Krajobraz po „Pruszkowie”

Policja twierdzi, że mafii już nie ma. To nieprawda. Ona tylko – niczym kameleon – przybrała barwę Otoczenia i stała się korporacja: z działami narkotyków, porwań, fałszerstw, z podległymi pracownikami i nadzorującymi ich prace kierownikami. Jej prezesi są coraz bardziej nieosiągalni…

Śmierć Pershinga – Andrzeja Kolikowskiego – grudnia 1999 oku w Zakopanem oznaczała koniec pewnej epoki. Tej samej która Pershing rozpoczął kilka lat wcześniej, organizując gang pruszkowski. Miał wtedy wsparcie takich tuzów międzynarodowego świata przestępczego jak Jeremiasz Barański ps. Baranina czy Ricardo Fanchini vel Ryszard Kozina. Od początku działał brutalnie i bez pardonu. Bombami, egzekucjami, strzelaninami na ulicach gang pruszkowski wywalczył sobie miejsce w Warszawie. W każdej dzielnicy miał swoich przedstawicieli, odpowiedzialnych sprzedaż narkotyków czy haracze. Z czasem opanował resztę kraju, mianując w regionach „pełnomocników”. W Szczecinie funkcje te pełnił Oczko, w Małopolsce Krakowiak, Sandokan w Częstochowie, Carrington na Dolnym Śląsku, Makowiec w Poznaniu.

Ale to Pershing był capo di tutti capi. Policjanci, którzy go ścigali, przyznają zgodnie, że miał charyzmę, poważanie i co istotne – wpływy w świecie polityki i legalnego biznesu. Jego ludzie wchodzili do gabinetu Ireneusza Sekuły, byłego wicepremiera, a wtedy szefa Głównego Urzędu Ceł, jak do siebie. – Osoby ze świecznika chętnie robiły z nim interesy, bo grał fair i był dyskretny – mówi policjant z dawnego wydziału przestępczości zorganizowanej. – I dlatego zginął – dodaje. Pershing chciał uciec do przodu – wykorzystać zdobyty na drodze przestępstw majątek i zainwestować go w legalny biznes. Ale jego wspólnicy z gangu pruszkowskiego – Wańka, Malizna czy Słowik – pragnęli żyć jak dotąd. Zażądali, by odchodząc do praworządnego świata, przekazał im swoje „kontakty”. To, co wydarzyło się później, przypomina scenariusz filmu „Ojciec chrzestny”. Don Corleone odmówił przedstawicielowi rodziny Tattaglia „podzielenia” się swoimi politycznymi wpływami, czym ściągnął sobie na głowę płatnych morderców. Przeżył zamach – Pershing takiego szczęścia nie miał.

Od korka do komandosa

„Pruszkowscy” próbowali siła przejąć „kontakty” Pershinga – w tym Aleksandra Gawronika i Ireneusza Sekułę, od którego zadali zwrotu fikcyjnego długu (Sekuła wówczas „uciekł w samobójstwo”). Nie wiedzieli, ze kres potęgi mafii i jest bliski. 25 sierpnia 2000 r. Centralne Biuro Śledcze przeprowadziło wielka akcje, zatrzymując cały tzw. zarząd gangu pruszkowskiego – Wanke, Maliznę, Bola, Parasola, później Słowika. Dziad, kierujący konkurencyjnym gangiem wołomińskim, już od roku siedział. Wcześniej wpadli Oczko, Krakowiak i inni starzy bossowie. Wszystkiemu przyglądał się z boku Andrzej H. ps. Korek, szef tzw. gangu mokotowskiego, mądrze ukrywający się przez lata w cieniu „Pruszkowa”. Korek nigdy nie pchał się na afisz, a interesy robił po cichu. O skali jego biznesu świadczy transport narkotyków przechwycony w roku 2003 – 325 kilogramów kokainy Z Wenezueli wartości 60 milionów złotych znaleziono na statku Tanya cumującym w Gdańsku (narkotyki zostały ukryte w urządzeniu do odsiarczania ropy).

Po tej wpadce Korek trafił za kratki, co nie przeszkodziło mu nadal rządzić gangiem twarda ręką, wyznaczając po kolei swoich przedstawicieli – Daksa, Sajura, Andzie. W tym czasie w Warszawie wrzało. Pierwszy opuszczone przez „Pruszków” miejsce chciał zająć 33-letni Tomasz S. pory podrzędny watażka z kilkunastoma „mięśniakami” pracujący dla bossa Żoliborza. – Teraz ja rządzę – oświadczył „dzielnicowym” szefom i terrorem podporządkował sobie największych dilerów w stolicy. Wiedział, o co walczy. Od dilerów na Żoliborzu kasował jednego z opornych hersztów – Hetmana – i pokazał, na co go stać: ściskał wrogowi głowę imadłem, potem odrąbał mu obie dłonie, a na koniec poderżnął gardło. Po zwłokach przejechał samochodem. W lesie koło Legionowa policja odnalazła najpierw auto ofiary, a dopiero potem zakopany w ziemi korpus.

Okrucieństwo Komandosa wstrząsnęło „miastem”. On sam zasłynął Z tego, ze stosował własna metodę pozbywania się zwłok, taki znak firmowy: zawijał ofiarę w siatkę ogrodzeniowa, drutem przywiązywał do niej dwie płyty chodnikowe i wrzucał do Wisły miedzy Nowym Dworem Mazowieckim a twierdzą Modlin. Wkrótce okazało się, że nie on jeden walczył o przywództwo w stolicy. W maju 2002 roku w biały dzień, w Centrum Handlowym Klif przy ul. Okopowej, do kawiarnianego stolika, gdzie siedział Komandos ze swoimi ludźmi, podszedł płatny zabójca Wyciągnął karabin i zaczął strzelać. Trzej kumple Komandosa zginęli, bossowi udało się uciec. Nie na długo. Dziesięć dni później zakapturzony mężczyzna w sztormiaku na jednej z_ warszawskich stacji benzynowych wpakował w niego sześć kul. Zlecenie egzekucji Komandosa miał wydać Szkatuła – kolejny watażka, który zapragnął wypełnić lukę po gangu pruszkowskim. „Nowi” rzucali się na każdy wolny skrawek ziemi. Tzw. Grupę „sierakowska”, która terroryzowała Sieradz, Zduńską Wolę i Łódź, założył w 2000 roku dwudziestolatek. Grupa zapisała na swoim koncie rozboje, wymuszenia rozbójnicze, usiłowanie zabójstwa.

Gdy policja zaczęła deptać jej członkom po pietach, młody szef zlecił podwładnym podpalenie mieszkania funkcjonariusza prowadzącego śledztwo i oblanie żrącą substancją prywatnych samochodów policjantów. Grupa Rudego, działającą od 2004 roku w Lublinie, trudniła się rozbojami, wymuszeniami i handlem narkotykami. Zasłynęła czymś innym: dwukrotnym usiłowaniem zabójstwa mieszkańca Lublina, który… nie chciał wstąpić do bandy. Za pierwszym razem mężczyźnie udało się wyrwać z rak bandytów. Miesiąc później przestępcy włamali się do jego domu i nie zważając na obecność domowników, zadali mu 11 ran nożem. Tylko dzięki szybkiemu przyjazdowi karetki pogotowia ofiara przeżyła. Szefami najpotężniejszej na Podkarpaciu grupy przestępczej byli 21-letni Grzegorz R. i 26-letni Mariusz Ł. Ich gang zarabiał na sutenerstwie, zajmował się handlem kobietami (m.in. sprzedawał je do domów publicznych w Grecji), bronią oraz narkotykami. W Rzeszowie, w ogródku jednego Z członków gangu, policjanci wykopali… 38 bomb. W szopie znajdowały się dwie bomby lotnicze, a w piwnicy kilkaset naboi.

 

 

Jak Zwierzak przerobił Karego 

– Młode wilki są bezwzględne, brutalnie walczą o zyski i wpływy, chcą wszystkiego od razu i za wszelka cenę – ocenia nowa generacje polskich bandytów prokurator z wydziału przestępczości zorganizowanej. I dodaje: – Uważają, że aby coś osiągnąć, trzeba się pokazać. Jak? Brutalnością i bezwzględnością. Żeby udowodnić, ze jest się kimś, trzeba zabijać. Taka logika – tłumaczy prokurator. Zwierzak z gangu nowodworskiego już jako nastolatek zbierał haracze dla miejscowego bossa Dariusza Karwowskiego ps. Kary (między innymi od „opiekunów” przydrożnych prostytutek). Tuż po swoich dwudziestych urodzinach przeszedł bandycki „chrzest”, czyli po raz pierwszy wziął udział w zabójstwie. W czerwcu 2003 r. 30-letni Konrad Obojski ps. Obój z kierownictwa gangu Karego zabrał go ze sobą na spotkanie z Arturem Heiningiem ps. Czacha.

Podejrzewano, że bandyta nie rozlicza się z pieniędzy, które zbierał dla gangu. Obój kazał 20-latkowi zabrać ze sobą broń I zabić Czachę. Kiedy dwaj bandyci rozmawiali, Zwierzak stanął za plecami Czachy i z odległości pół metra strzelił mu w plecy. Drugi strzał oddał w tył głowy. Następnie mordercy rozebrali denata i zakopali. Zwierzak wziął sobie na pamiątkę złoty zegarek i łańcuszek Czachy. Potem były inne zabójstwa. Gdy juz po zatrzymaniu Zwierzak wskazywał śledczym miejsca, w których zakopywał ludzi, wyznał, że chciałby napisać o sobie książkę. Był dumny ze swych dokonań.

Wymyślił nawet tytuł: „Grabarze z Modlina” – chwalił się policjantom. Na marginesie: Obój także niedługo cieszył się życiem. W sierpniu 2004 r. został zastrzelony na łóżku w Szpitalu Bielańskim. Zlecenie egzekucji przez pewien czas przypisywano grupie Szkatuły, ale ta sprawa pozostaje do dziś niewyjaśniona. Gdy 2001 roku szef grupy Kary trafił do wiezienia, to Zwierzak miał pilnować interesu – przejął należący do Karego potężny arsenał broni zakopany na łąkach w Nowym Dworze. W skrzyniach znajdowały się m.in. materiały wybuchowe, zapalniki, pistolet maszynowy skorpion, dwa karabiny kałasznikow, pistolet maszynowy glauberyt, sahara, dwie „cezetki”, walther, TT, Vis, rewolwer i setki nabojów. – Szybko zobaczył, ile naprawdę wynoszą zyski grupy. Na samej przydrożnej prostytucji przy trasach wylotowych z Warszawy gang nowodworski zarabiał latem od 80 do 100 tys. złotych dziennie. Z jednego napadu na TIR-a z lodówkami mieli ponad 180 tys. zł. I chłopcy posmakowali tego – mówi policjant z CBŚ. Kiedy wrócił Kary, jego były podwładny czuł się juz na tyle silny, ze zabrał cały arsenał byłego szefa, jego ludzi i utworzył własna grupę. – Latają po mieście napakowani narkotykami po uszy, z broną.. Są coraz młodsi, coraz bardziej brutalni, maja na sumieniu zupełnie niepotrzebne ofiary… Nikt ich nie pilnuje – mówi jeden z prokuratorów. Przez parę miesięcy grupa Zwierzaka „dorobiła się” kilku zabójstw, trzech porwań dla okupu i masy napadów.

 

 

Pogonili „pruszkowskich” z Warszawy

Podobnie jak Kary, starzy „pruszkowscy” po wyjściu z więzienia nie mieli do czego wracać. – Ich „żołnierze” odeszli, działają w innych grupach. Powstały nowe strefy wpływów, każda grupa ma swój rejon, z czegoś żyje, czy to z agencji towarzyskich, czy z udziału w handlu narkotykami. Nie było ostatnio wojen. Widać, ze wszystko jest poukładane. Nikt nie chce rezygnować z dochodu albo dzielić się znowu ze „starymi”. Nowe czasy, nowi ludzie – opowiada oficer operacyjny CBS, który od lat śledzi wydarzenia W warszawskim podziemiu. „Starzy” nie rzucali się w oczy: dżinsy, torba przewieszona przez ramie, z pozoru spokojni emeryci.

Przesiadywali w jednej z popularnych knajp na ulicy Żurawiej w Warszawie i opowiadali głośno o wielkich interesach. Np. o handlu napojami energetycznymi z Rosją albo stała z Arabią Saudyjską. Mówili, ze maja kontakty, tylko szukają wspólników. – Wydaje gadania niż realnych możliwości, ale tworzyli wokół siebie klimat wielkich biznesów i ogromnych pieniędzy. Wyraźnie kusili, zapraszali do tańca – mówi funkcjonariusz CBS. Próbowali wrócić do dawnej gry. Według informacji policji oferowali tez swoje pośrednictwo w kontaktach z kartelami narkotykowymi w Ekwadorze czy Kolumbii.

– Gdy wreszcie zorganizowano spotkanie z nowym szefem wówczas najpotężniejszego w Warszawie gangu mokotowskiego, 29-letnim Andrzejem Ł. ps. Andzia – trwało ono moment. Andzia wszystko załatwił, stojąc w progu kawiarni na Żurawiej. Powiedział krótko: „Wara od Warszawy!” – opowiada oficer operacyjny CBŚ. Chcąc nie chcąc, dwóch członków zarządu gangu pruszkowskiego zwróciło się do starego znajomego, Marka Cz. Rympałka, który zasłynął napadem na konwój pieniędzy dla ZOZ-u na Ursynowie (ukradziono wówczas 1,2 mln zł).

On tez wyszedł Z więzienia i próbował się odnaleźć Razem z Rympałkiem starzy „pruszkowscy” zamierzali wejść W najbardziej dochodowy narkobiznes. Nie zorientowali się, ze policja nadal ma ich na oku, i wpadli – w grudniu ubiegłego roku zostali aresztowani. Prokuratura zarzuca im, że w latach 2009–2010 kupili od Rympałka I rozprowadzili kilkanaście kilogramów kokainy i heroiny. – Nie ma już charyzmatycznych przywódców, którzy potrafiliby zgromadzić wokół siebie wielu ludzi i zdominować całe przestępcze środowisko – przyznaje funkcjonariusz CBŚ, nadzorujący operację przeciwko zorganizowanej przestępczości. – Brakuje takiego spoiwa, jakim był „Pruszków” czy „Wołomin”, mamy za to ogromne rozdrobnienie – dodaje policjant. W Szczecinie po aresztowaniu Oczki po władze sięgnął Dariusz S. Rambo. Szybko zginał z rąk zawodowego zabójcy. Później rozpętała się krwawa wojna o wpływy między gangami Picka i Goryla. Dziś wszyscy siedzą i, jak przyznają policjanci, nie widać gangu, który miałby ambicje kontrolować całe przestępcze podziemie Szczecina. Podobnie stało się

W innych regionach. Liczby mówią same za siebie. Coroczne raporty Centralnego Biura Śledczego wskazują, że liczba grup przestępczych cały czas rośnie. W 2004 roku CBS wiedziało o istnieniu w Polsce 262 grup przestępczych, W 2009 roku było ich juz 500, A rok później – 547. Są niewielkie, średnio dziesięcioosobowe, a nazwiska i pseudonimy ich bossów zmieniają się jak w kalejdoskopie. – Większość tych dzisiejszych bossów to płotki, ludzie wykorzystywani do wykonywania zadań zleconych – mówi policjant z CBS. – Zleconych przez ludzi ukrytych W cieniu – dodaje. Dlaczego nie słychać już O bombach czy strzelaninach? – To jest juz biznes – podkreśla policjant. – Przestępczość zorganizowana działa inaczej niż przed dekada.

Od pewnego czasu mamy do czynienia z multiprzestepczością. Świat przestępczy przypomina wielka korporacje, firmę, z wydziałami ds. handlu narkotykami, haraczy, oszustw gospodarczych i na końcu lokowania pieniędzy – mówi policjant z CBŚ. Wyraźnie pokazuje to niedawna ogólnopolska akcja „czyszczenia kont” biznesmenów. Ta przestępcza operacja nie była prosta – wymagała zgromadzenia szczegółowych informacji o ofierze, wyrobienia fałszywego dowodu i kilku innych rzeczy. Potem należało dezaktywować telefon, na który przychodziły powiadomienia o transakcjach na koncie i kody. I wystarczyło iść do banku zmienić login i hasło oraz podać nowy numer telefonu na kody. Tylko z jednego konta zniknęło 321 tys. zł, z drugiego pół miliona.

Coraz częstsze są tez wyłudzenia ogromnych kredytów. Policjanci przyznają, ze takie oszustwa, wymagające dużej wiedzy i rozpoznania, opracowywane są przez… tajemniczego kogoś – jak mówią. Według fachowca z CBŚ owymi „cieniami” są ludzie, którzy prowadzą legalne biznesy, a ich działalność przestępczą to coś w rodzaju drugiego etatu. Często o wiele bardziej dochodowego niż pierwszy. – Nie mamy jeszcze materiału procesowego, by to udowodnić, ale proszę wierzyć, że ciężko nad tym pracujemy – zapewnia oficer.