Klejnoty carów Rosji: ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?

Klejnoty carów Rosji były kradzione, ukrywane, przemycane przez granice, brutalnie rozbierane na części. Trafiały do antykwariatów, prywatnych kolekcji i pod młotek na aukcjach na różnych kontynentach. Po wielu z nich ślad zaginął bezpowrotnie.

Pierścień z różową perłą, różowy perłowy naszyjnik, bransoleta z wielkim szmaragdem. Słynna dwumetrowa kolia z 280 pereł wielkości winogron, diadem i naszyjnik – całe z brylantów. To zaledwie kilka z prezentów, jakimi Mikołaj II i jego rodzina obsypali carską małżonkę Aleksandrę Fiodorownę (Alicję Heską). Idąc w ślady swego nieżyjącego już ojca Aleksandra III, Mikołaj co roku na Wielkanoc obdarowywał swoją drogą Alix nowym cudeńkiem z pracowni Carla Fabergé. Najlepsi jubilerzy w słynnej firmie jubilerskiej, która stała się de facto nadworną fabryką klejnotów, trudzili się przez cały rok, by z nadejściem wiosny ich niepowtarzalne wyroby mogły ucieszyć oczy dwóch najważniejszych kobiet na dworze – małżonki cara i jego matki Marii Fiodorowny. 

„Carskie klejnoty powstawały jako wyroby wyjątkowego kunsztu, tworzone w niezwykłych warunkach, przy nieograniczonych możliwościach; dla ich powstania wszystkie siły kraju skupiały się w jednym punkcie, by poświęcić się jednemu celowi” – tak już wiele lat później proces ten opisywał Dmitrij Iwanow, dyrektor Kremlowskiej Zbrojowni, który bezskutecznie próbował wytłumaczyć bolszewikom, że mają do czynienia z wyrobami niepowtarzalnymi. 

Szmaragd jak dłoń

Tak było i w przypadku niezwykłej kreacji, którą pracownia Fabergé przygotowała dla carycy Aleksandry Fiodorowny na wielki bal. „W 1903 roku w Pałacu Zimowym [carskiej siedzibie w Piotrogrodzie – dop. red.] odbył się tzw. Bal Rosyjski, którego uczestnicy byli przebrani w kostiumy z XVIII wieku. Imperator przywdział kostium cara Aleksieja Michajłowicza, a jego małżonka wystąpiła w kreacji pierwszej żony cara Marii Miłosławskiej” – wspominała na łamach miesięcznika  „Sowierszenno Sekrietno” Tatiana Muntian, kurator zbiorów carskich kosztowności w Muzeach Moskiewskiego Kremla.

Na front jubilerski rzucono najlepsze siły w kraju, a do utworzenia kreacji Fabergé pozwolono wykorzystać zabytkowe kamienie z carskiej skarbnicy. Na płaszcz wyszywany szmaragdami i brylantami, zdobiony perłowo-szmaragdową koronką, nałożono kolię z tych drogocennych kamieni. Zapięcie było zrobione ze szmaragdu wielkości dłoni obramowanego brylantami…

A przecież klejnoty ostatnich Romanowów były tylko częścią bogatej carskiej kolekcji. Od czasów Piotra Wielkiego w Brylantowej Komnacie w Pałacu Zimowym przechowywano klejnoty koronacyjne. Za carycy Katarzyny II do zbiorów dołączono również bogate stroje paradne i kolekcję kamieni szlachetnych z całego świata. Gdy wybuchła I wojna światowa, praktycznie wszystkie klejnoty koronacyjne wywieziono do Moskwy, by ukryć je w piwnicach Zbrojowni. Już wkrótce miały tam trafić także pozostałe skarby carów, odebrane im przez bolszewików.

Po wybuchu rewolucji lutowej w 1917 roku Mikołaj II został zmuszony do abdykacji i wraz z rodziną umieszczony w areszcie domowym – najpierw w Carskim Siole pod Piotrogrodem, a następnie w Tobolsku. Opuszczając Carskie Sioło, rodzina byłego monarchy, wciąż znajdująca się pod strażą, zabrała ze sobą należące do niej klejnoty i kosztowności. Do końca członkowie carskiej rodziny próbowali ocalić je przed bolszewikami. Według relacji część przekazali miejscowemu duchownemu i mniszkom ze swojej świty, którzy mieli je ukryć. Część klejnotów zachowali przy sobie, zaszywając je w różnych częściach garderoby, nawet w bieliźnie. Po zamordowaniu cara i jego najbliższych bolszewicy dokładnie przeszukiwali zakrwawione ubrania, odnajdując w nich brylanty, szmaragdy i perły. Udało im się również dotrzeć przynajmniej do części skarbów ukrytych przez mniszki. Wszystkie te bogactwa miały trafić do stolicy, podobnie jak cała reszta carskiego majątku ze znacjonalizowanych w międzyczasie pałaców. Polityczna zawierucha 1917 roku – rewolucja lutowa, władza Rządu Tymczasowego, w końcu chaos rewolucji bolszewickiej – nie sprzyjała porządkowi. Rzeczy należące do rodziny carskiej wywożono z Piotrogrodu partiami – robili to ci, którzy akurat byli u władzy – rzadko kiedy sporządzano opisy czy prowadzono ewidencję. Co zaginęło – na skutek kradzieży czy bałaganu – wówczas, a co później, dzisiaj nie sposób już ustalić. 

W służbie światowej rewolucji

Pewnym można być jednego – po dojściu do władzy bolszewików carskie klejnoty przestały być dobrem narodowym w dotychczasowym rozumieniu. W końcu od czasów Piotra I obowiązywał zakaz sprzedaży, wymiany czy przekazywania komukolwiek klejnotów koronnych. Dla bolszewików carskie kosztowności stały się po prostu wyrobami jubilerskimi, które, przynajmniej częściowo, należało wycenić i w miarę możliwości – korzystnie spieniężyć. Dla dobra rewolucji czy też pod innym dowolnym pretekstem. Podobno już w maju 1918 roku w Nowym Jorku zatrzymano dwóch mieszkańców Moskwy, którzy próbowali przewieźć przez granicę kosztowności warte 350 tys. rubli – prawdopodobnie klejnoty siostry Mikołaja II Olgi, które były przechowywane w sejfie w piotrogrodzkim banku. Wkrótce sprzedaż – czy raczej wyprzedaż – carskich skarbów miała zyskać bardziej zorganizowaną formę. Podczas kongresu założycielskiego Międzynarodówki Komunistycznej w marcu 1919 roku zapoczątkowano nową tradycję, którą kontynuowano wiele lat – agenci Kominternu wywozili kosztowności poza Rosję, by je sprzedać, a z uzyskanych środków sfinansować tworzenie nowych partii komunistycznych, które miały zrealizować eksport rewolucji. Moskwa dzieliła się szczodrze – z wydanych skarbów obdarowanych nie rozliczała. 

Oficjalnie oczywiście starano się z tym nie afiszować, ale brylanty, szmaragdy i szafiry „wydłubane” z diademów, pierścieni i naszyjników już wówczas najprawdopodobniej były wykorzystywane, by załatać dziury w budżetach nowych państwowych instytucji – Rady Komisarzy Ludowych, czyli bolszewickiego rządu, czy osławionej tajnej policji Czeka. Za pośrednictwem podstawionych zaufanych „przedstawicieli” bogactwa wywożono za granicę i spieniężano. 

 

W kolejnych latach mniej lub bardziej oficjalnie można było na rynkach światowych bez problemu nabyć biżuterię należącą do carskiej rodziny. Pomimo starań, by zakamuflować rzeczywiste pochodzenie drogocennych kamieni, na Zachodzie huczało o tym, że Rosjanie wyprzedają imperatorskie skarby. Moskwa odpowiadała wówczas oskarżeniami o „antyradziecką propagandę”…

Desperacki krok

„Jestem przekonany, że bolszewicy są fizycznie niezdolni do tego, by miłować rzeczy piękne. A my… My żyjemy i modlimy się do Boga, by dodał nam jeszcze parę dni na tym świecie, żeby zdążyć jeszcze coś uratować”. Te słowa zapisał w swoim dzienniku starszy mężczyzna siedzący na ławeczce na bulwarze nieopodal Kremla. Był rok 1929. Niedługo później Dmitrij Dmitrijewicz Iwanow, były dyrektor Kremlowskiej Zbrojowni, stracił ostatnią nadzieję, że jego wysiłki, by uchronić przed bolszewikami carskie skarby, cokolwiek zmienią. 12 stycznia 1930 roku popełnił samobójstwo, nie dożywając swoich 60. urodzin. „Nie rozkradałem, nie sprzedawałem, nie handlowałem, nie ukrywałem skarbów Zbrojowni” – napisał w ostatnim liście.

Co doprowadziło Iwanowa – jednego z największych rosyjskich muzealników – do takiej desperacji? W 1922 roku powołano specjalną komisję, w której skład weszli między innymi eksperci ze świata jubilerskiego i muzealnicy. W błyskawicznym tempie, „często w ciągu sekundy przesądzając o losie skarbów o znaczeniu światowym”, jej członkowie segregowali eksponaty. Od ich decyzji zależało, czy kosztowności pozostaną w Zbrojowni i ocaleją, czy trafią do państwowego skarbca – Gochranu, z którego droga prowadziła w nieznane. 

W połowie lat 20. eksperci Gochranu sporządzili specjalny katalog „Fundusz Diamentowy ZSRR”, ozdobiony 232 fotografiami kamieni szlachetnych i wyrobów jubilerskich. Przetłumaczony na angielski, francuski i niemiecki miał pomóc w znalezieniu zagranicznych nabywców. 

W latach 20. i 30. klejnoty z carskiego skarbca można było znaleźć na aukcjach w Londynie, Paryżu czy Nowym Jorku. „W 1927 roku odbyła się aukcja w Londynie, na której bolszewicy wystawili ok. 100 przedmiotów – wspomina w rozmowie z sekcją rosyjską BBC ekspertka rynku aukcyjnego Nadieżda Danilewicz. – To był kiepski moment, przed recesją. Rosja liczyła na transakcję hurtową i dyskretną, by było łatwiej ją zorganizować i zbytnio się nie afiszować. Ale nie udało się znaleźć kupca hurtowego, sprzedawano po znacznie zaniżonych cenach” – ocenia. 

Pokojówka i brytyjski kurier 

Carskie kosztowności trafiały na Zachód nie tylko dzięki rozrzutności i krótkowzroczności bolszewików. Część z nich wywieźli sami Romanowowie lub osoby, które im pomagały. Słynna jest historia szkatułki Marii Fiodorowny, matki Mikołaja II. W chwili wybuchu rewolucji lutowej przebywała z córkami – wielką księżną Olgą i wielką księżną Ksenią – w Kijowie. Udało jej się jednak ocalić część swoich drogocennych ozdób dzięki sprytnej pokojówce, która przedostała się do pałacu Aniczkowa i po kryjomu wyniosła z niego szkatułkę. Cesarzowa wdowa udała się wraz z córkami najpierw do Wielkiej Brytanii, a następnie, gdy ta nie udzieliła im azylu, do ojczystej Danii. Za życia klejnotów strzegła bardzo starannie, zaś po jej śmierci księżna Ksenia wysłała szkatułkę do Londynu. Tam skarby, wycenione początkowo na 350 tys. funtów, zostały sprzedane na aukcji, w której uczestniczyli członkowie rodziny królewskiej i brytyjskiej arystokracji. Ostatecznie siostry Romanowe otrzymały za klejnoty matki ok. 100 tys. funtów. 

Zasłużył się dla ratowania carskich skarbów niejaki Albert Stopford, bliski przyjaciel wielkiej księżnej Marii Pawłowny, żony wuja Mikołaja II. Stopford, rosyjski kurier Jerzego V, przekazywał korespondencję carowi i był blisko zaprzyjaźniony z wielką księżną. Niewykluczone, że był również agentem brytyjskiego wywiadu. Według Williama Clarke’a, autora książki „Hidden treasures of the Romanovs: saving the royal jewels” („Zaginione skarby Romanowów: ratując carskie klejnoty”) latem 1917 r. udało się Stopfordowi wejść do pałacu księżnej (znajdującej się w tym czasie na południu Rosji) i odnaleźć złożone w skrytce skarby. Następnie, jak twierdzi Clarke, ryzykując życie przemykał wzburzonymi piotrogrodzkimi ulicami, niosąc dwa pokaźnych rozmiarów sakwojaże. W jednym były pieniądze, które udało się wkrótce przekazać Marii Pawłownie, w drugim – kosztowności, które księżna odebrała na emigracji. 

Takie sytuacje graniczyły jednak z cudem i należały do rzadkości – o losie większości bogactw dworu, a także zasobów rosyjskiej arystokracji, decydowali bolszewicy. Ani Lenin, ani Stalin nie przejmowali się zbytnio ich historyczną wartością i używali bez kompleksów do załatwiania swoich bieżących potrzeb. Stalin miał podobno odsprzedawać jaja Fabergé za cenę nieprzekraczającą 400 USD. Jednym z klientów był amerykański ambasador Joseph E. Davies, zapalony kolekcjoner, którego radziecki przywódca „kupował” jajami Fabergé czy obrazami Ajwazowskiego. Nigdy nie rozliczono też władz komunistycznych za sposób, w jaki potraktowały carską własność. „Działania bolszewików próbowano wytłumaczyć twierdząc, że chociaż wiele bogactw ucierpiało i przepadło bez śladu, to jednak spora część stała się dobrem narodowym, dostępnym dla wszystkich” – mówi „Focusowi Historia” rosyjski publicysta Dmitrij Babicz. Przywracanie sprawiedliwości dziejowej ma dziś charakter raczej symboliczny. „Państwo nie prowadzi w tej dziedzinie zorganizowanej polityki, chociaż np. w przypadku ukradzionej przez Niemców i zaginionej bez śladu Bursztynowej Komnaty w Carskim Siole władze poczuły się odpowiedzialne i nakazały sporządzenie jej dokładnej kopii – mówi Babicz. – Od lat 90. można jednak zaobserwować pewną tendencję – nowi oligarchowie zaczęli stopniowo skupować i sprowadzać do Rosji utracone niegdyś skarby” – dodaje.

W 2004 roku rosyjski przedsiębiorca Wiktor Wekselberg odkupił od rodziny wydawców „Forbesa” i sprowadził do Rosji kolekcję jaj Fabergé i innych cennych przedmiotów, pochodzących z pracowni słynnego jubilera, za ponad 100 milionów dolarów.