Surowe życie na Syberii. Krew pita jak wino

Syberyjscy Nieńcy zużywają renifera do najmniejszej kosteczki. Ze skór robią domy i ubrania, ze ścięgien nici, a z kości uprzęże. Mięso najlepsze jest na surowo. W przekrojonym na pół, wypatroszonym zwierzęciu krew zbiera się jak w wazie. To takie nienieckie wino.

Jako pierwszy obóz czterech czumów wypatrzył z helikoptera lecący z nami Nieniec Nikołaj Iwanowicz. (…) Opadliśmy pomału na niewielki, trawiasty pagórek. „I co, zostajesz?” – wrzasnęła mi prosto do ucha Zoja Konstantinowna, próbując przekrzyczeć helikopter. „Zostaję!” – odwrzasnęłam bez zastanowienia, ciągnąc ciężki worek z jedzeniem do wyjścia. (…)

Podeszła do mnie dziewczyna, wzięła drugi worek i kazała iść za sobą w kierunku najbliższego czumu. Wewnątrz było jasno i zaskakująco przestronnie. „Jestem Nina” – rzuciła w moją stronę. Uklękła na ziemi i zaczęła rozdmuchiwać żar w czarnym popiele pośrodku czumu. Nie było tu żeliwnego piecyka, tylko ta zwęglona kupka wprost na wypalonej trawie. (…) Nina dorzuciła do nieśmiałego płomienia garść cienkich gałązek, które obrywała z maleńkich krzaków, jakie wcześniej widziałam w tundrze. Potem wstała i powiesiła na haku nad ogniem czarny żelazny czajnik pokryty grubą skorupą sadzy. (…)

Czum, w którym mieszkam, należy do Lwa Nikołajewicza Akatteto, naczelnika drugiej sjejhińskiej południowej brygady, żartobliwie nazywanego przez wszystkich Tołstojem. Istnieje podział na tych, którzy, jak się tutaj mówi, pracują „sami dla siebie”, i na tych, którzy zdecydowali się na przyłączenie do brygady, czyli specjalnego systemu koczujących fabryk (…). Rzecz polega na tym, że do prywatnego stada dołączane są renifery należące do spółki płacącej za opiekę nad „firmowymi” zwierzętami. Raz do roku, późną jesienią, należy się stawić w wyznaczonym miejscu na zabojkę, ubój setek zwierząt.

Wielokrotnie w pasiołkach opowiadano mi z dumą, że mięso renifera eksportuje się jako towar luksusowy do Norwegii i Niemiec. Żeby przynajmniej na odległość kontrolować biegające w tundrze przyszłe frykasy europejskich stołów, naczelnicy brygad otrzymują telefony satelitarne.

 

8 lipca

Kiedy ułożyliśmy się do snu, Nina odwróciła się w moją stronę i z tajemniczym uśmiechem powiedziała: „Masz szczęście, jutro przenosimy się na nowe miejsce. I będziemy przejeżdżać przez rzeczkę”. (…) Przenoszenie obozu na nowe miejsce to kasłanie. Rozbiera się czumy, ładuje dobytek na narty ustawione w zaprzęgach liczących po kilka sztuk, zaprzęga renifery i po trawie, krzaczorach i błocie (!) odjeżdża długim, niespiesznym korowodem na nowe miejsce. Okazuje się, że ani kasłanie, ani rzeczka nie były aż tak wielką nowiną, jak na początku myślałam: w lecie zmienia się miejsce koczowania co dwa, trzy dni, a rzek, rzeczek i strumyków również nie brakuje!

9 lipca

Najwcześniej rano wstaje Marina i przynosi buty dla mężczyzn. Potem wstaje Haada. Otwierają drzwi, rozpalają ogień, przygotowują czaj. Ja śpię między Aljoną i Ksjuszą. Na skórach, pod ciepłą jaguszką ze skór. Na nogach długie skórzane rajtuzy, szyte sierścią do wewnątrz i nazywane tobok. Rano ich nie zdejmuję, tylko nakładam na nie ogromne męskie sapagi. Potem zakładam jaguszkę z sukna i jeśli jest zimno, ciężki nojsołok, który dostałam od Babuszki. I czapkę. I kaptur. I rękawice. A to lipiec przecież!

24 lipca

Od samego rana trwa walka z wodą. Tundra przez noc zamieniła się w plątaninę strumieni (…). Wszystkie psy schowały się do czumu. Kończy się moja cierpliwość, to najgorszy biwak życia! Tylko że tu, bladź, nie jesteś na biwaku, tylko w domu. TO JEST DOM. Zwyczajnie nie da się spakować namiotu i wyjechać. Po prostu musisz tu być i koniec. Gdyby tylko teraz jakimś cudem przyleciał helikopter, to… eee, nie… i tak bym przecież została. Zresztą w taką pogodę helikoptery i tak nie latają… Wszystko kapie, szaro i ciumka. I duje. Po kostki w rzadkim błocie, zimno do szpiku kości i sztormowy wicher. (…) Nasza strona czumu jeszcze jako tako się trzyma. Po drugiej stronie Marina zrobiła pod posłaniem grubą na jakieś czterdzieści centymetrów podściółkę z nieru. Czumu cały czas nie możemy ruszyć z powodu wiatru. Żerdzie, na których trzyma się (jeszcze!) cała konstrukcja naszego schronienia, zaczęły się tak wyginać pod naporem bardziej wściekłych podmuchów, że podpieramy je od środka, żeby nie popękały. Patrzę na Babuszkę, zaciskam zęby i postanawiam, że ja też muszę wytrzymać.

 

13 sierpnia

W przekrojonym na pół, leżącym na trawie wypatroszonym zwierzęciu krew zbiera się jak w wielkiej wazie. To takie nienieckie „wino”, jak na samym początku radośnie poinformował mnie Pasza.

W otwartym brzuchu soli się krew i wrzuca pokrojone na kawałki mięso, żeby dobrze przeszło solą. Dorośli i umazane krwią dzieci, nawet te najmniejsze, kucają naokoło i każdy własnym nożem ucina sobie upatrzone kąski. U nas krew nabiera się wielką chochlą, ale u sąsiadów dzieci piją z porcelanowych kubeczków w kolorowe kwiatki. Słona krew nie zasycha, najwyżej robią się w niej galaretowate grudki, dlatego można pić też zimną. Osobno kładzie się ponakrajaną na płaty wątrobę. Ta smakuje mi najbardziej. Nerek nie lubię, bo są twarde i chrupią nieprzyjemnie między zębami. (…) Poza tym do codziennego menu należy wygotowany tłuszcz z gęsi i ryby, cukier i masło jedzone łyżkami, herbata, twarde jak kamień suchary moczone w herbacie, słodkie, suche ciasteczka nazywane z rosyjska pieczeniem, suszony chleb i zguszczonka z puszki. (…) Do moich ulubionych dań należą wspaniała zupa ze świeżego mięsa i samo gotowane mięso. Obgryza się surowe kości, różne błony, szczęki, mózg. (…) Z renifera zużywa się wszystko do najmniejszej kosteczki. Ze skór robi się jeje, ubrania, liny i legowiska. Ze ścięgien skręca się nici, z kości wycina części uprzęży. (…) Zimą wybiera się większe zwierzęta, bo mięso można zamrozić. Jemy pięć, sześć razy dziennie i nazywamy to piciem czaju.

15 sierpnia

To już desperacja. Podjęłam decyzję o kąpieli i za nic w świecie jej nie zmienię. Nawet gdyby teraz przyszła polarna zima i jeziora w kilka minut skuły się lodem, to wykąpałabym się we własnoręcznie zrobionym przeręblu. Babuszka jest przestraszona i chciałaby, żeby ktoś odwiódł mnie od szalonego pomysłu.  „A co będzie, jak się utopi?” – pyta z przerażeniem w oczach. „Nic, będziemy udawali, że nigdy jej u nas nie było” – spokojnie odpowiada Lew Nikołajewicz. Jestem nieczuła na wszelkie perswazje.  Nie wierzę nawet w przekonywania Jurko, że w jamalskich jeziorach woda jest inna niż gdzie indziej na świecie. Jakoby tundrowa  woda była ciężka i dlatego człowiek w mgnieniu oka idzie na dno jak kamień.

Udało się, nie utonęłam, nic mnie nie wciągnęło, ale komary wyssały ze mnie chyba połowę krwi. (…) Brzeg był obrzydliwy, mulisty, zapadałam się po uda, ale lepszego miejsca nie znalazłam. Problemem jest to, że musimy teraz chodzić po wodę dużo dalej, bo zapomnieli mi powiedzieć, że z jeziora, w którym się umyję, nikt już nie weźmie wody. Facet w wodzie, oczywiście, w niczym by nie przeszkadzał.

 

16 sierpnia

Nina i Babuszka opowiadają mi o szamanach. (…) Babuszka Babuszki była szamanką. Po niej nic nie było widać. A u niektórych od razu widać: po oczach, po twarzy, po ruchach, po tym, że znają język zwierząt. Kiedy zrobić im zdjęcie, niczego tam nie będzie. Po prostu: stoi przed tobą człowiek, fotografujesz, a tam nic, tundra tylko, jakby przez powietrze czyste patrzeć. (…) Bywało, że człowiek sam wiedział, że będzie szamanem, a czasem szamana trzeba było w nim znaleźć. Albo gdy narodziło się dziecko, stary szaman widział w nim swojego następcę. W czasach gdy przyszli komuniści, w sjejhińskiej tundrze był bardzo silny szaman i ubili go, tak jak wszystkich mniejszych szamanów, w tiurmie (ros. więzienie). Nikt z tych, których zabrali, nie wrócił. Dlatego teraz szamanów już nie ma.

23 sierpnia

Na pół czarne noce w czumie zamieniają się w nieprzeniknioną ciemność. W tańczącym, ciepłym, pomarańczowo migoczącym świetle płomieni wszystko wygląda tak, jak wyglądać mogło w dobie, kiedy tundrą wędrowały stada włochatych olbrzymich mamutów. (…) Zauroczona patrzę na egzotyczne, ogorzałe twarze, ukryte w cieniu grubych, skórzanych kapturów, (…) długie warkocze kobiet i śpiące psy, grzejące się ciepłem ludzkiego schronienia. Wszystko topi się w spokoju, mroku i niezrozumiałym, chropowatym, urywanym języku. Z zewnątrz czum otula wilgotna mgła tłumiąca pochrumkiwania reniferów. Jestem szczęśliwa. Jestem u siebie.