“Śmiech to zdrowie” to nie banał. Naprawdę leczy!

Poczucie humoru nie tylko świadczy o naszej inteligencji i mądrości. Umiejętność śmiania się wzmacnia poczucie wartości i odporność na choroby, a nawet uśmierza ból.
“Śmiech to zdrowie” to nie banał. Naprawdę leczy!

Kolorowe peruki , mocny makijaż i czerwony okrągły nos. Do tego mnóstwo miłości i jeszcze więcej śmiechu. Clowni wchodzą na szpitalne sale, podśpiewują, recytują wierszyki i zarażają głośnym śmiechem chore dzieci. Taką terapię zapoczątkował w latach 60. XX wieku amerykański lekarz Hunter Cambell Adams (znany jako Patch Adams). Wolontariusze polskiej Fundacji Dr Clown, która od 1999 roku „leczy śmiechem”, pracują dziś w szpitalach w czterdziestu trzech polskich miastach, zwłaszcza na dziecięcych oddziałach onkologicznych i rehabilitacyjnych.

Jednym z „doktorów clownów” jest Urszula Sadomska, coach i wykładowca w warszawskiej Akademii Leona Koźmińskiego. „Uważam, że każdy z nas, coachów, powinien dawać część swojego czasu społeczeństwu, ja oddaję go poprzez zabawę z dziećmi” – tłumaczy Sadomska. „Rozśmieszanie trenuję na co dzień z moimi wnukami, z klientami i znajomymi. Tak samo postępuję z chorymi maluchami: z nimi także wygłupiam się, podskakuję, robię śmieszne miny” – wylicza. „Sama zabawa sprawia mi radość, tym większą, gdy widzę, jak bardzo dzieci rozluźniają się i cieszą”.

Śmiech na kreatywność

Zarządy korporacji zamawiają przed naradą występ komika

Minuta śmiechu przedłuża życie o godzinę” – chińskie przysłowie znajduje potwierdzenie w naukowych badaniach. „Gdy się śmiejemy, w organizmie zwiększa się wydzielanie endorfin, naturalnych opiatów, zwanych hormonami szczęścia, które redukują ból i odprężają. Śmiech sprawia, że głębiej oddychamy, a więc jesteśmy lepiej natlenieni, a krew krąży szybciej. Śmiech jest też świetną szczepionką dla naszego układu odpornościowego, stymuluje go i wzmaga produkcję limfocytów” – wylicza Sadomska.

Nauka zna przypadki spektakularnych „wyleczeń” za pomocą śmiechu, między innymi przypadek amerykańskiego pisarza Normana Cousinsa, który w 1964 roku zapadł go pisarza Normana Cousinsa, który w 1964 r. zapadł na ciężka chorobę autoimmunologiczną. Cousins nie tylko cierpiał z powodu bólu, nie mógł się też poruszać. Ponieważ wiedział, że depresja zmniejsza szansę na wyleczenie, salę szpitalną zamienił na hotelowe łóżko, a leki na duże dawki komedii. Całymi godzinami oglądał filmy braci Marx oraz popularny program „Ukryta kamera”. Efekt okazał się spektakularny – choroba się cofnęła. Pisarz opublikował opis swego leczenia w renomowanym czasopiśmie medycznym „New England Journal of Medicine”, a następnie w wydanej w 1979 roku książce „Anatomia choroby widziana oczami pacjenta: ref leksje na temat zdrowienia i regeneracji”. Te publikacje sprawiły, że nad naukowym wyjaśnieniem „cudu” zaczęli pracować badacze. W kolejnych latach udowodniono to, co jest dziś dla śmiechologów oczywiste: śmiech powoduje wydzielanie do krwi zwiększonych ilości endorfin, a także zwiększa w organizmie stężenie immunoglobuliny A, przeciwciała zapobiegającego chorobom górnych dróg oddechowych, oraz limfocytów T, także odpowiedzialnych za stan odporności. Mechanizm działa jednak w obie strony: smutek i stres zwiększają ryzyko choroby. Badacze z nowojorskiego centrum Sloan Kettering przeanalizowali dane tysięcy pacjentów z nowotworami: w porównaniu z grupą kontrolną ciężkie przeżycia osobiste deklarowało o 40 proc. więcej osób, które zachorowały na raka.

Inne zalety śmiechu? Dzięki niemu lepiej się myśli, wzrasta kreatywność i umiejętność zapamiętywania. Gdy zaśmiewamy się do łez, wdychamy dużo więcej tlenu, który poprawia pracę mózgu. Przed dużym wysiłkiem umysłowym nic tak dobrze nie robi jak kwadrans gromkiego rechotu. „W USA i innych krajach Zachodu powszechną praktyką w zarządach dużych korporacji jest zamawianie przed naradą występu komika. Cenione jest także wtrącanie zabawnych anegdot do wykładów uniwersyteckich – studenci wtedy lepiej się koncentrują i zapamiętują” – wylicza dr Sadomska. Nie do przecenienia są również właściwości odprężające: tylko dziesięć minut śmiechu dziennie daje dokładnie tyle samo relaksu, co dwie godziny odpoczynku.

Dlaczego więc tak mało się śmiejemy? „Jesteśmy tak wychowywani” – dowodzi dr Sadomska. „Czy jako dzieci wciąż nie słyszymy: z czego się śmiejesz, jesteś już duży, idziesz to szkoły, bądź poważny, bo sytuacja jest poważna? Gdy wkraczamy w świat dorosłych, dopadają nas życiowe problemy, coraz więcej się martwimy, a coraz mniej cieszymy z drobiazgów dnia codziennego”.
W rezultacie zapominamy jak się śmiać. Dzieci w wieku przedszkolnym śmieją się czterysta razy dziennie, a dorośli jedynie piętnaście razy.

 

Głupawka leczy

Udawaj, udawaj, aż ci się uda

Z sali, na której zwykle odbywa się aerobik, dochodzi przytłumione „hi, hi, hi”, zaraz słychać głośniejsze „ha, ha, ha, ho, ho” – to nie święty Mikołaj, ale uczestnicy zajęć z jogi śmiechu. Pierwsze nieśmiałe wybuchy radości szybko zmieniają się w 45-minutowy śmiechowy seans. Na zajęcia w sopockim oddziale SWPS i w trójmiejskich uniwersytetach trzeciego wieku przychodzi regularnie nawet kilkadziesiąt osób. Nie prowadzi tych zajęć żaden komik, nie opowiada się na nich kawałów ani anegdot. Po prostu wykonuje się ćwiczenia, których jednym z elementów jest mniej lub bardziej szczere zawołanie „ha, ha” lub „hi, hi” (propozycje ćwiczeń znajdziesz w ramce). Prowadzący zajęcia Jacek Golański pomysł podpatrzył w Niemczech; tam joga śmiechu (zaimportowana z Indii, gdzie powstały pierwsze kluby śmiechu) jest popularna od wielu lat. Po jednej z sesji podeszła do niego nowa uczestniczka, zniesmaczona tym, co widziała przez ostatnią godzinę. „To jest chore” – rzuciła i stwierdziła, że jej noga więcej na zajęciach nie postanie. Tydzień później pojawiła się z koleżanką. Przyznała, że przez cały tydzień nie opuszczał jej dobry humor, a nawet sama urządziła sobie „śmiechowy seans” (coś w rodzaju „głupawki”), rozmawiając przez telefon ze znajomą.

Jak to możliwe, że nakazany przez trenera śmiech powoduje, że jest nam wesoło? Skutki śmiechu „wymuszonego” są identyczne jak śmiechu naturalnego. Dowiódł tego niemiecki psycholog Fritz Strack w słynnym „badaniu ołówkowym”, w którym prosił ochotników o przeczytanie i ocenienie komiksów. Część z nich podczas czytania trzymała w zębach ołówek, co nadawało twarzy grymas uśmiechu. Druga część trzymała go w ustach, blokując w ten sposób możliwość naprężania mięśnia jarzmowego odpowiedzialnego za uśmiech. Co się okazało? Otóż ci pierwsi ocenili komiksy jako zabawniejsze niż ci drudzy.

Także doktor Sadomska zawsze powtarza swoim klientom: „udawaj, udawaj, aż ci się uda”. „Przecież małe dziecko
nie od razu umie na przykład jeść łyżeczką. Najpierw udaje, naśladuje ruchy dorosłych i po pewnym czasie naprawdę zaczyna nią jeść. Tak samo jest ze śmiechem
” – przekonuje.

Co ciekawe, do klubów śmiechu czy na terapię śmiechem wcale nie chodzą sami wesołkowie. Jak wynika z badań radiologów z uniwersytetu w Rochester, część mózgu odpowiedzialna za poczucie humoru, czyli znajdujący się nad prawym okiem płat czołowy, jest szczególnie aktywna również u osób chorych na depresję. Inne amerykańskie badania dowodzą, że do śmiechu wcale nie potrzeba źródła komizmu. Prof. Robert Provine z University of Maryland, który pytał śmiejących się ludzi o powód wesołości, stwierdził, że czterech na pięciu badanych przyznało, że ich wybuch radości nie ma nic wspólnego z humorystyczną sytuacją. Naukowiec uznał więc, że humor odgrywa ważną rolę komunikacyjną, porównywalną ze śpiewem u ptaków, choć musi iść w parze z elementem zaskoczenia, niespodziewaną zmianą kontekstu czy elementami absurdu.

Ponieważ jesteśmy jedynymi śmiejącymi się istotami, humor jest – według Williama Frya, śmiechologa z Uniwersytetu Stanforda – „kwintesencją aktu twórczego, polega bowiem na konfrontacji dwu obiektów niemających na pozór z sobą żadnego związku i stworzeniu relacji między nimi”. Sztuką równie trudną jak rozśmieszenie rozmówcy jest mądre posługiwanie się poczuciem humoru. – Trzeba uważać, gdy się używa śmiechu, ponieważ wielu ludzi nie widzi różnicy między śmianiem się a wyśmiewaniem kogoś – zauważa dr Sadomska.

Z tym rozróżnieniem początkowo mają problemy nawet adepci terapii śmiechem. Mylona jest ona bowiem z terapią prowokatywną, coraz częściej stosowaną także przez coachów w Polsce. To wyższa szkoła jazdy. Amerykański psycholog kliniczny i twórca terapii prowokatywnej Frank Farrelly określa ją krótko: „Rób to, co klient, tylko bardziej”. Polega ona na uświadomieniu klientowi jego rzeczywistych problemów, które on wyolbrzymia, poprzez obśmianie ich i pokazanie, że ich wielki problem „jest śmiesznie mały”.

 

Śmiej się z problemu

Jak siła, empatia i poczucie humoru przydają się coachom

Pewna pacjentka Franka Farrelly’ego uważała, że jest do niczego. Po kilku klasycznych sesjach, gdy kobieta po raz kolejny pożaliła się, że wszyscy traktują ją jak szmatę, Farrelly wziął brudne buty stojące w kącie i wytarł o jej sukienkę. I wtedy ona wycedziła przez zęby: „Jeszcze raz to zrobisz, to cię walnę”. Prowokacja odniosła zamierzony skutek. Kobieta zaczęła w sobie znajdować siłę, by – gdy inni źle ją traktują – postawić im się i odgryźć. Siłę dała jej złość, ale że rozmowa była prowadzona w komfortowej sytuacji zaufania i życzliwości, po chwili do złości dołączył wspólny z coachem śmiech nad absurdem sytuacji. „Jeśli przychodzi klient i mówi: jestem beznadziejny, a ja mu na to: prawda, jesteś beznadziejny, to on z czystej przekory często powie: »A wcale nie!«. Poczucie humoru sprawia, że nabieramy dystansu do sytuacji i problemu, który musimy rozwiązać” – podkreśla dr Sadowska, uczennica Farrelly’ego.

Od rozśmieszania siebie czy znajomych do profesjonalnego używania śmiechu, satyry czy groteski w terapii jest jednak bardzo daleka droga. Jak podkreśla Sadomska, by w ogóle stosować w coachingu narzędzia terapii prokowatywnej, coach musi być osobą silną i świadomą, ale i pełną życzliwości dla świata i pacjenta. „Ktoś, kto chce używać śmiechu jako narzędzia leczenia, musi mieć zharmonizowane poczucie humoru z dwiema innymi ważnymi cechami: siłą i wrażliwością. Jeśli tej ostatniej mamy za dużo, do problemu podchodzimy zbyt emocjonalnie. Tak mocno się wczuwamy w nieszczęście klienta, że zamiast poprawić mu humor, jeszcze bardziej go zdołujemy. Jeśli będzie w nas z kolei za dużo siły, a za mało empatii, to nie będziemy dowcipni, lecz zwyczajnie złośliwi. Jeśli zaś poczucie humoru zacznie dominować nad siłą i wrażliwością – wyjaśnia Sadomska – to okażemy się tylko wesołkowatymi głupcami, którzy śmieją się ze wszystkiego”.

Joga śmiechu

JOGA ŚMIECHU NA POCZĄTKU WYDA CI SIĘ TO DZIWNE I ZUPEŁNIE NIEŚMIESZNE. ALE NIE ZRAŻAJ SIĘ, TWÓJ MÓZG NIE WIE, ŻE NIE JEST CI DO ŚMIECHU

1. KOŁO ŚMIECHU
Uczestnicy ustawiają się w kółku. Robią krok do przodu, klaszczą dwa razy i mówią „ha ha”, po czym robią krok to tyłu, klaszczą i mówią „hi hi”.

2. PRZYWITANIE ŚMIECHEM
Podajemy sobie ręce i śmiejemy się do siebie serdecznie.

3. ZAPROSZENIE
Ćwiczenie w parach: jedna osoba rysuje w powietrzu wyobrażone drzwi. Śmiechem i gestem zaprasza drugą osobę do przejścia przez drzwi. Druga udaje przestraszoną, nieśmiałą – gestem i śmiechem się opiera. Do czasu.

4. DYRYGENT
Jedna osoba trzyma niby-batutę (np. mazak) i dyryguje śmiechem. Im wyżej trzyma batutę, tym głośniej grupa się śmieje.

5. ŚMIECH NA ZAPAS
To ćwiczenie robi się na końcu sesji. Wszyscy przygotowują sobie jakiś wyobrażony zbiornik na śmiech, na przykład torebkę, plecak, a potem naśmiewają się do tego zbiornika, żeby mieć śmiech i dobry humor zawsze pod ręką.

Ćwiczenia przygotował Jacek Galiński, trener i jogin śmiechu, www.jogasmiechu.pl

Więcej:coachingjoga