Legia Cudzoziemska: najmniejsza armia świata

Chociaż Legia Cudzoziemska przestała być azylem dla kryminalistów, jej żołnierze wciąż poznają na własnej skórze brutalną tradycję „najmniejszej armii świata”.

Strasburg, niewielka uliczka Rue d’Ostende, blisko terenów przemysłowych nad Renem. Wzdłuż pomalowanego na biało muru nerwowo przechadza się grupka młodych ludzi. Ostatnie chwile przed podjęciem decyzji. Idziemy?

DRZWI DO LEGII

Namalowane na murze wielkie litery „Legion Etrangere” – Legia Cudzoziemska – prowadzą w stronę białych drzwi dwupiętrowej kamienicy. To najbliższy Polski punkt werbunkowy Legii. Czynny 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Tu zaciągali się Polacy niemal od samego początku istnienia Legii. Emigranci z powstania listopadowego czy tacy jak Franciszek Budziszewski, który kontrakt podpisał 156 lat temu i po chwalebnej służbie w Algierze, Włoszech i Meksyku (trzy medale) opuścił ją, by zostać jednym z partyzanckich dowódców powstania styczniowego.

Pod białe drzwi na Rue d’Ostende przychodzi średnio trzech młodych ludzi dziennie: z Polski, Europy Wschodniej, Niemiec, Skandynawii, krajów arabskich. Jedni w grupach: skrzyknęli się na Facebooku, żeby przeżyć wielką męską przygodę. Inni samotnie: brak pracy, kłopoty z prawem, zawiedziona miłość lub po prostu nuda. Są też byli żołnierze różnych formacji, którzy zwyczajnie tęsknią za armią. Powodów jest tyle, ilu ochotników.

Dzwonek. Drzwi uchylają się. Czterdziestokilkuletni sierżant taksuje wzrokiem nowych kandydatów. „Paszporty macie? A szczoteczki do zębów? Nie? To marsz do sklepu! Kurwa, sami debile przychodzą!” – kończy po polsku. To jeden z tych, którzy wstąpili do Legii na początku lat 90. i już w niej zostali. Wtedy na 10 tysięcy żołnierzy co piąty był Polakiem, w Legii powstały całe polskie kompanie. Dziś rodaków jest mniej, sama Legia także się zmniejszyła, ale niemal w każdym z punktów werbunkowych można spotkać kogoś mówiącego po polsku.

„Na bramie” wstępna selekcja. Zęby – czy zdrowe, przeguby rąk – czy nie ma śladów po nakłuciach i samookaleczeniach. Paszport trzeba oddać, tak samo jak cywilne ciuchy. Po szybkiej kąpieli pod prysznicem ochotnicy wskakują w niebieskie dresy i idą do świetlicy. Sierżant puszcza godzinny film, pokazujący życie i szkolenia w Legii. Ubłoceni chłopcy, mówiący do kamery cichym głosem, nie wyglądają na twardzieli z filmów akcji. Są zmęczeni, nie spali przez kilka nocy, za sobą mają kilkudziesięciokilometrowy marsz.

Kiedy uzbiera się grupa, zaczynają się pierwsze podstawowe testy i badania. Kto nie potrafi podciągnąć się cztery razy na drążku, ma wysokie ciśnienie, nadwagę, słaby wzrok – wypada. Poza tym monotonia: mycie garów, sprzątanie, nauka francuskiego.

Niby nic się nie dzieje, ale to pozory. Dane ochotników zostały już wrzucone do baz danych policji i Interpolu. To nie czasy, kiedy Legia brała kryminalistów. Dziś to elitarna formacja. Na ponad 10 tysięcy ochotników, którzy zgłaszają się każdego roku, wstępną selekcję przechodzi 6-8 tysięcy. Ostatecznie zostaje 1500-1700. Jeśli ochotnik zapowiada się na dobrego żołnierza, można przymknąć oko na jego drobne kłopoty z prawem. Jeśli chce, może – jak kiedyś – zmienić imię, nazwisko, datę urodzenia, narodowość. Narodzić się na nowo. Ale dziś to indywidualna decyzja.

 

Kiedy w punkcie werbunkowym zbierze się 20-30 ochotników, autokar zawozi ich na strasburski dworzec kolejowy. Stamtąd wyruszają w ponad 800-kilometrową podróż pociągiem do Marsylii, a potem do niewielkiego, oddalonego o 20 km miasteczka Aubagne. Tam właśnie mieści się Quartier Vienot, główna kwatera Legii Cudzoziemskiej.

SPADOCHRON PUŁKOWNIKA ERULINA

Legendę Legii Cudzoziemskiej jako jednej z najgroźniejszych formacji bojowych na świecie stworzyło kilka wydarzeń. Jednym z nich była bitwa o Kolwezi – miasto leżące w kongijskiej prowincji Katanga (obecnie Shaba).

Jest maj 1978 roku. Na teren Katangi wchodzą z terenu sąsiedniej Angoli oddziały separatystów, nazywających siebie Kongijską Armią Wyzwolenia Narodowego lub Tygrysami. 13 maja o godzinie 6 zajmują kilkusettysięczne Kolwezi, nie napotykając niemal żadnego oporu sił rządowych. Próba odbicia miasta nie udaje się. Wszyscy znajdujący się w nim Europejczycy stają się zakładnikami. Jeśli ktokolwiek znów będzie próbował atakować – zginą.

O sytuacji w Kolwezi informuje ukrywający się radiotelegrafista, pracujący wcześniej dla spółki wydobywczej Gecamines. Szefowie firmy proszą o interwencję rząd Belgii, której kolonią było kiedyś Kongo. Bezskutecznie. Ostatnią deską ratunku pozostaje Legia Cudzoziemska.

17 maja francuski rząd stawia w stan pogotowia 2 REP – elitarny oddział komandosów Legii, stacjonujący w Calvi na Korsyce. Następnego dnia o 2.20 dowodzący jednostką płk Philippe Erulin ogłasza alarm bojowy. Rozpoczyna się „Operacja Leopard”: w ciągu ośmiu godzin trzy kompanie 2 REP przerzucono do odległej o 6 tysięcy kilometrów Kinszasy.

19 maja, w biały dzień, komandosi zostają zrzuceni w okolicy Kolwezi z zadaniem uratowania przetrzymywanych w mieście białych zakładników. Akcja zostaje przeprowadzona zupełnie „w ciemno” – bez rozpoznania i wsparcia z ziemi i powietrza. Pierwszy skacze pułkownik Erulin. W Kinszasie okazało się, że dostarczone legionistom amerykańskie spadochrony nie pasują do francuskiej uprzęży. Erulin kazał rozwiązać ten problem za pomocą drutu.

Pierwsi legioniści ruszają do ataku, kiedy ich koledzy są jeszcze w powietrzu. W ciągu 15 minut po wylądowaniu 405 komandosów działa już ośrodek dowodzenia. Odbicie Kolwezi zajmuje Legii dwie godziny. Następnego dnia wczesnym rankiem w rejonie miasta ląduje kolejnych 250 legionistów, którzy toczą ciężkie walki o instalację przemysłową Metal Shaba. Najciekawiej wygląda jednak zestawienie strat obydwu stron. W trakcie „Operacji Leopard” zginęło 250 rebeliantów. Legia straciła 5 zabitych i 20 rannych.

 

W Aubagne nowi ochotnicy dowiedzą się wszystkiego o Kolwezi i wielu innych operacjach. A przede wszystkim poznają na własnej skórze sposób szkolenia, dzięki któremu legioniści potrafią przeżyć nawet w najtrudniejszych warunkach.

LEGIO PATRIA NOSTRA

Ośrodek selekcji i naboru Legii leży tuż przy krajowej „50″, łączącej Marsylię z Tulonem. Centrum koszar wyznacza ogromny wysypany brązowym żwirem plac apelowy, po którego południowej stronie znajduje się marmurowy cokół z umieszczoną na nim kulą ziemską z brązu. Wokół niej stoją posągi czterech legionistów w mundurach i z bronią z różnych epok. Za pomnikiem wejście do muzeum Legii. Po lewej stronie, przez całą długość muru, biegnie łaciński napis: „Legio Patria Nostra” – „Legia Naszą Ojczyzną”.

Czas jest tu wypełniony co do minuty. Drążek, biegi, podnoszenie ciężarów, wspinanie się po linie, badania wytrzymałościowe, testy na inteligencję, wielogodzinna ciężka praca w kuchni, magazynie lub przy sprzątaniu koszar. I ciągła obserwacja.

Wylecieć można łatwo: za rasistowską odzywkę, agresywne zachowanie, nie mówiąc już o kradzieży. Do tego nauka języka w systemie tzw. binomage’u. Prosta i skuteczna. Każdy niemówiący po francusku kandydat dostaje swojego „binoma” – kolegę, który zna ten język i ma za zadanie nauczyć go w jak najkrótszym czasie. Jeśli kandydat polegnie na egzaminie, wylatują obydwaj – on i „binom”.

Najgorsze jest jednak „gestapo”. Tak nazywany jest wewnętrzny kontrwywiad Legii. Wielogodzinne codzienne przesłuchania: po co wstąpiłeś do Legii, gdzie wcześniej pracowałeś, jak nazywali się twoi koledzy z podstawówki, czy zażywałeś narkotyki, czy byłeś zatrzymany przez policję – pytań są setki. Wszystko jest rejestrowane, jeśli kandydat odpowie na pytanie inaczej niż poprzednio, magiel zaczyna się od nowa. Cel jest prosty – do Legii nie mogą dostać się terroryści, gangsterzy ani ochroniarze narkotykowych baronów. Dlatego każdy życiorys jest dziś dokładnie prześwietlany. O ile po odpadnięciu na testach sprawnościowych można za jakiś czas ponowie spróbować dostać się do Legii, o tyle od negatywnej decyzji „gestapo” nie ma odwołania.

A co, jeśli komuś mimo wszystko uda się ukryć kryminalne fakty z przeszłości, a policja upomni się o niego, kiedy będzie już legionistą? Wtedy sprawa wygląda zupełnie inaczej. Szybka zmiana nazwiska, dokumentów, w samolot i do Gujany. Swoich nie wydajemy – „Legio Patria Nostra”.

DŻUNGLA DLA ZAKAPIORÓW

Gujana, dawna kolonia karna, a obecnie departament zamorski Francji. 80 tysięcy km kw. dżungli wciśniętych między Brazylię, Surinam i Ocean Atlantycki. Pośród tej dziczy znajduje się jedno z najnowocześniejszych na świecie centrów technologicznych – francusko-europejski kosmodrom Kourou. To właśnie stąd wysyłane są w kosmos francuskie rakiety „Ariane”, satelity Europejskiej Agencji Kosmicznej ESA, a od niedawna również rosyjskie „Sojuzy”. Ochrona Kourou to główne zadanie 3 REI – Trzeciego Regimentu Piechoty Legii Cudzoziemskiej. Ale nie tylko: do Gujany przedostają się nielegalnie z Brazylii poszukiwacze diamentów. Są uzbrojeni i bezwzględni, a walka z nimi to jedno z najbardziej niebezpiecznych wyzwań. 40-dniowe misje w dżungli z 80-kilogramowym plecakiem to powód, dla którego Gujana traktowana jest jak zesłanie i miejsce dla największych zakapiorów. Rozróby w stołecznej Cayenne w czasie przepustek to ich ulubiona rozrywka. Jeśli dziś w Legii służą jeszcze jacyś kryminaliści, to z całą pewnością w 3 REI. Ale to właśnie w Gujanie powstał najtrudniejszy na świecie wojskowy tor przeszkód, którego zaliczenie jest marzeniem członków elitarnych jednostek z całego świata.

 

Przebycie kilku kilometrów w dżungli zajmuje czasem 10 godzin. Drogę trzeba wycinać maczetą, gęsto splątane gałęzie i liany z trudem ustępują, wszędzie mrówki, węże, skorpiony, pająki… Najgorsze jest jednak błoto. Nawet w specjalnych butach do marszu przez dżunglę, z otworami umożliwiającymi wypływanie wody, po kilku dniach stopy puchną, a skóra schodzi razem ze skarpetami. Na torze treningowym błotnista maź zamienia przeszkody, które w innych warunkach żołnierze pokonaliby z łatwością, w zapory niemal nie do przebycia. Buty ślizgają się jak na rozlanym oleju, przeszkodę trzeba atakować po kilka, a nawet kilkanaście razy, upadek kończy się nurkowaniem w bagnie, po którym oczy, uszy i nos zalepione są szczelnie cuchnącym błotem.

Zarobki legionisty w Gujanie Francuskiej są nieco niższe niż w elitarnym 2 REP na Korsyce. 1433 euro podstawowej pensji to w Europie może nie majątek, ale życie w Ameryce Południowej jest dużo tańsze i oferuje wiele atrakcji. Jeszcze w latach 80. przy 3 REI działał ostatni na świecie pułkowy burdel, zamknięty dopiero po interwencji żony jednego z generałów. Z dziewczynami legioniści nigdy nie mieli jednak kłopotów i to nie zmieniło się do dziś. Niektórzy twierdzą, że panienki lekkich obyczajów czują z nimi duchową więź, łączącą ludzi, którzy wybierają ekstremalne życie w przekonaniu, że „ktoś to musi robić”.

RĘKA KAPITANA DANJOU

Kandydaci, którzy w Aubagne pozytywnie przejdą testy sprawnościowe, lekarskie, językowe, na inteligencję oraz przesłuchania „gestapo”, dostają zielone patki na pagony, oznaczające wstępną akceptację. Kolejny etap to zdobycie pa tek czerwonych. Uda się to jednemu na ośmiu-dziesięciu. Szczęściarze dostają szyte na miarę mundury, buty ranger- sy i podpisują kontrakt na 5 lat w sali muzeum, gdzie spoczywa drewniana ręka kapitana Danjou. To największa relikwia Legii.

30 kwietnia 1863 roku. Rok wcześniej żołnierze Legii Cudzoziemskiej wylądowali w Meksyku, by wspierać jego władcę cesarza Maksymiliana w walce z powstańcami. Na niewielkiej hacjendzie Camerone stacjonuje oddział legionistów dowodzonych przez 35-letniego kapitana Jeana Danjou. Oficer nie ma lewej dłoni – stracił ją 11 lat wcześniej w przypadkowej eksplozji. Zastąpiła ją drewniana proteza. Zadaniem oddziału jest ochrona szlaku, którym będzie przejeżdżał konwój przewożący broń, żywność i pieniądze. Kpt. Danjou ma pod swoją komendą 64 legionistów, w tym trzech Polaków: Morzyckiego, Boguckiego i Górskiego.

Rebelianci pojawiają się o 7.10. Ich przewaga jest ogromna – 1200 kawalerzystów i 800 strzelców – a mimo to pierwszy atak zostaje odparty. Kolejne również – wezwania do poddania się nie skutkują. Wieczorem ostatnich sześciu legionistów rusza do ataku na bagnety. Trzech ginie, trzem udaje się przeżyć. Meksykański dowódca płk Milan każe puścić ich wolno, chociaż w walkach o Camerone stracił ponad 300 żołnierzy. „To diabły, nie ludzie” – mówi o legionistach. Sam kapitan Danjou poniósł śmierć w czasie bitwy.

Jego drewniana ręka zostaje odnaleziona i trafia do muzeum Legii. Opuszcza je raz w roku, 30 kwietnia, w największe święto Legion Etrangere.

Ale nawet podpisanie kontraktu w takim miejscu nie gwarantuje przyjęcia do Legii. Nie jest ważny, dopóki nie podpisze go główny dowódca generał Christophe de Saint Chamas. A podpisać go nie może, dopóki żołnierz nie ma białego kepi. Tego nakrycia głowy nie można po prostu dostać – trzeba je zdobyć. Dlatego nawet po podpisaniu kontraktu jest się jedynie „zaangażowanym ochotnikiem” – „engage volontaire” w zielonym berecie – nie zaś legionistą. Aby nim zostać, trzeba pojechać do odległego o 370 km od Aubagne miasteczka Castelnaudary w Pirenejach.

 

Castelnaudary, dla legionistów po prostu Castel, to cztery miesiące morderczych treningów w 4 RE – Regimencie Cudzoziemskim. Ile jesteś w stanie przebiec w ciągu 12 minut? Minimum to 2800 metrów. Nie udało się? Powtarzaj, aż się uda. Nie potrafisz wspiąć się po 7-metrowej linie bez użycia nóg? Możesz z nogami, ale za to dwa razy. A potem jeszcze z 30-kilogramowym plecakiem. Codziennie biegi, strzelanie, walka wręcz, francuski. Króluje słowo „progresja” – następnego dnia musisz zrobić lepszy wynik, choćbyś miał paść. W głowach kotłuje się ze zmęczenia, ochotnicy śpią na stojąco, cały czas są głodni, ale to dopiero początek.

Najgorsza jest tzw. farma. Ochotnicy jadą ciężarówkami wysoko w Pireneje i zostają tam na miesiąc. Kuchnia to stara beczka po paliwie. Koszary to budynek z dachem, ale bez ścian. Marsze w pełnym ekwipunku, za każdym razem dłuższe. 10, 25, 50 kilometrów… Nikt już nie liczy. Tu, na zupełnym odludziu, kaprale mogą pozwolić sobie na więcej. Zaczyna się bicie. I pierwsze ucieczki. Można dotrzeć do Castelnaudary, jest tam stacja kolejowa, ale żandarmi w miasteczku są wyczuleni na dezerterów. Złapanych czeka w Castel najpierw ostry łomot, potem 40 dni w betonowej celi, a na koniec „wywałka” z Legii.

Ostatni sprawdzian to Marche Kepi Blanc – Marsz Białego Kepi. W zależności od pory roku: 100, 150, a bywa i 250 kilometrów. Tydzień na nogach. Ochotnicy wymiotują ze zmęczenia, tracą przytomność, kaprale cucą ich kopniakami: „maszeruj, przecież masz już podpisany kontrakt”. Są jednak przypadki zapaści, złamań spowodowanych zmęczeniem kości, zrywają się mięśnie i ścięgna. Takich pakuje się na ciężarówkę i odwozi do szpitala w Castel. Dostaną żołd za 4-miesięczne szkolenie, ale legionistami nie zostaną. Ci, którzy ukończą marsz, dostaną upragnione białe kepi, kontrakt z podpisem generała i przydział do jednej z ośmiu jednostek bojowych Legii. Najlepsi będą mogli wybrać sami.

Po zakończeniu służby nie powinni się martwić o dobrze płatną pracę – prywatne armie szejków czy właścicieli kopalni diamentów czekają na odpowiednich ludzi.


ŻOŁNIERZE 35 WOJEN

Rewolucja lipcowa we Francji, która w 1830 roku obaliła dążącego do władzy absolutnej króla Karola X, zainspirowała spiskowców w całej Europie. Sierpniowe powstanie w Belgii, listopadowe w Królestwie Polskim, grudniowe w Szwajcarii i Włoszech byty jej bezpośrednim skutkiem. W efekcie do Francji zaczęły napływać tysiące emigrantów-bojowników z krajów, w których rewolucje poniosły klęskę. Było ich tak wielu, że nowy król Francji Ludwik Filip I zaczął obawiać się destabilizacji kraju. W marcu 1831 roku ogłosił powołanie Legii Cudzoziemskiej – najemnej armii, w której służyć mieli wyłącznie obcokrajowcy i która miała być używana do walk poza terytorium Francji (z wyjątkiem sytuacji bezpośredniej inwazji na ten kraj).

Bojowym chrztem Legii był trwający 17 lat podbój Algierii. W XIX wieku legioniści brali też udział w wojnach w Hiszpanii, na Krymie, we Włoszech, Meksyku i Chinach, podbijali Dahomej i Madagaskar, tworząc francuskie imperium kolonialne. Walczyli w wojnie francusko-pruskiej, a także w obydwu wojnach światowych. Po II WŚ niemal połowę składu Legii stanowili byli żołnierze Wehrmachtu i Waffen SS. Walczyli w Indochinach, Algierii oraz francuskich terytoriach w Afryce, które rozpoczęły batalię o niepodległość. Po upadku systemu kolonialnego legioniści interweniowali w czasie wojen domowych w Czadzie, Kongu (Zairze), Libanie, Rwandzie, Gabonie, Kambodży i Somalii, brali też udział w wojnie w Zatoce Perskiej.

Od początku lat 90. XX wieku Legia Cudzoziemska była wysyłana przez Francję m.in. do b. Jugosławii w ramach misji ONZ oraz do Afganistanu i centralnej oraz zachodniej Afryki. W sumie jej żołnierze brali udział w ok. 35 wojnach i konfliktach zbrojnych na całym świecie. Obecnie legioniści prowadzą „Operację Serwal”, której zadaniem jest powstrzymanie islamskiej rewolty w północnym Mali.