują, że w Hitlerze można do­strzec tylko zachowania patologiczne. Tak chyba nie jest. Co nie zmienia fak­tu, że w swoich zbrodniczych czynach był zapewne wyjątkowy”.

Jego zdaniem, nawet jeśli do wła­dzy nie doszedłby Hitler, to w Niem­czech pod koniec lat 30. i tak powstałby rząd skrajnie prawicowy, a demokracja weimarska uległaby daleko idącej ero­zji. Najprawdopodobniej jednak świat uniknąłby wtedy Szoah.

I choć wielu Niemców było nieprzychylnych Żydom w tamtych czasach, to zdaniem Ullricha „Hitler był dyrygentem”, bez którego niemiecka orkiestra nie za­grałaby do naj­straszniejszego ludobójstwa w historii.


“Mein Kampf” wcale nie takie kiepskie

Zdaniem Volkera Ullricha kultowe dzieło Hitlera stylistycznie wcale nie jest bardzo złe. „Mein Kampf to książka językowo niespójna. Znajdują się w niej sty­listycznie ambitniejsze fragmenty, np. opis chrztu bojowego Hitlera z I wojny światowej w piątym roz­dziale. Książkę czytało oczywiście więcej Niemców, niż utrzymywano po 1945 r.” – podkreśla biograf. Do 1945 r. sprzedano przeszło 10 mln egzemplarzy.