Kobiety kochają prezydentów. A oni kochają z tego korzystać

Amerykanie lubią prezydentów, którzy głoszą wartości rodzinne i dochowują wierności małżonce. Z kolei gospodarze Białego Domu lubią perwersyjne skoki w bok. I jakoś to działa już ponad 200 lat. Wszyscy są zaspokojeni

Był bohaterem wojny o niepodległość i pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych (1789–1796). Przystojny, bardzo wysoki, niezwykle podobał się kobietom. Jako młodzieniec Jerzy Waszyngton zakochany był w ślicznej sąsiadce, Sally Fairfax, która odwiedzała go często, aczkolwiek była zamężna. W 1758 roku Waszyngton zaręczył się z niezbyt urodziwą, bogatą wdową Marthą Dandridge Custis. W pożegnalnym liście zapewnił Sally, że kocha tylko ją, usiłował wszakże skłonić długoletnią przyjaciółkę do milczenia: „Nie przeinaczaj wszak moich myśli ani ich nie ujawniaj. Nic światu do tego, co ci w ten sposób wyznałem w przedmiocie mojej miłości, skoro chcę, aby pozostało to ukryte”. Rozczarowana Sally nie dała Waszyngtonowi upragnionego zapewnienia. Już jako małżonek Marthy, podczas wojny o niepodległość, generał Waszyngton zawarł bliską znajomość z Mary Gibbons, dziewczyną z New Jersey. Z niektórych dokumentów wynika, że przychodził bardzo późno w nocy do jej domu nad North River i gawędził z młodą damą także o polityce. Mary wszakże miała kochanka, pewnego Johna Clayforda, który sympatyzował z Anglikami.

Panna tak uwielbiała Johna, że obsypywała go prezentami. Potajemnie zabierała dokumenty i listy z kieszeni Waszyngtona i sporządzała ich kopie, które dawała Clayfordowi. John i Mary ułożyli nawet plan pojmania generała rebeliantów i wydania go Anglikom, jednak nie odważyli się wcielić swoich zamiarów w życie. Po latach spędzonych w Białym Domu Waszyngton został szacownym plantatorem w swej posiadłości Mount Vernon w Wirginii. O miłostkach narodowego herosa krążyły barwne opowieści. Istnieją dwie wersje na temat okoliczności, w jakich pierwszy prezydent przeziębił się śmiertelnie w grudniu 1799 r. Pierwsza, patriotyczna, głosi, iż w wichurze i śnieżycy zrobił wielogodzinny objazd gospodarstwa. Według drugiej, nieoficjalnej, Waszyngton spędził ten czas na miłych, ale wyczerpujących uciechach w kwaterze swych czarnych niewolnic.

 

KOCHANEK CZARNEJ WENUS

Tomasza Jeffersona, jednego z Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych i twórców Deklaracji Niepodległości, do dziś uważa się za wzór demokratycznych cnót. Jednak nie wszystkie postępki trzeciego prezydenta Stanów Zjednoczonych (1801–1809) godne są naśladowania. Jefferson cenił zmysłową stronę życia. Kiedyś uwiódł żonę sąsiada, której cnoty miał strzec podczas nieobecności małżonka. Owdowiały, zwyczajem epoki, zabierał do łoża czarne niewolnice, nie przejmując się ich „prawami człowieka”, które z takim zapałem głosił. Długoletnią kochanką bohatera stała się Sally Hemings, mulatka, niewolnica i piastunka jego córki Polly. Romans zaczął się prawdopodobnie w Paryżu w 1787 roku.

Dziennikarz James Callender usiłował szantażować prezydenta z powodu tego związku, a kiedy Jefferson nie zgodził się zapłacić, złośliwy redaktor opublikował paszkwil „Jeszcze o prezydencie”, w którym napisał między innymi: „Jest rzeczą dobrze znaną, że człowiek, którego lud otacza poważaniem, żyje i przez wiele lat w przeszłości żył w konkubinacie z jedną ze swych niewolnic. Dziewka ta dała prezydentowi kilkoro dzieci… Owa afrykańska Wenus, jak mówią, prezyduje w Monticello (posiadłości Jeffersona) jako gospodyni domu”. Afrykańska Wenus była przyrodnią siostrą żony Jeffersona. Dzieci, które Sally wydała na świat, były białe, a podobieństwo chłopców do Jeffersona okazało się uderzające. Trzeci prezydent wyzwolił dwóch synów kochanki, lecz ją samą – dopiero w testamencie.

 

ROZKOSZ W SZAFIE

Życie miłosne prezydentów w XIX wieku w znacznym stopniu pozostaje tajemnicą, gdyż nie było wtedy wścibskich mass mediów, a metresy lokatorów Białego Domu zachowywały dyskrecję. Sytuacja w następnym stuleciu całkowicie się odmieniła. Dziennikarze oraz zawiedzione kochanki łamali bez skrupułów wszelkie tabu. Warren Harding, 29. prezydent USA (1921– –1923) pojął za żonę Florence King, kobietę starszą od siebie, wyniosłą i władczą, która zatruwała mu życie bez litości. Czy dlatego Harding szukał pociechy w romansach? A może tylko dzięki seksowi mógł przezwyciężyć nudę, wszechobecną w jego życiu? Harding miał mierny umysł – ani praca, ani rozrywki intelektualne nie sprawiały mu przyjemności. Wieloletnią kochanką Hardinga jako senatora USA była Carrie Phillips, małżonka jego przyjaciela Jamesa Phillipsa, młodsza od przyszłego prezydenta o lat 15. W tym czasie Harding regularnie spijał słodycz także z ust Nan Britton, blondynki o krągłych kształtach, młodszej o 30 wiosen. Nan zadurzyła się w przyszłym lokatorze Białego Domu już jako licealistka i uczyniła wszystko, aby ta miłość została spełniona. Harding był tak zajęty amorami, że nie pojawiał się na większości głosowań. Swe senackie biuro wykorzystywał jako miejsce schadzek. Owocem takiego upojnego spotkania stała się córka Ann Elisabeth, którą Nan Britton urodziła w 1919 roku.

Partia Republikańska uczyniła Hardinga swym kandydatem do Białego Domu, nic nie wiedząc o jego amorach. Kiedy poznano prawdę, w Komitecie Wyborczym Republikanów wybuchła panika. Komitet przekazał Phillipsom 50 tysięcy dolarów i wysłał oboje w długi rejs do Japonii. Potem Republikanie systematycznie przekazywali Carrie znaczne kwoty w zamian za milczenie. To jedyny przypadek w historii USA, kiedy wielka partia polityczna płaciła kochance prezydenta. Na wniosek rodziny Hardinga, jego korespondencja z Carrie będzie utajniona aż do 2023 roku. Kiedy został prezydentem, nowa Pierwsza Dama, Florence, zażądała przyznania sobie specjalnego agenta Secret Service. Miał on pilnować, aby progu Białego Domu nie przestąpiła Nan Britton. Ale agent kiepsko się spisał. Warren znalazł sposób na przemycenie kochanki. Oboje oddawali się rozkoszy w niezbyt wygodnej kryjówce, jaką była stojąca w Gabinecie Owalnym szafa. Mebel miał powierzchnię pół metra kwadratowego.

Pewnego dnia agent doniósł jednak Pierwszej Damie o pojawieniu się rywalki. Rozwścieczona małżonka pośpieszyła do Gabinetu Owalnego, ale zapobiegliwy Warren postawił przy drzwiach ochroniarza, który „na mocy rozkazu prezydenta” niewzruszenie bronił przejścia. Wtedy Florence usiłowała przedrzeć się przez biuro George’a Christiana, jednego z prezydenckich sekretarzy. Ten wyczuł, co się święci i tak długo raczył Pierwszą Damę opowieściami, jak zajęty jest „najwyższy przywódca Ameryki”, aż Nancy zdołała uciec. Kiedy Florence wreszcie dostała się do gabinetu, Warren spokojnie siedział za biurkiem i zajmował się sprawami państwa.

 

PREZYDENT NA WÓZKU Z SEKRETARKĄ

Franklin D. Roosevelt, 32. prezydent USA (1933–1945), w 1914 roku nawiązał romans ze swą sekretarką Lucy Mercer. W cztery lata później Eleanor Roosevelt przypadkowo odnalazła w walizce małżonka jego listy miłosne. Rozgniewana, zażądała rozwodu. Ostatecznie pozostała, ale jej związek z Rooseveltem był już tylko „białym małżeństwem”. Franklin i Eleanor mieli odtąd osobne sypialnie. Prawdopodobnie żona Roosevelta znalazła seksualne spełnienie w ramionach zażyłej przyjaciółki Loreny Hickock, która z miłości do Eleanor zrezygnowała z dziennikarskiej kariery. Roosevelt w wyniku choroby, przebytej w 1921 roku, został sparaliżowany od pasa w dół. Podobno nie przeszkodziło mu to jednak w amorach z prywatną sekretarką Marguerite „Missy” Le Hand, która go uwielbiała. Prezydent zapisał jej w testamencie połowę majątku, ale „Missy” zmarła pierwsza. Kolejną miłością prezydenta była księżna Martha, żona następcy tronu Norwegii Olafa. Kiedy Norwegia została zajęta przez Niemców, Roosevelt zaprosił Marthę i jej męża do Ameryki, początkowo oboje zamieszkali nawet w Białym Domu. Martha, kobieta wysoka i pełna gracji, wielokrotnie dotrzymywała gościnnemu gospodarzowi towarzystwa.

BEZSILNY GENERAŁ

Generał Dwight Eisenhower, bohater II wojny światowej, naczelny dowódca sił alianckich w Europie i 34. prezydent Stanów Zjednoczonych (1953–1961), był żołnierzem przepojonym poczuciem obowiązku. Dochował wierności swej żonie Mary Doud przez prawie całe życie. Prawie, bo kiedy był na wojnie, z dala od małżonki, zaprzyjaźnił się gorąco z Kay Summersby, młodą, atrakcyjną Irlandką o bajecznych oczach. Ta elokwentna i energiczna dama była osobistym kierowcą generała. Kiedy narzeczony Kay zginął od wybuchu miny, pani szofer pogrążyła się w rozpaczy. Eisenhower postanowił odegrać rolę pocieszyciela. Kay wyznała pod koniec życia w swych wspomnieniach: „To było jak eksplozja. Nagle opletliśmy się ramionami. Jego pocałunki całkowicie mnie oszołomiły. Głodne, silne, wymagające. A ja odpowiedziałam tak samo namiętnie. Oddychaliśmy ciężko, jakbyśmy wbiegli na dwunaste piętro…”.

Niestety, Eisenhower nie sprawdził się jako mężczyzna, zapewne dręczyło go poczucie winy wobec żony, a viagry w aptekach jeszcze nie było. Wszystkie próby intymnych kontaktów zakończyły się fiaskiem. Po raz ostatni generał i pani szofer usiłowali się kochać 14 października 1945 roku, w 55. urodziny Eisenhowera. „Ike był czuły, ostrożny, kochający. Ale to nie działało. Ubieraliśmy się powoli, uśmiechając się smutno” – napisze rozczarowana Kay. Podobno Eisenhower i tak złożył prośbę o zwolnienie z armii, aby mógł się rozwieść, ale zezwolenia nie uzyskał. Skruszony, wrócił do żony, która dowiedziała się o romansie i nigdy do końca mężowi nie wybaczyła.

 

SUŁTAN W BIAŁYM DOMU

John F. Kennedy, 35. prezydent Stanów Zjednoczonych (1961–1963), był wprost opętany seksem i nie przepuścił nawet niezbyt urodziwej dziewczynie. Kiedyś Kennedy’ego odwiedził w Białym Domu czołowy polityk Partii Demokratycznej z Kalifornii i przyprowadził ze sobą „naprawdę kościste babki”. Agenci ochrony bardzo się wtedy krzywili: „Cholera, co prezydent robi z czymś takim? Wydawałoby się, że stać go na coś lepszego”. Ale John dobrze pamiętał radę swego ojca Josepha, „aby bzykać tak często, jak się da” i jej podporządkował życie. Spośród wszystkich gospodarzy Białego Domu był rekordzistą na polu seksualnych wyczynów. Jako sutenerów wykorzystywał agentów Secret Service. Lista prezydenckich podbojów byłaby dłuższa niż niniejszy artykuł. Wiadomo, że zażywał rozkoszy z królowymi piękności (Inga Arvard), aktorkami (Angie Dickinson, Marilyn Monroe, Jayne Mansfield), pracownicami Białego Domu, a także ze stewardesami, sekretarkami, asystentkami i licznymi kobietami podsyłanymi przez przyjaciół. Żył jak sułtan, niekiedy znudzony swoim haremem. Zapominał imion niezliczonych kochanek, nawet tych, z którymi spotykał się przez kilka lat. Witał je po prostu: „Cześć, maleńka”, a jeśli potrzebował przypomnieć sobie tożsamość swojej flamy, prosił o pomoc portiera.

Obecnie lokatorzy Białego Domu, czujnie obserwowani przez dziennikarzy, nie mieliby szans na takie zmysłowe dolce vita. Ale „Jack” roztaczał wprost boską charyzmę. Żaden z amerykańskich przywódców nie cieszył się taką miłością przyjaciół, reporterów, podwładnych. Życzliwi żurnaliści i pracownicy prezydenckiej administracji skrupulatnie chronili Kennedy’ego, zaś Pierwsza Dama, śliczna i elegancka Jacqueline, cierpiała w milczeniu. Dzięki temu, co jest wprost niewiarygodne, za życia JFK nie doszło do żadnego skandalu. Kennedy’ego porównywano do legendarnego króla Artura w Camelocie. Ekscesy 35. prezydenta kilkakrotnie naraziły kraj na niebezpieczeństwo. Biograf Kennedy’ego Thomas Reeves opowiada, jak gospodarz Białego Domu parę razy znikł bez śladu, zostawiając nawet agenta ze słynną nuklearną walizką z kodem do odpalenia atomowych rakiet międzykontynentalnych. Bez prezydenta rakiety te nie mogłyby w razie sowieckiego ataku zostać wystrzelone. Okazało się później, że w tym czasie JFK figlował z dziewczynami w podziemnych tunelach pod Nowym Jorkiem. Związany z mafią piosenkarz Frank Sinatra naraił „Jackowi” młodą i uwielbiającą męskie towarzystwo Judith Campbell. Ta „dama do towarzystwa” została później kochanką Sama Giancany, ojca chrzestnego gangów chicagowskich, mającego wiele krwi na rękach. Kennedy’emu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie – pasowało do niektórych planów. Prezydent zamierzał bowiem zlecić gangsterom zabójstwo Fidela Castro, lecz poprzez swe konszachty z pozbawionymi skrupułów kryminalistami najwyższy urzędnik w państwie narażał się na szantaż z ich strony.

 

Judith nie była zachwycona męskimi przymiotami prezydenta. We wspomnieniach „My Story” wyjawiła: „Zaczęłam odnosić wrażenie, że zależy mu wyłącznie na tym, żebym kładła się do łóżka i po prostu to robiła. (…) Poczucie, że jestem mu potrzebna tylko po to, żeby go obsługiwać, stawało się dla mnie z dnia na dzień bardziej męczące”. Ale Kennedy nadal imponował swą jurnością. Wiosną 1963 roku nawiązał romans z Ellen Rometsch, luksusową call girl z Waszyngtonu, pobierającą 200 dolarów za noc. Zachwycona prezydentem Ellen świadczyła mu swe usługi gratis. Kennedy zabierał ją na „rozbierane przyjęcia” przy basenie w Białym Domu, podczas których „pięciu facetów baraszkowało z tuzinem dziewczyn”. Oczywiście prezydent nie wiedział, że Ellen pochodzi z Niemiec Wschodnich, należy do partii komunistycznej i prawdopodobnie jest agentką wywiadu NRD. Kiedy pojawiły się pierwsze pogłoski na ten temat, w Camelocie zapanował blady strach. Kennedy i jego brat Robert, prokurator generalny, zdawali sobie sprawę, że w powietrzu wisi skandal, który zmiecie całą administrację. Z trudem zażegnano kryzys. W sierpniu 1963 roku na żądanie Departamentu Stanu Ellen Rometsch została deportowana do Niemiec. Być może frywolny żywot JFK przyczynił się do jego zgonu. Na kilka tygodni przed fatalną podróżą do Dallas prezydent naderwał sobie pachwinę podczas erotycznych igraszek na basenie. Na polecenie lekarzy nosił więc gorset ortopedyczny, utrzymujący ciało w sztywnej pozycji. Kiedy 22 listopada 1963 roku w Dallas pierwsza kula zamachowca ugodziła prezydenta w szyję, pozostał wyprostowany jak doskonały cel. Drugi pocisk roztrzaskał głowę Kennedy’ego.

EROTOMAN BEZ STYLU

36. prezydent Stanów Zjednoczonych (1963–1969) był erotomanem o prostackich obyczajach i prymitywnym umyśle. Lubił dyktować swym współpracownikom, gdy siedział na sedesie i wypróżniał się głośno, roztaczając odrażające zapachy. Zazdrościł seksualnych podbojów Johnowi F. Kennedy’emu (przy którym był wiceprezydentem) i chwalił się: „Miałem więcej kobiet niechcący, niż JFK celowo”. Zapewniał, że swoim „jumbo” (tak nazywał penisa) potrafi dokonywać cudów. Żona Johnsona, Claudia Alta Taylor, była istotą pokorną i uległą, która wybaczała wszystko swemu mężczyźnie. Jako prezydent, Johnson zatrudnił sześć ślicznych sekretarek i przespał się z pięcioma z nich. Bezwstydnie chełpił się przed przyjaciółmi: „Przykładałem dużą wagę do urody. Nie potrafię znieść przy sobie kobiety brzydkiej albo grubej, która wygląda jak krowa siedząca na własnym wymieniu”.

Jedną z sekretarek zaprosił na swą farmę. Zdziwiona dziewczyna spostrzegła, że drzwi do jej pokoju nie mają klucza. W nocy obudziła się z przerażeniem – oto jakiś mężczyzna wciskał się jej do łóżka. Nagle rozległ się znajomy głos: „Posuń się, kotku, to prezydent”. Figlował z sekretarkami także w Gabinecie Owalnym (na podłodze, a nie w ciasnej szafie). Długoletnią kochanką Johnsona była Alice Glass, dumna piękność o mlecznobiałej cerze i włosach jak księżniczka, małżonka magnata prasowego Charlesa Marsha. Johnson, jeszcze jako kongresmen, nie tylko uwiódł Alice, ale także nakłonił Marsha, by ten wspomógł jego karierę finansowo. Przez 21 lat romansował z Madeleine Brown, którą poznał w 1948 roku na przyjęciu w Dallas. Dziewczyna, która miała wtedy 24 wiosny, wspominała: „Spojrzał na mnie, jakbym była porcją lodów w gorący dzień”. W trzy lata później Madeleine urodziła Johnsonowi syna, który otrzymał imiona Steven Mark. W zamian za milczenie matka otrzymała mieszkanie z dwiema sypialniami, kartę kredytową bez limitu i co dwa lata nowy samochód. W 1997 roku Madeleine opublikowała autobiografię „Texas in the Morning: The love story of Madeleine Brown and President Lyndon Baines Johnson”, w której twierdziła, że jej kochanek był zamieszany w zabójstwo prezydenta Kennedy’ego.

 

TEFLONOWY BILL

Bill Clinton, 42. prezydent USA (1993–2001), nie dorównał Kennedy’emu pod względem liczby miłosnych podbojów. Zdobył za to wątpliwą sławę jako pierwszy amerykański przywódca, którego życie erotyczne, a także zdrady małżeńskie, stały się powszechnie znane. Było to możliwe, ponieważ prokurator specjalny Kenneth Starr sporządził dokładny, niemal pornograficzny, raport na temat związku prezydenta z Monicą Lewinsky, stażystką w Białym Domu. Raport został opublikowany także w Internecie. Jak napisał amerykański publicysta John Michael Berecz: „Clinton zapisał się w historii w sposób, który wypalił swoje nieusuwalne piętno na narodowej psychice. Tak jak dziecko, które zostawia ślady zabłoconych stóp na jasnym dywanie, Clinton zbrukał najważniejszy gabinet narodu – zanieczyścił go plamami prezydenckiego nasienia”.

Clintona nazywano „teflonowym Billem”, ponieważ wszelkie zarzuty i afery spływały po nim jak woda. Słusznie zdobył sobie miano czołowego babiarza narodu. Już jako gubernator Arkansas wykorzystywał policję stanową, aby sprowadzała mu kobiety. Policjant Larry Patterson, członek ścisłej ochrony gubernatora, opowiadał, że pewnego razu zawiózł szefa na parking przy szkole podstawowej Brooker. Uczęszczała do niej Chelsea, córka prezydenta. Ale Bill przyjechał nie po dziecko, lecz na randkę z ekspedientką lokalnego domu towarowego. „Widziałem, jak Clinton przenosi się na przednie siedzenie, a potem spostrzegłem głowę tej pani na jego udach. Przebywali w samochodzie od 40 do 50 minut”. Życie Billa było, jak określiła to jego bliska współpracownica Betsey Wright, jedną wielką „eksplozją panienek”. Małżonka Billa, Hillary Rodham, często odsądzała męża od czci i wiary za jego niezliczone zdrady, obdarzała go epitetami w rodzaju: „żałosny sukinsyn”. Hillary, niczym w popularnej piosence country „trwała jednak przy boku swego mężczyzny”. Zdawała sobie sprawę, że rozwód złamie karierę Billa, a Hillary także chciała znaleźć się w Białym Domu i pozostać tam aż do końca kadencji. Nad Potomakiem krążą uporczywe pogłoski, że Hillary odpłacała mężowi pięknym za nadobne, nie tylko z mężczyznami. Clinton opowiadał jednej ze swych niezliczonych kochanek, piosenkarce Gennifer Flowers: „W końcu moja żona nalizała się więcej cipek niż ja”. Gennifer utrzymywała później, że Bill wciąż szukał nowych sposobów zwiększania ekstazy. Lubił mieć ręce przywiązane do stalowych słupków łóżka, opryskiwał obnażone ciało przyjaciółki wodą z topniejącego lodu lub wyciskał na nie miód z plastikowej butelki w kształcie misia, a potem uskuteczniał upojny masaż… Setki kobiet uległy wdziękowi Billa- -urwisa. Jeszcze raz sprawdziła się słynna reguła, że władza to najlepszy afrodyzjak.

 

Jedną z nielicznych, która oparła się czarowi Clintona, była Paula Jones, pracownica administracji stanowej Arkansas. Twierdzi ona, że w maju 1991 roku gubernator Clinton zaprosił ją do swojego pokoju w hotelu Excelsior w Little Rock. Tam Bill rozpiął rozporek, spuścił spodnie i powiedział osłupiałej dziewczynie: „Pocałuj go”. Paula zapewnia, że stanowczo odrzuciła te zaloty, a wtedy twarz gubernatora stała się „czerwona jak burak”. W 1994 roku Paula Jones podała Clintona do sądu o molestowanie seksualne. W cztery lata później postępowanie zostało zakończone na mocy ugody: gospodarz Białego Domu zapłacił oskarżającej 850 tysięcy dolarów, lecz nie przeprosił i nie przyznał się do winy. Dochodzenie, prowadzone przez adwokatów Pauli Jones, doprowadziło wszakże do erupcji megaskandalu, zwanego „aferą rozporkową”. Niewiele brakowało, aby „teflonowy Bill” został w sromotny sposób wyrzucony z Białego Domu.

17 stycznia 1998 roku internetowa strona Drudge Report zamieściła wiadomość o romansie prezydenta z 22-letnią Monicą Lewinsky, stażystką w Białym Domu. 26 stycznia podenerwowany Clinton powiedział przed kamerami: „Chcę powiedzieć narodowi amerykańskiemu jedną rzecz… Nigdy nie miałem kontaktów seksualnych z tą kobietą, miss Lewinsky”. Niestety, tym razem kłamstwo prezydenta się wydało. Istniał bowiem dowód rzeczowy – błękitna sukienka Moniki z plamami nasienia. Badania DNA wykazały, kto był sprawcą. Rozsierdzeni Republikanie wszczęli w Kongresie procedurę impeachmentu, czyli usunięcia z urzędu „prawdomównego inaczej” prezydenta. Clinton ocalał, ponieważ prawie wszyscy Demokraci udzielili mu poparcia, podobnie zresztą jak większość społeczeństwa. Amerykanie uznali, że skoro Hillary nie ma do Billa pretensji, także oni nie powinni mieszać się w prywatne sprawy Clintonów. Monica zeznała przed prokuratorami, iż 7 stycznia 1996 roku, podczas czwartego spotkania, Bill trzymał w ustach cygaro, potem wziął je w rękę i spojrzał na nie „w taki nieprzyzwoity sposób”. Dziewczyna wyznała: „Popatrzyłam na cygaro i na niego, i powiedziałam: to też możemy zrobić, kiedyś”. „Kiedyś” nadeszło 31 marca 1996 roku, także w Białym Domu. Prezydent obsypywał pocałunkami piersi młodej przyjaciółki. W pewnym momencie wsunął jej cygaro w miejsce najbardziej intymne. Potem włożył je sobie do ust i rzekł zadowolony: „Dobrze smakuje”. W Niedzielę Wielkanocną 7 kwietnia 1996 roku „teflonowy Bill” znowu zabawiał się ze stażystką w Gabinecie Owalnym, kiedy nagle zadzwonił telefon. Prezydent odebrał, lecz gestem pokazał Monice, aby podczas rozmowy zaspokajała go ustami. Dziewczyna skwapliwie posłuchała. Prezydent roztrząsał sprawy państwa ze swym doradcą Dickiem Morrisem, jednocześnie doświadczając zmysłowych uniesień… Monica nazywała Billa dziwakiem, ponieważ prezydent chciał uprawiać z nią tylko seks oralny i to bez orgazmu. Jednakże 27 lutego 1996 roku w łazience Białego Domu pod wpływem nalegań kochanki Clinton doprowadził sprawę do końca. Owocem tej randki stała się słynna poplamiona sukienka. Hillary Rodham zamierza w 2008 roku wystartować w wyborach do Białego Domu i być może zostanie pierwszą kobietą prezydentem. Bill ma więc szanse, aby doprowadzić do kolejnego seksualnego skandalu, tym razem jako Pierwszy Dżentelmen u boku prezydenckiej małżonki.