Logujcie się a znajdziecie

11 lat temu informatyk Hank Eskin z Brookline w stanie Massachusetts zadumał się nad wyjętym z portfela banknotem. Obok wizerunku Waszyngtona ktoś naskrobał: „przepisz te słowa na dziesięciu innych banknotach, a spotka cię szczęście”. Pomyślał, że zaraz zapłaci tym banknotem za lunch, lecz nigdy się nie dowie, kto umieścił na nim napis, ani dokąd trafi, gdy kasjer wyda mu resztę. Niepowtarzalny numer seryjny umieszczany przez System Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych na papierowych pieniądzach podsunął Hankowi pomysł stworzenia strony internetowej z bazą danych, do której każdy mógłby wprowadzać numery banknotów wkładanych na krótko do własnej kieszeni. Tak w 1998 r. powstał serwis Where’s George? (www.wheresgeorge.com), pozwalający śledzić wędrówki nie tylko Jerzego Waszyngtona, lecz również i innych polityków zdobiących amerykańskie banknoty.

Żeby wszystko działało sprawnie, uczestnicy zabawy przestrzegają reguły EMS – Enter, Mark, Spend (Wprowadź, Oznacz, Wydaj). Najpierw wpisują na stronie internetowej numer seryjny banknotu, rok emisji i kod pocztowy miejsca, w którym pieniądze trafiły do ich rąk, potem umieszczają na banknocie adres witryny i zachętę do dołączenia do zabawy, a w końcu go wydają. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejni posiadacze oznaczonego banknotu okażą zainteresowanie zabawą i dadzą znać o jego losach na stronie Where’s George?. Nie zdarza się to jednak często – tylko 11% banknotów wprowadzono do systemu więcej niż raz (rekordzistę raportowano 15 razy).

Baza danych Where’s George? w chwili pisania tego zdania zawiera numery seryjne 158.331.622 banknotów wartości 858.527.818 dolarów. Kilkanaście wzorowanych na niej witryn pozwala na śledzenie m.in. euro, dolarów kanadyjskich i australijskich, rubli, rupii i kun. Polska strona Gdzie jest Mieszko? nie zdobyła popularności i szybko zniknęła, jednak po wejściu do strefy euro będziemy mogli dołączyć do tropicieli unijnej waluty. Ale uwaga – to uzależnia! Rekordzista od 2002 r. zarejestrował 1.300.000 banknotów…

ŁOWCY SKARBÓW

Inna zabawa, która zyskuje wielbicieli, narodziła się wraz z możliwością korzystania z systemu GPS do celów cywilnych. Dwa dni po tym, jak 1 maja 2000 r. prezydent USA Bill Clinton zadecydował o zaniechaniu zniekształcania sygnału, dzięki czemu nie tylko wojsko, lecz każdy posiadacz odbiornika GPS może określać swoją pozycję z dokładnością do kilku metrów, mieszkający pod Portland Dave Ulmer ukrył w lesie wiadro, a w nim książkę, kasetę VHS, CD-ROM z mapami, magnetofon, puszkę fasolki, cztery dolary, procę, notes i ołówek. Po powrocie do domu podał współrzędne schowka uczestnikom grupy dyskusyjnej, skupiającej entuzjastów nawigacji satelitarnej. Już trzy dni później w sieci pojawiły się wpisy dwóch osób, którym udało się dotrzeć do skrytki. Posiadaczom GPS-ów na całym świecie pomysł się spodobał, a że wyprawa pod Portland w poszukiwaniu wiadra nie każdemu była na rękę, zaczęli więc zakładać własne kryjówki. Gdy w 2000 r. pod adresem www.geocaching.com ruszyła strona z bazą danych schowków, było ich zaledwie 75, dziś – ponad 900.000.

Jeśli ktoś chce włączyć się do ciekawej zabawy, powinien zacząć od wizyty na stronie www.geocaching.com (lub jej lokalnej alternatywy, np. www.opencaching.pl) i sprawdzenia, czy w okolicy ukryto jakieś skarby. Na pewno kilka się znajdzie, bo geocacherzy pochowali je wszędzie – zarówno na Antarktydzie, jak i na dworcu w Warszawie. Ponieważ odbiornik GPS nie wskazuje lokalizacji co do metra, znalezienie skrytki może zająć trochę czasu lub skończyć się fiaskiem. W razie sukcesu trzeba wpisać się do dziennika, można też wziąć sobie jedną z rzeczy, najlepiej zostawiając coś w zamian. W internecie należy zdać relację z wyprawy.

Zakładając własną skrytkę, warto pomyśleć o poszukiwaczach. Powinna być w ciekawym miejscu, odporna na niepogodę i tak schowana, by nikt nie natknął się na nią przypadkiem. W środku musi być dziennik i ołówek oraz drobiazgi, które znalazcy mogą sobie wziąć. W internecie trzeba podać jej współrzędne oraz wskazówki ułatwiające szukanie.

Niekiedy w schowku można natknąć się na metalowy medal z wybitym numerem albo mały przedmiot z plakietką. Podróżują one ze skrytki do skrytki, a wiele z nich ma do wypełnienia misję, np. dotrzeć na Antarktydę albo odwiedzać tylko skrzynki ukryte w miejscach związanych z II wojną światową. Numer pozwala na śledzenie wędrówki – wystarczy, że geocacher zarejestruje go w bazie danych.

KSIĄŻKI NA WOLNOŚCI

 

Ron Hornbaker jest pomysłodawcą bookcrossingu (www.bookcrossing.com), trzeciej popularnej pozasieciowej zabawy internetowej, która od 2001 r. zdobyła 800.000 fanów. Wielbicielom książek zwykle nie jest łatwo się z nimi rozstać, ale pokusa możliwości śledzenia ich losów w internecie skłoniła do uwolnienia już 6 mln woluminów (w tym 3500 egz. „Kodu Leonarda da Vinci”). Uwolniona książka trafia na ławkę w parku lub inne dostępne miejsce. W idealnej sytuacji znalazca, zauważywszy w książce adres strony internetowej i numer, loguje się i daje znać, że książka trafiła w jego ręce, a po przeczytaniu wyprawia ją w dalszą drogę. Podobnie jak w przypadku banknotów większość książek przepada bez wieści, a bookcrosserom pozostaje nadzieja, że darmowa lektura sprawiła komuś przyjemność.

1000 DZIENNIKÓW

Zabaw z internetową centralą wymyślono znacznie więcej, jednak część nie zdobyła wielkiej popularności i po paru latach zaginął po nich ślad, w innych mogła wziąć udział tylko ograniczona liczba osób. Wydaje się, że niektóre z wczesnych akcji przepadły, bo wyprzedziły nieco epokę. Chodzi mi np. o wymyślone przed erą łatwego dostępu do sieci i wszechobecnej fotografii cyfrowej projekty wykorzystujące jednorazowe aparaty fotograficzne. Z największym zainteresowaniem spotkały się Cameo (później Random-pixel) Kevina Coksa oraz PhotoTag Ricka Dietza i Susan Brackney.

Pomysłodawcy oddawali nieznajomym jednorazowe aparaty fotograficzne z prośbą, by każdy zrobił jedno zdjęcie i podał aparat dalej. Osoba, która skończy kliszę, była proszona o wysłanie aparatu pod wskazany adres, a zdjęcia po wywołaniu i zeskanowaniu miały trafić na stronę www. ProjektCameo (fury. com/cameo, www.randompixel.com). Projekt ruszył w 1998 r. Z pierwszych siedmiu puszczonych między ludzi aparatów wróciły dwa, w 2000 r. z 12 wróciło pięć. W ramach PhotoTag w latach 2000–2004 r. wysłano w świat 47 aparatów, z których siedem wróciło, zanim strona przestała być aktualizowana. Dziś fotografie stanowią element niemal wszystkich internetowych zabaw tego typu.

Projekt ToyVoyagers (www.toyvoyagers. com) przypomina bookcrossing, z tą różnicą, że zamiast książek na wolność puszcza się zabawki. Tylko część z nich zostawiana jest w miejscach publicznych, z nadzieją, że ktoś je przygarnie i odezwie się na stronie internetowej. Inne krążą między fanami serwisu ToyVoyagers. Każda zabawka ma swoje cele, np. wejść na Etnę czy zażyć kąpieli w fińskiej saunie, ma też swój fotoblog, dokumentujący jej przygody. Jeśli samemu nie było się w Australii, miło jest spojrzeć na swojego misia sfotografowanego na tle opery w Sydney.

Podobna idea przyświeca projektowi 1000 journals (1000 dzienników). W 2000 r. artysta o pseudonimie Someguy puścił w świat tysiąc zeszytów, prosząc osoby, do których trafią, o dodanie do nich tekstów, rysunków i zdjęć oraz odesłanie do San Francisco. Wrócił tylko jeden, zeskanowane strony można obejrzeć na 1000journals.com.

Ci, którzy tęsknią za czasami, gdy w skrzynce pocztowej znajdowało się pocztówki, dołączają do projektu postcrossing (www.postcrossing.com). Strona założona w 2005 r. przez Paula Magalhaesa z Portugalii ma już ponad 100.000 zarejestrowanych użytkowników ze 199 krajów, a liczba otrzymanych przez nich kartek zbliża się do 3.000.000. Zasada jest prosta: po dodaniu do bazy swojego adresu pocztowego otrzymuje się adres innej osoby, do której wysyła się pocztówkę. Gdy kartka dojdzie, adresat odnotowuje to w bazie, a adres nadawcy trafia do innego internauty, który śle mu kartkę. Rekordziści wysłali po ponad 1500 pocztówek.

Niektóre zabawy powstały przypadkiem, gdy pomysł spodobał się innym i zaczęli go kopiować. Tak narodził się np. Degree Confluence Project (www.conflu ence.org), polegający na odwiedzaniu i fotografowaniu miejsc przecięcia się południków i równoleżników o współrzędnych wyrażonych liczbą całkowitą. W taki sposób czas wolny spędzał w 1996 r. Alex Jarrett. Ponieważ relacje z wypraw umieszczał w internecie, z czasem dołączyli do niego inni. Dziś już ponad 5700 skrzyżowań miało gości, lecz nawet po wykluczeniu punktów na oceanach i w pobliżu biegunów na wizytę czeka jeszcze 10.000 miejsc.

Pozasieciowe gry internetowe łączy jedno – ich sercem i motorem jest strona www. Z niej uczestnicy czerpią informacje i na niej rejestrują swoje poczynania, a że jest ogólnodostępna, by przyłączyć się do zabawy, wystarczy mieć na to ochotę.

 

GDZIE JEST WIRUS?

Śledzenie wędrówek banknotów wydało się bezużytecznym wariactwem, dopóki nie przyciągnęło uwagi naukowców. W 2005 r. fizycy z Uniwersytetu Kalifornijskiego, uniwersytetu w Getyndze i Instytutu Maksa Plancka – wychodząc z założenia, że z ludźmi podróżują nie tylko pieniądze, lecz także wirusy – opublikowali w „Nature” artykuł, przekonujący że dane zebrane przez serwis Where’s George? mogą posłużyć do zbudowania modelu rozprzestrzeniania się epidemii. Niegdyś choroby rozprzestrzeniały się po świecie powoli, bo ludzie podróżowali rzadko i wolno. W średniowieczu epidemia potrzebowała trzech lat, by przejść z południa na północ Europy, przesuwając się średnio dwa kilometry dziennie. Dziś ludzie w kilka godzin pokonują ocean, przenosząc wirusy na inny kontynent. Podobne własności ma wędrówka banknotów.

Pojawienie się pierwszych zakażeń wirusem świńskiej grypy w Stanach Zjednoczonych stworzyło naukowcom możliwość sprawdzenia swojego pomysłu w praktyce. Model rozprzestrzeniania się epidemii po kraju, bazujący na danych ze strony Where’s George? autorstwa fizyków z Northwestern University pod kierownictwem Dirka Brockmanna, po wprowadzeniu pierwszych danych przewidywał około 2000 zachorowań na świńską grypę w ciągu czterech tygodni. Podobną prognozę, choć z użyciem innej metody, otrzymali naukowcy z Indiana University. Model oparty na wędrówkach banknotów cieszył się dużym zainteresowaniem mediów. W jednym z wywiadów Dirk Brockmann stwierdził: „Martwiłbym się, gdybyśmy pomylili się o rząd wielkości i np. zamiast 1000 przypadków byłoby ich 10.000”. I chyba wypowiedział to zdanie w złą godzinę, bo minęły zaledwie dwa tygodnie, gdy ogłoszono, że choć potwierdzonych zakażeń jest w Stanach 7415, w rzeczywistości ich liczba może już przekraczać 100.000. Gdy fakty zaczęły wyprzedzać model, Brockmann nie tracił rezonu i tłumaczył rozziew między modelem a raportami zaniżonymi danymi o liczbie zachorowań w Meksyku, które pierwotnie posłużyły do obliczeń. Po wprowadzeniu nowych danych model prognozował 90.000 zachorowań do końca maja, trafnie przewidział ogniska zachorowań w Kalifornii, Teksasie, Illinois i na Florydzie.