Medycyna chińska uznana przez WHO. Czy słusznie? [RAPORT]

Światowa Organizacja Zdrowia uznała tradycyjną medycynę chińską za formę leczenia. Czy tkwiące w średniowieczu praktyki mogą coś dać współczesnej nauce?

Tradycyjna medycyna chińska opiera się na pięciu filarach: akupunkturze, akupresurze, masażach, preparatach naturalnych i zabiegach z wykorzystaniem baniek chińskich. Zakłada istnienie energii qi (czy też chi), której zaburzony przepływ ma powodować schorzenia. Istnienia takiej energii w medycynie zachodniej, opartej na dowodach naukowych, nie stwierdzono. – To system, który działa według innego paradygmatu niż medycyna zachodnia. Jest holistyczny, nie dzieli człowieka na ciało i ducha, nie zajmuje się chorobami konkretnych narządów – wyjaśnia dr Marek Kalmus, tybetolog, założyciel i dyrektor Instytutu Medycyny Chińskiej i Profilaktyki Zdrowia, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Chińskiej. – Medycyna chińska traktuje człowieka jako całość, również w relacji z całym środowiskiem. To sztuka utrzymywania ogólnego dobrostanu, a nie tylko leczenia dolegliwości, kiedy się pojawią.

Chińska medycyna tradycyjna nigdy nie była jednolitym systemem. Wiedzę leczniczą przekazywano z ojca na syna, z dziadka na wnuczka itd. Jeszcze dziś w Chinach, na Tajwanie i w Hongkongu można spotkać osoby leczące zgodnie ze swymi rodowymi liniami medycznymi, sięgającymi kilkudziesięciu pokoleń wstecz. Była główną formą opieki zdrowotnej w Chinach do początków XX w., kiedy ostatni cesarz z dynastii Qing został obalony przez Sun Jat-sena. Ten studiował medycynę zachodnią i promował ją w swoim kraju. – Większość osób jest przekonanych, że określenie „tradycyjna medycyna chińska” odnosi się do tradycji medycznej sięgającej starożytności. Tymczasem określenie to ukuto w latach 50. i 60. XX wieku, kiedy to władze komunistycznych Chin, kierowanych przez Mao Zedonga, podjęły decyzję o utworzeniu akademickiego systemu nauczania medycyny chińskiej. Było to niezbędne ze względu na brak lekarzy w zniszczonych wojną domową Chinach – mówi dr Marek Kalmus. Pierwszy Uniwersytet Tradycyjnej Medycyny Chińskiej powstał dopiero w 1954 roku w Nankinie.

PROSZEK Z KOŚCI NA GORĄCZKĘ

Niewiele tematów budzi tak gorące spory wśród lekarzy jak tradycyjna medycyna chińska. Jedni traktują ją jako pseudonaukę i szarlatanerię, wskazując na jej najbardziej
dziwaczne przejawy, takie jak ordynowanie petard w celu przepędzenia demonów. Inni pomstują, że wśród składników preparatów są ciała dzikich zwierząt, co przyczynia się do ich zagłady. Chodzi o tygrysy, dzioborożce, nosorożce, łuskowce, słonie, niedźwiedzie i wiele innych. Choć w 2010 roku Światowa Federacja Stowarzyszeń Medycyny Chińskiej wydała oświadczenie, że nie ma dowodów na skuteczność sproszkowanych kości tygrysa czy rogu nosorożca (to czysta keratyna, z której składają się także nasze paznokcie), nadal powszechnie uważa się je za substancje lecznicze. Zwierzęta hodowlane (także tysiące tygrysów) nie zaspokajają rosnących potrzeb, więc żyjące na wolności osobniki należące do chronionych gatunków często padają ofiarą kłusowników.

W ubiegłym roku w Chinach zniesiono zakaz stosowania części ciał tygrysów i nosorożców w tradycyjnej medycynie. Zakaz ten wprowadzono zaledwie w 1993 roku. – Nacisk międzynarodowej opinii publicznej, z dużym udziałem organizacji WWF, doprowadził do wstrzymania przez Chiny decyzji dotyczącej ponownego zalegalizowania krajowego handlu kośćmi tygrysa i rogami nosorożców – mówi Monika Łaskawska-Wolszczak z WWF. – Niestety, mimo to na czarnym rynku nadal możemy znaleźć mnóstwo produktów pochodzących z chronionych i zagrożonych gatunków, które rzekomo (bo badania naukowe tego nie potwierdzają) mają leczyć choroby, zwiększać laktację czy poprawiać sprawność seksualną. Nielegalny handel zagrożonymi gatunkami i produktami z nich pochodzącymi, biorąc pod uwagę również inne zagrożenia, z którymi borykają się zwierzęta (jak utrata i fragmentacja siedlisk), w znacznej mierze przyczynia się do wymierania gatunków – dodaje Monika Łaskawska-Wolszczak.

 

KURCZAK NA WRZODY

Po uznaniu przez WHO tradycyjnej medycyny chińskiej za równoprawną z medycyną zachodnią opartą na faktach/dowodach (tzw. EBM – Evidence Based Medicine) czy biomedycyną wielu ekspertów zaniepokoiło się, że decyzja ta doprowadzi do zdziesiątkowania przedstawicieli gatunków zagrożonych. Rogi nosorożca, rozmaite elementy ciała tygrysa – kły, oczy, pazury, prącie itd. – ciosy słonia itp., to stałe i szalenie drogie składniki chińskiej farmakopei. – Trzeba jednak pamiętać, że zooterapia występowała we wszystkich rejonach globu i miała wszędzie długi rodowód – wyjaśnia dr Katarzyna Pękacka-Falkowska z Zakładu Historii i Filozofii Nauk Medycznych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. – Starożytni mieszkańcy Bliskiego oraz Dalekiego Wschodu, Rzymianie i Grecy, wielkie ludy Mezoameryki, północnoamerykańscy Indianie, a nawet neandertalczycy, wszyscy oni chętnie korzystali z surowców leczniczych pochodzenia zwierzęcego Polska nie była tu wyjątkiem. Również od wieków nasi przodkowie sięgali po: tłuszcz, pazury, kości, żółć, skórę, narządy, wydzieliny i wydaliny zwierząt dzikich i domowych. – Sadło z psa, krew z koguta i kozła, końskie łajno, żółć z wieprza i rozpłatana
kokosza to stałe elementy polskiej medycyny ludowej jeszcze na początku XX wieku – wylicza dr Pękacka-Falkowska. I dodaje, że także w medycynie wysokiej nie stroniono
od składników z regni animali pod postacią surowców oraz jako składników leków złożonych. – W XVII w. Andreas Cnoeffel, medyk nadworny polskich Wazów, opracowywał liczne medykamenty na bazie żab, ropuch, oczu ryb i raków. Król Jan Kazimierz przeciwko hemoroidom przyjmował specyfik z żabim skrzekiem, a Władysław IV przeciwko bólowi głowy – miksturę z cybetem (to ekstrakt z wysuszonych gruczołów okołoodbytniczych niewielkich ssaków cywet – przyp. red.). Królowa Cecylia Renata korzystała z 

EKOLOGIA CIEMNA STRONA POSTĘPU CYWILIZACYJNEGO – SZÓSTE WYMIERANIE

Spadek bioróżnorodności to efekt działalności człowieka – sądzą naukowcy

Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody opublikowała wiosną tego roku nową wersję Czerwonej Księgi, oceniając dobrostan przeszło 100 tys. gatunków zwierząt. Okazuje się, że niemal jedna trzecia jest zagrożona wyginięciem (28 338), a 6435 gatunków jest bliskich zagrożenia. O ile poprzednie zagłady były wywoływane przez erupcje superwulkanów czy uderzenia planetoid, obecne wielkie wymieranie – szóste w dziejach Ziemi – jest spowodowane działalnością człowieka.

proszku do zębów z dodatkiem ambry i piżma, a Maria Ludwika w przypadku zatrzymania miesiączki używała emulsji ze skrzekiem. Składnikiem teriaku, słynnego panaceum i leku przeciw dżumie, były m.in. sproszkowane żmije, bezoary i rogi jednorożca (czyli zęby narwala). W skład królewskich leków na potencję wchodziły sproszkowane poroża łosia, jelenie prącie, pulweryzowane żmije, cios słoniowy. Leczyć miało też kastoreum – wydzielina gruczołów skórnych bobra usytuowanych w okolicach ogona, a także skóra, pazury oraz żółć z niedźwiedzia, i wiele innych elementów ciał fauny rodzimej – wymienia dr Pękacka-Falkowska. – Jeśli wierzyć świadkom z epoki, w Toruniu w 1708 r. w trakcie epidemii dżumy zamiast opatrunków do zbierania ropy stosowano wysuszone żaby i ropuchy, które działały niczym gąbki. W zadżumionym Krakowie na rany morowe kładziono rozpłatane, jeszcze ciepłe kury i gołębie. W przypadku bólów reumatycznych i podagrycznych zakładano na stopy puchate gniazda remizów.

CODZIENNE CZARY-MARY

Dlaczego jednak we wszystkich wysoko rozwiniętych krajach wykorzystanie zwierząt do celów leczniczych się skończyło, a w Azji nie? „Chiny to kraj bardzo konserwatywny,
tradycja odgrywa tam o wiele większą rolę niż w Europie. W Chinach mamy wiele rzeczy starożytnych, archaicznych, które wciąż żyją. To istotne dla rozumienia wszystkich
krajów cywilizacji buddyjsko-konfucjańskiej, jak Korea, Japonia, Wietnam” – zauważa prof. dr hab. Krzysztof Gawlikowski, politolog i badacz Chin, dyrektor katedry Studiów Azjatyckich Uniwersytetu SWPS. Przywołuje on brytyjskiego historiozofa Arnolda Toynbee, jednego z najważniejszych teoretyków cywilizacji, który spostrzegł, iż Azjaci zupełnie
inaczej podchodzą do „rzeczy starych”. My w Europie, jak pisał, starą rzecz zastępujemy nową i w rezultacie historia ma budowę warstwową. Azjaci nie zapominają ani nie likwidują starych wzorców, technik, mód, tylko dokładają do nich nowe. To jeden z powodów, dlaczego wciąż obecna jest tu wiara w leczniczą moc zwierząt. – Od tysięcy lat uważano, że ukryte w danej części ciała żywego stworzenia sekretne „moce i siły” przejdą do ciała osoby spożywającej tę część, zapewniając witalność, wigor, przywracając nadszarpnięte siły – wyjaśnia dr Pękacka-Falkowska. – Myślenie magiczne, oparte na prawie analogii i prawie styczności, o czym pisał w „Złotej gałęzi” James Frazer, powodowało, że płodne płazy, drapieżne tygrysy, żywotne jelenie itd. były i nadal są pożądanymi składnikami tradycyjnych farmakopei.

Myślenie magiczne wciąż jest bliskie Chińczykom, którzy powszechnie wierzą też w horoskopy i numerologię. – Tutaj rządzi partia komunistyczna, która urządziła Olimpiadę 2018.08.08 o godz. 8.8 – zauważa Konrad Godlewski, sinolog i dziennikarz od lat mieszkający w Chinach. – Z drugiej strony to naród bardzo praktyczny i pragmatyczny. Ludzie kupują jakieś dziwne specyfiki z rogu czy moczu, a potem idą do lekarza medycyny zachodniej, palą Bogu świeczkę i diabłu ogarek. Kwintesencją tego myślenia jest popularny domowy lek na przeziębienia, czyli imbir gotowany w coca-coli – dodaje Godlewski.

 

KLINIKA DLA TURYSTÓW

Lekarze reprezentujący obie frakcje też ze sobą współpracują, czego dowodem jest rozwijająca się w Chinach tzw. medycyna integracyjna. Pacjenci w szpitalach mogą wybrać,
czy chcą być leczeni medycyną zachodnią, czy chińską, a w dużych placówkach są pod opieką lekarzy i takich, i takich. Jednak zafascynowani Zachodem młodzi Chińczycy coraz częściej krytycznie podchodzą do tych praktyk. Wolą zrobić badania krwi czy prześwietlenie, niż polegać na diagnozie z pulsu krwi i wyglądu języka.

Im więcej Chińczyków przenosi się do miast, tym bardziej rola tradycyjnej medycyny chińskiej maleje. Dr Marek Kalmus szacuje, że obecnie ma jakieś 20–25 proc. rynku medycznego w Chinach (reszta to medycyna zachodnia). Rząd robi jednak wszystko, by to zmienić i rozwijać dziedzictwo, na którym świetnie zarabia, m.in. dzięki turystom
przyjeżdżającym do Chin się leczyć. W roku 2016 prezydent Xi Jinping ogłosił program promocji i dofinansowania tradycyjnej medycyny chińskiej. XXI stulecie nowym złotym wiekiem medycyny tradycyjnej? Może tak się stać, szczególnie po uznaniu przez WHO tradycyjnej medycyny chińskiej za formę leczenia. Rzecznik WHO wyjaśnił, że akceptacja dla diagnoz medycyny chińskiej nie oznacza jednak, iż organizacja ta zaleca lub aprobuje wykorzystywanie części zwierzęcych. WHO zaleca egzekwowanie konwencji o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem, która chroni nosorożce, tygrysy i inne gatunki. – Chcemy po prostu
lepiej poznać chińską tradycyjną medycynę, zrozumieć ją i zebrać informacje, jaki ma wpływ na zdrowie ludzi – oświadczyła Paloma Cuchi z WHO.

LEKI Z CESARSKIEJ APTEKI

Różne kultury wypracowały własne zestawy tradycyjnych leków. Chiny, dysponujące jednym z najstarszych nieprzerwanych zbiorów udokumentowanych obserwacji medycznych, oferują naukowcom największą skarbnicę. A tego, że może kryć perły, dowodzi historia Tu Youyou. Chińska farmakolożka w latach 60. XX w. została wyznaczona do pracy przy tajnym projekcie wojskowym mającym pomóc w walce z malarią. Zachodni badacze też szukali leku, sprawdzając ponad 200 tys. związków chemicznych. Natomiast Tu sięgnęła do klasycznych chińskich tekstów medycznych. Znalazła remedium oparte na bylicy rocznej (Artemisia annua). Lek, który opracowała, zwany artemizyniną, uratował miliony ludzi i przyniósł jej w 2015 r. Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny.

Wiele badań dowiodło też skuteczności akupunktury, która dziś jest uznaną (i w Polsce refundowaną przez NFZ) metodą leczenia m.in. bólu. Chińczycy wierzą, że w ciele znajdują się powiązane z konkretnymi organami meridiany – kanały, którymi przemieszcza się energia życiowa. Wzdłuż każdego z meridianów układają się punkty aktywności. To śluzy energetyczne, w których energia ulega czasami zablokowaniu. Efektem jest choroba organu „obsługiwanego” przez dany meridian. Masowanie, nakłuwanie, ogrzewanie lub ochładzanie punktu aktywności pomaga udrożnić śluzę, a w efekcie usuwa przyczynę choroby organu. Natomiast medycyna zachodnia tłumaczy fenomen skuteczności akupunktury odruchami skóra-narząd, które związane są z istnieniem tzw. pól Heada. Prof. Paul Iaizzo z Uniwersytetu Minnesoty bada żółć niedźwiedzi, którą od VIII w. Chińczycy piją na problemy z gorączką, wątrobę, hemoroidy i inne dolegliwości. Prof. Iaizzo sprawdza, w jaki sposób związki chemiczne chronią narządy niedźwiedzi
w czasie snu zimowego. Wówczas zwierzęta te oddychają zaledwie dwa razy na minutę; ich temperatura spada o 10 proc. (co u ludzi wywołałoby hipotermię); tracą ponad połowę tkanki tłuszczowej, ale nie ubywa im mięśni; ich serca potrafią zatrzymać się na 20 sekund, ale krew im nie krzepnie (ludziom grożą śmiertelne zakrzepy już po kilku sekundach).

W 1902 r. pewien szwedzki naukowiec wyodrębnił jeden ze związków żółci niedźwiedzia, nazwany później kwasem ursodeoksycholowym, używany dziś w lekach na choroby wątroby i kamienie żółciowe. Prof. Iaizzo uważa, że żółć niedźwiedzia, produkowana przez wątrobę, przechowywana w woreczku żółciowym i wydzielana w postaci hormonów
do krwiobiegu, może skrywać jeszcze wiele innych tajemnic. Zidentyfikował w żółci trzy kategorie związków, które prawdopodobnie wywołują sen zimowy i mogą pomóc pacjentom z chorobami serca. Mieszaninę tych substancji wstrzykiwał do ochronnej membrany wokół bijącego serca, aby zanurzyć w niej narząd na godzinę przed usunięciem. W efekcie serce biło dwa razy dłużej niż zwykle zdarza się to poza organizmem – to odkrycie mogłoby znaleźć zastosowanie przy transplantacji organów u ludzi – uważa prof. Iaizzo. Naukowiec nie akceptuje natomiast makabrycznego procederu hodowania niedźwiedzi na żółć (zwierzęta są trzymane w ciasnych klatkach ze stale podpiętym do wątroby cewnikiem). Badacz podkreśla, że związki wchodzące w skład niedźwiedziej żółci można już syntetyzować. I w tę stronę powinna zmierzać medycyna – czerpać z mądrości przodków i rdzennych kultur, by leczyć ludzi, nie krzywdząc zwierząt.