Kozina sypie, bo marzy o wolności

Jeśli nie żyje się na pełnych obrotach, lepiej zdechnąć od razu – lubił powtarzać superboss międzynarodowej mafii Ricardo Fanchini, czyli Polak Marian Ryszard Kozina, odsiadujący w USA karę 10 lat więzienia.

Pobyt za kratami to dla niego katorga, twierdzą prawnicy gangstera i nie kryją, że Kozina (jego drogę do sławy przed­stawiliśmy w numerze 4/2011) zrobi wszystko, by jak najszybciej wyjść na wolność i znów żyć na pełnych obrotach. Do zaoferowania ma ogromną wiedzę o powiązaniach organizacji przestępczych na świecie. Sypiąc kumpli, zyskuje punkty u amerykańskich śledczych, którzy już raz za „rozmowność” Koziny postarali się dla niego o łagodniej­szy wyrok.

Sędzia Charles Sifton, który na 10 lat posłał Fanchiniego za kraty, nie ma wątpliwości: całego wyro­ku Kozina nie odsiedzi, sypie tak, że aż ręce zacierają śledczy w wie­lu krajach. Sypie, ryzykując, że na wolności czekają na niego nie tylko luksusy, ale i… zemsta.

PODEJRZANI Z WYSOKIEGO SZCZEBLA

Robert Narkoza, rzecznik pro­kuratury dla wschodniego Nowego Jorku, nie chce ujawnić, ilu gangste­rów i skorumpowanych urzędników po obu stronach Atlantyku trafiło za kraty po informacjach od Koziny. Bo co do tego, że Kozina sypie, nikt nie ma wątpliwości. Gangster za bardzo ceni sobie luksusowe życie, by mieć jakiekolwiek skrupuły i chro­nić swoich kolesiów. Już pod koniec 2008 roku poszedł na układ z amerykańską prokuraturą. Przyznał się do przemytu do USA 400 kg ecstasy, przez co skrócono do minimum pro­ces, w którym groziło mu dożywocie.

Ale i ten wyrok jest dla niego za wysoki, więc sypie dalej. Już przeklinają go hiszpańscy gang­sterzy i urzędnicy, których kiedyś poznał Kozina i z którymi robił interesy. To nie był przypadek, że kiedy agenci specjalnej komórki hiszpańskiej policji szli do bur­mistrza andaluzyjskiego miasta Casares Antonio Morery i jego po­przednika Juana Sancheza, wiedzieli wszystko: np. że po godzinach obaj współpracowali z mafią operującą we wschodniej Europie.

Costa del Sol, kupowali nieruchomości, pio­rąc zarobione na przemycie i handlu narkotykami miliony dolarów.

Operacja Majestic przeprowa­dzona w Casares była strzałem w dziesiątkę: informacje od Ko­ziny przekazane przez FBI hisz­pańskim śledczym sprawiły, że zablokowano 165 kont bankowych w 19 bankach na terenie Hiszpanii, pod lupę wzięto 236 domów, które kupili gangsterzy.

Kozina nie oszczędził nawet swojego hiszpańskiego łącznika Roberta Gaspara, który przecierał gangsterom szlaki do najwyższych urzędników tego miasteczka. Gaspar ma teraz problemy nie tylko z praniem brudnych pieniędzy, jest zamieszany w zabójstwo rosyjskie­go milionera Romana Frumnsona w hiszpańskiej Marbelli.

Pobyt za kratami może też za­wdzięczać Kozinie Nikołaj Dozorcew, urodzony na Ukrainie rosyjski gangster z najwyższej półki. Działał on ręka w rękę z Koziną w USA, był jednak na tyle sprytny, że przez dłu­gi czas agenci FBI nie mogli mu się dobrać do skóry. Do czasu, bo nagle znalazły się dowody na to, że obra­cał ogromnymi pieniędzmi z prze­mytu kokainy i papierosów do USA.

Dozorcewowi groziło 20 lat wię­zienia, dostał pięć, na tyle posłał go za kraty sędzia z Brooklynu Frederic Bloc. W jego sprawie interweniowa­ło aż trzech nowojorskich polityków: senator Carl Kruger, członek zgromadzenia ustawodawczego Alec Brook-Krasny i szefująca radzie Brooklynu Marty Markowicz. Mówi się, że Dozorcew poszedł śladami Ko­ziny i też nie zamierza mafijnych ta­jemnic trzymać wyłącznie dla siebie.

 

Tylko niewielu zwróciło uwagę na skromną uroczystość, jaka odby­ła się w ubiegłym roku w Brukseli, kiedy to przedstawiciele FBI prze­kazali belgijskim śledczym czek na 800 tysięcy dolarów. Była to specjal­na nagroda za pomoc, jakiej udzie­lili Belgowie w aresztowaniu ludzi z kręgu Koziny. Nikt inny, tylko odsiadujący za Oceanem 10-letni wyrok gangster, nie mógł napro­wadzić śledczych na właściwe tory.

BARWNIEJSZY OD ALA CAPONE

Gdyby Kozina już na wolności sporządniał, pewnie namówiłby ja­kiegoś reżysera do zrobienia filmu o jego przestępczej drodze. Może początkiem byłyby sceny sprzed kilku lat, kiedy to w bogatej londyń­skiej dzielnicy Mayfair aresztowano właściciela jednej z piękniejszych willi. Sąsiedzi nie mogli uwierzyć, że zatrzymano tego miłego, ele­ganckiego przedsiębiorcę. Dopiero następnego dnia z gazet dowiedzieli się, że ten, który witał ich sympatycz­nie, choć z dziwnym akcentem, to jeden z 10 najgroźniejszych bossów mafii, powiązany z sołncewską bra­cią, camorrą i kartelami z Ameryki Południowej, a naleciałość języko­wa pochodziła z kraju nad Wisłą. Bo Ricardo Fanchini to Marian Ryszard Kozina.

Urodził się w Katowicach w roku 1956. Jego matka była barmanką na katowickim dworcu. Ojca Viliama Fanchiniego poznał dopiero jako nastolatek.

Szybko odkrył, że jego tempe­rament jest bliższy włoskim korze­niom, dlatego zmienił nazwisko. Nauczył się też języka włoskiego. Nie wiedział jeszcze, jak bardzo będzie mu on przydatny w później­szych kontaktach z camorrą…

Od małego Rysiek był wygada­ny i obrotny. Związał się z miejsco­wymi cwaniaczkami, ale marzyły mu się międzynarodowe interesy. Dlatego ruszył do ówczesnej mek­ki cinkciarzy, na dworzec Keleti w Budapeszcie. Tam zarobił pierw­sze poważne pieniądze. Schemat działania cinkciarzy był zawsze ten sam: oszukać naiwnych turystów, szczególnie tych z Niemiec i Włoch. Zamiast zwiniętych banknotów, wcisnąć im rulonik z równo przy­ciętymi gazetami lub w odpowied­nim momencie krzyknąć: „milicja” i uciec z forsą obcokrajowców. Fanchini miał do tego dryg. Najlepiej radził sobie z turystami z Włoch.

W Budapeszcie nie zagrzał dłu­go miejsca. Wraz z kumplem z ka­towickiego podwórka Zbyszkiem Nawrotem pojechał do Jugosławii, później do Niemiec. Tam ich drogi się rozeszły. Pod koniec lat osiemdziesiątych Fanchini, jako Jerzy Bank, wyjechał do USA. Skumał się z rosyjską mafią, wspólnie robili przekręty podatkowe. Tam po raz pierwszy zainteresowało się nim FBI, które od tamtego czasu stale deptało mu po piętach.

W tym samym czasie Nawrot zbił fortunę na przemycie spirytu­su Royal. Wykorzystał lukę prawną, która pozwalała wwozić do Polski cysterny spirytusu bez płacenia cła. Fanchini, czując oddech amerykań­skich agentów na plecach, zwinął żagle i powrócił na Stary Kontynent, do przyjaciela z dzieciństwa.

1 listopada 1991 roku w Ham­burgu doszło do zamachu bom­bowego. Pod jedną z eleganckich restauracji eksplodowało ferrari Nawrota. Król spirytusu doznał ciężkich poparzeń, kilkanaście dni później zmarł w klinice. Jego mają­tek odziedziczył Fanchini.

 

Po 1992 r. Polska przestała być zalewana rzeką spirytusu, bo prawo zabroniło jego przewożenia przez granicę bez podatku. Jednak alko­hol z fabryki króla spirytusu i tak docierał do kraju – żeby uniknąć

kosztów, przez granicę wjeżdżał jako transport soku lub oranżady. Nazwisko Fanchiniego znaczyło już wtedy wiele w półświatku.

FORTUNA NA PODROBIONEJ WÓDCE

W połowie 1993 roku Polak i jego partnerzy z Rosji rozkręcili interes w kraju nad Wisłą. Wymyś­lili produkcję imitacji belgijskiej marki Rossija Vodka. Michaił Rebo oraz bracia Jurij i Igor Sulikowowie w imieniu Fanchiniego przyjechali do Szczecina, by znaleźć kontrahen­ta. Spotkali się ze Zbigniewem Z., który przyjął propozycję „biznes-

menów”. Początkowo mężczyzna ni­czego nie podejrzewał, bo Rosjanie podawali się za przedstawicieli ir­landzkiej firmy Boder Investments Limited w Dublinie.

Wspólnicy znaleźli chętnych do wydrukowania lewych etykie­tek. Problem stanowiła produkcja butelek. Trudno było namówić polskich producentów, by stworzy­li podobiznę belgijskiej flaszki bez rodzimych znaków i słów. Niełat­wo było też przekonać właścicieli Polmosów do napełniania takich flaszek. Namowom w końcu ulegli producenci z Raciborza.

Szwindel przemyślano bardzo dobrze. Podrobione flaszki wódki eksportowane były do Rosji. Lewe papiery, z których wynikało, że odbiorcą jest Związek Weteranów Afganistanu korzystający z ulg, sprawiły, że przestępcy nie pła­cili cła. W ten sposób przemycili 30 milionów flaszek, po dwa dolary każda. Łatwo obliczyć, ile na tym zarobili.

Wpadli przypadkiem dopiero w 1996 roku. Na targi alkoholi w Rosji zaproszono producenta z Belgii, który posiadał prawa do marki Rossija. Wyszło na jaw, że podróbka pochodziła z Polski. Sprawa trafiła do prokuratury. Rosyjscy rezydenci wysłani przez Fanchiniego uciekli, a odpowie­dzialnością za przekręt obarczo­no Zbigniewa S. Postawiono mu długą listę zarzutów. Nigdy za nie nie odpowiedział. Śledztwo zawie­szono, ponieważ nie można było znaleźć zamieszanych w proceder Rosjan.

Fanchini był już wtedy bardzo zamożny. Zaczął pokazywać się na warszawskich salonach, przyjeżdża­li do niego mafiosi z całego świata. Dużą przychylnością darzyli go gangsterzy z camorry. W tych kon­taktach nie bez znaczenia był fakt, że jego ojciec pochodził z Neapolu, kolebki włoskiej mafii.

 

RAMIĘ W RAMIĘ Z FUNDUSZEM SPORTU

Ricardo znany był też ze swo­jej gościnności i organizowania wystawnych przyjęć. Na jednym z nich, podczas swoich 50. urodzin, gościł samego Siemiona Mogilewicza, szefa sołncewskiej braci. Skąd takie znajomości? Na początku lat 90. Fanchini związał się z Rach- milem Brandwainem, udziałowcem firmy M&S International z siedzibą w Antwerpii. Do spółki, prócz Fan­chiniego i jego przyjaciela, wcho­dził również Boris Nayfeld, który nadzorował przemyt narkotyków z Tajlandii. Kupione tam narkotyki pakowano do kineskopów telewi­zyjnych i za pośrednictwem M&S przewożono do Polski. Stąd kurie­rzy przemycali towar w żołądkach do USA.

Pozycja Fanchiniego wśród bos­sów rosyjskiej mafii jeszcze wzrosła, gdy zainwestował w produkcję wód­ki Kremlyovskaya. Interes był dla niego wyjątkowo intratny. Wszyst­ko przez układy z funkcjonującym wówczas Narodowym Funduszem Sportu, który został zwolniony z podatków na eksport wódki i pa­pierosów. Marka Fanchiniego zala­ła rosyjski rynek i zyskała światowe uznanie.

W Polsce handlowali nią gang­sterzy z Pruszkowa – Marek M. ps. Oczko oraz bracia D.: Wańka i Malizna. Ze sławą przyszły pieniądze i popularność. Polski gang­ster pławił się w luksusach. Żeglo­wał jachtem Kremlin Princess, mierzącym 55 metrów wartości 20 milionów dolarów. Łódź nazwa­no tak na cześć Tatiany Diaczenko, córki ówczesnego prezydenta Bo­rysa Jelcyna…

Kremlyovskaya przyniosła Ryś­kowi (był to jeden z pseudonimów Mariana Ryszarda Koziny) fortu­nę, ale też stała się gwoździem do trumny jego przestępczej kariery. FBI i DEA (amerykańska agencja do walki z narkotykami) śledzi­ły poczynania Polaka w świecie. Wiedziały o przemycanym przez niego spirytusie i układach z kar­telami narkotykowymi z Ameryki Południowej. Brakowało im jednak mocnych dowodów.

Na początku października 2007 roku federalni w końcu dobrali mu się do skóry. Na ucieczkę nie było szans. Fanchini miał na karku angielską i amerykańską policję. Mundurowi z Londynu otoczyli posiadłość w Mayfair. Z aresztu w Londynie odstawiono go do No­wego Jorku. Przez sześć miesięcy agenci z FBI zmiękczali bossa.

W końcu Fanchini złamał się i nabrał ochoty na współpracę ze śledczymi. Wskazał wpływowe postacie mafijnego świata, które torowały mu drogę w interesach. Prokuratorzy postawili mu 40 za­rzutów. Fanchini poszedł na ugodę i poddał się karze 10 lat za krat­kami. Zapłacił 2 miliony dolarów odszkodowania. Udostępnił też Amerykanom swój majątek gro­madzony przez kilkanaście lat. A uzbierało się tego! Posiadłości m.in. w Holandii, Belgii, Fran­cji, Rosji i innych krajach warte były ok. 30 milionów dolarów. Do końca wyroku zostało mu kilka lat odsiadki. Kozina nie chce jednak następnych okrągłych urodzin ob­chodzić za kratami.