Król Midas z celuloidu

Na liście „Forbesa” zajmuje 94. miejsce z majątkiem szacowanym na 2,9 miliarda dolarów. To imponujące osiągnięcie, jeśli wziąć pod uwagę, że kasę zawdzięcza wyłącznie talentowi, uporowi i pracowitości. Gdy zaczynał – a zaczynał bardzo wcześnie – w interes mógł zainwestować jedynie pasję.

Najwyraźniej wszystko, czego dotyka się Steven Spielberg, zamienia się w złoto. Nawet kiedy próżnuje, dolary na jego koncie mnożą się jak króliki

Nie matura, lecz chęć szczera…

Pierwsze filmy nakręcił jako 12-latek na amatorskiej kamerze 8 mm. I nie chodziło mu jedynie o satysfakcję… Organizował otwarte pokazy, inkasując za wejście 25 centów, a jego siostra sprzedawała popcorn. W tym czasie zapisał się też do skautów. „Aparat fotograficzny ojca był zepsuty – wspominał po latach – zapytałem więc drużynowego, czy mogę zamiast zdjęć zrobić film. Powiedział, że tak, a ja zdecydowałem się nakręcić western. Tak to się zaczęło”. Ośmiominutowy film „Ostatni pojedynek” (The Last Gunfight) okazał się wystarczająco dobry, by Steven mógł odebrać swój pierwszy artystyczny laur – skautowską sprawność fotografa. Pierwszą poważniejszą nagrodę zgarnął jako 13-latek na konkursie szkolnym za 40-minutowy film wojenny „Ucieczka donikąd”. Jako uczeń Saratoga High School stworzył jeszcze kilka przygodowych etiud i ponaddwugodzinny film SF „Firelight” pokazywany w lokalnych kinach. Szkolna kariera przyszłego reżysera nie była imponująca. Po maturze trzykrotnie starał się o przyjęcie na Uniwersytet Południowej Kalifornii, (wydział teatralny, filmowy i telewizyjny) i trzykrotnie jego kandydatura była odrzucana – na jego świadectwie ze szkoły średniej przeważały tróje. Dostał się ostatecznie na stanowy uniwersytet w Long Beach, ale rzucił naukę po trzech latach, by poświęcić się karierze filmowej. Dyplom uzyskał dopiero w 2002 roku, po 35 latach od rozpoczęcia studiów. Świeżo upieczonemu magistrowi zagrano motyw z filmu o Indiana Jonesie.

„Kiedy dorosłem, nadal chciałem być reżyserem” – tłumaczy Spielberg swoje późniejsze sukcesy. Rzeczywiście, wykazał się ogromną determinacją. Miał 19 lat, gdy wsiadł do autobusu obwożącego wycieczki po studiach Universalu i po drodze… zgubił się. Przemierzał studia, chłonąc wszystko, co działo się wokół. Zachęcony tym, że ochrona nie zwraca na niego uwagi, wrócił na teren wytwórni następnego dnia – tym razem w garniturze i z teczką ojca. Zainstalował się w nieużywanym pokoju biurowym i zaczął… udawać pracownika. Taktyka okazała się skuteczna – młodemu uparciuchowi pozwolono zostać w wytwórni. Co nie znaczy, że ktoś zamierzał mu płacić. Przez siedem dni w tygodniu, przez wiele długich miesięcy, pracował w Universalu za darmo. Ale Steven umiał już liczyć i wiedział, że mu się to opłaci. Zrealizował w tamtym czasie pierwszy krótkometrażowy film „Amblin”, który zdobył nagrodę na festiwalu w Wenecji. Jeden z szefów Universalu Sid Steinberg docenił młodego twórcę i zaoferował mu siedmioletni kontrakt. Wtedy Spielberg rzucił studia.

Milion przed trzydziestką

Pierwsze zadania dotyczyły reżyserowania odcinków popularnych telewizyjnych seriali (znalazł się wśród nich m.in. odcinek „Columbo”), później przyszła kolej na filmy pełnometrażowe, ale nadal telewizyjne. W 1971 roku powstał „Pojedynek na szosie”, thriller o psychotycznym kierowcy cysterny polującym na biznesmena w podróży służbowej. Nakręcony w 16 dni za 350 tys. dolarów – do dziś uważany jest za jeden z najważniejszych filmów w historii telewizji. Dlatego pewnie szokiem była dla Spielberga wiadomość, że jego pierwszy kinowy film „Sugarland Express” okazał się finansową klęską, mimo że krytycy chwali go. Przełom nastąpił w roku 1975. Nowemu projektowi nikt nie wróżył sukcesu, wszystko szło źle. Ogromne opóźnienia i dwukrotnie przekroczony budżet sprawiły, że wytwórnia zamierzała wycofać się z produkcji.

Gdy doszło w końcu do premiery, świat oszalał. Już w pierwszym miesiącu zyski przekroczyły 60 mln dolarów. Ostatecznie film „Szczęki” odniósł oszałamiający sukces finansowy – zarobił 470 653 000 dolarów i zgarnął trzy Oscary. W wieku 29 lat Steven Spielberg został multimilionerem i reżyserem, który nie musiał podporządkowywać się producentom. Mógł pozwolić sobie na to, by odrzucić propozycje reżyserowania „Szczęk 2”,„King Konga” i „Supermana”. Mógł ruszyć własną drogą, rozwinąć skrzydła i pofrunąć wysoko. I w pełni z tej szansy skorzystał. „Szczęki” okazały się zaledwie przygrywką do tego, co nastąpiło później.

Najgorszy przyjaciel

 

W 1979 r. na ekrany weszły „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, a w 1981 r. „Poszukiwacze zaginionej arki”. Seria filmów o archeologu Indiana Jonesie wyniosła reżysera na szczyty Hollywood i spora w tym zasługa George’a Lucasa. W Hollywood nazywają ich parą „najgorszych najlepszych” przyjaciół. Ich ścieżki skrzyżowały się dosyć wcześnie. Lucas studiował na UCLA, uniwersytecie, który nie chciał Spielberga, i tam Steven zobaczył jeden z pierwszych filmów starszego kolegi – „THX 1138”. Przyznał później, że po projekcji ogarnęło go przemożne uczucie zazdrości. „Miałem na koncie już 15 krótkich filmów, ale »THX 1138« było lepsze niż one wszystkie razem wzięte” – wspominał po latach. Lucas ignorował swojego nowego fana aż do czasu, gdy przypadkiem, w domu Francisa Forda Coppoli, obejrzał „Pojedynek na szosie”. „Znałem już wtedy Stevena, więc pomyślałem, że rzucę przez chwilę okiem, najwyżej 10–15 minut. Ale kiedy zacząłem oglądać, nie mogłem się oderwać” – wspomina Lucas. Niestety, panowie nie zawsze są tak kurtuazyjni wobec siebie. Tak się dziwnie kilkakroć złożyło, że ich filmy trafiały na ekrany w tym samym czasie, ostro rywalizując.

W 1977 roku były to „Gwiezdne wojny” i „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, w 2005 „Zemsta Sithów” i „Wojna światów”. Trzeba przyznać, że Lucas, prawdopodobnie inspirator tych „zbiegów okoliczności”, wychodził za każdym razem z rywalizacji zwycięsko, zdobywając więcej widzów. Lubił też opowiadać o tym, jak Steven błagał go przez telefon, by pozwolił mu wyreżyserować drugą część „Gwiezdnych wojen”, a on tę propozycję odrzucał. Spielberg przyznał się kiedyś, jak bardzo go ta odmowa zraniła. W rozmowach z dziennikarzami nie pozostał przyjacielowi dłużny. „Dużo nauczyłem się od George’a. Zwłaszcza jeśli chodzi o artystyczne kompromisy” – powiedział kiedyś ze złośliwym uśmieszkiem. Mimo tych tarć, zarówno w przypadku „Indiany Jonesa”, jak i innych produkcji współpracowali ze sobą zgodnie, odnosząc gigantyczny sukces.

Wesołe życie staruszka

Swój wielki majątek Steven Spielberg zawdzięcza nie tylko zdolnościom reżyserskim, lecz także biznesowym. W 1984 roku powołał do życia niezależną wytwórnię filmową Amblin Entertaiment, w której powstało wiele rynkowych hitów, m.in. „Gremliny”, „Goonies”, „Powrót do przyszłości”, „Kto wrobił królika Rogera”, „Flintstonowie”, „Casper”, „Twister”, „Maska Zorro”, wyprodukował też telewizyjny serial „Ostry dyżur”. Drugim przedsięwzięciem, na jeszcze większą skalę, było założenie do spółki z Davidem Geffenem i Jeffreyem Katzenbergiem słynnej wytwórni DreamWorks SKG. Pakiet 22 proc. udziałów kosztował Spielberga w 1984 roku „jedyne” 33 mln dolarów. 11 lat później Viacom odkupił firmę za 1,6 mld dolarów. Jak łatwo obliczyć, przebicie było dziesięciokrotne. To dopiero interses! Nie ma się czemu dziwić, zważywszy, że to właśnie tu powstała animowana seria o zielonym ogrze, w tym największy sukces kasowy wszech czasów (w dziedzinie filmów animowanych) – „Shrek 2”. Interes życia zrobił Spielberg, podpisując w 1987 roku kontrakt z Universal Studios, w którym zobowiązywał się do merytorycznych konsultacji przy projektowaniu atrakcji w parkach rozrywki nawiązujących do filmów „Szczęki” i „Park Jurajski”. Co roku do jego kieszeni trafia 2 proc. ze sprzedaży biletów do dwóch parków na Florydzie i jednego w Japonii. Ostatnio umowa została przedłużona do 2017 roku (Spielberg skończy wówczas 71 lat), co oznacza, że do filmowej emerytury będzie mógł dorzucić sobie co roku skromne 30 milionów dolarów. A nawet więcej, zważywszy, że Universal buduje kolejne „jurajskie” parki w Dubaju i Singapurze. Żyć nie umierać!

Prawa robienia wielkich pieniędzy według doświadczenia Stevena Spielberga

1. Jeśli chcesz w przyszłości cieszyć się fortuną, zacznij zarabiać jak najwcześniej, wymyślaj sposoby, by zdobyć trochę pieniędzy, próbuj różnych metod, dopasowuj je do swoich możliwości, umiejętności albo – jeśli masz sporo odwagi – pójdź na żywioł, wymyśł coś odlotowego, niecodziennego, zwariowanego. To potrafi przykuć uwagę ludzi. robienia wielkich pieniędzy według doświadczenia Stevena Spielberga

2. Musisz chcieć! Inaczej nic z twoich planów. Musisz do celu dążyć wszystkimi siłami, myśleć o tym, jak go osiągnąć, próbować różnych sposobów, nie bać się ryzyka, kompromitacji, śmieszności.

3. Nie przejmuj się szkołą, nie martw się studiami. Wykształcenie nie jest najważniejsze. Liczy się pasja, zdolności, wytrwałość, upór. Chyba upór jest najważniejszy!

4. Pilnuj swoich pieniędzy – tych wielkich i tych małych. Kontroluj, sprawdzaj, licz. Nie bój się ryzyka, ale przeznaczaj na takie niepewne inwestycje tylko część swojego kapitału.

5. Naucz się wykorzystywać swoją pozycję, swoje uznane umiejętności. Chociaż zarabiałbyś niewiele – pracuj, gdy jesteś autorytetem w jakiejś dziedzinie. Wtedy dostajesz pieniądze za to, że jesteś. Nie wstydź się korzystać z takich okazji.