Nagość to wciąż w Polsce tabu. Dlaczego od lat nic się nie zmienia?

Polacy mają z nagością i seksem problem. – „Taki mamy klimat”. Może się pani śmiać, ale jak się nad tym głębiej zastanowić – to rzeczywiście warunki atmosferyczne w naszym kraju skłaniały raczej do zakładania barchanowej bielizny i ciepłych futer, więc nie widzieliśmy na co dzień nagich ciał – mówi kulturoznawca, dr Karol Jachymek w wywiadzie z Agnieszką Fiedorowicz.
Nagość to wciąż w Polsce tabu. Dlaczego od lat nic się nie zmienia?

Agnieszka Fiedorowicz, Focus: Mamy z nagością w Polsce problem. Gdzie szukać winnych?

dr Karol Jachymek, kulturoznawca ze School of Ideas Uniwersytetu SWPS: Historyk sztuki Andrzej Banach próbował znaleźć odpowiedź na Pani pytanie już w 1967 roku. W 9. numerze „Kina”, w tekście „Erotyzm po polsku”, zastanawiał się, dlaczego wciąż mamy problem z nowoczesnym stosunkiem do ciała. I do erotyzmu.

I dlaczego?

– „Taki mamy klimat”. Może się pani śmiać, ale jak się nad tym głębiej zastanowić – to rzeczywiście warunki atmosferyczne w naszym kraju skłaniały raczej do zakładania barchanowej bielizny i ciepłych futer, więc nie widzieliśmy na co dzień nagich ciał. Proszę popatrzeć, gdzie powstały mekki naturyzmu – chorwacka Istria czy francuskie Cap d’Agde. Kolejnym czynnikiem jest dieta. Jak pisze Banach – jak np. „Sophia Loren je pomarańcze i oliwki”, to wiadomo, że wygląda inaczej niż my, żywiący się tłustymi, ciężkostrawnymi golonkami czy bigosami.  

Niemcy też lubią golonki, a to przecież u nich po I wojnie światowej rozwinął się Freiekörpkultur – kultura wolnego ciała.  

– I tu dochodzi czynnik historyczny. Nasza martyrologiczna historia motywowała nas do myślenia o zrywach narodowych, a sprawy przyziemne, takie jak uciechy alkowy, były spychane na bok. Mieliśmy też inny stosunek do kobiet – ubranej po szyję w czerń Matce Polce daleko do roznegliżowanej Wenus z Milo. Do tego dochodzi oczywiście silny wpływ Kościoła katolickiego, który wpoił nam, że wszystko co cielesne, w tym nagość, jest grzeszne i brudne. W efekcie powstała katolicko-mieszczańska kultura, której ucieleśnieniem jest pani Dulska, która „brudy pierze w czterech ścianach”. 

Ale nie zawsze przecież było tak źle. Na mojej półce w bibliotece mam choćby „Chwasty polskie” – zbiór erotycznej polskiej poezji. O nagości, o seksie bez cienia wstydu pisał i Rej, że o arcydziełach świntuszenia Fredry nie wspomnę. 

– Właśnie! Świntuszenia! To też świetnie pokazuje, że jak mówimy w Polsce o nagości, erotyce – to brakuje nam języka do opisu tych sfer: albo świntuszymy, albo używamy terminów medycznych. Brakuje czegoś pośrodku. 

A Wisłocka? 

– Wydana pod koniec lat 70. XX wieku „Sztuka kochania” Michaliny Wisłockiej, choć dziś anachroniczna pod względem wiedzy seksuologicznej, rzeczywiście zrobiła dużo dobrego, choćby w kwestii mówienia o nagości, seksie. Wisłocka używała języka codziennego, pisała o „figlach”, „miłosnym gniazdku”, ten żartobliwy, ale nie wulgarny język pozwolił nam wtedy nieco oswoić dyskurs o cielesności. 

Ale tak jakoś od Fredry przegalopowaliśmy do PRL. A przecież już w 1897 roku w Grudziądzu zawiązało się pierwsze Towarzystwo Naturalnego Sposobu Życia, którego sympatycy opalanie się nago uważali za formę kontaktu z przyrodą. 

– W okresie międzywojennym w Polsce powstały pierwsze zamknięte plaże naturystyczne np. Zaleszczyki, Dąbki na Wileńszczyźnie. Ale po wojnie nastał PRL, który miał dość ambiwalentny stosunek do nagości: z jednej strony komuniści chcieli zrywać z okowami konserwatywnego myślenia. Ale z drugiej strony obywatele PRL mieli budować nowy ustrój, a nie zajmować się seksem, erotyką. Traktorzystka w bikini? To nie był symbol nowej epoki. 

Jednak powiew zmian, które zachodziły za żelazną kurtyną, w końcu dotarł do Polski. Bikini, rewolucja seksualna. 

– Tego nie dało się ignorować i władza trochę odpuściła. W czasie tzw. odwilży pojawiły się choćby „kociaki Przekroju” – to była taka komunistyczna odpowiedź na pin-up girls, które oczywiście naszym pięknym polskim dziewczynom do pięt nie dorastały! Prowadzę dla studentów taki cykl wykładów „zboczona historia obyczajów polskich”, w których opowiadam o zmianach, które następowały w PRL. Mieliśmy polski wibrator – turystyczny aparat do masażu, powstawały kluby ze striptizem. 

 

Odrodził się ruch naturystyczny! 

– Plaża w Chałupach funkcjonowała na długo przed tym, jak Wodecki zaśpiewał „Chałupy welcome to”. W latach 80.  powstawały kolejne plaże: w Dębkach, Międzyzdrojach, w Warszawie na Wale Miedzeszyńskim, wybierano Miss i Mister Natura – relacje z tego wydarzenia ukazywały się nawet w Dzienniku Telewizyjnym. Problem w tym, że o ile zachodni naturyzm był filozofią związaną z naturalnym stosunkiem do ciała, z przyrodą, o tyle u nas mocno zalatywał seksualizacją. 

Wystarczy poczytać anonse towarzyskie, które się wtedy ukazywały. „Naturysta pozna bezpruderyjną przyjaciółkę, przyjaciela w celu towarzyskim”. A tu: „Naturystko, cenisz seks, żeglarstwo, turystykę, swobodę, jesteś serdeczna i dobrze sytuowana, napisz”. To szukanie sponsorki pod płaszczykiem naturyzmu!  

– To prawdziwa kopalnia wiedzy dla badaczy. Podobnie zresztą jak pierwsze pisma erotyczne typu „Playboy” przemycane z zachodu czy kasety wideo z filmami porno – nagość znów była stricte seksualna. I niestety zupełnie nie umieliśmy konsumować tych treści. Ja swój wykład dla studentów kończę zawsze smutną puentą, że choć zmiany następowały, to wciąż daleko nam w podejściu do ciała do Skandynawów czy choćby Czechów…

Nie widać żadnych jaskółek zmian?

– Widzę pewne symptomy. Np. udało nam się w ostatnich latach nieco odczarować stosunek do cielesności, seksu osób starszych, pojawili się silver infuencerzy, którzy o tym mówią, np. Dancing Międzypokoleniowy. Świadczy o tym też medialny sukces serialu „Sanatorium miłości.”

Ale gdy niedawno prezydent Warszawy Rafała Trzaskowski podpisał deklarację LGBT+, która zakłada m.in. wprowadzeniu dobrowolnej edukacji seksualnej do szkół, opartej na wytycznych WHO, PiS zaczęło straszyć „seksualizacją dzieci.” 

– Niestety. Obawiam się, że kontrowersje, emocje, które budzi ta sprawa, zaszkodzą dyskursowi o cielesności. Ta nagonka może sprawić, że edukacja seksualna stanie się kolejnym „potworem gender”. A przecież „gender” niedawno było takim neutralnym pojęciem. 

Ale wprowadzenie zajęć opartych na standardach WHO jest nam potrzebne?

– Absolutnie. Jestem przerażony, gdy czytam, jak bardzo obniżył się wiek, w którym dzieci stykają się z pornografią. Jaka niska jest wiedza o antykoncepcji czy tzw. złym dotyku. Tego wszystkiego trzeba uczyć. 

Te zajęcia są potrzebne? 

– Te zajęcia są bardzo potrzebne. Na pewno ta dyskusja jeszcze bardziej spolaryzuje nasze poglądy na temat edukacji seksualnej. Jedni będą jeszcze bardziej się jej bać, ale inni zaczną bardziej otwarcie z dziećmi rozmawiać, widząc, że jest to potrzebne. 

A gdyby tak polscy nauczyciele wyszli na ulicę goli, by pokazać „nagą prawdę o polskiej edukacji”?

– Na pewno byłoby o nich wtedy głośno w mediach. Po nagość sięgały dziewczyny z ukraińskiego FEMENu, protestując w obronie praw kobiet, była słynna kampania PETA, w której nagie gwiazdy popkultury przekonywały, że „Lepiej być nago niż w futrze”. 

W „Historii nagości”, Philip Carr-Gomm napisał, że „ludzie są najbardziej bezbronni, gdy są nadzy, ale też, gdy angażują się w takim stanie w protest, są dziwnie mocni. Reprezentują odwagę, nagą prawdę”. 

– Czasem to jedyna szansa dla protestujących, których nikt w przeciwnym wypadku by nie dostrzegł i wysłuchał. Ale obawiam się, że przy naszym stosunku do ciała taki występ tylko by im zaszkodził.  Byłoby jak z paradami równości, które wielu Polakom kojarzą się wyłącznie z „z piórami w gołym tyłku”. Niestety.